wtorek, 27 maja 2014

niedziela, 25 maja 2014

Painted On My Heart IV

  W tym roku sierpień był bardzo upalny. Wszyscy w ucieczce przed gorącem wyjeżdżali na wakacje. Już miesiąc temu można było ujrzeć rodziny pakujące walizki do bagażników wielkich samochodów. Dzieci cieszące się na wieść o zwiedzeniu nowych miejsc i możliwości wyjazdu z rodzinnego miasta. 
 Od wyjazdu Stevena minęły dwa miesiące. W tym czasie Hope znalazła pracę, jako kelnerka w jednym z barów. Musiała jakoś spłacić rachunki za prąd, gaz, wodę itp. Zajmowała się wszystkim, po pracy zawsze dbała o Lennona. Z pewnością ich ulubionym zajęciem było wychodzenie na długie spacery do lasu, przy którym stał dom, w którym mieszkali. W ciągu tych dwóch miesięcy dziewczyna poczuła dziwną zmianę. Ciągle była osłabiona i każdego dnia miewała mdłości. Pojawiały się również bóle w dole brzucha i okres się jej spóźniał. Blondynka była przerażona tym, iż mogła zajść w ciążę z Tallarico. Po dwóch miesiącach od jego wyjazdu była już tego pewna. Ciąża. Była w ciąży. 
 Siedziała na łóżku w sypialni. Twarz zakryła rękoma i cicho szlochała. Wiedziała, że ojcem dziecka był Steven. W końcu z nikim od tamtego czasu się nie spotykała, nie miała na to czasu. Co miała zrobić? Nawet gdyby chciała, to i tak nie mogłaby poinformować Stevena. Nic nie wiedziała. Tylko tyle, że wyjechał do Sunapee w poszukiwaniu członków zespołu. Wiedziała też, że chłopak miał już nigdy nie wrócić. 
 Miała żal do Tallarico oto, że wyjechał. Oto, że ją zostawił. Była również zła na siebie za to, że zgodziła się z nim kochać. Nie wiedziała co ma zrobić. Nie chciała wracać do rodziców po dwóch miesiącach i to jeszcze z wiadomością, iż jest w ciąży, a ojciec dziecka wyjechał i możliwe, że już nie wróci. Nie mogła również przerwać pracy. Oprócz Andrew, jego żony i Alice nie znała tutaj nikogo. 


WRZESIEŃ 1969



  Wrzesień przyniósł wraz ze sobą chłód i załamanie. Hope powiedziała Alice, iż jest w ciąży. Nie mówiła tylko z kim. Przyjaciółka często odwiedzała ciężarną blondynkę. Razem rozmawiały o wszystkim. Dziewczyna kompletnie zapomniała o swoich zmartwieniach. Miedzy innymi właśnie o Stevenie, który teraz był dla niej mało ważny. Liczyło się dziecko. Chciała je wychować sama, bez Tallarico. 
 W tym czasie w Sunapee, Steven poznał kilku nowych znajomych, którzy zgodzili się grać z nim w zespole. Przez pierwsze miesiące martwił się i tęsknił za Hope. Później stała się dla niego wspomnieniem, do którego nie chciał wracać. Kiedy założył zespół stało się dla niego ważne tylko, to aby się wybić. Razem z chłopakami: Tomem, Bradem, Joeyem i Joe brali narkotyki i chlali. Oprócz tego nic nie było dla nich ważne. No może jedynym wyjątkiem były dziwki, ale to nie tak często, ponieważ było trzeba za nie płacić, a oni za dużo kasy nie mieli. 
 Przyjaciółka, która kiedyś była dla niego najważniejsza stała się teraz nikim. Nie obchodziło go nic. Z rodzicami również nie utrzymywał kontaktu. Przez swój wyjazd nie wiedział, że mógł być ojcem. Właśnie, mógł być...

                                                                       ***

 Pod koniec września Hope poroniła. Po tym zdarzeniu załamała się i do końca zamknęła się w sobie. Nie rozmawiała tak często z Alice, jak kiedyś. Uśmiech nie pojawiał się na jej twarzy w ogóle. Przez pewien okres zaczęła nawet pić alkohol. Całe szczęście potrafiła się opanować. Jedyne co się dla niej liczyło to praca. Przestało ją obchodzić to co działo się dookoła. 
 Było po 22. Hope wróciła właśnie z pracy. Powiesiła na wieszaku kurtkę i wyciągnęła z jej kieszeni paczkę papierosów. Odkąd straciła dziecko zaczęła palić, nałogowo. Weszła do ogromnej kuchni. Obróciła się przodem do stołu, przy którym siedziała Alice. Blondynka zmarszczyła brwi i nie zwracając uwagi na przyjaciółkę, wyjęła z szafki talerz.
- Musisz się ogarnąć do cholery. - powiedziała brunetka.
- To ty weszłaś tu bez pytania. Mogłabym oskarżyć cię o...
- Hope! - krzyknęła, przerywając jej. - Nie rozumiesz, że musisz o siebie zadbać? To, że straciłaś dziecko nie oznacza, że możesz przestać dbać o siebie. Nie możesz palić i pić to oznaka słabości.
- Nie piję, a poza tym nie możesz mi mówić co mam robić, jestem dorosła. 
Alice westchnęła i przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt. Spojrzała na przyjaciółkę.
- A gdyby on wrócił? Przestałabyś? - zapytała.
Blondynka patrzyła się na nią, tak jakby zastanawiała się o kogo jej chodzi. 
- Ja już staram się przestać. A tamten koleś nie jest dla mnie ważny. - mruknęła cicho.
Brunetka pokiwała głową. 
- Obiecujesz, że weźmiesz się w garść?
- Obiecuję.


KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ
SUNAPEE


 Chłopaki siedzieli w jednym z opuszczonych budynków. Joe brzdąkał coś na gitarze, Brad jadł banana, a Steven spał. Po chwili do pomieszczenia wpadli jak burza Tom i Joey. Na twarzach obydwóch wymalowana była radość. Wskoczyli na starą, rozwaloną kanapę, którą mieli ze starej kamienicy. Hamilton uderzył Tylera (już nazwisko zmienił) w twarz, co zapewne miało być formą pobudki.
- Wstawaj chuju! - krzyknął uradowany. - Moje kochane dzieci, jedziemy do Bostonu! - oznajmił.
- Jakie dzieci, pedale? - oburzył się Whitford i rzucił w basistę bananem. 
Uspokoił go Perry, bijąc go basem. Steven, który był troszeczkę naćpany kojarzył wolniej i dopiero po kilku minutach zrozumiał o co chodzi. 
- Jak to do Bostonu? - zapytał.
- No tak to - powiedział Kramer. - Jakaś wytwórnia chce podpisać z nami kontrakt.
- Trzeba to oblać! - krzyknął Joe.
Reszta mu przytaknęła i zaczęli szukać jakiegokolwiek alkoholu, który mógłby ukrywać się w tym pomieszczeniu.
- Kiedy wyjeżdżamy? - spytał jedyny zainteresowany Brad.
- Data do ustalenia. 
- Ale do końca roku gramy przecież w kilku barach. Nie możemy jechać. - powiedział Perry.
- Zadzwonię do nich i powiem im, że dopiero gdzieś tak w styczniu. - odparł Tom.
Przyjaciele zgodzili się z nim i kiedy znaleźli wódkę, zaczęli świętować.

                                                                        ***

- Aaaaaaaaaaa!!!
- Czego się kurwa drzesz?! - krzyknął Perry.
- No, bo zobacz. Wchodzę sobie normalnie do pokoju, a tu ci leżą przytuleni do siebie. - wytłumaczył Tyler.
Rzeczywiście, na kanapie leżeli przytuleni do siebie Brad i Joey. Joe tylko pokręcił głową z zażenowaniem i powrócił do pakowania się. Dopiero co tu przyjechał i już musiał wyjeżdżać. Męczyły go ciągłe zmiany mieszkania. Chciał znaleźć stały dom, gdzie nie musiałby martwić się oto, że zostanie z niego wywalony.
 Był to już rok 1970, luty. Aerosi mieli wyjechać do Bostonu w styczniu, ale przed samym wyjazdem szef wytwórni przełożył to na luty. Dla chłopaków było to nawet lepiej. Mieli więcej czasu na balowanie. Tom zanosił własnie swoje bagaże do ich Aero - Vana. Perry zarzucił sobie torbę na ramię i wszedł do pokoju Stevena.
- Ruszaj dupę, Hamilton już się spakował i czeka w aucie.
- Tak, tak. Tylko jeszcze...
- No weź, nie ćpaj teraz. Nawet ja sobie darowałem. - powiedział gitarzysta.
- Nie czepiaj się. Może tam nie będzie okazji, pomyślałeś?
- Tak, ale na razie mało mnie to obchodzi. Idę obudzić tych idiotów.
- Życzę powodzenia. - westchnął.
Perry szybko opuścił pomieszczenie. Mówiąc sobie w myślach: Dasz radę, nie teraz. Skończ z tym w końcu. Podszedł do kanapy, na której leżeli jego przyjaciele. Uderzył obydwóch w głowy, tak że aż podskoczyli. Z przerażeniem spojrzeli na siebie i odskoczyli. Bard na podłogę, a Joey na oparcie kanapy.
- Spakowani? - zapytał Joe.
- Tak. - pokiwali głowami.
- To do samochodu, już!
Pobiegli, a za nimi wolnym krokiem poszedł Perry. Po drodze zajrzał jeszcze do pokoju Stevena. Wokalisty już w nim nie było. Westchnął. Zamknął drzwi od domu, po czym wsiadł do vana. Za kierownicą siedział Tom, a obok niego ten idiota Tyler. Przez całą drogę Steven darł ryja, że chce mu się sikać albo jeść. Czasami dla "umilenia" czasu śpiewał. Jedyne co można o tym powiedzieć, to "O kurwa". Tak właśnie zrobił Joe, ale on do tego jeszcze kopnął fotel, na którym siedział wokalista. Ten oburzony, zaczął drzeć się jeszcze głośniej. Tak oto w uroczym nastroju minęła im podróż.
 Kiedy dojechali na miejsce, postanowili pójść do jakiegoś baru w celu zjedzenia, wypicia lub załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych. Oczywiście nie mogło zabraknąć podrywania kelnerek, w czym Tyler był mistrzem. Klepnął jakąś blondynkę w tyłek. Ta z zamiarem zbluzgania go odwróciła się w jego stronę. Gdy to zrobiła obydwoje zamarli. 
- O kurwa. - tylko tyle mógł z siebie wydusić Steven.

____________________________________________________________________
Przed wami Rozdział czwarty! Straszny chyba nie jest... Chyba. Zapraszam do komentowania. Proszę być szczerym, przyjmę krytykę. A nawet chciałabym ją usłyszeć, żeby wiedzieć co poprawić. Buziaczki!



sobota, 24 maja 2014

Versatile Blogger Award



Na początku chciałabym podziękować jeszcze raz EstrangedMadeleine Campbell i Chihiro <333




Zasady:

1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,

2. Pokazać nagrodę "Versatle Blogger Award",
3. Ujawnić siedem faktów o sobie,
4. Nominować 15 blogów (serio? 15?),
5. Poinformować o fakcie nominowania autorów blogów.

Siedem faktów o mnie? O kurde...

1. Mam około 16 mężów. Są nimi: Michael Jackson, Steven Tyler, Slash, Jon Bon Jovi, Joe Perry, David Bryan, Richie Sambora, Rachel Bolan, Kirk Hammett, Axl Rose, Sebastian Bach, Paul Stanley, Eric Martin, Tommy Lee, Izzy Stradlin, Lars Ulrich <33
2. Moje imię to Wiktoria (ale to kurde jest ściśle tajne, jakby co),
3. Potrafię zrobić przypał każdemu o każdej porze, 
4. Jestem za młoda na prowadzenie takiego bloga,  
5. Lubię krzyczeć różne głupie rzeczy, 
6. Mam psa, który tak samo jak ja uwielbia robić przypał (szczególnie mojej mamie),
7. Nienawidzę sukienek, spódniczek i wszystkiego co dziewczęce.

Nominowane blogi:
  1. Fiery n Fly
  2. Hate
  3. Liberian_Girl
  4. Rose
  5. Chihiro
  6. Reverie
  7. Dash N' Bracket
  8. Rocky Hudson
  9. Estranged *
  10. Madeleine Campbell *
  11. Chelle
  12. Wicia Tyler-Jackson i Weronika Meiden

Tak wiem miało być 15 blogów, ale zasady są po to, aby je łamać.


* No co? Jeszcze raz powtórzę: Zasady są po to, aby je łamać.

czwartek, 22 maja 2014

Painted On my Heart III

Jeszcze nigdy nikomu nie dedykowałam rozdziału...i postanowiłam to zmienić :) 
Jest ona dla bardzo wyjątkowej osoby, jaką jest Estranged. Za to, że potrafi wywołać uśmiech na mojej twarzy dzięki swoim komentarzom i za to, że jest po prostu zajebista. 
______________________________________________________________________

 Po chwili ocknął się i chciał wstać. Nie udało mu się to i upadł na podłogę z krzykiem. Złapał się za bolący brzuch. Dziewczyna pomogła mu usiąść i oparła go o ścianę. Z nosa leciała mu krew, dlatego pochyliła mu głowę do przodu. Pobiegła po chusteczki. Przyłożyła mu jedną do nosa. 
- Trzeba zadzwonić na policję, pogotowie...
- Nie - przeszkodził jej. - Nigdzie nie będziesz dzwonić, muszę załatwić tą sprawę sam.
Chciała zaprzeczyć, ale chłopak syknął z bólu. Siedzieli tak jeszcze przez dobre dziesięć minut z powodu tego, iż Steven nie mógł wstać. Kiedy krwotok z nosa ustąpił, Hope pogładziła Tallarico delikatnie po policzku. Uśmiechnął się do niej blado.
- To sobie kurwa moment wybrał na odwiedziny. - powiedział. - Chodź tu bliżej, bo ja nie mogę.
Wyciągnął rękę w jej kierunku. Hope przysunęła się bliżej.
- Co ty chcesz niby zrobić? Trzeba zadzwonić na pogotowie. A jak coś ci zrobił?
- Baby zawsze tak przynudzają? Dam sobie radę. Nawet mogę zrobić tak.
Wpił się w jej usta, przechylając się tym samym do przodu. Syknął cicho z bólu, ale udał, że nic nie poczuł. Dziewczyna jednak usłyszała to i podniosła się z podłogi. Pokręciła tylko głową i poszła posprzątać dom. Znowu. Po bójce nie było, aż takiego bałaganu. Tylko kilka poduszek spadło z kanapy i podłoga ubrudziła się krwią Stevena. Szybko zmyła ślady bójki z podłogi i przeszła na górę, gdzie w pokoju został Lennon. Wypuściła psa i wróciła na dół. Szczeniak podbiegł do swojego pana i zaczął się do niego przytulać i lizać go po twarzy. 
- No dobra, trzeba cię przenieść na górę. 
- Jak chcesz to zrobić? Jestem dla ciebie za ciężki.
- Dam sobie radę.
Pomogła mu wstać i stawiając pomału kroki, zaprowadziła na górę. Chłopak natychmiast opadł na łóżko. Lennon położył się obok łóżka i popatrzył się na Hope. Dziewczyna podeszła do Stevena i przykryła go kołdrą. Chciała wyjść z pokoju lecz Tallarico ją zatrzymał. 
- Gdzie idziesz?
- Na dół. 
- Zostań ze mną, nie bądź chamska. - mruknął.
Uśmiechnęła się do niego i usiadł obok na łóżku. Lennon uznał wtedy, że on też może i wskoczył między nich. Odwrócił się pyskiem do Hope.
- Dzięki stary. - powiedział Steven.
Pies zaszczekał z zadowolenia i polizał po twarzy obydwoje. Po jakimś czasie zszedł z łóżka i zbiegł na dół. Tallarico przysunął się bliżej przyjaciółki i oparł głowę o jej ramię. Dotknął swojego brzucha, który był strasznie poturbowany. Zastanawiał się czy już jutro wstanie. Wierzył, że przejdzie mu i, że będzie mógł normalnie się poruszać. Chciał już teraz wstać i dokończyć co zaczęli razem z Hope, ale niestety było to niemożliwe. Przejechał ręką po jej dekolcie. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. Ten nic nie powiedział, tylko podniósł się na łokciu i pocałował ją delikatnie w usta. 
- Przestań.
- Co? Czemu? - zapytał.
- Nie teraz, a może nawet ni.... - nie dokończyła i nie zamierzała kończyć tego zdania.
- Co ni?
- Nic. - odparła i przewróciła się na bok. 
- Wiesz, że ci nie odpuszczę?
Westchnęła.
- Jesteśmy chyba przyjaciółmi, tak? - zapytała.
Pokiwał głową.
- Przyjaciele nie sypiają ze sobą. - mruknęła.
Naburmuszony chłopak zostawił w spokoju dziewczynę. Odwrócił się od niej i zasnął.

                                                                          

1969 CZERWIEC


 Nadeszło przez wszystkich wyczekiwane lato. W tym roku było ono bardzo upalne, dlatego każdy chciał spędzić je nad wodą. Tallarico po doświadczeniu zdobytym w poprzednich zespołach, postanowił założyć swój własny zespół. Jedyne czego mu brakowało to członków. Gdyby nie to, że kilka lat temu zakończył znajomość z Rayem, to jego by wziął jako pierwszego. Od czasu bójki przestali ze sobą rozmawiać i stali się wrogami. Postanowił, więc poszukać dalej, nie tylko w rodzinnym Yonkers. W połowie czerwca miał zamiar wyjechać na wakacje do Sunapee, które było oddalone od rodzinnego miasta o niecałe 300 mil. Miał tam jechać sam, bez rodziców. Był w końcu już pełnoletni i chciał się usamodzielnić. 
 Hope za to w planach miała zamiar zamieszkać w Bostonie, ponieważ jej babcia zmarła w 1968 roku na zawał. Bogato urządzony dom był teraz niezamieszkany. No chyba, że ktoś policzy dwa koty i Andrew, który je dokarmia. Wszystko było już spakowane. Dziewczyna zamierzała wyjechać następnego dnia, razem ze Stevenem. Chłopak miał trochę z nią pomieszkać, a potem wyjechać do Sunapee. 
 Nie chciany koniec przyjaźni zbliżał się wielkimi krokami, ponieważ Tallarico nie zamierzał wrócić do Yonkers ani do Bostonu. Dziewczyna za to zamierzała pójść na studia. Również z Lennonem Steven musiał się rozstać, ponieważ pies miał zostać z Hope w Bostonie. Cóż wszystko się kiedyś kończy.
 W ostatnią noc spędzoną razem, Steven nie zamierzał próżnować. Siedzieli razem na wielkim balkonie. Chłopak wpatrywał się w oczy blondynki.
- Wiesz... - zaczął. - Ja chyba cię...kocham. - powiedział szeptem.
Serce dziewczyny zaczęło bić szybciej.
- Ja ciebie tt... - nie dokończyła, bo Steven zatkał jej usta pocałunkiem.
Hope oplotła go nogami w pasie, zaniósł ją do sypialni. Usiadł na łóżku, a ona na nim okrakiem. Nie przestając jej całować, zdjął z niej bluzkę. Przejechał rękoma po jej ciele. Dziewczyna zadrżała pod jego dotykiem. Ułożył ją na ogromnym łożu. Zdjął z niej spodnie, a potem długo pieścił jej ciało. Ściągnęła z niego bluzkę. Przejechał ustami po jej piersiach, zszedł niżej do podbrzusza. Wrócił do ust i złożył na nich czuły pocałunek. Wplotła ręce w jego włosy. Powrócił do pieszczenia jej ciała. Blondynka cicho wzdychała. Chłopak uśmiechnął się do niej i wyszeptał "kocham Cię". Obdarowała go pięknym uśmiechem. Powoli rozszerzył jej nogi i wszedł w nią. Gdyby w wielkim domu, oprócz dwójki kochanków ktoś by przebywał usłyszał, by jęki i krzyki dochodzące z sypialni. Kiedy skończyli, zasnęli wtuleni w siebie. 

                                                                           ***

 Następny dzień nie należał do przyjemnych. Przyjaciele musieli się rozstać. Steven pocałował Hope i pogłaskał już 5 letniego Lennona. Pies zaszczekał, co zapewne oznaczało "Nie jedź, zostań z nami". Chłopak otarł łzy spływające po policzkach blondynki i jeszcze raz ją pocałował. Trwali tak długo, dopóki nie musieli zrobić przerwy na oddech. 
- Będę tęsknić. - powiedziała.
- Muszę już iść. - wyszeptał. 
Cmoknął ją w czoło i ruszył w kierunku samochodu. Kiedy miał już otwierać drzwi, zaklął pod nosem i szybko wrócił do Hope. Wpił się w jej usta. Zaśmiał się.
- Będzie mi cię brakowało. Żegnaj Hope. - pomachał jej i wsiadł do samochodu.
Dziewczyna jeszcze długo machała, nawet wtedy, kiedy auto zniknęło z jej pola widzenia. Szybko otarła łzy i weszła do domu razem z psem. Usiadła w fotelu. Wtedy właśnie do jej głowy powróciły wszystkie wspomnienia jakie miała ze Stevenem. Było to najpiękniejsze 16 lat jej życia.
__________________________________________________________________
Tak, wiem za krótkie, ale chciałam skończyć w tym momencie, kiedy Tyler wyjechał. Nie wiem co sądzić o tym rozdziale. Nie mam pojęcia czy jest idiotyczny, czy dobry. Sami osądźcie. I was cryin when I met you...

środa, 21 maja 2014

P.O.M.H.


Bohaterowie



Opis: Seks, narkotyki, pieniądze i sława. Początki zespołu Aerosmith, który stanie się jedną z żyjących legend hard rocka. Młody Steven Tyler w czasach szkolnych poznaje Hope - swoją późniejszą wielką miłość. Jednak dziewczyna jest sceptycznie nastawiona do narkotyków, od których uzależniony jest Tyler, przez co wynika wiele kłótni, które niekoniecznie dobrze się kończą. 
 Ciąża, uzależnienie, wyjazd, problemy, i wróg, który jednocześnie jest przyjacielem. Najbliższym przyjacielem, bratem. Nikt nie wiedział, jak to się skończy, ale koniec nadszedł. Nadszedł, a Ludzie z Góry zabrali ze sobą niektórych.


wtorek, 20 maja 2014

Show Me Heaven...



Rozdziały



Opis: Rok 1983; młoda Irene, która rodziców, jak i babcię straciła kilka lat przed ukończeniem pełnoletności, wraz ze swym przyjacielem Jeffrey'em, przyjaciółką Molly i znienawidzonym Williamem wyrusza do Miasta Upadłych Aniołów, gdzie jej przyjaciele chcą zyskać sławę i pieniądze. Dziewczyna, od początku nastawiona niechętnie do wszystkiego, ciągle narzeka i psuje humor wszystkim dookoła. Sprawy nie poprawia fakt, iż jest ociemniała. Czy Irene, która nastawiona jest aż tak pesymistycznie do życia, przyzwyczai się do mieszkania w Los Angeles i pogodzi się z pasją Jeffrey'a? Czy poradzą sobie w nowym miejscu i czy, poznani później, słynni Toxic Twins wpłyną jakoś na życie przyjaciół? Co z zespołem, pieniędzmi i uwielbieniem ze strony młodych dam? - W końcu to się liczy dla Willa i Jeffa.
 Właśnie, co z tym?






poniedziałek, 19 maja 2014

Painted On My Heart II


Tak wiem, piosenka jest 1966 roku, ale to tylko fikcja...Miłego czytania!
Tu macie link.
_______________

 W tamtym okresie mojego życia Hope była dla mnie wielkim wsparciem. Spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Pomagała mi rzucić nałóg narkotykowy. Przez pewien czas przestałem nawet brać, ale później kiedy wyjechała do Bostonu, znowu zacząłem. Te trzy tygodnie były dla mnie przerażające. Znowu zacząłem spotykać się z Ray'em i razem ćpaliśmy. Moich rodziców akurat nie było i musiałem radzić sobie sam. To znaczy w ogóle sobie nie radziłem. Dziwnie się czułem bez Hope. Zawsze mi we wszystkim pomagała, była przy mnie. A wtedy okazało się, że się uzależniłem. Nie tylko od narkotyków, ale również od niej i jej pomocy. Brakowało mi jej. Z każdym dniem wyglądałem coraz straszniej. Nie kontaktowałem, nic, zero. Cieszyłem się z jednego powodu. A mianowicie z tego, że rodzice i Hope mnie wtedy nie widzieli. Do szkoły nie chodziłem, bo uznałem, że nie jest mi ona potrzebna. Wtedy również Ray zapoznał mnie z tymi niedozwolonymi dla mnie ulicami. Wydawałem całą kasę na narkotyki, alkohol i dziwki. Tak, to wszystko zaczęło się, kiedy miałem 16 lat. 
 Mojej matki miało nie być dwa miesiące, a ojca trzy. Korzystałem, więc z czasu wolnego w najgorszy sposób jaki może istnieć. Hope wyjechała jakiś tydzień przed wyjazdem mojej matki. Jej rodziców również nie było, dlatego posłali ją do babci. Cały czas myślałem o tym co działo się miesiąc temu. Kiedy, to właśnie uprawialiśmy seks. Dla niej to chyba nic nie znaczyło, a dla mnie? Niby chodziłem na dziwki, ale z nią było inaczej. Tak jakoś dziwnie...

 Wróćmy do dnia, kiedy przyjechała z Bostonu...




PAŹDZIERNIK 1964

Narrator:


 Koniec października wiąże się z potężnym ochłodzeniem i nie najlepszą pogodą. Na przykładzie 16 letniej Hope można stwierdzić, że tak samo jest z humorem. Musiała wyjechać z rodzinnego miasta, ponieważ jej rodzice wyjechali. Zostawiając tym samym Stevena i Lennona, którzy nie najlepiej radzili sobie sami. Możliwe, że powodem tego jest to, iż drugi z nich jest psem, a pierwszy jest uzależniony od narkotyków i tego typu używek. Martwiła się o przyjaciela. Wiedziała dobrze, że pod jej nieobecność znów zacznie brać. Jedyne co było dla niej pocieszeniem to, to że niedługo wraca do domu. 
 Siedziała na fotelu w salonie. Dom babci był bogato urządzony. Wszędzie wisiały drogie obrazy. Piękne, błękitne zasłony zasłaniały widok, który można było ujrzeć przez ogromne okna. Złotawego koloru meble i kremowe ściany do tego wszystkiego jeszcze wazony o podobnych kolorach. Dziadek zawsze dbał o to, aby ich wspólny dom był urządzony elegancko. 
 Podniosła się z fotela i poszła do "swojej" sypialni. Babci akurat nie było. Poszła do koleżanki na herbatę. Kiedyś, parę lat temu dziadek powiedział Hope, że to wszystko będzie należeć do niej. Ona, będąc wtedy jeszcze małą dziewczynką, pokręciła głową i zaprzeczyła. Wiedziała, że dostanie go po śmierci dziadków, a tego nie chciała. Westchnęła i zarzuciła na siebie sweter. Wyszła do ogrodu. Teraz może i nie był w najlepszym stanie, biorąc pod uwagę pogodę i porę roku, ale w lato lub wiosnę wyglądało to przepięknie. 
 Na parapecie siedziały dwa koty jeden biały, a drugi, mniejszy-czarny. Zawsze kiedy babcia szła do ogrodu rozmawiała z nimi. Może i niektórym wydało się to śmieszne, ale są to zwierzęta one również mają uczucia i lubią kiedy mówi się do nich. Dziewczyna uchyliła szerzej drzwi i wpuściła je do środka. Sama za to usiadła na małej ławeczce. Przyglądała się krajobrazowi, który rozciągał się przed nią. Uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że to co działo się jeszcze kilka miesięcy temu nie wróci. Już nigdy nie zobaczy dziadka. Łza spłynęła po jej policzku. Szybko ją otarła, ponieważ usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. 
 Wstała z ławki i weszła z powrotem do domu. Odetchnęła z ulgą kiedy zobaczyła, że to babcia. Kobieta spojrzała na nią, a potem na koty leżące na świeżo wypranym dywanie. Pokręciła głową i usiadła na kanapie. 
- Jutro przyjedzie po ciebie Andrew. - powiedziała.
Andrew był starym przyjacielem dziadka jeszcze z czasów szkoły. Miał odwieść Hope do domu. Dziewczynę zdziwiło, że tak szybko.
- Już? - spytała.
- Kochanie, ja przecież widzę, że coś cię martwi - spojrzała na nią wzrokiem pt. "I nawet wiem co". - A poza tym, chyba nie chcesz poznać zdania cioci Caroline na temat twojego kolegi Stevena, co?
- Nie. Nie chciałabym znać jej zdania - uśmiechnęła się. - Kocham cię, babciu. 
Przytuliła się do staruszki.
- Ja ciebie też - uśmiechnęła się. - I dziadek również. 

                                                                            ***


 Następnego dnia dziewczyna wstała bardzo wcześnie. W szybkim tempie ubrała się i wybiegła z domu. Zmierzała do domu swojej przyjaciółki Alice. Chciała się z nią pożegnać przed wyjazdem. Wsiadła na czerwony rower dziadka i wyzywając się za to, iż ma same sukienki, odjechała. Na miejscu była dziesięć minut później. U Alice przesiedziała godzinę, po czym wróciła do domu, aby się spakować. Andrew przyjechał o 14. Dziewczyna pożegnała się z babcią. Wiedziała, że będzie tęsknić, ale musiała opanować sytuacje panującą u Stevena. 

 Całą drogę rozmawiała z Andrew o ulubionych zespołach, zainteresowaniach itp. Był bardzo wesołym człowiekiem. Często, jeszcze za życia dziadka odwiedzał państwo Anderson. Po 3 godzinach jazdy, dojechali. Hope pożegnała się z Andrew i opuściła samochód. Pobiegła do swojego domu. Odstawiła walizki i szybko poszła do Stevena. Chciała zapukać, ale okazało się, że jest otwarte. Niepewnie weszła do środka. Od razu poczuła zapach alkoholu i papierosów. Skrzywiła się. Wzrokiem odszukała Stevena, leżał na kanapie. Za to na podłodze wiernie czuwał Lennon. Na początku trochę przestraszony pies podbiegł do dziewczyny i zaczął się cieszyć. Pogłaskała go i podeszła do kanapy. Potrząsnęła Tallarico w celu obudzenia go. Chłopak, lekko skołowany obudził się. 
- Ja pierdole Hope?! Co ty tu robisz, ja nie...
Uderzyła go w twarz. Popatrzył na nią przerażony.
- Obiecałeś. Obiecałeś mi, że nie będziesz już brał. 
- Ja...kurwa! Nie będziesz mi mówić co mam robić!
- Będę. - powiedziała stanowczo, co nawet dla niej samej wydało się dziwne. - Idziesz się wykąpać, a ja w tym czasie ogarnę dom.
- W takim razie bę...ę...dziesz musiała mnie za...nieść. Sam nie dam rady. - oznajmił.
Pomogła mu wstać i zaprowadziła do łazienki. Steven, ponieważ był pijany zaczął dotykać przyjaciółkę tam gdzie nie powinien. Ta odepchnęła go od siebie i szybko wepchnęła do łazienki.
- Nooo wiesz wykąpać też mnie możesz. W końcu już widziałaś. - uśmiechnął się głupio.
Hope bez słowa wyszła i poszła na dół do kuchni. Jaki tu syf. - powiedziała w myślach i zabrała się za sprzątanie. Po jakimś czasie na dół zszedł Steven. Już wykąpany i trochę bardziej trzeźwo myślący. Bardzo brakowało mu Hope, dlatego rzucił się na nią i mocno do siebie przytulił. Ta na początku zdezorientowana nie odwzajemniła czułości, tylko spojrzała na niego dziwnie.
- Przepraszam. - wyszeptał jej do ucha. - Nigdy więcej już na ciebie nie nakrzyczę i przestanę brać.
Dziewczyna znała prawdę i wiedziała, że nie rzuci nałogu tak szybko. Uśmiechnęła się do niego i razem posprzątali dom. Po godzinie wszędzie było czysto. 
- Spać mi się chce. - oznajmił.
- Jak dziecko, co mam niby iść ci łóżeczko pościelić, zaśpiewać kołysankę i przytulić do snu?
- Tak. Chodź. - pociągnął ją za rękę.
Razem poszli na górę. Tallarico podgłośnił radio, w którym leciała akurat piosenka "When A Man Loves A Woman" Percy'ego Sledge. Objął Hope w pasie i zaczęli delikatnie poruszać się w rytm muzyki. Steven podniósł jej podbródek do góry i spojrzał w jej niebieskie oczy. Powoli zbliżył swoją twarz do jej.
- Co my w ogóle robimy? - wyrwała go z transu.
- Csii... 
Delikatnie ją pocałował. Dziewczyna oddała pocałunek. Steven przeniósł ją na łóżko nie przestając jej całować. Wyszeptał coś, ale nie usłyszała. Zaczął całować ją po szyi, po chwili wrócił z powrotem do ust. Chłopak przestał i zaczął się w nią wpatrywać. Patrzyli sobie w oczy, po czym wrócili do całowania się. Tallarico rozpinał guziki od jej bluzki, jednocześnie całując ją po dekolcie. Westchnęła. Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie dzwonek do drzwi.
- Kurwa. - powiedział Steven. - To sobie porę znaleźli.
- Idź.
Spojrzał na nią ze złością. Liczył pewnie na coś w stylu: "Nie idź. Zostań." No, ale niestety tak nie było. Zszedł na dół. Otworzył drzwi. Przed nimi stał Ray z butelką wódki w ręku. Bez pytania wszedł do domu i rozsiadł się na kanapie. W tym czasie Steven stał cały czas gapiąc się na niego pytająco. Tabano spojrzał na niego zdziwiony tym, ze jego przyjaciel nie pije z nim.
- Ej co się stało? - zapytał.
- Wypierdalaj. Ja kurwa skończyłem z narkotykami i chlaniem. - odpowiedział Steven.
Ray zerknął na niego wzrokiem mówiącym "Stary, dobrze się czujesz?"
- Co? Przyjechała ta kurwa i znów ci głupot nagadała?
- Nie nazywaj jej tak! - warknął. 
- A co mi zrobisz?! Mogę nazywać ją jak tylko chce. Kurwa, dziwka, jebnięta małolata. 
Steven nie wytrzymał i popchnął z całej siły Raya na ścianę. Ten szybko mu oddał, ale Tallarico pociągnął go za sobą i razem wylądowali na podłodze. Tabano dostał kilka razy w twarz od Stevena, ale ten nie był mu dłużny. Szybko podnieśli się i wtedy Ray kopnął swojego przeciwnika w brzuch. Chłopak syknął z bólu i próbował się bronić. Niestety na marne, Tabano skopał go i to całkiem porządnie. Na koniec podniósł go do góry i rzucił na schody. Hałas z dołu usłyszała Hope i zbiegła zobaczyć co się stało. Pierwsze co zobaczyła to zakrwawiony Steven, leżący koło schodów i Ray, który nadal go kopał. W ogóle nie przejął się tym, iż na dół zeszła dziewczyna. Hope próbowała odepchnąć Tabano, ale nie udało się jej to. Chłopak odepchnął ją. Wbiegła do kuchni i stamtąd wzięła nóż. Podeszła z nim do Raya.
- No i co mi zrobisz? - zapytał z uśmiechem.
Dziewczyna podeszła bliżej.
- Wyjdź stąd - chłopak nie reagował, tylko patrzył się na nią. - Wypierdalaj! Policja już jedzie!
Krzyknęła i podeszła do niego jeszcze bliżej. Cofnął się powoli. Szedł powolnym krokiem w stronę drzwi. Stchórzył, kiedy dziewczyna dotknęła go nożem. Wybiegł z domu. Podeszła do przyjaciela i potrząsnęła nim. Nie poruszył się. Sprawdziła czy oddychał. Całe szczęście tak.

____________________


Krótkie, ale takie mi ostatnio wychodzą. Nudne, wiem. Przykro mi, że czytaliście takie coś. Następna część będzie dłuższa obiecuję. 

niedziela, 18 maja 2014

Dodatek - "Dream On" cz. 1

SIERPIEŃ 1993


        Pewnym krokiem weszła do sali. Poprawiła swój strój do pracy i zabrała kartę pacjenta. Stanęła koło łóżka i zmierzyła pacjentowi ciśnienie. Miała 27 lat, jako pielęgniarka pracowała już dwa lata. Ciśnienie - wszystko w porządku. Westchnęła i podała mężczyźnie leki. Szybkim krokiem opuściła sale. Miała dzisiaj nocny dyżur i zamierzała go przesiedzieć na rozmowie z koleżankami. Niekorzystne byłoby dla niej przywiezienie nowego pacjenta. Uśmiechnęła się do lekarza, który przechodził obok i skinęła głową na znak, iż z pacjentem wszystko w porządku. Weszła do pokoju, gdzie siedziały pielęgniarki w wolnym czasie. Zerknęła na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał 20:48. Przed nią jeszcze 10 godzin pracy. Usiadła na krześle.
- Do której dzisiaj jesteś Marie? - zapytała się jej koleżanka.
- Do 6 rano. A ty?
- Do 4. Ja pierdole. - oparła głowę o ścianę.
 Do pomieszczenia wszedł lekarz. Zajmował się on głównie dziećmi. Był on tak jakby szefem wszystkich kobiet zebranych tutaj. Na nieszczęście usłyszał bluźnierstwo, które wypowiedziała koleżanka Marie, Amy.
- Jak ty się wyrażasz w miejscu pracy, Richards? - zapytał z nutką złości.
 Dziewczyna natychmiast wstała i trochę się jąkając odparła.
- Wymsknęło mi się, przepraszam.
 Każdy mógł wylecieć z roboty za jeden mały błąd, a szczególnie tutaj. Oprócz pomyłek lekarskich brali pod uwagę słownictwo. Lekarz pokręcił się chwilę po sali, zabrał dokumenty z szafki i wyszedł. Amy odetchnęła z ulgą. Marie spojrzała się na nią pytająco. Zawsze zastanawiało ją to, dlaczego Lind traktuje wszystkich tak ostro. Do niej zwracał się miło i pogodnie. Pewnie dlatego, że dziewczyna była bardzo ładna i zgrabna.
- No co się tak gapisz? 
- Nie, nic. - wyszeptała.
 Myślała nad tym, czy na świecie liczy się tylko to, czy ktoś jest ładny? Wszyscy są dla ciebie mili, bo jesteś ładniejsza? Nie chciała być traktowana lepiej, tylko dlatego. Wstała i poszła zrobić herbaty. Zapytała się reszty, czy też chcą. Odpowiedzi były twierdzące. Wyjęła kubki z szafki. Dziewczyny rozmawiały o ciuchach i kosmetykach. Wstawiła wodę na herbatę i dołączyła się do rozmowy. Kiedy herbata była gotowa rozmowa przeszła na temat traktowania pracowników szpitala. O godzinie pierwszej w nocy na korytarzu zrobił się hałas. Zaciekawiona Marie wyszła zobaczyć co się stało. Na noszach przyniesiono mężczyznę w średnim wieku. Był nieprzytomny. Na pierwszy rzut oka wydał się jej znajomy, ale w ciemnościach nie było za dużo widać. Po chwili zdarzyło się coś, czego się obawiała.
- Collins, chodź tu pomożesz nam. - zwrócił się do niej lekarz.
 Dziewczyna skinęła głową i szybko ruszyła za lekarzem do sali. Teraz, kiedy światło było zapalone, wiedziała kto to.
- Co się stało? - zapytała.
- Przedawkował heroinę. - powiedział lekarz. - Zmierz mu ciśnienie.
 Podeszła do łóżka szpitalnego, na które został przeniesiony pacjent. Drżącymi rękami wzięła do ręki jego kartę, gdzie w danych osobowych pisało:

Steven Victor Tallarico

_________________________________________________________________
Cholernie krótkie, ale to dodatek więc następne też długie nie będą. Taki mały odskok od głównych opowiadań. Wymyśliłam tą historię u babci na kolacji. Jak uważacie? Nuda? Bo jak dla mnie nie za bardzo ciekawie i za dużo Tylera, ale nic na to nie poradzę, że mój mózg tworzy sobie historyjki z nim w roli głównej. 

czwartek, 15 maja 2014

Painted On My Heart


Prolog
It Will Kill You
Rozdział 1
The Loss Of A Loved One
Rozdział 2
Breathes
Rozdział 3
Goodbye, Baby
Rozdział 4
Oh Fuck
Rozdział 5
Forgive Me
Rozdział 6
No, We Were Friends
Rozdział 7
Steven, You Kiss Me?
Rozdział 8
I Just Defended Myself
Rozdział 9
Happy Finder
Rozdział 10
Honey
Rozdział 11
Happy?
Rozdział 12
I Miss
Rozdział 13
Do You Love Me? 
Rozdział 14
Ray's Back
Rozdział 15
We'll The Best
Epilog
See You...?



środa, 14 maja 2014

Show Me Heaven - rozdziały

Uzależniona
I
Jestem Axl
II
Grzejesz po pomoc
III
Tik tak - kasy brak
IV
Włoska knajpa i nowy kolega
V
,,Kopciuszek" to dziwna nazwa



sobota, 10 maja 2014

Painted On My Heart I

WRZESIEŃ 1964


 Smutek, rozpacz i złość. To wszystko co w tym momencie czuła. Była zła na siebie, że nie była przy nim, tego ostatniego dnia jego życia. Nigdy nie okazywała uczuć, nie płakała przy kimś, a przynajmniej starała się. Teraz nie mogła powstrzymać łez. Wiedziała, że nigdy już go nie zobaczy. Wpatrywała się w trumnę, a wielkie łzy skapywały jej po brodzie. Rodzice tego nie widzieli, ponieważ stali z tyłu. Tylko ona i jej babcia były z przodu. Nadal nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że jej dziadek nie żyje. Drobna, ubrana w czarną, długą suknie stała ściskając w rękach jego ulubiony krawat. Wiatr z deszczem rozwiewał i jednocześnie moczył jej włosy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że następnego dnia rodzice wyjeżdżali, a babcia wracała do Bostonu. Oczywiście mogła zabrać się z nią, ale Elisa i Lucas nie wyrażali zgody. W końcu następnego dnia musiała iść do szkoły. Dziwiło ją to, że mama, która była córką dziadka zbytnio nie przejęła się jego śmiercią. Jedyne osoby, które się tym przejęły, to żona zmarłego, wnuczka, siostra i nadal żyjąca matka. Hope dobrze wiedziała co doprowadziło do śmierci ukochanego dziadka. A mianowicie narkotyki. Brał on je w młodości, nie zaprzestał również w wieku 55 lat. Uzależnił się. Babcia wiele razy próbowała przekonać go do rzucenia nałogu, niestety nie udało się jej. Cmentarz, który jeszcze przed chwilą był pełny, opustoszał. Olivera Andersona pochowano. Państwo Hunt doszli do samochodu, ale nigdzie nie widzieli swojej córki. Została ona przy grobie. Nie chciała stąd odejść, choć wiedziała, że musi. Dziadek zawsze ją rozumiał, uwielbiał z nią przebywać, a ona z nim. Kochał ją bardzo. Teraz, kiedy babcia wyjedzie nie będzie miała z kim porozmawiać, o tym co czuję. Tęskniła za nim. Kiedy tak wpatrywała się w napis: Oliver Anderson ur. 1 lipca 1909 zm. 27 września 1964 Przegrał walkę z nałogiem, przeraziła się. Steven również brał narkotyki, a jeśli on także przegra tą walkę...? Nie dawało jej to spokoju. Martwiła się, że straci kolejną ważną dla niej osobę. Pożegnała się z dziadkiem i powstrzymując płacz, opuściła cmentarz. Uświadomiła sobie, ze nadal trzyma w ręku krawat zmarłego, który dała jej babcia. Szybko otarła łzy i weszła do samochodu.

- Gdzie ty tyle czasu byłaś? - zapytała matka.

- Nigdzie. - mruknęła.

 Matka stwierdziła, że więcej od córki się nie dowie i zostawiła ją w spokoju. Hope całą drogę przemilczała w przeciwieństwie do rodziców, którzy kłócili się. Nie słuchała za bardzo o co. Nienawidziła takiej atmosfery. Mocno ścisnęła krawat i starała się powstrzymać łzy. Po godzinie dojechali do domu. Dziewczyna poszła powolnym krokiem do swojego pokoju, aby się przebrać. Z szafy wyciągnęła sukienkę, krótszą od poprzedniej, bo za kolano, czarną. Innych kolorów nie miała, zawsze wierna była czarnemu kolorowi. Włosy rozpuściła. Nigdy nie robiła z nimi nic specjalnego. Opuściła pokój i poszła do kuchni, gdzie zastała matkę.

- Kiedy wyjeżdżacie? - zapytała cicho.

- Dzisiaj wieczorem.

- Na ile?

- Dwa tygodnie - odpowiedziała wyciągając talerze z szafki. - Razem z matką Stevena. Jego ojca też nie ma, więc możesz iść do niego, bo chłopak sobie nie poradzi. 

 Dziewczyna pokiwała głową i wyszła z pomieszczenia. Nabrała ochoty na malowanie. Nawet wiedziała co namaluje. A mianowicie dziadka. Przygotowała wszystkie potrzebne rzeczy i wzięła się do pracy. Popłakiwała przy tym trochę, ale mówiła sobie, że wszystko będzie dobrze. Z kuchni dobiegło ją wołanie matki, które informowało o obiedzie. Przestała malować i poszła do kuchni. Nie śpieszyła się. Wiedziała, że obiadu jeszcze nie ma na stole. Pomagać też nie chciała, miała to gdzieś. Gdy weszła do pomieszczenia był tam już ojciec, zanosił talerze z jedzeniem, a matka jeszcze nie opuściła kuchni. Usiadła przy dużym stole i zaczęła bawić się widelcem. Nie miała ochoty na jedzenie, nie po tym co się stało. Nie mogła normalnie funkcjonować z myślą, że już nigdy nie zobaczy dziadka. Do obiadu dołączyli rodzice.
 Wstała od stołu i bez słowa poszła do swojego pokoju. Powróciła do malowania. Cicho śpiewała, a raczej próbowała, ponieważ ciągle spadające po policzkach łzy przeszkadzały jej w tym. Matka zawołała ją, ale ona nie odpowiedziała. Pani Hunt postanowiła zostawić córkę samą. Zresztą nie miała czasu, musiała przygotować się do podróży wraz z mężem. Kiedy Hope skończyła malować odstawiła obraz w kąt, gdzie trzymała wszystkie swoje prace. Wpatrywała się w ścianę, myśląc o przyszłości. O tym, że dziadka już z nią nie ma, że rodzice wyjeżdżają i o tym co ona ze sobą zrobi. Z rozmyślenia wyrwał ją hałas dochodzący z dworu. Wyjrzała przez okno.
 Ach to tylko Steven - powiedziała w myślach. Tallarico darł ryja przed swoim domem. A dokładnie wołał psa. Mały, czarny labrador biegał po ogrodzie sąsiadów to znaczy właśnie po ogrodzie państwa Hunt. Pies nazywał się Lennon (domyślcie się po kim). Na ten widok dziewczyna, pomimo smutku uśmiechnęła się. Steven jeszcze jej nie dostrzegł w przeciwieństwie do Lennona, który na jej widok zaczął szczekać. Pies podbiegł pod okno i zaczął prowadzić interesującą "rozmowę" z Hope. Po chwili do dyskusji dołączył się chłopak.
- Hope! - krzyknął z uśmiechem lecz po chwili znikł on z jego twarzy. - Co się stało?
- Nic ważnego! - odpowiedziała. Jak będą tak do siebie krzyczeć to pół osiedla się dowie, co się stało...
 Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym pokazał żeby do niego zeszła. Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie teraz, wieczorem!
- Nie drzeć ryja! Telewizje się tu ogląda! - krzyknął sąsiad z domu obok i rzucił przez okno jakimś butem. Mówiłam, że zaraz ktoś się przyczepi.
 Obydwoje się zaśmiali. Steven podniósł buta z ziemi i rzucił go z powrotem w stronę domu sąsiada. Poszedł do domu. Mieli spotkać się wieczorem, kiedy rodziców już nie będzie.

                                                                           ***


 Po kolacji, o godzinie 20 rodzice wyjechali. Hope włożyła na siebie kurtkę i wyszła do domu Stevena. Na miejscu zastała Tallarico śpiącego na kanapie razem z Lennonem. Uśmiechnęła się na ten widok lecz po chwili zauważyła strzykawkę leżącą na stole. Zamarła. Przecież obiecał, że nie będzie już brał. Jebany kłamca. - pomyślała. Przypomniał jej się dziadek pod wpływem. W tym momencie wszystkie wyzwiska jakie znała leciały pod adresem Stevena. Chciała jak najszybciej opuścić dom przyjaciela i zrobiłaby to, gdyby nie zbudziła psa. Lennon podbiegł do dziewczyny i zaczął się cieszyć. Niestety przy wstawaniu ze swojego pana, obudził go. Chłopak podniósł się z kanapy, ale po chwili znowu usiadł. Jego oczy z rozszerzonymi źrenicami błądziły po pokoju, aż zatrzymały się na sylwetce Hope.

- Hope, ja...
- Nic nie mów - przerwała mu. - Obiecałeś, że już nigdy nie weźmiesz, i co? Jesteś kłamcą! Cholernym kłamcą! Czy ty nie rozumiesz, że możesz stracić przez to życie?! - po wypowiedzeniu ostatnich słów zaczęła płakać.
 Steven podszedł do niej i próbował ją uspokoić. Złapał ją za ramiona i zaczął mówić, uspokajać ją. Nie udało mu się to. Dziewczyna ciągle miała przed oczami martwego dziadka. Bała się, że Steven skończy tak jak on. Tallarico dobrze wiedział, że Oliver nie żyje. Wiedział również co go zabiło, dlatego starał się nie brać narkotyków kiedy ona miała go odwiedzać. Dzisiaj po prostu nie mógł już wytrzymać. Uzależnił się.
 Doprowadził dziewczynę do kanapy i usiadł tam razem z nią. Oparła głowę o jego ramię i cicho szlochała. Steven gładził ją po włosach i powtarzał, że przestanie brać, że się zmieni. Powtarzał, że się nie podda i wyjdzie z nałogu. Dziewczyna nie wierzyła. Dobrze wiedziała, że bez pomocy kogoś dorosłego nie uda się mu to.
- Nie płacz. Zmieńmy temat. - powiedział cicho.
- Nie możemy ciągle zmieniać tematu.
- Nie myśl już o tym. O dziadku i moim nałogu, proszę. - podniósł jej głowę do góry, tak aby na niego spojrzała. - Uśmiechnij się. - musnął ustami jej czoło.
 Dziewczyna wymusiła na sobie krzywy uśmiech. Tallarico otarł jej łzy i przytulił do siebie. Hope wyrwała się i podniosła z kanapy.
- Jesteś głodny? - zapytała.
 Chłopak uśmiechnął się.
- Jak wilk.
 Zabrali się do robienia kanapek. Przez ten czas spędzony z przyjacielem, dziewczyna zapomniała o zmartwieniach. Śmiała się i rozmawiała z nim swobodnie. Kiedy już się najedli Steven zadał ważne pytanie:
- Zostajesz na noc?
 Hope zastanawiała się przez chwilę, w końcu następnego dnia musieli iść do szkoły. Chuj z tym, zdążę. 
- Tak, ale odstępujesz mi swoje łóżko.
 Steven wstał z kanapy i przerzucił sobie dziewczynę przez ramię. Skierował się do swojego pokoju, który mieścił się na górze. Hope krzyczała i wyzywała Tallarico, ale ten nic sobie z tego nie robił i z uśmiechem zaniósł dziewczynę na górę. Tam postawił ją i poczochrał włosy.
- Idiota. - powiedziała.
- No, a teraz idź się grzecznie kąpać. - wręczył jej ręcznik i swoją koszulkę.
- Oh jakiś ty hojny, ale ta koszulka to czysta?
- Idź i nie marudź.
 Hope szybko poszła się kąpać, Steven w tym czasie poszedł robić to samo, tylko że na dole. Nuda, co nie?
W tym samym momencie Lennon zjadał buty pana Tallarico. On chociaż robi coś ciekawego. Powróćmy do pokoju Stevena. Po dziesięciu minutach Hope wyszła z łazienki i zeszła na dół do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę (wy też uważacie, że to dziwnie brzmi? Dobra zmiana na poważnego narratora). Po chwili dołączył do niej Tallarico. Razem usiedli przy stole i rozmawiali o głupotach. O godzinie 22 Hope postanowiła, że pójdą już spać. Grzeczny i posłuszny Steven poszedł za dziewczyną.
 Leżeli na łóżku śmiejąc się. Po chwili Hope odwróciła się plecami do Stevena i próbowała zasnąć. Chłopak wpatrywał się w nią. Skuliła się i wtulona w poduszkę zamknęła oczy. Poczuła jak Steven ręką przejeżdża po jej plecach. Przeraziła się. Nie lubiła jak ktoś ją dotykał. Jego ręka wędrowała po jej ciele, przesunął ją bardziej do góry na piersi. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie w jego stronę, chciała na niego nawrzeszczeć, ale on po prostu ją pocałował.
- Steven do cholery! - krzyknęła.
 Wpatrywał się w nią, po czym odpowiedział:
- Niee...ja po prostu - jąkał się. - Przepraszam po prostu chciałem spróbować.
 Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i z nie do wierzeniem wpatrywała się w przyjaciela. Chłopak nie dostając żadnej odpowiedzi spróbował jeszcze raz. Hope znieruchomiała, ale po chwili oddała pocałunek. Obydwoje obawiali się tego co nastąpi.
- Ale...jesteś moim przyjacielem. My nie możemy. - powiedziała dziewczyna.
- Możemy. - wpił się w jej usta.
 Delikatnym ruchami zdjął z niej koszulkę. Zaczął pieścić jej ciało, a po chwili wszedł w nią. Dziewczyna poczuła jakby coś rozrywało ją od środka. Krzyknęła.

                                                                           ***


 Następnego dnia pierwszy obudził się Steven. Wpatrywał się w przyjaciółkę (?). Jej nagie ciało było tylko do połowy przykryte kołdrą. Wyjął rękę spod poduszki i dotknął jej pleców. Dziewczyna wzdrygnęła się i odsunęła od Stevena. Chłopak wiedział, że Hope nie lubi jak ktoś ją dotyka, więc nie próbował dalej. Wstał z łóżka. Dawno już postanowił, że nie pójdą dzisiaj do szkoły. Wiedział również, że zadał przyjaciółce ból i chciał jej to jakoś wynagrodzić. Nie budząc jej wyszedł z pomieszczenia. Po drodze na dół ubrał się do końca i już w kuchni, zrobił śniadanie. Pomagał mu przy tym mistrz kuchni, Lennon. Szczeniak zjadał te produkty spożywcze, które "przypadkowo" spadły na podłogę. Nie, on wcale nie wchodził na stół po krześle i nie zrzucał jedzenia na podłogę. Nie, to wykluczone. 

 Steven wrócił do kuchni, ponieważ wcześniej z niej wyszedł, bo musiał iść do łazienki. Zastał tam Lennona siedzącego na kanapie i jedzącego chleb z szynką. Oo jak uroczo to wygląda. Co?! Coś ze mną kurwa nie tak. Uroczo? Zdziczałem...Ej, ale on se tej kanapki sam przecież nie zrobił... 
- Oddawaj to! I ten talerz też! - krzyknął. 
 Lennon zastosował swoją tajną broń. A mianowicie te śliczniutkie oczka. Tallarico od razu zapomniał o tym co pies zrobił. Nawet go pogłaskał i powiedział mu, że jest grzeczny. Tak, więc Steven musiał zrobić nowe kanapki. Tym razem nie wpuścił psa do kuchni. Obrażony szczeniak poszedł na górę do Hope. Na pewno myślał, że dziewczyna skrzyczy Stevena za to, że nie pozwolił biednemu psu zjeść śniadania. 
 Wskoczył na łóżko w nogi dziewczyny. Tym właśnie ją obudził. Podniosła się do pozycji siedzącej po czym zrozumiała, że jest nago i szybko zakryła się kołdrą. W obawie przed obecnością Tallarico, rozejrzała się po pomieszczeniu. Odetchnęła z ulgą, kiedy zauważyła, że go tu nie ma. Po wczorajszej nocy była trochę obolała, ale nie żałowała tego co zrobiła. Uśmiechnęła się do psa.
- Co się stało? - pogłaskał a go po głowie, robiąc przy tym dziwne miny. 
 Pies zaskomlał i zeskoczył z łóżka. Kierował się do wyjścia. Ostatecznie zatrzymał się, ponieważ zauważył, że dziewczyna za nim nie idzie. Usiadł przy drzwiach i wpatrywał się w nią wyczekująco. Hope wstała z łóżka i szybko pobiegła do łazienki się ubrać. Rozmyślała nad tym co wczoraj się miedzy nią a Stevenem wydarzyło. Musiała z nim porozmawiać. Wyszła z łazienki i razem z Lennonem zeszła na dół.
 Zastali tam Stevena robiącego kanapki. Dziewczyna podeszła do niego i zabrała mu chleb z ręki.
- Ty przecież, nawet kanapek nie umiesz robić. Daj to mi.
- Znalazła się mistrzyni kuchni. - mruknął w odpowiedzi. 
 Kiedy Hope zrobiła kanapki postawiła je na stole przed Tallarico. Ten zrobił tylko obrażoną minę i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Ja bym zrobił lepsze. 
- Mhm.
- Nie wierzysz mi?
- No. - powiedziała.
 Zabrali się za jedzenie. Nawet Steven, który był obrażony. Lennon pomimo tego, że już jadł, zeżarł jeszcze karmę dla psów i chciał ukraść jedzenie ze stołu. Ten to wiecznie by żarł. Po śniadaniu Hope i Steven musieli sobie wiele wyjaśnić. Z kuchni przeszli do salonu i usiedli na kanapie, która była upaćkana masłem. Ten pies to kompletnie nie potrafi się zachować.
 Rozmowa zajęła im pół godziny. Postanowili, że zostaną przyjaciółmi i że nic się ma nie zmieniać jeśli chodzi o ich wspólnie spędzany czas. Uzgodnili również, że więcej już tego nie zrobią. Co do relacji u Hope nic się nie zmieniło, a jeśli chodzi o Stevena stał się bardziej opiekuńczy. Więcej czasu poświęcał na spotkania z przyjaciółką. Ray i narkotyki nie były już dla niego tak ważne. Co nie oznacza, że przestał brać. Często również przytulał ją do siebie, tak po prostu. Wiele się zmieniło, a to dopiero początek...

_____________________________________________________________


No to witam :) Wydarzenia z tego rozdziału miały pojawić się później, ale zdecydowałam się przyśpieszyć. Dzięki temu szybciej pojawią się panowie z Aerosmith i ta akcja (mam nadzieję) się jakoś rozwinie. Mam nadzieje, ze nie było aż tak tragicznie i nudno. 

niedziela, 4 maja 2014

Liebster Blog Award

 Tak na początek chciałabym podziękować Rocky Hudson za nominację. Nie mam pojęcia co takiego zrobiłam, że zostałam nominowana, ale bardzo, bardzo, bardzo dziękuje. Nie mam również pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale nie ważne... 

1. Od jakiego zespołu/artysty zaczęła się Twoja fascynacja muzyką?
Od Michaela Jacksona, który jest moim idolem. 
2. Masz rodzeństwo? A jeśli masz, to jakie jest Twoje nastawienie do jej/jego/ich?
Mam młodszą siostrę, której mam dosyć. Wkurwiająca jest i to bardzo, ale tak naprawdę to bez niej byłoby nudno. 
3. Czego na pewno NIE chciałabyś robić w przyszłości?
Nie wiem. Siedzieć za biurkiem i pisać jakieś gówniane dokumenty.
4. Masz jakąś cechę, którą w sobie bardzo lubisz i nie wymieniłabyś ją na żadną inną? Jeśli tak, to jaką?
Nie posiadam takiej cechy.
5. Kiedy piszesz, musisz mieć jakieś odpowiednie warunki, czy możesz to robić w jakimkolwiek miejscu?
Na pewno w tle muszą lecieć jakieś ballady np. Aerosmith i muszę być sama. 
6. Oglądasz jakieś seriale? Jeśli tak, to jakie?
Agentów NCIS i głównie takie kryminalne, ale bardzo rzadko, ponieważ nie mam za dużo czasu.
7. Ulubiony film?
Przede wszystkim lubię komedie. Nie wiem "Godziny Szczytu"
8. Jakie jest miejsce, które koniecznie chciałabyś odwiedzić?
Oprócz domu Stevena Tylera... :) To chciałabym pojechać nad grób Michaela Jacksona.
9. Jest jakiś pojazd, którym chciałabyś się przejechać?
Tak, koparka :)
10. Czy czujesz się doceniana jako autorka bloga?
Może...
11. Jaki jest Twój ulubiony kolor?
Czarny i niebieski. 

Dobra teraz moje pytania:

1. Jaki jest Twój ulubiony zespół?
2. Kto jest Twoim idolem?
3. Czy gdyby Ozzy Osbourne przyjechał po Ciebie traktorem, pojechałabyś z nim?
4. Grasz na jakimś instrumencie?
5. Masz zwierzaka? Jeśli tak, to jakiego?
6. Co lubisz robić w wolnym czasie?
7. Masz ulubioną książkę? Jeśli tak, to jaką?
8. Czy chciałabyś cofnąć się do lat 80?
10. Masz ulubioną piosenkę? Jeśli tak, to jaką?
11. Czym chciałabyś zajmować się w przyszłości?

Nominuję: