sobota, 29 sierpnia 2015

V.



TOM DRUGI
5. Daj mi czas




Tamtego dnia było mi okropnie ciężko, nie potrafiłam nic powiedzieć, jedynie wpatrywałam się w niego i czekałam na to, co miał do powiedzenia. W końcu prawie udało mi się zapomnieć o panu Tylerze, a on nagle wparował do domu i żąda nie wiadomo czego.
— Powiedz coś w końcu... — powiedziałam cicho, chcąc usłyszeć jak się tłumaczy, choć i tak dobrze wiedziałam, co chce zrobić.
Spojrzał na mnie tak jakby miał wyrzut o to, że ja nic nie zrobiłam. Nawet się na niego nie rzuciłam, nie powiedziałam o tym jaka jestem szczęśliwa, że go widzę. Tyle czasu starałam się unikać kontaktu ze Stevenem, że powoli zaczęło dla mnie tracić sens to całe spotkanie. Przecież ja nie potrafię nic tu zbudować, chyba przepadło. To co kiedyś było raczej już nie istnieje, a powinno się rozwinąć. Niestety, z mojej winy mam ochotę nie mówić nic, tylko tak stać. Ewentualnie zamknąć oczy i udać, że nic się nie stało.
— Wiele przemyślałem — zaczął ostrożnie. — Faith, uznałem, że nie potrafię funkcjonować inaczej... Potrzebuję cię, potrzebuję twojego ciepła. Pragnę twojej bliskości, ciebie. Tego wszystkiego, co było kiedyś...! Jesteś dla mnie wszystkim, zrozum to, jesteś wyjątkowa i tylko moja. Kocham cię.
Wiedziałam, że to powie, wiedziałam, że tylko po to tu przyszedł – żeby zniszczyć mój idealny świat, który zdążyłam sobie stworzyć pod jego nieobecność. A najgorsze w tym wszystkim było to, że musiałam przekazać mu, że nic z tego. Nie istniejemy. To było kiedyś, teraz trzeba patrzeć przyszłościowo. Ja i Steven to nic, skończylibyśmy źle, nie nadajemy się do tego, aby tworzyć parę. Kochać się. To nie jest dla nas, niech inni nacieszą się sobą, odstąpię im. Niech Steven znajdzie sobie kogoś innego, oddam i jego. Niech to wszystko okaże się zwykłą pomyłką. Niech on nie budzi we mnie żadnych uczuć. Wcale go nie chcę, jesteśmy skończeni. Nie powinno się słuchać serca, to rozum powie nam prawdą, wszystko przeanalizuje i dojdzie do wniosku, tego jedynego i dobrego. Tyler, odejdź stąd.
Podszedł do mnie powoli i spojrzał w oczy. Niestety, ja również wpatrywałam się w jego tęczówki, będąc chyba opętaną. Nie chciałam tego. Nie chciałam jego. Będąc z nim popełniłabym największy błąd swojego życia. Steven Tyler to największy błąd jaki popełniłam. Ja to największy błąd świata. Błąd Boga, bo i jemu takie się zdążają. To idiotyczne uczucie, które kiedyś pomiędzy nami było to zwykła pomyłka. Teraz wystarczy tylko, że on zostawi mnie w spokoju i zapomnimy o sobie, nie skazując się na większe porażki życiowe. Przecież, nie chcę być porażką Stevena, nie chcę być tą, która zniszczy jego cudowne życie. Nie, źle myślę, to nie powinno być tak.
— Steven, przepraszam. — Nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam, tak po prostu cisnęło mi się na usta, choć w cale nie zamierzałam go przepraszać. Cholera. — Dobrze wiesz, że nie możemy. Zmarnujemy sobie życie... och, co ty robisz...
Usiadł na moim łóżku, po czym pociągnął mnie za sobą, tak abym znalazła się obok. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym powiedział:
— Jeśli mnie nie kochasz, to po prostu to powiedz. Chcę prawdy, tylko jej teraz potrzebuję. Nie możemy się oszukiwać.
I co miałam mu odpowiedzieć? Nie byłam do końca pewna swoich uczuć, w końcu nie wszystko ze mnie uleciało, to nie tak działa. Takie uczucia nigdy nie wychodzą z głębi serca, zostają tam i musimy z nimi żyć. Jednak słabiej wszystko odczuwałam. Choć miałam wiele sentymentu do nas, przywiązałam się i nie mogłam tego jakoś odkręcić. Przecież, przez cały ten czas, nie zapomniał o Stevenie, tak po prostu. Zmuszałam się do tego. Tylko odpowiedzi nie znałam, bo co miałam powiedzieć? Powiedzieć, że kocham i później zranić, bo okaże się to kłamstwem? A może, odpowiedzieć, że nic nie czuję, żadnych głębszych uczuć i również oszukać?
— Daj mi czas, proszę...
Musnął delikatnie moje usta, po czym podniósł się z łóżka i spojrzał z czułością.
— Dam. Nie musisz się o to martwić. Mam całe życie.
Ja nie mam, Steven. Nie mam.



*


07.03.1987


Siedzieliśmy wszyscy w naszym malutkim saloniku, nie mając innych rzeczy do roboty. Oczywiście, oglądaliśmy telewizje, w której i tak nic, nigdy, ciekawego nie leciało. Jednak wychodziło na to, że tylko nam, bo chłopcy potrafili oglądać z wielkim skupieniem nawet reklamy.
Rozpoczął się marzec, a my nie mieliśmy żadnej lepszej pracy; Faith wciąż kręciła się w spożywczym, Izzy od czasu do czasu handlował czymś, a Steven nadrabiał w muzycznym. Reszta spędzała czas na siedzeniu w domu i nic nie robieniu bądź wyzywaniu pracujących, którzy za każdym razem wyprowadzali Axla z równowagi, tym, ze nie było ich w domu, kiedy ich potrzebował. Odnieśliśmy również straty wśród osób mieszkających w Hellhouse. Mandy zniknęła stąd, kiedy tylko dowiedziała się, że płyta zostanie wydana w lipcu, mówiąc, że nie zniesie tu ani chwili dłużej. Ja też tak chciałam lecz nie miałam, gdzie się podziać. Erin za to, co jakiś czas wyjeżdżała do rodziców, ponieważ również była znudzona tą całą sytuacją. Ja również. Dlatego też całe towarzystwo nam wyfrunęło i musiałyśmy spędzać czas jedynie z chłopakami, których i tak przeważnie nie było.
Ja również nie zajmowałam się niczym ciekawym, nie zarabiałam. Nie było tu dla mnie żadnej odpowiedniej pracy, zresztą, i tak zbytnio nie była ona potrzebna. radziliśmy sobie jakoś z trzech pensji i pieniędzy przysyłanych przez rodziców. Jednak i to miało się niedługo skończyć, ponieważ matka uznała, że powinnam w końcu wziąć się w garść i coś zrobić, a nie tylko siedzieć w domu. Całe szczęście, za parę miesięcy, mieliśmy mieć mnóstwo kasy i żadna praca wtedy nie będzie potrzebna, nie mi. A i Jeff będzie mieć łatwo, bo, tak szczerze, to w zawodzie muzyka nie ma żadnego wysiłku. Nie musi niczego dźwigać, prócz własnej dumy.
Dźwięk telefonu rozbrzmiał w naszych uszach. Od razu każdy z nas popatrzył się na swego towarzysza, aby to właśnie on odebrał telefon. I jak zwykle, wypadło na Felicję, która z zabójczym spojrzeniem, ociężale ruszyła odebrać.
— Tak? — spytała podnosząc słuchawkę.
— ...
— Mów wolniej, bo nie rozumiem.
— ...
— Już?! — wykrzyknęła Felicja, aż wszyscy zainteresowaliśmy się tym i obróciliśmy głowy w jej kierunku.
— ...
— O Boże, i co teraz? — Na jej twarzy widniał jednak uśmiech. — Jesteś tam z nią?
— ...
— To świetnie.
— ...
— Tak, tak, bardzo dobrze, że wtedy u was była. Nie rozumiem tylko dlaczego mi o tym mówisz. Gdyby odebrał kto inny, miałby to gdzieś.
— ...
— No tak, szok...
— ...
— Dobrze, tak, cześć.
Odłożyła słuchawkę, po czym z wielkim uśmiechem na twarzy, przyszła do salonu i spojrzała na nas, czekając na pytania. Pierwsze, oczywiście, poszło od Slasha.
— Corrine rodzi — powiedziała uradowana. — Kirk w małym szoku zadzwonił do nas. Był wtedy u niej, zapytać czy wszystko w porządku, bo dawno jej nie widział, a ona...
— Oszczeniła się. Zajebiście — mruknął Axl. — Nie mów, że tam pojedziesz?
Wszystkim momentalnie miny zrzedły. Rose nie miał humoru, co jednocześnie sprawiało, że i my nie mieliśmy. Potrafił to tak szybko popsuć... Boże, jak ja bardzo chciałam stamtąd wyjechać. Zostawić to wszystko i znaleźć się w spokojnym domku, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał! Tam wszystko byłoby piękne, nie musiałabym martwić się takim Axlem czy też innymi problemami. Tak bardzo chciałam to zostawić, rzucić, tak jak kiedyś, tylko że z Jeffreyem. Bez niego nigdzie się nie ruszam.
Felicja zrobiła zawziętą minę, po czym warknęła:
— Jak będę chciała to pojadę. Zabronisz mi?
— Nie, ale wróć zrobić kolację — odpowiedział Rudy i położył nogi na małym stoliku. — Natalie nie potrafi, kurwa, gotować.
Zacisnęłam pięści i wstałam ze stołu. Miałam ochotę go roznieść na kawałeczki, nienawidziłam kiedy tak mówił. Potrafiłam gotować, potrafiłam zrobić wszystko tak samo dobrze jak Felicja. Jednak nie byłyśmy pieprzonymi robotami do pracy, sam by mógł sobie coś zrobić do jedzenia. Cholera! Nic dzisiaj nie zje, przecież Faith mu nie zrobi, to już widać...
— Możesz pomarzyć — powiedziała, po czym poszła na górę.
— I tak wróci — odparł Axl. — Od tego jest.
Nikt jednak nic nie powiedział, a ja nadal czekałam jak głupia. Naprawdę liczyłam na to, że któryś z nich jakoś zareaguje na humorki Axla, chociażby dlatego, że traktuje nas jak służące. Lecz nic takiego się nie stało. Tak bardzo chciałam, żeby było normalnie, żeby Axl zniknął z mojego życia! nie wiem jak Erin może z nim wytrzymywać, dawno już bym go zostawiła albo jakoś go urządziła. Przecież on ją tak traktuje! Jakby była jedynie jego służącą, z którą od czasu do czasu może uprawiać seks. Nie, nie zniosę ani chwili dłużej w tym domu!
Tylko, że ja nie mam dokąd pójść, a Felicja tak... W końcu ma Stevena. I właśnie do niego zmierzała, kiedy zostawiła mnie samą z tymi idiotami. Jednak ja również nie zamierzałam tam przebywać i, posyłając Jeffowi wściekłe spojrzenie, ruszyłam na górę, do swojego pokoju.


..................................

Nie wiem, co mam powiedzieć. Wiem jedno – dokończę to. I nigdy nie porzucę, bo tak nie wolno, nie potrafiłabym.
Dziękuję tym, którzy są dalej. ♥

sobota, 1 sierpnia 2015

IV.



TOM DRUGI
4. Nie baw się w Felicję

23.02.1987

Wszystko było już jasne. Ja i Jeff mamy zamieszkać w pięknym domku na obrzeżach Los Angeles, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać. Jeffrey spokojnie będzie mógł tworzyć, a ja zajmować się rzeczami bardziej przyziemnymi jak... Jak, co? Nigdy nad tym nie myślałam. W końcu, Jeff zostanie gwiazdą, muzykę będzie tworzył tak jak teraz, a może nawet poświęci temu więcej czasu. A co ze mną? Co teraz będę robić? Do tej pory zawsze miałam z kim porozmawiać, ponieważ w domu jest Felicja, która rozumie mnie jak nikt. Może nie mamy zbytnio wspólnych zainteresowań, ale jednak. A Jeffrey? Jeffrey'a jeszcze mniej obchodzą zakupy niż Felicję! Jego to mało, co obchodzi, choć pewnie inni by się nie zgodzili... Felicja wiele razy mi mówiła, że marudzę, bo tak naprawdę jestem oczkiem w głowie Jeffa, ale ja tego nie widzę. Nie poświęca mi on za dużo czasu. Oczywiście nie wymagam od niego nie wiadomo czego, ale... Może chociaż raz w tygodniu byśmy gdzieś poszli? Może chociaż raz powiedziałby mi coś miłego będąc trzeźwym? A może już niedługo to zrobi? Przecież mieszkając ze mną nie będzie tyle pił i ćpał, co najważniejsze, jak teraz. Na to, to ma zakaz i koniec. Cholera, nie będzie mu łatwo. Ale mi też.
Wybijałam jakiś rytm na szafce nocnej znajdującej się koło łóżka, na którym leżałam wbita całym ciężarem w poduszkę. Jeffrey siedział w nogach i grał na gitarze nucąc pod nosem jeden z ich utworów na płytę. Szczerze, to nawet jej nie słuchałam, nie było czasu, choć, tan naprawdę, nie interesowało mnie to. Nie chciało mi się ich słuchać, nie chciałam słyszeć głosu Axla. Denerwował mnie za każdym razem, kiedy się odezwał, więc niby dlaczego miałam jeszcze słuchać jego głosu w piosenkach? Gdyby Jeffrey je wszystkie śpiewał albo nawet Duff, to bym posłuchała, jednak Rose... Nie. Zbyt wiele się nasłuchałam jego kłótni z Erin, zbrzydł mi ten człowiek. Ogólnie jest dobry, wiem o tym, ale, niestety, częściej wychodzi z niego to, co złe. Właśnie on jest jednym z powodów, dla których tak bardzo chcę opuścić Hellhouse. Nawet, gdybyśmy nie mieli pieniędzy, to opuściłabym ten dom ze względu na humory Axla. Może, gdyby zachowywał się inaczej, to by mi się tak nie spieszyło, jednak wygląda na to, że nic się nie polepszy, a jeśli Erin chce tak żyć, to proszę bardzo. Nie mogę jej tego zabronić, to jej życie.
Spojrzałam na Jeffa ze smutnymi oczami  i delikatnie trąciłam go stopą.
– Jeffrey, proszę cię – jęknęłam. – Zabierz mnie gdzieś.
Spojrzał na mnie spod czarnych włosów wpadających mu do oczu i bąknął coś pod nosem.
– Co? – zapytałam, prostując się.
– Kazałem ci zostawić mnie w spokoju – warknął cicho.
Otworzyłam szeroko oczy i rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. On jednak nic nie powiedział, tylko powrócił do grania. Nie rozumiałam go, nie miałam pojęcia dlaczego jest taki oschły, do cholery! Co znów zrobiłam?
– To dlatego, że nie jestem zainteresowana waszą płytą? – spytałam pełznąc bliżej niego. – Wiesz przecież, że podoba mi się to, co tworzysz, Jeff...
– Nie o to chodzi – mruknął i odsunął mnie od siebie. Jednak ja nie ustępowałam i z powrotem przyległam do jego pleców. – Nat, zostaw mnie, proszę cię.
– Teraz to cię nie zostawię. Musisz mi powiedzieć, co się stało.
Niespokojnie się poruszył, jednak spróbował zacząć grać dalej. Niestety, nie wyszło mu.
– Natalie, cholera, nie baw się w Faith, tylko zostaw mnie, kurwa!
Wydarł się nawet na mnie nie patrząc. Nie zamierzałam się w nic bawić, nie udawałam niczego, chciałam po prostu wiedzieć, co się takiego stało, że ma zły humor. Ale on wciąż myśli, że mam gdzieś innych, że... Cholera! O co tu chodzi? Przecież ja mu nic nie zrobiłam, oczekuję jedynie odrobiny zainteresowania z jego strony. Poświęcenia jakiegoś dla tego związku. Przecież mamy zamiar zamieszkać razem! Co on sobie myśli? Że jak będziemy mieszkać w większym domu to on się gdzieś zaszyje, ja czymś się zajmę i będziemy się przez cały czas unikać i przemykać niczym duchy? Nie ma mowy! Jeffrey Dean Isbell powie o co chodzi albo... Albo, co? nie będę go przecież szantażować, nie chcę też się kłócić, choć...
– Jeffrey, o co ci chodzi? – spojrzałam na niego nakazując coś powiedzieć. On jednak wolał dalej grać, udając, że mnie nie słyszy. – No hej, ja tu jestem...
– Wiem, widzę cię – odpowiedział nie spuszczając wzroku z gitary.
Dość. Po prostu z nim nie da się wytrzymać, potrafi tak popsuć humor, że nie można się pozbierać. A najgorsze jest to, że ignoruje! Jakby nie wiedział, że to dla mnie jest najcięższą z kar. Dobra, niech mnie każe, ale najpierw mógłby powiedzieć za co, a nie!
– A ja mam wrażenie, że jest przeciwnie. – Odgarnęłam sobie włosy z szyi i usiadłam obok niego.
– Mylisz się.
– Mów mi, Jeffrey, ja chcę wiedzieć.
Spojrzał na mnie po raz pierwszy od jakiegoś czasu. W oczach nie dało się nic wyczytać, choć nie był wcale naćpany czy też nietrzeźwy. Po prostu... Nic.
– Chodzi o tą pieprzoną wyprowadzkę – mruknął znów zwracając wzrok ku gitarze. – Czuję się głupio z tym, że zostawimy Faith samą. Wiem, że ma pieniądze, ale... Nieważne. – Dotknął instrumentu z wyczuwalną delikatnością. – Nie będzie ci gorzej bez nich?
– Nie. Może nawet lepiej, bo mam dosyć waszych ciągłych wrzasków i tego burdelu. Aż niedobrze się robi.
Zerknął na mnie znacząco, jednak szybko uciekł wzrokiem, czekając na moją reakcję.
– Jeff... – jęknęłam opadając na pościel. – Nie karz mi rozmyślać nad tym, co z innymi, bo naprawdę, zaraz się nie wyprowadzimy albo kogoś adoptujemy.
– Ale ten ktoś by tego nie chciał, wyprze się wszystkiego i uda, że jej tak dobrze.
- A jeśli jest dobrze?
– Obydwoje wiemy, ze tak nie jest i że musimy podziękować – odparł. – A tobie przydałaby się wizyta u fryzjera. – Dotknął mojej roztarganej grzywy.
– Musimy?
– Ja i chłopaki, Natalie, nie martw się, nic nie musisz robić, słońce...


* * *



Krzątałam się w kuchni, z której co chwila słychać było pukanie talerzy. Cicho nuciłam pod nosem Somebody To Love, uśmiechając się przy tym. Przydałoby mi się, rzeczywiście, żeby ktoś znalazł mi kogoś do kochania. Tak żeby było pięknie, żebym nie musiała się martwić, że nie będę nie miała nikogo. Że jest coś ze mną nie tak... Boże, czy to nie robi się ze mnie, raczej, coś na kształt osoby desperacko szukającej ukochanego? Oj, nie jest jeszcze tak źle, ale o czym ja myślę? Nie będę musiała się martwić, że nie mam nikogo, o, to jest wręcz okrutne z mojej strony. Ale przecież nie szukam takiej osoby, nie powinno się szukać w ogóle. Powinno się czekać. Szukanie wiąże się z cierpieniem którejś strony – albo kobiety, albo mężczyzny. A ja nie chcę, żeby któreś z nas cierpiało. Ja wolę czekać. Nawet jeśli miałabym się nie doczekać. Wtedy mówi się trudno, nie przyszło, a to znaczy, że nie było mi to pisane. Jednak z drugiej strony brzmi to tak, jakbym... Cholera! Zawsze coś! Koniec z takim rozmyślaniem, czas kogoś zawołać!
– Ma... – urwałam, słysząc pukanie do drzwi.
Kto normalny puka do tego domu?
Mrucząc pod nosem przeróżne przekleństwa, ruszyłam do drzwi. Udusić normalnie można. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że tylko ja jestem w tym domu! Tak! Wszyscy siedzą sobie w pokojach, udając, że ich tam, tak naprawdę, nie ma. Nie! Zupełnie nie!
Otworzyłam stare drzwi, które cicho skrzypnęły.
Za nimi stał on, patrząc się na mnie całkiem poważnie.
Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, w końcu nie widziałam go tyle czasu. To było aż dziwne, że przyszedł tutaj, choć może zrobił to z uwagi na chłopaków... Cholera, nie, nie tak, znów myślę źle. Jak zawsze, zresztą.
Zadarłam głowę wyżej, żeby spojrzeć w jego ciemne oczy. Zero reakcji. Nie wytrzymałam i tak po prostu do moich oczu napłynęły łzy. Nie chciałam tego, nawet nie wiedziałam dlaczego aż tak przejęłam się odwiedzinami Stevena. Dlaczego mnie to tak dotknęło, wiedząc, że jest tu dla mnie. Tak jak kiedyś. Cholera! Brakuje jeszcze tego, aby on powiedział, że tak naprawdę to jest tu dla towaru Izzy'ego!
– Wpuścisz mnie? – zapytał w końcu patrząc na moją twarz, mokre od łez policzki...
– Nie. – Sama nie wiem czemu to powiedziałam, nie mam pojęcia, co mną wtedy targnęło.
Ale najważniejsze było to, co jego wtedy poniosło, ponieważ tak po prostu wszedł do domu trzaskając drzwiami. Złapał mnie za dłoń i pociągnął na górę, do mnie. Czyli tam, gdzie nie zamierzałam go już nigdy więcej wpuszczać.


...............................................

Jestem zaskoczoną własnym postępowaniem. Rozdział pojawił się siedem dni po trzecim, szokujące, nie? XDD
Nie mam tu nic do powiedzenia, bo tak, bo nie ma o czym dzisiaj gadać. Nic mi do głowy nie przychodzi, więc lepiej już pójdę, bo będę gadać o głupotach. A tego nikt nie chce. XD
Także, do zobaczenia przy następnym!