czwartek, 19 listopada 2015

Epilog: I don't want to miss a thing



EPILOG
I don't want to miss a thing



Rok dwa tysiące piętnasty był chyba jednym z najlepszych lat w moim życiu. Siedzieliśmy wszyscy, był czas, miałam spokój, co najważniejsze. Bez spokoju by się tu nie obyło. Posiadłam już wszystko czego tylko pragnęłam, nic więcej nie potrzebowałam. Ani ja, ani dzieci, ani nawet Natalia, która tyła teraz w swojej wielkiej willi, wychwalając swoją jedyną córkę. I mogła się z tego cieszyć, choć straszliwie na nią narzekała, bo jedno dziecko to nic, nawet to najgorsze, w porównaniu do trójki. Trójka dzieci była chyba moim największym wyzwaniem życiowym, nawet rak męża mnie tak nie wymęczył jak upilnowanie całej tej trójki podczas jego nieobecności. Wszyscy wtedy cierpieliśmy; i ja i one, jednak wierzyłyśmy w to, że tatuś wyzdrowieje. Nie, nie wierzyłam, byłam tego pewna, bo przyzwyczaiłam się do niego, kochałam go i kocham wciąż. A, jak już kiedyś mówiłam, debile mają szczęście. I ja je miałam, dobrze o tym wiedziałam, dlatego nigdy nie zwątpiłam, w nic.
I żyłam sobie, korzystając z tego szczęścia, przecież nic innego nie mogło dać mi ślubu w osiemdziesiątym dziewiątym, a wraz z nim – pięknego i dużego domu z ogrodem i widokiem na las. Nic innego nie dało mi tylu lat w spokoju, tylko szczęście. Bycie głupszym i gorszym, czasem ma jakieś zalety.
Od pamiętnego roku osiemdziesiątego siódmego, w którym to wyprowadziliśmy się z Hellhouse, wiele wydarzeń miało miejsce w naszym Mieście Aniołów; Duff i Mandy pobrali się, byli tacy szczęśliwi, pełni wiary w najlepsze życie pełne szczęścia, takiego wspólnego i wiecznego. Jednak to nie wypaliło. Przetrwało tylko dwa lata i nie dało McKaganom małych Duffów. Amanda nie mogła znieść wybryków Duffa, miała go z czasem już dość. Tlenione włosy ukochanego stały się koszmarem, a przepite oczy najgorszym z widoków, więc się rozwiedli. Mandy była po tym załamana, często rozmawiałyśmy, jednak pozbierała się z dwa miesiące po rozstaniu, poznała kogoś innego. Znów była szczęśliwa, w końcu. Michael za to poszedł zupełnie inną drogą, choć zaczął tak samo jak ona – załamał się. Później było jeszcze gorzej; Erin i Axl też nie za dobrze skończyli. Och, oni przecież nawet źle zaczęli, kochali się, na pewno, ale nie byli odpowiednimi charakterami dla siebie. Choć nie, chodzi za mną okropna myśl, że byli dla siebie idealni i tylko do siebie pasowali, ale... nie. Axl i Erin zakończyli swój związek burzliwie. Burzliwy związek został zakończony burzliwie. A jedyną osobą, której tu współczułam była Erin, dla Rose'a już dawno straciłam cierpliwość, choć chyba jestem zbyt łagodna, bo gdy tylko powie coś miłego i ciepłego, mam ochotę wybaczyć mu to wszystko co zrobił Erin; Slash nie znalazł sobie właściwej kobiety tak od razu, dopiero jakiś rok czy dwa przed dwudziestym pierwszym wiekiem, poznał Perlę. I byli naprawdę szczęśliwi, i naprawdę podbili sobą moje serce. Ale oni byli, już nie są. Jednak mają dzieci, tak!; Steven poznał nową dziewczynę, udało mu się zapomnieć o Rosemary, choć i tak wiadomo, że nie do końca. Ale Mia była równie cudowna, co jej poprzedniczka, a Adler jako jedyny ma tu chyba szczęście do dobrych kobiet. Dobra kobieta i dziecko się znalazło, córeczka. W końcu!; A Izzy i Natalie? U nich nic się nie zmieniło, wciąż tacy sami, tacy sami razem. Pobrali się kilka miesięcy po Duffie i Mandy, więc przypadł im rok osiemdziesiąty ósmy. Później córka się im pojawiła i wszyscy byli szczęśliwi, naprawdę...
Jednak każdy z Gunsów pozostawił po sobie dzieci. Duffowi i Axlowi również się udało, a i Slash nie miał tylko Casha i Londona – Duff po rozstaniu z Mandy poznał Lindę Johnson, kobietę trochę zrzędliwą i czekającą raczej na jego pieniądze, jednak to nie było ważne. Duff chciał być tylko szczęśliwy i łapał się wszystkiego, co tylko się pojawiło na horyzoncie. Dlatego ożenił się z Lindą i razem doczekali się syna, cóż, chyba niechcianego, bo urodził się dopiero po rozwodzie, a Michael nie wyglądał na szczęśliwego, ale podjął się opieki nad nim po śmierci Lindy w dziewięćdziesiątym piątym. Z początku sobie nie radził i była potrzebna pomoc z zewnątrz, a że z Duffem mieliśmy bardzo dobry kontakt to opieka nad jego synkiem spadła na szczęśliwą swoją wygraną ciocię Faith. Co miałam powiedzieć? Przyjęłam jego syna z otwartymi ramionami; Axl za to poznał Stephanie Seymour i stracił dla niej głowę. Nie interesowało mnie to zbytnio (na dobrą sprawę to nie rozmawiałam z nim od jakiś pięciu lat, tylko przez telefon, czasami), ale dużo czytało się na ten temat w gazetach, bo, bądźmy szczerzy, musiałam, choć nie chciałam. Urodziła im się córeczka – Carrie. Tu jednak aż tak bardzo w nic nie ingerowałam. A Carrie poznałam dopiero, gdy dziewczynka skończyła roczek. Cóż, i ja i Axl mieliśmy życie pełne wrażeń; A Slash przecież przez całe życie umawiał się z prostytutkami, więc kiedyś do czegoś, niestety, dojść musiało, a ciąża przetrwała. Urodziła się śliczna córeczka, Keira. Poznaliśmy ją dopiero jakieś trzy lata temu, kiedy to sama postanowiła skontaktować się z ojcem. Saul z początku nie chciał się do niej przyznać, bo był z Perlą, a myślał, że żona nie będzie zadowolona... a było inaczej. Perla chętnie przyjęła pod swój dach Keirę i zaopiekowała się nią. A powiedzieć by można, że ma z nią lepsze stosunki niż Slash.
Moje córki, wszystkie blondynki po ukochanej mamusi, za to wychowywały się zupełnie inaczej niż dzieci starych przyjaciół. I dzięki Bogu za to! Miały piękny dom i ojca przy sobie, żadne z nas nie wyjeżdżało w trasy koncertowe ani nie miało problemów z przeróżnymi używkami. Mieliśmy pieniądze... cholera, czy to nie brzmi jak rodzina idealna? Sama się nad tym często zastanawiam, jednak nie chcę tego tak nazywać, bo tak nie jest. Można mieć też inne problemy, ale, całe szczęście, nie duże.
Problemy i tragedie się pojawiały. Jedną z nich był czerwiec dwa tysiące dziewiątego, kiedy to Michael Jackson odszedł z naszego świata. Wszyscy płakaliśmy i rozpaczaliśmy nad jego stratą. Przypomniały się te wszystkie piękne chwile z nim, czas spędzony w Neverlandzie. To wszystko, co piękne. Wtedy też starzy już Nancy i Quentin stracili swój dom i pracę, której, pomimo tego, ze już się nie nadawali, twardo się trzymali, a Mike nie miał serca ich zwalniać. Zbytnio się kochali. Utrzymywał ich po prostu. Mieli swoje pieniądze, dużo, z uwagi na to, że byli pracownikami samego króla, jednak nie mieli czego się złapać. Jako stare małżeństwo (tak, tak, pobrali się w latach dziewięćdziesiątych) nie chcieli skończyć jak większość ludzi, nie mając zbytnio celu, tylko siedzieć i czekać na śmierć. Nie mogłam na to patrzeć i zatrudniłam ich do siebie. Nie potrzebowałam gosposi ani prywatnego ochroniarza, jednak nie miałam wyjścia. To wszystko znów okazało się silniejsze ode mnie. I tak Nancy i Quentin, znów szczęśliwi, zamieszkali u mnie.
— Podaj to ciastko. — Natalia skinęła głową na opakowanie na stoliku. — Jeszcze nie jestem gruba to mogę jeść.
— Żryj, żryj — podałam jej. — Ale pamiętaj, ze dzisiaj przychodzą do mnie goście.
Wyglądała na co najmniej zaskoczoną. Bo co? To że odizolowałam się od wszystkich na jakiś czas, nie oznacza, że nie mam wyjątkowych gości.
— Kurde, kto?
— Do mnie nasza Erin, a do moich dzieci pewnie Twoja Christine wpadnie i...
— Ona już tu jest — odpowiedziała.
Spojrzałam na nią zdumiona. Jezusie, żeby nie wiedzieć kto wchodzi do twojego własnego domu, nie, nie, nie, to nie może być prawda. Choć może przyszła od ogrodu i Suzie jej otworzyła, gdy ja witałam Natalię albo wtedy, gdy wyłączałam wodę na herbatę...
— ...i Keira. Chciała pooglądać albumy ze zdjęciami — dokończyłam. — Twoja córka jest lepsza od ciebie w cichym wchodzeniu i udawaniu, że wcale jej nie ma.
— Wiem. Ma talent po ojcu. On świetnie się kamufluje i tworzy pozory.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Izzy ostatnimi czasy był niby duchem, nie pokazywał się nigdzie i tworzył tylko na boku. Od odejścia z zespołu, można by powiedzieć, że tak jest, jednak wtedy jeszcze czasem dało się coś usłyszeć o Izzym Stradlinie, a teraz panowała kompletna cisza wokół niego i nawet sam Axl nie wiedział nic o swoim przyjacielu. Tylko ja, David i dzieci orientowaliśmy się, co dzieje się z Jeffem i to nawet z jego,nieprzymuszonej przez Natalie, woli! Sama Natalia nie chciała czasem nas do siebie zapraszać (czym oczywiście się ze mną dzieliła, szczerość to podstawa w jej życiu), ale ze względu na Jeffreya nie zatrzaskiwała nam drzwi przed nosem. Nie przepadała ostatnio za gośćmi przewyższającymi liczbę jednej osoby. Ja sobie mogłam przychodzić kiedy tylko chciałam i robić, co tylko chciałam, ale z mężem i dziećmi robiliśmy już tłum. I wchodziliśmy na jej puchaty, biały dywan.
— To o której przychodzi Keira? — zapytała.
— Wiedziałam, ale zapomniałam — odparłam i zaśmiałam się. — Czasem już tak się dzieje. Nie no, ale serio nie pamiętam. Mówiła mi, a ja już po chwili miałam w głowie pustkę. Ale ciesz się, że nie zapomniałam kto w ogóle ma przyjść!
— Tak, masz rację, to jeszcze nie kompletna skleroza...
Do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Przyszła albo Erin, albo Keira, choć możliwe jest, że to jakiś inny, niezapowiedziany gość.
Podniosłam się z kanapy i poszłam otworzyć drzwi, a już po chwili w domu pojawiła się wiecznie młoda Erin, której naprawdę można było zazdrościć wolnego starzenia się.
— Chodź, chodź. — Natalia poklepała miejsce na kanapie, obok siebie oczywiście. — Siadaj, Erin. Dawno cię już nie widziałam, pokaż się... Boże, moje policzki nie są takie ładne... Mam więcej zmarszczek tutaj... Kochana, ty...
Mówiła tak w kółko, witając jednocześnie Everly i uśmiechając się, co chwila. Tak po swojemu, zresztą, Erin była przyzwyczajona, przecież mieszkały razem przez trzy lata, jakieś. Boże, tak krótko, a czuję jakbyśmy spędzili ze sobą, w tym starym Hellhouse całe życie.
Później przyszła Keira i moja Stevie rzuciła się na nią chcąc wiedzieć jak najwięcej na temat jej ostatnich dokonań i wyjazdu ze Slashem i Perlą do Egiptu, ale potem poszła na górę, słysząc swój telefon. Keira za to została, chcąc w końcu obejrzeć zdjęcia.
— Pokaż najpierw te z moją Christine — nalegała Natalie swoim, wyrobionym przez lata, królewskim tonem. — Słyszycie jak brzmię?
— Udajemy, że nie — odpowiedziałam i wyciągnęłam zdjęcia. — O, tu moja Stevie, ale to nie to...


— Moja córka, moja córka! — krzyczała Natalia, wskazując na zdjęcie. — Nie wiedziałam, że masz tu takie zdjęcia. Daj mi to, teraz i ja chcę oglądać Twój album, wydawaj wszystko!


— CO. TY. TU. MASZ?! — wydarła się z powrotem Natalia. — Mój podbródek źle wyszedł.


— Suzie... — mruknęłam, wyciągając zdjęcie.


— A tu Louise — powiedziałam. — Moje córki to są ładne tylko i wyłącznie po mnie.


— Ile lat ma Louise? — zapytała w końcu Keira, marszcząc brwi. Jej ciemne włosy opadły na stolik, kiedy schyliła się, żeby przyjrzeć się jednemu ze starych zdjęć.
— Dwadzieścia pięć — odpowiedziała za mnie Erin. — Prawda? Urodziła się w dziewięćdziesiątym roku, więc na pewno.
Pokiwałam głową i pokazywałam dalej.
— Patrz, mam nawet twoje zdjęcie. David je chyba zrobił... — powiedziałam.


— Nie wiedziałam, że mam tu też zdjęcia Davida — powiedziałam.
— To chyba podstawa mieć zdjęcia własnego męża — odpowiedziała Natalie.


— Jaki on jest głupi — powiedziałam, a po chwili uśmiechnęłam się szeroko.
Z Davidem pobraliśmy się w roku osiemdziesiątym dziewiątym, a Duff wciąż jeszcze wtedy nazywał go ,,gościu" i kazał mu się iść leczyć. Chodził za mną przez te wszystkie lata, prawie codziennie widziałam go w tym spożywczaku i prawie codziennie uśmiechałam się do niego. Jednak ignorowałam go przez jakiś czas uczuciowo, ważny był dla mnie wtedy Steven, z którym byłam. Kochałam go najmocniej jak się dało i zawsze pragnęłam z nim być. Jednak nie było mi dane dożyć z nim starości, problemy rozpoczęły się bardzo szybko. Nie brał już narkotyków, jednak alkohol lał się litrami, przez co zdrad przybywało. Wiedziałam, że mu na mnie zależało, ale nie chciałam być z mężczyzną, który nie był wierny. Zbierałam się przez wiele dni, żeby w końcu powiedzieć Stevenowi, że to koniec, ale w końcu to zrobiłam. Miałam dość. Zostawił mi ten dom, nie był wściekły, tylko smutny. Obydwoje wtedy płakaliśmy, jednak uszanował moją decyzję. Odszedł.
Wtedy też zrozumiałam, że David, którego widywałam czasem nawet na mieście, nie chodzi za mną tak po prostu. Wiedziałam oczywiście, że mu się podobam, bo głupim by trzeba było być, żeby się nie domyśleć (a między debilem a głupkiem różnica jest), ale nie docierało to do mnie tak bardzo. Dopiero kiedy mi to wyznał, uświadomiłam sobie prawdę i nie odzywałam się do niego przez jakiś czas. Musiałam to wszystko przemyśleć, jeszcze niedawno byłam ze Stevenem, a tu tak nagle miałam... nie. Było to dla mnie nie do przyjęcia. Jednak nie mogłam wiecznie o tym myśleć. Nie mogłam wiecznie mieć Stevena w głowie. Chociaż byłam jego aniołem.
I jestem nim wciąż, i płakać chcę za każdym razem, kiedy o tym pomyślę.
— A tu przedstawiam ci naszych chłopców — powiedziałam do Keiry. — Nasz zespół i nasz Hellhouse. Nasz dom.
Uśmiechnęłam się razem z Natalią i Erin, która również miło to wspominała.
A kto nie wspominał?


***

Amando!
Mandy!
Brixx
Mandy!
Nie wiem czemu do Ciebie piszę, nie wiem czemu w ogóle mam prawo żyć bez Ciebie. Nie wiem, co robię na tym świecie, nie wiem, co robię przy kobiecie takiej jak Susan. I nie, nie piszę tego do Ciebie, abyś poczuła się źle, abyś zrozumiała, że czuję się dobrze, bo tak nie jest. Susan jest mi bliska, mamy razem cudowne dzieci i z pozoru życie też. Jednak ja ie potrafię żyć tak jak dotychczas. Widzieliśmy się ostatnio jakieś dwa lata temu i od tamtej pory słuch o Tobie zaginął. Nie wiem czy widujesz się z innymi, nie pytałem, nie miałem odwagi.
Chciałem Ci tylko przekazać, że w końcu dorosłem. Że chciałem Cię przeprosić. Mandy, przepraszam Cię, za wszystko, za te szkody, które wyrządziłem Ci, kiedy to byłaś taka młoda i miałaś całe życie przed sobą. Nigdy nie powinienem Ci się oświadczać. Nigdy nie powinienem psuć Ci życia. Przepraszam za tą roztłuczoną butelkę w salonie...
Czasem tak sobie myślę, że jest mi źle, ale z drugiej strony nie powinienem narzekać, bo mam rodzinę i luksusowe życie. Ale czasem myślę, że w Hellhouse było nam dobrze, Tobie i mi. Nie mam tu na myśli warunków, ale to, co było wtedy między nami. Byłaś moją inspiracją, ukochaną i przyszłą żoną. Idealną matką dla dzieci. Cała byłaś moim ideałem. Myślę, ze po prostu nie trafiliśmy na siebie czasowo, byłem wtedy nie dojrzały, choć sam uważałem inaczej. Ale byłem dzieciakiem. Musiałem się wyszaleć i to niezdrowo.
Przez to wszystko próbuję Ci przekazać, że, gdybym spotkał Cię teraz od nowa, byłbym gotów zostawić wszystko inne. Od nowa, od początku, nowa, czysta kartka z jeszcze niezapisaną historią. Bez przeszłości. Ale my ją już nosimy, wspomnienia i te miłe, i te smutne. Nosimy je obydwoje i myślę, że nie potrafilibyśmy ich się pozbyć.
I nie potrafilibyśmy być już ze sobą, z uwagi na wygody teraźniejszego życia. Ale Myślę Uważam, że naprawdę byliśmy dla siebie stworzeni.
Mandy, ja już nie piję.
Ale mam żonę i dzieci. A Ty masz swój świat.
Spóźniłem się. Przepraszam.

Duff


Mandy odłożyła list na stół i usiadła na kanapie, podciągając nogi po brodę. Miał rację.
Było już za późno.
Miała już wszystko czego tylko chciała, a Duff był, ale z przeszłością, której nie potrafiliby zostawić.


***


— Myślę, że to już koniec — powiedziałam. — Taki prawdziwy, Steven.
— Też cię kocham, aniele. — odparł, opierając się o barierki. — Rozumiem wszystko. My chyba już tak mamy. — Spojrzał w dal. — Mam nieodpartą potrzebę kupienia ci teraz wszystkiego, co tylko mogę.
— Mam już kogoś, kto spełnia moje zachcianki — odpowiedziałam.
— Wiem. Kochasz go?
— Przecież wiesz wszystko, więc po co pytasz? Kocham.
— Ja chyba... Będę częściej przychodzić. Wiesz, nie chcę nic stracić.
— Ja też, Steven, też nie chcę nic stracić — powiedziałam i musnęłam palcami jego dłoń. — Kocham cię.
Nie wiem czemu to powiedziałam, ale... chyba musiałam.



______________________________

Nie wiem, co chcę takiego powiedzieć, ale chyba będę płakać.
Opowiadanie dobiegło końca, żegnamy się już. Więcej nie przeczytamy o kochanym Staith czy Izzalie, o Michaelu też już nigdy nie napiszę. Źle się z tym czuję, ale wszystko trzeba czasem zakończyć.
I w tym momencie muszę podziękować wszystkim, którzy kiedykolwiek czytali I Don't Want To Miss A Thing, a już w szczególności tym, którzy dotrwali ze mną do końca, a są to zaledwie trzy osoby. Ale to jest coś w porównaniu z tym, co dzieje się na blogosferze.
Osobne podziękowanie i tak dostanie każdy, to jest nieuniknione, źle bym się czuła, gdybym tego nie zrobiła.
Dziękuję Joannie/Angie za to, że ciągle jest, za rozmowy, za to, że mnie nęka i za to, ze kocha szablon z aniołem. Za to, że po prostu jest.
Dziękuję Asi/Estranged/Joanne, bo jest tutaj cały czas i czyta o swoim Izzym. Za to, że jesteśmy ze sobą tu najdłużej, prawda? Za tą zajebistość, którą ociekasz, Aśka.
Dziękuję Magdzie, bo, choć zaczęła później czytać, to dotrwała i jakoś się w tym wszystkim połapała, bo jest tu ze mną i mnie wspiera swoimi komentarzami.
Dziękuję Hańce, której aktualnie nie ma, ale i jej podziękowania się tu należą. Bo była ze mną i pięknie mi mówiła. Bo była po prostu Hańką.
Dziękuję Fly – za to wszystko, za to, ze zawsze powiedziałaś coś, za to, że długo tu byłaś. Za Twoje piękne komentarze, obecność. I nie zapomniałam nigdy Twojej propozycji imienia dla dziewczyny Adlera, choć wtedy wygrała Rosemary to tu mamy Mię.
Dziękuję Suzie, bo to ona wymyśliła tą religię o Quenie i Nancy. Dziękuje za to, że dzielnie ze mną trzymała. I znosiła straszenie Klausem i Joeym.
Dziękuję Maddie/Zuzi/Shayli, choć Ciebie nie ma to byłaś naprawdę ważna dla mnie. Twoje opowiadanie, Twoje zdanie, sama Twoja obecność.
Dziękuję Alicji, bo też tu byłaś i wytrwałaś ze mną jakiś czas. Naprawdę mam Ci za co dziękować, naprawdę wiele znaczył jakikolwiek znak od Ciebie, Alu. I Twoja wielka miłość do Georga Michaela. </3
Illusion, która również długo ze mną przetrwała, za co pięknie jej dziękuję.
Dziękuję Vikifog czy po prostu Wiktorii, za Twoją obecność, za tego Tylera, co spał na podłodze w Twoim opowiadaniu, co się mnie bał. Dziękuję.
Dla mojej Marzi, geja, jak wolisz. Tobie również za wszystko.
Dziękuję Ewie i Larsowi, bo byli tutaj ze mną cały czas, prawie można by powiedzieć, bo dali mi piękny obrazek na święta, bo wytrzymali tutaj. Za wszystko. ♥
Moje evie (z małej, tak, tak), bo tu była, bo się ze mną kłóciła, bo pozdrawiała, bo była.
Dziękuję Suie, która była tu z nami, ale zaginęła. I była ze mną. Dziękuję.
Nadine, która również ze mną trwała w tym opowiadaniu. Za to, że była tutaj i wspierała swoimi słowami.
Mejsonowi, bo była tu ze mną i powiedziałaś tyle miłych słów. ♥
I Rose, która choć krótko, to była i wspierała.
I tym wszystkim, którzy czytali, ale się nie odzywali i tym, o których nie wiadomo dlaczego, zapomniałam.
Dziękuję Wam.
Kocham Was wszystkich. Naprawdę. Czuję się okropnie, żegnając się.
Kocham to opowiadanie, ono wszystko zaczęło.
Kocham to wszystko.
Dziękuję raz jeszcze.