poniedziałek, 28 września 2015

VII


TOM II
I don't want to miss a thing

7. Jeszcze tylko miesiąc


19.06.1987

Uśmiechnęłam się szeroko i pomachałam do Stevena, którego dojrzałam już daleka. Podjechał swoim samochodem pod Hellhouse, po czym wysiadł z niego i podszedł bliżej mnie, tak aby spojrzeć w oczy i cicho szepnąć:
— Dlaczego tu mieszkasz? Wolałbym cię mieć przy sobie... już na zawsze. — Przyłożył policzek do mojej głowy i delikatnie wtulił się we mnie.
Rozumiałam go i to bardzo; sama w końcu nie chciałam tu mieszkać, jednak i wyprowadzić się nie mogłam, co mnie irytowało, po części. Zostawienie Natalii samej z tymi wszystkimi obowiązkami byłoby zbrodnią, a nie chciałam przyprawiać jej problemów. Nie była do tego przyzwyczajona, nie wytrzymałaby pewnie z nimi wszystkimi na głowie, z całym tym bałaganem i, na dodatek, bez nikogo z kim można by porozmawiać, tak normalnie. Nie wytrzymałaby beze mnie, a ja bez niej. To było w tym wszystkim najtrudniejsze, bo co się stanie, kiedy nie będziemy się widzieć codziennie? O tej samej porze, z tym samym humorem, z tym samym ciepłym słowem ,,mam dość", z tym wszystkim? Bez Natalii będzie trudniej, przecież, kiedy wprowadzę się do Stevena, nie będzie tam jej. Nie będzie tam nikogo, żadnej z osób, do których się przyzwyczaiłam, z którymi mieszkam już ponad trzy lata, a znam jeszcze dłużej. Będę, można by powiedzieć, że... sama.
Spojrzałam przed siebie na te zielone drzewa, na dom sąsiadów, którzy zwykle spędzali miło czas na zewnątrz, robiąc grilla, czy po prostu będąc razem. My też tak potrafiliśmy razem z chłopakami. Przecież, jeszcze niedawno, tak było... w zeszłym... w zeszłym roku zdarzało się to częściej, jednak i w tym potrafiliśmy być ze sobą tak po prostu; przebywać razem w jednym pomieszczeniu i prowadzić normalną rozmowę. W końcu nie żyliśmy z samych nieporozumień, one były tylko niemiłym dodatkiem. Bo czy da się ich uniknąć mieszkając razem, w ósemkę, w małym, wiecznie brudnym domu? My nie umieliśmy, jeśli chodzi o kłótnie to jesteśmy po prostu zbyt podobni. Nikt nie potrafi ustąpić, każdy walczy o swoje zdanie. I chyba utrata tego boli najbardziej...
Uśmiechnęłam się do niego blado, jednak on nie dostrzegł tego i pociągnął mnie do samochodu. W końcu musiałam jechać do pracy.
— Nie wiem czy wprowadzę się do ciebie. — Przełączyłam na inną stację w radiu, gdzie akurat puszczone było ,,Summer of 69" Bryana Adamsa.
— Jak to? — Odwrócił głowę w moim kierunku, kompletnie nie zwracając uwagi na drogę.
— Wiesz... chciałabym chyba... — Spojrzałam na niego bojąc się gniewu, jednak wciąż był spokojny. — Chciałabym zamieszkać sama, to znaczy... we własnym domu, Steven. Takim, który będzie tylko mój. Poza tym, nie chcę zawracać ci głowy.
Odwrócił wzrok i znów, zdawałoby się, że skupia się na jeździe lecz po chwili odezwał się:
— Ok. — Myślałam, że to koniec jego wypowiedzi, bo, niestety, tak to wyglądało, jednak — Masz pieniądze? Mogę zawsze ci dać.
— Mam.
— Ale wiesz, że mogę dać.
— Ale ja mam pieniądze.
— Ale mogę, kurwa, dać. — Spojrzał na mnie. Nalegał. Wcale nie odpowiadało mu to, że zamieszkam sama i to już niedługo. Sama. Bez nikogo. — Nie musisz się wysilać, ja za wszystko zapłacę. Choć nie wiem po co ci dam skoro i tak będę cię porywał.
— Nie wpuszczę cię.
— To się włamię. Trudno.



***



Siedziałam oparta o ladę sklepową i oczekiwałam kogokolwiek, żeby chociaż jedna osoba przyszła na zakupy! Ale nic, zero. Podczas dwóch godzin mojego siedzenia tu, na zakupy w spożywczaku zdecydowała się tylko jedna osoba – jakaś dziwna dziewczyna, która nie potrafiła zapakować jabłek do woreczka, a potem i tak je zostawiła, mówiąc, że nie tego chciała. Był to już szczyt mojej wytrzymałości, serio. Nie miałam z kim pogadać, nikogo do obsłużenia, tylko ja byłam w sklepie, choć pracowała tu jeszcze Angie. Jednak ona wzięła sobie wolne, co skazało mnie na piekielne męki. Jezusie, nie wiedziałam, że samotność może być taka straszna!
Jest, okropnie, fakt, jednak kiedy jest się samym, można wartościowo pomyśleć. Tyle że ja nie mam już chyba o czym, mam wszystko zaplanowane; w końcu chcę zamieszkać sama, we własnym domu; być ze Stevenem i opuścić wszystko, co było, starą i głupią przeszłość, która, niestety, zawaliła mi wiele rzeczy. Przecież zamiast zajmować się chłopakami, mogłam uczyć się dalej, mogłam być kimś, nawet w swoich oczach. Ale nie, jestem kim jestem, zrobiłam to co zrobiłam. Mogłam też od samego początku mieszkać tylko z Natalią, ale tu też nie. Mogłam nie wyjeżdżać, mogłam nie poznać Stevena, mogłam nie skończyć za ladą, mogłam być z mamą i tatą, mogłam... tyle rzeczy! A teraz? Nie pozostaje mi nic innego jak pracować tutaj, udawać, że jest dobrze, kiedyś, w dalekiej przyszłość wyjść za mąż (może i za Stevena, ale jest to wątpliwe), być matką i nigdy nie spełnić się zawodowo. Tylko co ja bym chciała robić? Nic nie umiem!
Upierdliwy dzwoneczek, ogłaszający, że ktoś raczył wejść do sklepu, zadzwonił, a ja posłałam znudzony wzrok w kierunku mężczyzny, który wpadł jak burza na bombonierki. Złapał pierwszą lepszą, jednak tą z tych lepszych, bo i strasznie drogą i ruszył w kierunku kasy. Lecz widząc przy niej mnie, nagle przestało mu się spieszyć. Uśmiechnął się.
Przyjrzałam mu się lepiej; był znacznie wyższy ode mnie, kto wie czy też nie od Tylera, i na pewno nie tak kościsty jak mój Steven. Ciemne włosy i niebieskie oczy kontrastowały ze sobą i trzeba był przyznać, że brzydki to on nie był.
— Zapomniałem się przywitać, to okropnie niekulturalne. Najmocniej panią przepraszam — powiedział przyjemnym dla uszu głosem. — A więc: dzień dobry.
— Dzień dobry...
— Ładny dzień, prawda?
Cholera!
— Może dla pana. — Wyprostowałam się. W końcu, trochę żle wyglądałam opierając się o ladę i na dodatek zgarbiona. — Mi się strasznie dłużą godziny. Coś jeszcze?
Spojrzał przez chwilę za mnie, gdzie znajdowały się papierosy.
— Nie, dziękuję. Chyba że pani jest wolna, nie chciałbym, żeby się pani zanudziła tutaj. — Kurwa. Kurwa. Kurwa. Proszę odejść. — Hm?
— I ja podziękuję — odparłam przez zaciśnięte zęby.
Nie spodobało mi się to, wyprowadził mnie tylko z równowagi, przecież ja tak bardzo chciałam stąd iść...
— Trudno. Może kiedy indziej mi się poszczęści. — Uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech.
Mężczyźni są denerwujący. Bo czy on nie widział mojej miny? Ja jego widziałam i to mi wystarczyło. Nie dosyć, że mnie tu stresuje to jeszcze jest przystojny! Takich to się zabijać powinno!
Steven, kocham cię!



***



— JEFF! JEFF, DO CHOLERY! ZJAW SIĘ TU! NATYCHMIAST!
Wszędzie było brudno. Syf, syf, syf i jeszcze raz syf. Nie dało się nogi postawić, żeby nie wdepnąć na jakąś puszkę. Kolejna impreza, kolejny raz to płeć żeńska musi sprzątać.
— Powiedz mi, jak wy do tego doprowadziliście?! — Wydarłam się, kiedy tylko Jeffrey pojawił się na dole. — Nie było mnie przez trzy godziny. Trzy! Czy ja nawet na zakupy nie mogę wyjść? Mam już dosyć, jak tego nie posprzątasz to normalnie... Wyprowadzam się! Słyszysz?!
Zaśmiał się. Tak po prostu się zaśmiał.
— Ok. — Machnął ręką. — Wyprowadzasz się.
— Co?
— Chcesz obejrzeć ten dom, co go kupimy? — Otworzył lodówkę.
Stałam tam na środku i wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi oczyma.
Nie mogłam w to uwierzyć. Już? Już miałam oglądać dom, który będzie mój? Mój już za miesiąc. Cholera!
Tylko jeszcze miesiąc!
Chyba to posprzątam!


_________________________

Miało być za tydzień, ale wzięłam się za to i tak jakoś wyszło. XD
Nie wiem, co mam pisać, nie wiem co mam robić. Powiem tyle, że następny rozdział będzie należeć do Natalie. O, tyle.

środa, 16 września 2015

VI

To już dziś, ten wielki rozdział, a taki...
Dziwny.
Dla Joanny i Weroniki!



I don't want to miss a thing
TOM DRUGI
6. Jesteś moim aniołem

20.03.1987

Życie stało się prostsze, o wiele. Nie musiałam już martwić się o nikogo, żyłam sobie tak po prostu, udając nieświadomą zła czyhającego na nas wszystkich. Rano wstawałam, ubierałam się, a potem bez śniadania, wskakiwałam do wozu Stevena, który zawsze rano pojawiał się pod moim domem. Nic nie było nigdy łatwiejsze. Żyć z uśmiechem na ustach, żyć normalnie, żyć z nim. Nie oczekiwałam już tak płyty chłopaków, mało mnie to zresztą obchodziło, odkąd Axl pobił Erin, a następnie nas wszystkich zwyzywał i obrażony na cały świat, wymaszerował z domu. Rozmawiałam z nim jednak, nie potrafiłam zrobić inaczej, nie lubiłam się gniewać, nienawidziłam takiej atmosfery. Tym bardziej, że musieliśmy razem mieszkać i widywać się codziennie, z małymi wyjątkami, których ostatnio było coraz więcej. Ale co ma robić człowiek, kiedy jest zakochany, kiedy zrozumie to wszystko, wie czego chce...
Sama nie wiem, kiedy tak naprawdę, pogodziłam się na dobre ze Stevenem. Przecież, nigdy nie powiedziałam mu, że już wszystko przemyślałam, my razem to jednak to coś. Nigdy. On po prostu przyszedł i pokazał mi swoje nowe dzieło, jego uśmiechnięta maska zniknęła z twarzy i po prostu płakał przy mnie. Nie mogłam zrobić nic innego, musiałam jakoś pozytywnie zareagować. Zresztą, nawet nie wyobrażałam sobie negatywnej reakcji. Zrozumiałam, że cierpiał, przeze mnie, wszystko było moją winą, byłam okropna. Zachowałam się źle w stosunku do Stevena, przecież on mnie kochał, a ja jego... i mogliśmy z samego początku być kimś pięknym razem, nie osobno. Mogliśmy już dawno się złączyć i cieszyć się każdą chwilą spędzoną razem, myśleć ciepło i tak samo patrzeć na siebie. Wszystko mogło być takie nieskazitelne od samego początku, ale nie było... z mojej nieufności i niepewności. Z mojej głupoty. Z mojej potrzeby bycia samej, nie zważając na uczucia Stevena.
Ale on mnie kocha.
Steven mnie kocha.
Steven Tyler mnie kocha.
Mówi, że jestem dla niego wszystkim.
Mówi, że jestem jego aniołem.
Mówi, że będzie pięknie, choć w to nie wierzy.
A ja chyba zaczynam, bo on tak mówi.
Halo, on napisał dla mnie piosenkę!



* * *



25.02.1987



Siedziałem sam. Znów. W domu panowała okrutna cisza, której tak, ostatnio, nienawidziłem. Miałem ochotę coś zrobić, zająć się czymś lecz, tak naprawdę, nie było tu nic ciekawego, nic czym mógłbym się zająć. Nie było tu nikogo, z kim mógłbym porozmawiać, nawet Joe. I tym razem musiałem to uszanować, bo był na ważnej misji, w której nie chciałem mu nawet przeszkadzać. Nie śmiałbym, choć jestem sobą. Nie mógłbym przeszkodzić mu w poznaniu nowej kobiety, nie teraz. Nie mam nawet humoru, choć to mój przyjaciel, mój gitarzysta, mój brat, mój bliźniak. Nie przeszkodzę mu, nawet jeśli jest tylko mój, przecież i on ma prawo do radości. Niekoniecznie ze mną. W końcu on nie ma nic do moich miłosnych podbojów...
Powiedziała, że potrzebuje czasu. Tak. Wszystkie tak mówię, zawsze i wszędzie, ale, niestety, tylko wtedy, kiedy zamierzają odmówić. Zamierzała powiedzieć mi ,,nie". Chciała się mnie pozbyć, porzucić akurat w tym momencie, kiedy ja już wszystko rozumiem, kiedy wszystko stało się przejrzyste, do cholery! To jej zdanie, to jej życie, nawet jeśli chciałaby tracić, to ma do tego pełne prawo, nie mogę w to aż tak bardzo ingerować, choćbym chciał. Ale ja ją, do kurwy nędzy, kocham! A kiedy ja mówię, że kocham...
...To nigdy nie jest to na poważnie. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło powiedzieć kobiecie ,,kocham", a potem przeżyć z nią choćby roku w stałym, szczęśliwym związku. Jeśli już, to pojawiały się kłótnie, relacja stawała się toksyczna, a taka może był tylko ta pomiędzy mną a Joe. Nikt inny nie może prowadzić takiej ze mną. Prócz niej. Z nią mógłbym prowadzić każdą relację, żeby tylko mieć ją przy sobie. Mogłaby mnie nienawidzić, a ja i tak bym się cieszył, choć bolałoby. Mogłaby mnie unikać, ale ja i tak bym ją zaczepiał, robiłbym wszystko, aby się z nią spotkać. Zabierałbym ją wszędzie tam, gdzie tylko by chciała, byłbym tylko jej, nikogo innego. Nic nie liczy się dla mnie tyle, co ona, nie da się tego opisać. Boję się, że nie da się nawet tego pokazać. Boże, boję się tego, boję się siebie i swoich uczuć. Boję się swojego anioła. Boję się mojej Faith.
Wszystko jest takie chujowe. Bez wyjątku, moje życie jest chujowe. Wszystkie relacje takie są, żadnej nie da się zaszufladkować. Żadnej! A chciałbym tego bardzo, chciałbym wszystko ułożyć, żeby było idealnie, pierwszy raz. Mam takie marzenie. Chciałbym wiedzieć jak to jest z moją Faith, moim pieprzonym aniołem...
Pragnę jej miłości, tak bardzo.
Wszystko trzeba opisać, wszystko trzeba zapamiętać, wszystko trzeba przeżyć. Z nią.
Z moim aniołem.
Jest powodem, dla którego żyję.
Podniosłem się na równe nogi z zimnej posadzki i ruszyłem pędem przed siebie, gdzieś gdzie kiedyś znajdowała się kuchnia, a teraz jedne wielkie pobojowisko. Tylko tam mogłem znaleźć cokolwiek do pisania. I chociaż skrawek papieru, przecież ja musiałem!


Przepraszam, że tak wyszło, nie chciałem, dzieła tworzą się przypadkowo, Faith...

I want your love
Let's break the walls between us
Don't make it tough
I'll put away my pride
Enough's enough
I've suffered and I've seen the light

Baby
You're my angel

* * *



22.03.1987


Wpatrywałam się w uśmiechniętą buzię Erin, która w kółko mówiła tylko o tym jak Axl się jej oświadczył. Mało mnie to obchodziło i wcale nie dlatego, że Jeffrey jeszcze tego nie zrobił. Wcale! Nie denerwuje mnie to w żaden sposób, a skąd! Cholera jasna, jak to możliwe, że taka Erin dostała pierścionek od Axla, choć wcale tak idealnie u nich nie jest, a ja i Jeff jesteśmy ze sobą już tak długo i on nawet dupy nie ruszył?! Czy jest ze mną coś nie tak? Nie musimy przecież tak od razu brać ślubu, nie potrzebuję tego jeszcze. Wystarczyłoby tylko jedno małe zapewnienie i pierścionek, żebym mogła chwalić się innym, o. I już byłabym szczęśliwa i nie chciałabym od niego niczego więcej. Mogłabym już nawet umrzeć!
— Everly, idź mi z tym! — krzyknęłam w końcu. — Jak, kurwa, jak?
Podniosłam się i wyszłam, zostawiając ją tam samą z zaskoczonym wyrazem na twarzy. Miałam już dosyć tego wszystkiego! Musiałam użerać się z chłopakami i ty całym domem jeszcze przez kilka miesięcy! Nie mogłam sobie gdzieś wyjść na dłużej czy całą noc, jak Felicja, to nie było takie proste! Nie miałam gdzie się podziać! A mówią, że jak się jest dorosłym i wyprowadzi od rodziców, to jest tak zajebiście!
Mamo, tato, znów chcę do was.
Z Jeffrey'em.
— Jeff! — wydarłam się. — Jeff!
Czarna czupryna mężczyzny wychyliła się zza drzwi. Spojrzał na mnie pytająco.
— Zróbmy coś w końcu — jęknęłam. — Zabierz mnie stąd.
Westchnął.
— I tak ci się nie oświadczę aż do wyprowadzki...
Czy on zawsze musi wszystko wiedzieć?!
Ale... Oświadczy mi się!

_________________________

Boże, to już dzisiaj, Boże, oni są razem, na dobre.
Boże.
Tyle czasu minęło.
Nie tulę już Brandiego tylko Rocky'ego, którego swobodnie mogę trzymać na kolanach. Tak, tak, właśnie teraz na nich siedzi. XDDD
Nie wiem ile rozdziałów jeszcze zostało do końca, ale Staith są razem. Już tak naprawdę. 
Na Youtubie włączają mi się wszystkie piosenki, które miałam na playliście tutaj. XDD To na pewno nie przypadek. XDD To wszystko na cześć tego rozdziału. XDD
Więc...? Do zobaczenia.