czwartek, 8 stycznia 2015

XXVIII.


- Mam wrażenie, że jestem już stracony, że jestem nikim. Coraz bardziej zastanawiam się po co, tak naprawdę, jeszcze tu jestem. Chyba po nic. Nie potrafię nawet przestać ćpać, pić. Rzucić nałogów, chociażby dla Mii, dla tego, aby Cyrinda pozwalała mi się z nią spotykać. I wiesz, co? Ja chyba przestaję już wierzyć w to, że mogę. Nie. Ja nie potrafię tego zrobić, na pewno. Nie wiem, dlaczego ci to mówię, po prostu miałem potrzebę... Potrzebę, żeby powiedzieć o tym komuś. Chciałem to tobie powiedzieć, wiesz? Joe, on jest moim przyjacielem, ale jednak kobieta jest kobietą i jest w pewnym sensie lepsza w takich sprawach. W doradzaniu. W mówieniu co ma się robić. W przekonywaniu. W... Dawaniu przykładu. Kobiety jednak łatwiej się posłuchać, Faith. Gdyby Joe mi zaproponował odwyk, to ja bym go wyśmiał. Ciebie się boję - uśmiechnąłem się delikatnie. - Możesz mnie uderzyć, zrobić cokolwiek, co zaboli, a ja ci nie oddam. Nie powiem ci nic. Posłucham się, nawet. Jesteś dla mnie kimś ważnym... Czuję, że tylko ty możesz mi pomóc, tak... Tak bez chodzenia po odwykach, bez nikogo innego. Tylko my. Tylko my i ciężka praca, Faith... Ja się boję. Słyszysz? Boję się, wiem, że to mało męskie - chciała coś powiedzieć, jednak ja kontynuowałem, przez co się nie odezwała. - Ale tak jest. Nie chcę skończyć w piachu tak szybko, naprawdę. Zrób coś, błagam cię. Wiem, że dużo wymagam, ale... Ale... Proszę...
- Steven - odezwała się w końcu, kiedy ja na chwilę zamilkłem, żeby nabrać powietrza. - Nie wiem czy potrafię ci pomóc - westchnęła i odstawiła kubek z herbatą na stolik.
Zbliżała się północ, może było już po, nie wiem, nie kontroluję czasu, nie chcę. Bo niby dlaczego mam z nim współgrać? Czas jest dla osób innych, zorganizowanych, dla osób, które mają czas na czas. Tak. Ja nie mam na to czasu. Nie starcza mi chwili nawet na to, żeby spojrzeć na zegarek i sprawdzić, która godzina. I tak, gdybym był umówiony, spóźniłbym się. Nie kontroluję go, bo tego zwyczajnie nie potrzebuję. Nie chcę się dostosować. Nie muszę, bo mam swój własny zegar. Wewnętrzny.
 Spojrzałem na nią z widoczną prośbą w ciemnych tęczówkach, po czym opadłem na miękkie poduszki. Wpatrywałem się w jej postać siedzącą na łóżku po turecku. Chyba rzeczywiście za dużo wymagałem, o wiele za dużo. Nie chciałem jej tym zabierać czasu, przyprawiać o zmartwienia. Chciałem się tylko zmienić, a teraz, kurwa, dziwnie się czuję przez to, co zrobiłem. Mogłem jej nie mówić. Wiedziałem, że tak będzie, wiedziałem, że nikt nie będzie potrafił mi pomóc bez pójścia na ten cholerny odwyk. Tak się po prostu nie da. Jeśli chcę rzucić - muszę być na odwyku czy tego chcę, czy nie. Ona mi przecież nie pomoże, nawet gdyby chciała. Nie potrafi. Nikt, tak naprawdę, nie potrafi. Nawet ci pieprzeni doktorzy, terapeuci czy chuj wie kto jeszcze. To zaszło za daleko. Zbyt daleko. Nikt nie potrafi mnie z tego dołu wyciągnąć, chyba że siłą. Ogromną siłą. A ona chce...?
 Jej wzrok spoczął na mnie. Nawet w ciemnościach mogłem ujrzeć jej niebieskie oczy, które w tym momencie wpatrzone były w moje, ciemne. Skinęła delikatnie, ledwie widocznie, głową, na co ja cicho westchnąłem z ulgą. Więc jednak chce. Chce mi pomóc. Chce zabrać mnie z tego gówna i pomóc mi z tym skończyć, raz na zawsze.
- Ale jak? - zapytałem cicho, kiedy położyła się obok mnie kładąc mi głowę na klatce piersiowej.
- Po ludzku - warknęła cicho. - Nie wiem, Steven, nie mam pojęcia - dodała głośniej, na co zaśmiałem się. - Z czego ty się śmiejesz?
Nutka złości w jej głosie wcale nie poprawiła sytuacji, a raczej ją pogorszyła, bo mnie to rozbawiło. Jeszcze bardziej, a co. Pośmiać też się muszę kiedyś. Tak.
- Z ciebie, kochanie - powiedziałem i pogłaskałem ją po jasnych włosach.
- Jesteś wkurzający.
- A ja cię tak bardzo kocham.
- Wiem, mnie każdy kocha.
- Jak to, każdy? - uniosłem się na łokciu i spojrzałem jej w oczy. - Który? Mów mi szybko, załatwię gnoja.
- Raczej paru - powiedziała.
- Cicho, wszystko w swoim czasie. Po kolei, maleńka.
Dziewczyna zaśmiała się, po czym przyciągnęła mnie bliżej siebie. Zbliżyliśmy się twarzami, zbyt blisko jak dla niej, dla mnie - idealnie. Uśmiechnąłem się do niej i widząc jej wzrok, zsunąłem się z jej ciała kładąc się z powrotem na swoje miejsce. Nie chciałem na nic naciskać, nie chciałem robić nic, co mogło wyprowadzić ją z równowagi czy wprawić w zakłopotanie. Tak jak kiedyś. Robiłem to zbyt często, przez co powstały różne myśli i, niestety, uczucia, których to ja nie mogę się pozbyć. Tak samo z przyzwyczajeniami, od których również trudno się odzwyczaić.
 Cholernie trudno.



* * *


- Wiesz o czym myślę? - zapytał cicho, głaszcząc ją po brązowych lokach.
Dziewczyna nie odpowiedziała, jednak delikatnie pokręciła głową na znak, iż nie zna odpowiedzi na pytanie postawione przez rudowłosego, dlatego chłopak kontynuował:
- Myślę o tym, co dalej, Erin - oznajmił. - Wiesz przecież, że niedługo zabieramy się za nagrywanie, a tak naprawdę to nie mamy nic - westchnął ciężko. - Może jedną dokończoną piosenkę i tyle...! Czy ty to rozumiesz? Nie uda nam się. Nie będzie kasy, nie opuścimy tego starego domu i będziemy się tu kisić aż pozdychamy. Nie będzie mnie na nic stać; alkohol, jedzenie, nasz... Nasze wesele - dodał cicho.
- O czym ty...
- O nas, do cholery! - wykrzyknął podnosząc się do pozycji siedzącej, przez co zrzucił głowę dziewczyny ze swojej klatki piersiowej. - Kocham cię, słyszysz? - powiedział już czule, przyciągając do siebie szatynkę za ramiona.
- Axl...
- Nie mów tak do mnie! Jak na razie to nie jestem żadnym Axlem, tylko Williamem. Niczego jeszcze nie osiągnąłem. A z tego co widzę, to nawet ciebie nie potrafię...
- William, też cię kocham, rozumiesz? - zapytała, a chłopak pokiwał głową. - Ale myślę, że nie powinieneś aż tak szybko załatwiać niektórych spraw. Jeszcze mi się nawet nie oświadczyłeś, a już o ślubie myślisz. Poza tym, ja nie jestem na to gotowa...
- Nie jesteś pewna tego czy chcesz spędzić ze mną całe życie? - w jego głosie dało się wyczuć nutkę złości.
,,Całe życie" - te dwa słowa utkwiły jej w pamięci. Nie była gotowa, nie na niego. Obawiała się, że może jej coś zrobić podczas napadów szału czy zwykłej sprzeczki, kiedy to nie raz podniósł już na nią rękę. Spojrzała na niego ze smutkiem. Gdyby przyjrzał się bardziej jej oczom, zobaczyłby również żal jaki do niego miała. Jednak jego głowę zaprzątały inne myśli niż oczy ukochanej. Bo jak ona może nie chcieć? Jak może być niepewna? Jak...?
 Aby uniknąć kłótni, wysunęła się cicho z pokoju, co jednak nie umknęło uwadze Rudego. Krzyknął coś za nią, jednak ona nie słuchała tej, jak podejrzewała, obelgi czy wyzwiska. Swoje kroki skierowała do pokoju Duff'a, gdzie dosyć często można było spotkać Mandy. Przez ten krótki czas, jaki przebyła do pokoju basisty, starała się powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu. Chciała być silna, pokazać to. Udowodnić, że potrafi zapanować na Rose'm, jednak coraz bardziej jej się to nie udawało. Obydwoje sobie nie radzili, jednak to ona na tym ucierpiała, nie on. Na samym początku było dobrze, idealnie wręcz, ale kiedy zaczęli poznawać się lepiej, okazało się, że ideały nie istnieją i że ich związek jest na krawędzi wytrzymałości. Cały czas starała się to jakoś naprawić, ale jej starania nie zdziałały nic, zupełnie. Coraz bardziej się wykańczała i nie tylko ona zaczęła to zauważać.
- Ja chyba lepiej pójdę - powiedział McKagan na widok szatynki, która wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. - Wrócę... Później. Trzymaj się, Erin.
Amanda wyskoczyła z łóżka, na którym leżała i w samej piżamie, szybko zamknęła drzwi za ukochanym blondynem. W momencie kiedy tylko Duff zniknął, szatynka rozpłakała się na dobre, mocząc ramię przyjaciółki, która zamknęła ją w swoim uścisku.
- Zostaw go - szepnęła blondynka.
Everly uniosła głowę ku Mandy, po czym spojrzała na nią jakby powiedziała coś zupełnie głupiego.
- Nie - powiedziała ostro. - Kocham go, nie mogę. On mnie... Potrzebuje. Beze mnie nie da sobie rady.
- To dlatego zostawia ci takie zajebiste pamiątki na ciele? - zapytała odsuwając się od szatynki.
Erin spuściła wzrok, a po chwili już siedziała na łóżku, które okryte było białą kołdrą od matki blondynki. Brixx westchnęła ciężko, po czym usiadła obok przyjaciółki, która skubała kawałek pościeli.
- Jak jest z tobą i Duff'em? - zapytała podnosząc wzrok na Amandę.
- Dobrze jest między nami - powiedziała. - Przecież to wiesz. Widać to...?
- Tak - szatynka przytaknęła i delikatnie się uśmiechnęła. - Cieszę się, że chociaż tobie się układa. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła odwiedzić cię już jako panią McKagan.
- Też mam taką nadzieję - westchnęła. - A ty musisz zacząć teraz wszystko od początku, kochanie. Zacznijcie z Axlem od nowa.
Blondynka opadła na poduszki. Everly siedziała przez chwilę w bezruchu z wzrokiem wbitym w podłogę, ale zaraz uśmiechnęła się i wzięła przykład z Amandy również kładąc się na łóżku. Hałasem i śmiechem zwróciły na siebie uwagę Slasha, który przechodził akurat obok pokoju McKagana. Mulat wszedł do środka, a widok jaki tam zastał zmusił go do uwalenia się obok dziewczyn, które zaskoczone widokiem chłopaka zamilkły.
- No co? - zapytał patrząc na nie. - Macie wygodne łóżko.

______________

Nie, to mi się kompletnie nie podoba. Rozdział jest do dupy, po prostu. Wszystko idzie za szybko, nie tak, nie.
 Ale uznałam, że jak coś udało się napisać to wstawię, cóż...
Wasze rozdziały są w trakcie czytania, nadrabiania, czy chuj wie czego.
Nie wiem kiedy się u Was pojawię.
Nie wiem czy do tej pory nie zdecyduję się na przedłużenie zawieszenia działalności.
Nie wiem.