piątek, 26 grudnia 2014

I Don't Want To Miss A Thing 27

Dla tej Sieroty, bo to ona mnie do tego namówiła i to przez nią się dzisiaj widzimy.

Hey, hey, hey, hey, hey stoopid, they win you lose

08.01.1986

           Miałem dosyć. Dosyć siebie i tego wszystkiego. Miałem skończyć z tym dawno, i udało się. Na kilka miesięcy, ponad rok, tylko. A teraz? Teraz jest jak dawniej; wszystko się psuje, wali mi na głowę, a ja nie potrafię tego kontrolować. Jedyne co robię to pogarszam sytuację. Niszczę się jeszcze bardziej. Ale... Nie potrafię sobie z tym poradzić, nawet Joe nie wystarcza, bo co on może zrobić? Posiedzieć ze mną i pogadać, wpajać mi, że robię źle. Jakbym tego nie wiedział, kurwa. Wiem to wszystko...! Ja po prostu wpadłem i wyjść nie potrafię. Nie umiem, czasem nawet nie chcę. I tego właśnie się boję. Boję się, że niedługo już nie będę nawet chciał przestać brać. Boję się, że zawalę; rodzinę, zespół, wszystko. Boję się, że zostanę tym ćpunem, co zostawił wszystko dla narkotyków. Ja nie chcę nim być, nie chcę tak skończyć. Ale nie potrafię jednocześnie przestać, a nikt mi nie pomoże, przecież. Każdy ma swoje sprawy, ważniejsze niż ja. Nawet nie chcę pomocy, nie chcę zawracać nikomu głowy. Nie chcę nikogo zawieść. Nie chcę pokazać tego, że to już zaszło za daleko. Chyba że już wiedzą, domyślają się. A może nie chcą? Może nie chcą tego wiedzieć? Może ich to już nie obchodzi? No bo kogo by to obchodziło? Jestem już stary, sprawiałem problemy wcześniej i teraz, więc po co? Cholera.
 Sylwester spędziłem tylko z Joe, bo tak na dobrą sprawę nikt nie miał wtedy czasu. Zostawił Zoey, zostawił tą wielką imprezę u Brada, zostawił tyle alkoholu, żeby przyjechać do mnie i słuchać smutków, popijając wódką, której była tylko jedna butelka. I to wszystko dla mnie. A ja, kurwa, nie potrafię się mu odwdzięczyć. Chcę, a nie mogę, nie umiem, do cholery. Nie teraz. Powiedział, że 'oddałbym' mu to zostawiając narkotyki, ale sam dobrze wie, że to nie jest proste. Wkurzył mnie wtedy, ale nie wyrzuciłem go. Nie chciałem być sam. Wszyscy świętowali nowy rok, a ja nie miałem co świętować, tak naprawdę. Przecież nie będę się cieszyć z tego, że życie mi się, kurwa, wali.
 Podniosłem się z podłogi, na której siedziałem i podszedłem do lustra wiszącego obok szafy na ubrania. Nie zobaczyłem w nim nic godnego uwagi. Może kiedyś... Ale nie teraz. Aktualnie stał przed nim wrak człowieka. Roztargane włosy, przekrwione oczy, zarost, to nie ja. Cała energia ze mnie uleciała, co sprawiło, że stałem się tym kimś z odbicia. Narkotyki przejęły władzę i zostałem sam. Sam z tysiącem myśli, wyrzutami, prośbami, uczuciami. Sam z tym wszystkim. Teraz nie mogłem tak po prostu wyjść z domu i pokazać się na ulicy. Nie mogłem iść do Mii, do Joe, na zakupy, a nawet do Faith. Nie potrafiłem się tak pokazać światu. Wstydziłem się za samego siebie, za to, że doprowadziłem się do takiego stanu i że nie potrafię tego zmienić. Nie mogłem pokazać, że sobie nie radzę, choć chciałem. Chciałem pomocy. Potrzebowałem jej, ale jednocześnie chciałem pokazać, że nie potrzebuję wiecznie kogoś, kto będzie się o wszystko troszczył. Udowodnić, że jestem samodzielny. A nie jestem. Ukrywałem przed wszystkimi, że taka osoba jest mi potrzebna. Ukrywałem, że chcę kogoś darzyć uczuciem innym niż wszystkich. Ukrywałem wszystko pod tą maską jebanego gnoja. Ukrywałem, że jest mi potrzebna osoba, która nie tylko się mną zajmie; ja... Chcę ją kochać i na odwrót. Taką, której nie wykorzystam tak perfidnie jak inne. Każdy potrzebuje takiej osoby i ja, wbrew pozorem, też.
 Jestem pierdolonym chujem i jedyne co pożytecznego robię, to powolne usuwanie się z tego świata. Przecież dla wielu osób byłoby lepiej, gdyby ten kłopotliwy Steven zniknął... Zszedłem na dół, do kuchni, żeby w lodówce poszukać czegoś do picia. Po jej otwarciu stwierdziłem, że jednak mam szczęście dzisiejszego dnia. Ostatnia butelka jakiegoś wina gościła tam już od jakiegoś czasu, jednak jeszcze nie było okazji, żeby ją otworzyć. Teraz już jest. Mogę opijać moją beznadziejność. Uśmiechnąłem się pod nosem i odkorkowałem butelkę. Kiedy tylko poczułem jego smak w ustach, odetchnąłem z ulgą i przeszedłem do salonu, aby usiąść na kanapie. Rozłożyłem się na niej i co chwila popijając alkohol, odszukałem pilot od telewizora i zacząłem skakać po kanałach w poszukiwaniu czegoś wartego mojej uwagi.
 Z transu w jaki wpadłem, wybudził mnie dopiero dzwonek do drzwi. Drgnąłem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakby szukając kogoś, kto jednak mógłby iść za mnie, jednak nikt taki się nie znalazł. Alkohol buzował już we mnie, dlatego wstając z kanapy delikatnie się zachwiałem. Podszedłem do drzwi wejściowych i nie patrząc nawet kto to, otworzyłem je na szerz. Ujrzałem w nich ją. Blond włosy jak zwykle w tym nieładzie; nie ważne czy ciepło czy zimno - zawsze ukrywała nogi pod długimi jeansami; wygnieciona bluzka i te duże oczy wpatrzone we mnie.
- Steven - powiedziała cicho. - Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej. Wiem, że nie było mnie tu od wigilii, ale po prostu...
Nawet nie słuchałem co dalej mówiła, bo zirytowała mnie tym. Nie chciałem wyglądać na osobę, która potrzebuje pomocy. Nie chciałem jej. Potrzebowałem tylko tego, aby ktoś ze mną porozmawiał. Potrzebowałem tylko tej cholernej bliskości, której ona nie mogła mi dać.
- Przestań pierdolić, bo mnie denerwujesz - powiedziałem w końcu.
Była dzisiaj jakby przygaszona, nie taka jak zawsze. Powinna przecież tu przyjść i mnie skrzyczeć, zwyzywać, powiedzieć, ze jestem dupkiem, a ona mnie przepraszała...! Czułem się z tym dziwnie, nieswojo. Spojrzała na mnie karcąco, a ja przesunąłem się z przejścia i wpuściłem ją do środka. Przeszła do salonu, gdzie jej wzrok utkwił w pustej butelce po winie stojącej na szklanym stoliku. Nie powiedziałem nic, tylko jak na zawołanie zabrałem szkło stamtąd i wyrzuciłem do śmietnika w kuchni.
- Miałeś przestać przynajmniej pić - powiedziała przenosząc wzrok na mnie. - Myślisz, że będę tu przychodziła codziennie i cię pilnowała?
- Chciałbym tego.
Powiedziałem chyba zbyt pochopnie, zbyt pewnie nawet jak na mnie. Nie była to odpowiednia chwila na moje teksty i sam to wiedziałem, a jednak wyszło. Samo. Choć chciałem, żeby tu przychodziła... Nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła robić porządki. Przynajmniej takie, żeby na wejście nie raziło, tak to wyglądało. A ja znów czułem się głupio. Głupio czułem się z tym, że ona mi tu sprzątała, bo ja tego nie zrobiłem, choć mogłem. Tak w ramach rzucenia nałogów.
- Nie rób tego. Nie sprzątaj - powiedziałem. - Zostaw tak jak jest, ja zrobię to później sam. Jeśli już przyszłaś to... Porozmawiaj ze mną, proszę.
Pierwszy raz w swoim pierdolonym życiu zrobiłem coś takiego. Poprosiłem kogoś o rozmowę. Zwykle wolałem w ogóle o niczym nie mówić, wolałem sam wszystko ze sobą ustalać. Nie lubiłem opowiadać o niektórych uczuciach, chciałem być tym pogodnym, wiecznie bezproblemowym. Jedynie z Joe rozmawiałem na poważnie, a z Faith... Nigdy jej oto nie prosiłem, nigdy tego nie wymuszałem. Nigdy nie dawałem jej do zrozumienia, że nie daję rady. Nikomu nie dawałem.




* * *



            Leżałem nieruchomo, żeby nie zbudzić śpiącej obok mnie blondynki, która słodko mruczała przez sen coś o zakupach. Nie rozróżniłem niektórych słów, dlatego wolałem nie zagłębiać się w ten temat i nie podejmować się aż tak ogromnej próbie wytrwałości. Uniosłem się delikatnie na łokciu, aby spojrzeć na jej twarz. Nie oszukujmy się - nie znam jej długo, może pół roku zejdzie, ale czuję inaczej. Żadnej nie darzyłem takim uczuciem, a co najważniejsze, to żadna mnie nim nie darzyła. Byłem małym, głupkowatym Steve'm, którego wszystkie dziewczyny omijały, bo ta nadpobudliwość i ciągły uśmiech, no, i mówiły, że mało bystry... Innym słowem, już Slasha bardziej wolały. Aż tu nagle taka jedna się do mnie przypałętała. Stała w tych swoich ogromnych okularach w kolejce do kasy i uśmiechała się nerwowo, spieszyła się do babci, jak później wytłumaczyła. Ja również w kolejce stałem, bo po alkohol wysłali. I w pewnym momencie reklamówka z jej zakupami, które na kasę chciała wyłożyć - rozjebała się. Stojąc za nią nie mogłem być obojętny, tym bardziej, że była uroczym stworzonkiem, i pomogłem jej to pozbierać.. A potem... Zaczęło się.
 Uśmiechnęła się przez sen, po czym wtuliła się w moje ramię mrucząc moje imię, dla odmiany. Pogłaskałem ją po jasnych włosach i cmoknąłem w czoło. I teraz patrząc na nią muszę powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Bardzo. Nie mógłbym jej teraz stracić, to byłoby zbyt mocne. Bolałoby...
- Steven! - do pomieszczenia wparowała Erin z niezbyt wesołą miną. Podskoczyłem do góry zaskoczony jej nagłą wizytą, po czym kazałem jej być cicho. Jeszcze Rosemary by obudziła. - Proszę cię, zejdź na dół i rozbierz choinkę, bo Axl powiedział, że nie będzie tego robić - spojrzała na mnie tym swoim proszącym wzrokiem, a ja nie wiedziałem co zrobić. - Proszę, Slasha nie ma, Duff zajęty, a Izzy chla w kuchni. Steven...
Nie miałem wyboru. Musiałem jej pomóc czy tego chciałem. czy nie. W końcu mama uczyła, że kobietą w potrzebie się pomaga, więc...?
 Odsunąłem od siebie Rosemary i po cichu wstałem z łóżka, aby naciągnąć spodnie i zejść na dół, gdzie czekał mnie już widok Stradlina z butelką wódki w dłoni. Uśmiechnąłem się do niego, ale ten nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Po chwili bezsensownego wgapiania się w bruneta uznałem, iż pora zabrać się w końcu za drzewko stojące w salonie. Przechodząc do niego, natknąłem się na Burtona siedzącego na kanapie z gazetą, którą pewnie perfidnie ukradł z naszej skrzynki na listy...
- Cliff, co ty tu robisz? - zapytałem z niemałym zaskoczeniem.
- Siedzę.
- Aha...
Nie wnikałem w to, bo nawet ja uznałem, że nie ma to sensu. Jego odwiedziny też pewnie sensu nie mają, ale trudno, tu nic nie ma sensu. Spojrzałem na choinkę, z której połowy już nie było, co mnie poważnie zaniepokoiło. Szczególnie wtedy, kiedy spojrzałem w dół. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja musiałem to sprzątać! Teraz, kiedy nie mam humoru. Jednak podszedłem do tego jak do większości spraw - uśmiechnąłem się i udając, że cieszy mnie możliwość pomocy, zacząłem zdejmować z drzewka ozdoby. Lepiej sprawiać wrażenie tego pozytywnego, aż za bardzo, wtedy większość rzeczy przyjdzie łatwiej, choć nie zawsze brany będziesz na poważnie. Czasem boli, kiedy ktoś w ogóle nie bierze twojego zdania pod uwagę, bo jesteś zbyt dziecinny, aby to zrozumieć, ale da się przeżyć. Dzięki temu przynajmniej mogę być tym innym, tym co patrzy na wszystko inaczej. Tą osobą, która ma swój własny sposób an przetrwanie. Dobry sposób. Nie żebym był kimś poważnym, ale aż tak nierozgarnięty, jak większość uważa, to nie jestem! Może trochę zagubiony, ale...
- Steven, powiedz mi, dlaczego ty to robisz? - Burton siedzący na kanapie spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Bo chcę pomóc. To miłe, po prostu - powiedziałem i zacząłem zwijać lampki. - A ty, odpowiesz mi w końcu?
- Nie miałem z kim pogadać i tak sobie pomyślałem, że przyjdę do was - odłożył gazetę na siedzenie. - Faith może jest?
- Nie.
Rozmowa nie została kontynuowana, bo dzisiaj nie była pora na wesołego Stevenka, niestety. Nie miałem nawet ochoty komentować tego, że chciał właśnie z Faith gadać. Nie miałem ochoty na nic. I to chyba dlatego, że Rose zaczął się wywyższać. Więcej. O wiele więcej niż reszta, a przecież wszyscy byliśmy dumni z tego, iż nagrywamy płytę. Jednak tylko on potrafił iść do baru i mówiąc laską, że niedługo będą piszczały na jego widok, chamsko zaciągać je do toalety. Nie liczyła się wtedy Erin, co mnie w pewnym sensie bolało. Bolało mnie to jak się zachowywał. Współczułem tej dziewczynie, bardzo i pierwszy raz naprawdę podszedłem do czego aż tak poważnie. Bo mnie nic miało nie złamać, miałem być dzieckiem słońca, a tu dupa...? Złamał mnie Rudy swoim traktowaniem Everly, niespotykane, kurwa.
 Spojrzałem na Burtona, który podniósł się z kanapy i poszedł do kuchni, gdzie pewnie czekał na niego Izzy z otwartymi ramionami i butelką wódki. To ma Cliff przejebane po prostu. Dostanie teraz kilku godzinną poradę na temat kobiet, w której Stradlin powie mu, że nie warto się wiązać z tą rasą ludzką. Kiedyś to i ja mu pomagałem, wspierałem, ale teraz zrozumiałem, ze nie warto. W tym przypadku trzeba pogodzić go z Nat i...
 Pobiegłem do nich z obwiązanym na szyi srebrnym łańcuchem.

__________________

Za rozdział możecie nękać Angie, bo gdyby nie ona to bym utknęła. Nie byłoby tu nic.
Wasze rozdziały nadrobię w sobotę, obiecuję.
Szczęśliwego Nowego Roku, życzę - teraz kończę.

sobota, 20 grudnia 2014

I Don't Want To Miss A Thing 26


            Leżałam jeszcze w łóżku, patrząc się tępo w sufit i narzekając w myślach na Boga, za to, że sprawił iż się obudziłam, choć chciałam jeszcze spać. A niestety przeleżenie całego dnia mi nie odpowiadało, bo jednak nie chciałam przegapić tego jakże pięknego czasu spędzonego z moimi kochanymi, kurwa, przyjaciółmi. A może jednak lepiej by było dla mnie, gdybym tu została? Przynajmniej nie musiałabym patrzeć na stęsknione spojrzenie, które ciągle Izzy posyła Natalie; na to jak ona wychodzi, nie chcąc go widzieć. Nie musiałabym słuchać kolejnej sprzeczki chłopaków o jakąś kompletną głupotę. Nie musiałabym zadręczać się tym, że w każdej chwili mogę się przypadkowo dowiedzieć, że Steven przedawkował. Tak, lepiej by było gdybym po prostu została w łóżku, słuchając chrapania Slasha śpiącego w pokoju obok.
 Westchnęłam ciężko i naciągnęłam sobie poduszkę na głowę, aby nie słyszeć i Hudsona, i kroków osoby wchodzącej po schodach. Ja wiem, że to jest stary, zniszczony i kompletnie nie nadający się do mieszkania dom, ale uszanujmy to, że w każdej chwili te schody mogą się zarwać i chodźmy ciszej, ostrożniej i delikatniej! Bo wbrew pozorom nie chcemy go rozwalić jeszcze bardziej. Nie, my chcemy jeszcze trochę w nim pomieszkać. Przekręciłam się plecami do drzwi, kiedy ktoś chamsko je otworzył i wszedł do środka trzaskając nimi. Ciężkie buty tej osoby tupały ciężko o podłogę i zapewne nie były czyste. Cholera, mój dywan.
- Felicja, wstań - usłyszałam za sobą, a po chwili zostałam delikatnie popchnięta w ramię. - No ej, chodź.
Ściągnęła ze mnie kołdrę, której tak bardzo nie chciałam stracić z uwagi na to, że dzisiejszy dzień nie należał do ciepłych, bo jednak to pięć stopni to mało jak na tutejszą temperaturę. Podniosłam się gwałtownie do góry, aby odebrać jej moją własność, jednak nie wygrałam tej bitwy z uwagi na to, że jej chciało się chodzić i uciekać przede mną, mi - nie. 
- Co chciałaś? - rzuciłam do farbowanej szatynki, po czym usiadłam na łóżku przyglądając się jej uważnie.
Rzuciła kołdrę obok mnie i usiadła na niej, co wcale mnie nie ucieszyło. Kurwa, w ogóle. To moja kołdra, do cholery i tylko ja mam na niej prawo siedzieć, a przynajmniej na tej pościeli w sarenki. To moja własność.
- Tak się ostatnio zastanawiałam, że mogłybyśmy pojechać na święta do domu... - spojrzała na mnie niepewnie. - Wiesz, złożyłybyśmy się, zobaczyłybyśmy z rodzicami, hm?
- Nie - powiedziałam. - Nie mamy na to kasy, a poza tym ja już mam plany, choć chciałabym je spędzić w domu. Po prostu to odpada, Marta. Może w przyszłym roku.
Po prostu nie odpowiadało mi to. Mi i mojemu portfelowi, teraz kiedy muszę dzielić się pieniędzmi z chłopakami. Może w następne święta się uda, bo jest możliwość, że w końcu wydadzą płytę i wtedy wszystkie moje oszczędności będą naprawdę moje, ale teraz po prostu nie.
- A mogłabym przyjść do was w święta...? - spuściła wzrok i zaczęła bawić się kawałkiem pościeli, co mnie zdziwiło. - Wiesz, jakoś nie chcę siedzieć sama w ten dzień...
Uśmiechnęłam się. Marta się trochę zmieniła, co mnie, pomimo tego zaskoczenia, cieszyło, nigdy by przecież tego nie powiedziała. Ale teraz to w sumie jest sama, skoro tamten koleś ją zostawił, więc to chyba normalne. Zresztą zawsze lubiła przebywać z rodziną i była taka...
- No jasne, że możesz. Powiem dziewczynom, że jednak mogą robić tyle żarcia, ile chce Axl, bo będzie miał kto później to zjeść - powiedziałam, a ona pisnęła z radości i przytuliła się do mnie. 
I to jest najdziwniejsze w tym dniu, i nic tego nie zmieni. Zostanie to sensacją roku.


* * *
24.12.1985

        - Nadal nie powiesiłeś tego czuba?! Rudy, Erin cię zabije! - piszczał Hudson wskazując na sam czubek choinki, na którym gwiazdki nie było, a miała tam się znajdować już od dwóch dni.
- Spokojnie, Hudson, ja i tak już jestem martwy. Ubrudziłem ten nowy obrus, co kupiła - oznajmił Rose i wszedł do pomieszczenia. - Nawet nie wiem, gdzie ona to trzyma. Znaczy się, mówiła mi, ale jak szukałem to nie było, więc po co się wysilać?
Pokręciłam tylko głową z dezaprobatą i przeniosłam wzrok na Duff'a dekorującego choinkę, którą chłopacy mieli ogarnąć już dawno temu, jednak żadnemu się nie chciało, dlatego wypadło to na dzień dzisiejszy, ostatni. Mieli mało czasu z uwagi na to, że Erin i Mandy wyszły z domu, aby przynieść te cholerne prezenty, co kupiły i trzymają je u siebie. Ja tam pomagałam tylko na początku, żeby nie było, że nic nie robiłam. Powiesiłam niektóre bombki, a łańcuchy i resztę zostawiłam Hudsonowi, który do tej pory się z nimi cackał wraz z McKaganem. Teraz tylko siedziałam i dyrygowałam, gdzie co ma wisieć, czekając jednocześnie na Martę, która miała zjawić się tu za jakieś dziesięć minut. Reszta mieszkańców Hellhouse, czyli Natalie, Izzy i Steven przygotowywali ostatecznie jedzenie tak, aby chociaż trochę było jadalne, bo w końcu to nie tylko dziewczyny gotowały...
 Najbardziej zastanawiało mnie to, czy te święta wypalą, w końcu robimy je pierwszy raz, a poza tym chyba wszyscy powinni się w nie cieszyć, a jak na razie mamy dwie skłócone osoby i mnie martwiąca się o Tylera. Nie byłam u niego, a chciałam tam pojechać... Porozmawiać, ale czy dałoby się w ogóle? Czy miałby siłę powiedzieć chociaż jedno słowo tak, aby go nie przekręcić albo po prostu mnie nie wyrzucić za to, że mówię mu co ma robić? Pewnie i tak prędzej czy później, wypadłabym z jego mieszkania z hukiem, zwyzywana przez niego, ha. Inaczej nie mogłoby być. Ale gdybym spróbowała? Akurat dzisiaj, kurwa. Śmieszne. Gdyby Natalie to słyszała, to pewnie by mnie wyśmiała za moją głupotę i wiarę w to, że on by przestał.
 Westchnęłam i zerknęłam na właśnie tą osobę wchodzącą do salonu. Usiadła na kanapie, obok mnie, i biorąc do ręki jakąś gazetę, spojrzała na mnie z uśmiechem. Uniosłam tylko jedną brew do góry i pytająco na nią spojrzałam.
- Marta przyjedzie do nas samochodem? - zapytała.
Niby Młoda miała prawo jazdy, ale nawet sama nie wiedziałam czy z niego korzystała, czy brała przykład ze mnie i bała się nawet wsiąść do auta w obawie czy się czasem nie rozpadnie. Nie no, ona aż takich problemów nie miała, bo z tego co wiem to samochód jej rodzice kupili i pewnie jednak go używa, jakoś... Zresztą, na pewno go weźmie, bo ona również miała przywieźć te drobne upominki, które razem kupiłyśmy. Tylko dlaczego to obchodzi akurat Natalie?
- Pewnie tak, a co? - spytałam podnosząc się bardziej do pozycji siedzącej.
- Tak sobie pomyślałam, że skoro ona ma auto to mogłabyś to jakoś wykorzystać, bo tym naszym to daleko nie pojedziesz, poza tym Erin go zabrała. Pomyśl, Faith, pomyśl - powiedziała, po czym zakryła swój, zapewne, szeroki uśmiech gazetą.
Ta oto osoba własnie powiedziała nagłos to o czym myślałam; to co planowałam, ale szybko odrzuciłam sądząc, iż to niemądre. Sądząc iż ona sama powie, że to głupie! I to ona właśnie mi to rozjaśniła mówiąc, iż mam to zrobić. Zachowała się tak, jakby nie była sobą, bo nigdy nie pałała uwielbieniem do niego. Nigdy. Martwiła się, że on mnie wykorzysta, ale nie przewidziała tego, że ja nie chcę; że nie chcę być z nim w ten sposób. W ogóle nie chcę być z nim, nawet przyjaźnić się nie chcę, bo to chyba nierealne, żeby taka osoba jak on miał takie właśnie kontakty z kobietą. To dla niego jest nienormalne; to on nie potrafi tego zrozumieć. Ja chcę tylko, żeby przestał brać. Potem możemy ze sobą skończyć.
 Szybko odwróciłam głowę w stronę drzwi, kiedy tylko usłyszałam charakterystyczny odgłos jakim Marta je zamykała. Trzaskała jak cholera. Ale to robił każdy w tym domu, no, może oprócz mnie i Natalie. Kulturalnie się zachowujemy, oczywiście, ale my wszyscy tu tacy jesteśmy. Po części.
- Jesteś...! - podniosłam się na równe nogi i szybko do niej podeszłam. - Dawaj kluczyki od samochodu.
Już widziałam to spojrzenie Nat, już je widziałam. No bo jak mogłam je pominąć? Posłała mi ten wzrok mówiący, że ona to wszystko wiedziała, przewidziała. Wróżka...? Tak, kurwa.
- Ale na co ci to? - spojrzała na mnie zdziwiona. - Ja dopiero przyszłam, a ty...
- Muszę gdzieś jechać. Szybko - wzięłam je z jej ręki i nie zwracając uwagi na krzyki Axla, że sam sobie rady nie da, opuściłam Hellhouse.
W końcu wigilia, trzeba coś naprawić.



          Nie liczyłam na nic, jak już mówiłam. Tutaj również. Nie liczyłam na żadne Boskie objawienie; nie liczyłam na to, że on będzie czysty. Chciałam tylko pogadać, w końcu tu chodzi o jego zdrowie. Ja chcę tylko tego, aby przestał i niczego innego do szczęścia mi nie brakuje. W jego sprawie, przynajmniej. Potrzebowałam tylko głupiego potwierdzenia, przysięgi, że on już nie tknie, i dotrzymania słowa. Ale... Ale nie mogłam mieć nadziei, nie mogłam mieć niczego.
 Stojąc pod jego drzwiami przez chwilę zastanawiałam się czy pukać, czy w ogóle wchodzić. Mogłam przecież się wrócić. Mogłam pojechać z powrotem do domu i go zostawić, w końcu nie musiałam z nim rozmawiać. Tym bardziej, że nic mnie z nim już raczej nie łączyło. Mogłam sobie pojechać, mieć to w dupie, ale martwiłam się o niego czy tego chciałam, czy nie. I to mnie właśnie ogromnie irytowało w tej całej sprawie. Nie chciałam się o niego martwić, wolałam mieć na to wyjebane, ale mi chyba zależało... A nie powinno. Nigdy. To kolejna rzecz, która jest po prostu głupia. To wszystko jest głupie, nasza znajomość była głupia. Idiotyczna, wręcz. Nienormalna. Musiałaby się skończyć tak jak on chciał, ale przeszkodziły w tym narkotyki. I z jednej strony powinnam się cieszyć; nie znalazłam się w jego łóżku, nie w tym sensie. Ale cieszyć mnie to, nie cieszy, kurwa...
 Pociągnęłam za klamkę i, czego się mogłam spodziewać, drzwi były otwarte. Przecież nie zamykał ich, bo po co? Nie no, po nic. Lepiej niech będą otwarte, do cholery. Powoli weszłam do środka krzywiąc się przez towarzyszące mieszkaniu zapachy. Coraz bardziej narastała we mnie złość. Już nie miałam ochoty na spokojną rozmowę; na pomoc w zrozumieniu mu tego, że źle robi. Teraz chciałam po prostu do niego podejść i go uderzyć, żeby wbił sobie do głowy, że jest cholernym idiotą i dupkiem. A jest, wiele razy to pokazał.
 Siedział na podłodze opierając się o kanapę stojąc na przeciwko telewizora, w którym leciały wiadomości. Wpatrywał się w ekran, co chwila popijając z butelki wódki, którą trzymał w ręku. Na mój widok delikatnie przekręcił głowę w moją stronę i spojrzał, jakby z prośbą. Roztargane włosy, zarost, jakieś stare ubrania, po prostu prezentował się okropnie. Nic nie powiedział, tylko pociągnął kolejny łyk ze szklanej butelki. Westchnęłam i usiadłam obok niego. Nie chciałam nawet zwiedzać tego domu, nie miałam ochoty, aby patrzeć na ten bałagan, którego było więcej niż w Hellhouse. O wiele więcej.
- Nienawidzę cię - szepnęłam, a po chwili spojrzałam na niego wzrokiem, którym chciałam już go skarcić. - Byłeś chociaż u Mii?
- Chciałbym, ale nie pokarzę się jej tak - spuścił głowę. - Ja... Czuję to samo.
- Nie dziwię się - mruknęłam. - Też bym siebie nienawidziła za takie coś.
Ukrył twarz w dłoniach, a ja delikatnie przeczesałam mu ręką włosy.
- Nie skończę tego, wiesz? Nie dam rady, nie nadaję się już do niczego. Potrafię tyko dawać sobie w żyłę. Mam siebie samego, kurwa, dość.
I go uderzyłam. Dałam mu w twarz, tak jak chciałam.


* * *

             - To o co chodzi...? Kiedy te prezenty? - dopytywał się blondyn.
- Prezenty są... Są jak się nażresz i jak Mikołaj przyjdzie - odpowiedziałam.
- To kiedy on przychodzi? - z drugiego końca stołu odezwał się Slash.
- A byłeś grzeczny? - spytałam.
- Przecież to oczywiste, kurwa.
- I za to właśnie nie będzie prezentu - odparła Erin wchodząc do pokoju z wazą, w której znajdował się barszcz. - I jedzenia mało... Marta, ile jest potraw?
- Nawet nie dziesięć.
Siedzieliśmy wszyscy w salonie, jeśli nasz największy pokój można nazwać salonem, i dyskutowaliśmy na temat prezentów, które tak bardzo ciekawiły naszych chłopców. Prezenty, które nie należały do najlepszych, bądźmy szczerzy... Trochę szkoda, że nasze pierwsze święta są takie skromne, ale to już coś, że chociaż próbujemy je obchodzić tak jak w domu. Przygotowania trwały długo z uwagi na to, że chłopakom nie chciało się nic robić. Ale za to dosyć dobrze było przy stole, przynajmniej się nie kłóciliśmy, to już coś. Nawet Izzy odpuścił na ten czas, chyba. Nie gadaliśmy zbytnio... A jeśli on sobie odpuścił? Nie, nie mógł.
 W radiu leciały jakieś świąteczne piosenki, a my jedliśmy świąteczny posiłek. Z nimi było to dziwne; nie było tu rodziców, Alexa, dziadków. Byli oni - chłopacy, Erin, Mandy, Faith i Marta. Rosemary wyjechała do rodziców z czego zbytnio się Steven nie ucieszył, ale puścił ją, całe szczęście. Ledwo tam dziewczyna pojechała, ale to słodkie z jednej strony. Gdybym ja miała wyjechać na kilka dni, to nikt by... Nie ważne. miałam się cieszyć. Mamy wigilię. Tylko co mi po niej? Nie chciałam jej tak spędzić... Felicja chyba też. Odkąd wróciła od Tylera jej humor się poprawił, ale przecież widzę, że wolałaby teraz siedzieć w domu, z rodziną! A gnijemy tutaj.
 Drzwi zostały zamknięte, a do Hellhouse wpakowała się czwórka mężczyzn wraz z blondynem przebranym za świętego Mikołaja. Uniosłam brwi do góry i spojrzałam na nich zdziwiona. Zresztą, jak reszta...
- Ho, ho, ho, wesołych świąt - i pierdolnęłam. Pierdolnął cały świat. - Drogie dzieci, przyszedłem dać wam prezenty, na które zasłużyliście. Rózgi dla wszystkich.
- Joey, jebłam - powiedziała Amanda patrząc na blondyna.
- To bardzo dobrze. Mniej prezentów dać muszę - Tempest podszedł do choinki i zaczął po kolei brać do rąk wszystkie torebki, uważnie je oglądając. - No dobra... Natalie, wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku- prezent dla ciebie.
Podał mi paczuszkę, a ja go uściskałam.
Może nie będzie tak źle...?


_________________

Jestem, późno, wiem.
Chciałabym Wam życzyć wesołych świąt już teraz, ponieważ następny rozdział przypada w ich drugi dzień, także, rozumiecie.
Chciałabym Wam życzyć szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia; tego, abyście spędzili je razem, z rodziną. Tak, abyście po prostu byli razem i aby nic Was w ten dzień z równowagi nie wyprowadziło.
Wesołych świąt.

piątek, 12 grudnia 2014

Show Me Heaven 5: ,,Kopciuszek" to dziwna nazwa

Jutro nadejdzie bardzo wyjątkowy dzień. Bardzo, bardzo, ponieważ moja pani i władca obchodzić będzie urodziny. Dlatego ten rozdział jest właśnie dla Angie, Dziarskiej Joanny z klatki schodowej. XD Tak, tak. Wszystkiego najlepszego, mamo, żyj długo i mnie nie nękaj. XD Oglądaj Dirty Dancing tyle razy ile chcesz (choć już to robisz), niech Ci się dobrze powodzi, chajtnij się ze Stevenem (ale tylko tak w wyobraźni, bo on jest mój. XD), pisz ze mną więcej, edukuj się, choć i tak już wiesz za dużo o pewnych sprawach, które niestety związane są ze mną. ;____; Życzę Ci jeszcze jak najwięcej tego jednorożca w fajnych gaciach (ale nie przesadzaj) i tego, abyś ze mną zamieszkała. W końcu warto. XD Niech Cię psy już nie napadają i czego tam chcesz, mamo. XD 
Twoje dziecko pozdrawia.
______________________________


       - Kurwa, zajebiście tylko, że nie mamy perkusisty - burknął Rudzielec i opadł na pogniecioną pościel w kwiatki.
Jeffrey westchnął ciężko i poszedł za przykładem przyjaciela. Jedyne czego im brakowało to ktoś, kto potrafiłby grać na perkusji. Byli już tacy szczęścili; wierzyli, że coś może się ruszyć. Że w końcu zaskoczy; że nareszcie będą mogli założyć zespół z pełnym składem. Podbijać Sunset, a następnie cały świat, razem z kobiecymi sercami. Pragnęli tego. Wierzyli w to, że marzenia jednak mogą się spełnić i że ta pesymistyczna blondynka racji nie ma. Dostali porządnego kopa energii, kiedy brunet przyprowadził Chrisa, ale dopiero po przesłuchaniu chłopaka, do głowy przyszło im, że nie są gotowi. Jeszcze nie. Zespół nie był w komplecie i jak na razie zapowiadało się to kompletną klęską, bo przecież bez perkusisty nic nie zrobią. 
 Blondyn błysnął białymi zębami i stojąc na przeciwko łóżka, oparł ręce na biodrach. Molly przyglądająca się temu z boku, uniosła brew do góry i spojrzała ze zdziwieniem na nowego kolegę. Wydawał się jej być dziwny, trochę zbyt pozytywnie nastawiony do wszystkiego, a najbardziej zastanawiało ja to, że William powiedział iż jest tak do niej podobny z zachowania. Czy ona też była aż tak wesoła? Naprawdę aż tak promieniała, jak ten tu? 
- Myślę, że mogę pomóc w tej sprawie - zaczął Chris patrząc na kolegów leżących na łóżku. - Znam pewną osobę, która byłaby zainteresowana...
- Znasz jakiegoś perkusistę? - Rose skoczył na równe nogi i stukając obcasami czarnych kowbojek, podszedł do blondyna. Ten pokiwał głową i pociągnął łyk ze szklanki, która stała na małej szafce nocnej. - Mów. Dobry jest? Ile gra? Jesteś pewien, że będzie zainteresowany? - pytania posypały się z jego ust. - Wiesz przecież, że szukamy kogoś na dłużej. Kogoś z kim można coś odnieść, a nie byle jakiego kolesia.
- Wiem, wiem... On na pewno będzie zainteresowany, tylko nie mam pojęcia jak go złapać. Wiesz, on raczej nie ma stałego miejsca zamieszkania. Chyba handluje - powiedział Weber i uśmiechnął się przepraszająco. - Dlatego nie wiem, czy będziecie go chcieli...
William posłał siedzącemu na łóżku Jeffrey'owi, porozumiewawcze spojrzenie, po czym skinął głową na znak, iż ta nowa znajomość nie będzie mu przeszkadzać. Poprowadził jeszcze krótką rozmowę z blondynem na temat spotkania z Johnny'm, jak miał na imię ów perkusista, po czym około godziny dwudziestej drugiej, blondyn opuścił mały, hotelowy pokoik, w którym ciągle unosił się papierosowy dym.



* * *



       Hałas; krzyki, głośna muzyka; Pijani ludzie, którzy nie potrafią utrzymać się już na nogach i ich jedyną deską ratunku są ściany; Barman uśmiechający się zalotnie do kobiet w skąpych sukienkach; Dilerzy, skryci za ciemnymi płaszczami, czekając tylko na klientów; Pełne toalety; Jakiś mało znany zespół grający na niewielkiej scenie i ludzie, którzy byli jeszcze zdolni do tańczenia; Noc. Na dworze kompletne ciemności, a gdy tylko przekroczyło się próg klubu, doznawało się olśnienia; rażące widoki od razu rzucały się w oczy. To wszystko było nowe, dla nich. W tym wszystkim oni zachowywali się jakby trafili na obcą planetę, jakby byli w swoich najskrytszych snach, które śniły im się po nocach; prawdziwy świat, prawdziwe Miasto Aniołów.
 Weszli do środka i zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu, jednak trudno było dojrzeć cokolwiek przez ludzi przebywających tam. Było ich po prostu za dużo. Sam ciemnowłosy zastanawiał się, kiedy ich w końcu stąd wyrzucą, bo oznajmią iż klub jest pełny. Kiedy byli przed wejściem przez głowę przeszła mu myśl, ze nawet nie będą zdolni tam wejść. Jednak się mylił. Z wejściem nie było żadnych problemów, dopiero później, w środku, zrozumiał, ze popełnili błąd pchając się w ten 'świat'. Ale czego się nie robi dla dobra zespołu? Przecież musieli znaleźć Jego. Inaczej wszystko by się posypało.
- To jak on wygląda? - zapytał jakby od niechcenia Rudy, przepychając się przez szalejący do muzyki tłum.
Chris, który utknął gdzieś w tyle, próbował dogonić dwójkę nowych znajomych lecz nie wychodziło mu to za dobrze, dlatego tamci, co zbytnio nie ucieszyło reszty ludzi, zatrzymali się na środku klubu. Blondyn uśmiechnął się w podzięce, co tylko zirytowało Williama.
- Brunet - oznajmił. - Lekko nastroszone włosy ma i, jak już mówiłem, handluje, więc łatwo będzie go dojrzeć, jeśli tu w ogóle jest. 
- A kto nie ma teraz takich włosów? - zapytał z delikatną kpiną Jeffrey lecz pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Wyruszyli na poszukiwania odpowiedniego stolika, przy którym mogłaby znajdować się poszukiwana przez nich osoba. Dlatego przepychając się przez tłum starali dojść się na koniec klubu, gdzie stoliki były oddalone od reszty i, jak podejrzewali, dilerzy mogliby tam przesiadywać. Zapachy towarzyszące im podczas drogi przez klub nie sprzyjały Will'owi, co po niedługim czasie zaczął odczuwać; do tego dochodziła jeszcze liczba osób kotłujących się w tym samym miejscu i zaduch. Jednak nie marudząc, grzecznie poszedł za kierującym ich blondynem, aby po chwili być już przy jednym ze stolików, przy którym Rudy usiadł. Chris uśmiechnął się delikatnie i podszedł do jednego z mężczyzn siedzących przy stoliku na przeciwko.
 W tym czasie Jeffrey dosiadł się do rudowłosego przyjaciela i poklepał go pokrzepiająco po plecach, jednak tamten zgromił go tylko wzrokiem. Brunet zabrał rękę i wlepił wzrok w rozmawiającego Webera. 
- Jak myślisz, to on? - rzucił nagle William.
Ciemnowłosy zmarszczył brwi i nie fatygując się do odpowiedzi, pokręcił tylko przecząco głową. Axl westchnął i oparł się wygodniej o oparcie mini kanapy, na której razem z Jeffem siedzieli. Po chwili ciszy wrócił do nich blondyn, jednak już teraz nie tak uśmiechnięty jak przedtem. Opadł na miejsce obok bruneta i ruchem ręki przywołał kelnerkę, która obsługiwała tych z naprzeciwka. 
- I co? - zapytał Bailey okazując nagłe zainteresowanie całą tą sytuacją.
- Nie widzieli go dzisiaj - mruknął kładąc ze zrezygnowaniem głowę na blacie stolika. - Nie widzieli go dwa dni temu. Nie wiedzieli go nawet tydzień temu! Wyparował, kurwa.
- Nie mógł, do cholery. Chyba że się zaćpał... - powiedział Isbell patrząc na blondynkę pytającą się ich o to, co zamawiają. - Na serio nie wiesz, gdzie on mieszka?
- Nie. On zmienia miejsca zamieszkania tak szybko, że nawet nie można się zorientować, kiedy to robi. Raz ma chatę obok ciebie, a na drugi dzień, kiedy chcesz do niego wpaść, dowiadujesz się, że jego już tam nie ma - powiedział Weber, a Will w tym czasie złożył zamówienie. - Porażka.
Kelnerka od nich odeszła, po czym zniknęła w tłumie ludzi wraz ze swoją czarną tacą. Chłopacy jeszcze przez chwilę patrzyli nieprzytomnie za nią, a po chwili powrócili do dyskusji na temat perkusisty, którego jak na razie nie mieli. Mogli równie dobrze poszukać kogoś innego, bo teraz w Los Angeles chętnych do grania w zespole było dużo, ale mieli już kogoś pewnego; kogoś kto naprawdę potrafi grać, a przynajmniej tak twierdził blondyn. Blondyn, którego znali od jakiegoś tygodnia, a już czuli się tak jakby był z nimi od zawsze. Przyjaźnie nastawiony i wiecznie pozytywny Chris przypadł im do gustu, bo brakowało im kogoś takiego. Przecież Molly była kobietą, nie mogła z nimi chodzić i rozświetlać atmosfery swoim uśmiechem, dlatego mieli Webera. Nowego przyjaciela. A na dodatek był naprawdę dobry w tym, co robił.
- Masz ogień? 
Jeffrey wyjął z kieszeni zapałki i podał Rudemu. Ten podziękował skinięciem głowy i odpalił papierosa trzymanego w ustach. Brunet zerknął na zegarek wskazujący pięć minut po północy, po czym westchnął. Teraz, kiedy przyglądał się klubowi siedząc przy stoliku, uznał, że ludzi aż tak dużo w nim nie ma. Po prostu to budynek był mały, a ludzie pchali się tylko w wejściu, teraz widział wszystko dokładnie. Nawet grający zespół.
- Jak oni się nazywają? - wycelował palcem prosto w wokalistę.
Blondyn podniósł głowę ze stolika i obrzucił spojrzeniem grupę grającą na małej scenie. Wzruszył ramionami, po czym z powrotem opadł twarzą na stolik.
- Cinderella, chyba - burknął.
Isbell pokiwał głową i powrócił do wystukiwania rytmu piosenki granej przez ową Cinderellę. Po chwili wróciła do nich blond kelnerka, czym wytrąciła ich z transu stawiając zamówione wcześniej piwo na stoliku. William od razu rzucił się na alkohol, po czym wypił jednym łykiem pół zawartości szklanki.
- Kopciuszek - powiedział jakby sam do siebie. - Dziwnie. My będziemy nazywać się inaczej. Lepiej. Tylko jak? - zapytał patrząc na kolegów sączących powoli alkohol.
- Najpierw to musimy mieć pełny skład - odparł Jeffrey.
- Przecież mamy - oznajmił. - Jeff, przecież ty potrafisz grać na perkusji.
- Mam grać jednocześnie na perkusji i rytmicznej? - zapytał z wyraźną kpiną brunet.
Rudy wywrócił tylko oczami, jakby zażenowany tą niedomyślnością przyjaciela. Bo jak oni mogli tego nie zrozumieć? Przecież powinni czytać sobie w myślach...
- Nie, głupku. Tylko na perkusji - powiedział. - Ja wezmę rytmiczną, a Chris tak jak miało być, na prowadzącej. Proste.
- Pierdolnij się w łeb. Przecież ty nie potrafisz robić dwóch rzeczy jednocześnie - odpowiedział Jeffrey.



* * *



        5:30, 6:30, 7:30, 8:30, 8:59... Czas mijał tak szybko, że nawet nie zauważyła, kiedy musiała już wyjść do pracy. Wstała przecież tak wcześnie, a nawet nie zorientowała się kiedy to minęło. Bała się, że nie zdąży, a przecież miała aż cztery godziny czasu na uszykowanie się! Jednak on zniknął, wyparował, tak jak znajomy diler Chrisa, którego poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Jeffrey i William wrócili do domu około pierwszej w nocy z zawiedzionymi wyrazami twarzy i od razu położyli się spać do swojego ciasnego łóżka. Nie chcieli nawet nic mówić dziewczynom, dlatego nawet teraz unikali pytań, które co chwile zadawała im blondynka starając się dowiedzieć czegoś więcej. Przecież nie mogli powiedzieć, że jednak nie założą zespołu i że nie wyprowadzą się z tej klitki.
 Zabrała swoją dużą, jasnobrązową torbę na ramię z szafki i rzucając krótkie 'cześć', wyszła z pokoju hotelowego. Szybkim krokiem pokierowała się do recepcji, przy której było wyjście, po czym opuściła hotelowy budynek. Zmierzając ku przystankowi autobusowemu szukała w torbie biletu, w który wyposażyła się już wczorajszego dnia, aby nie tracić czasu na kupowanie go teraz. Jednak nie mogła go znaleźć i kiedy po raz trzeci przeszukiwała torbę, tupnęła nogą ze złości. Rudowłosa podniosła głowę do góry, aby zorientować się czy autobus czasem już nie nadjechał, jednak nic takiego się nie stało. Spojrzała na zegarek, który miała na ręce. Wskazywał 9:13, co ucieszyło ją, ponieważ miała jeszcze siedem minut.
 Tupiąc różowymi obcasami, szybko pokierowała się w stronę najbliższego kiosku, który znajdował się na przeciwko przystanku, co również jej sprzyjało. Kiedy tylko podeszła bliżej, w oczy rzuciła jej się karteczka z napisanym drukowanymi literami zdaniem - 'ZARAZ WRACAM'. Westchnęła ciężko i zawróciła z powrotem do przystanku autobusowego, gdzie już za trzy minuty miało zjawić się zbawienie. Postanowiła, że najwyżej pojedzie bez biletu, przecież jej nie złapią. Nie mogę. Nie teraz. Przecież nie ma aż takiego pecha, żeby to się stało. Wiele ludzi tak jeździ, a jeszcze nikt ich nie złapał podczas kontroli.
- Przepraszam panią, ma może pani papierosa? - usłyszała pytanie za sobą, po czym szybko się odwróciła.
- Przepraszam, nie palę - oznajmiła. - Niech pan zapyta kogoś innego - powiedziała, kiedy zorientowała się, że mężczyzna jeszcze nie odszedł. 
Podniosła na niego wzrok dopiero po pewnym czasie, aby powiedzieć mu już coś, żeby odszedł jednak nie zrobiła tego, gdy ujrzała wpatrującą się w nią parę niebieskich oczu. Chłopak odgarnął swoje jasne włosy, po czym uśmiechnął się do Rudej.
- Co kłamiesz? - zapytał. - Tyle cię widziałem jak jarałaś, a teraz nagle święta się zrobiłaś. Biednemu przechodniu zapalić nie dasz.
- Dokąd idziesz? - spytała pomijając już jego żarty.
- Do was zmierzam - odparł Chris, po czym spojrzał na nadjeżdżający autobus. - A ty? Do pracy...? - Molly pokiwała głową. - To cud, że Axl się zgodził.
- Też tak uważam - powiedziała. - Muszę już iść. Zobaczymy się jeszcze dzisiaj, prawda? W takim razie, do zobaczenia, Chris.
Z wyraźnie poprawionym humorem weszła do autobusu, w którym o tej porze nie było aż tyle ludzi, ponieważ większość już dawno poszła do pracy. Usiadła na miejscu przy oknie i wpatrując się w jasnowłosego chłopaka, który odchodził w stronę hotelu, uśmiechnęła się, zapominając o tym, że nie ma biletu. 
 Potrafił humor poprawić. Działał na nią. Inaczej. Bo nawet taki ktoś, jak ona może mieć zły dzień.

_______________________

Nic tu nie napiszę, żeby nie było.
Poproszę tylko o komentarze, bardzo proszę.

piątek, 5 grudnia 2014

I Don't Want To Miss A Thing 25

      Z dedykacją dla Ziemniaka Tempest, bo poniedziałek coraz bliżej, a niestety publicznie Ci w niego życzeń nie złożę. Nie zasługujesz na osobny post, chamie.


09.12.1985

     Siedziałam, patrząc w widok za oknem, i wybijając jakiś rytm na parapecie. Ostatnimi dniami poważnie zastanawiał się nad tym, co powiedział mi Jon i miał... Miał racje. Byłam już tego pewna, cholernie. Steven po prostu bawi się moimi uczuciami, nie zależy mu. Przychodził tu i utrzymywał ze mną kontakt, tylko dlatego, że chciał jednego. Tego, o co ja go podejrzewałam od wielu miesięcy. No, bo jak ktoś taki jak on może chcieć zadawać się z kimś takim, jak ja? Nie może, to nie ma prawa istnieć, bo zawsze jest to nieszczere. Albo z mojej strony, albo z jego, niestety. I w tym wypadku wypadło na niego, to on mnie okłamywał, mówiąc, że jestem ważna. To on się mną tylko zabawiał, kiedy obdarowywał mnie pocałunkami. To on się ze mnie naśmiewał, kiedy myślałam, że mu zależy. To on robił sobie z tego żarty, z naszej znajomości. To on chciał czegoś ode mnie, liczył na to, bo uważał, że prędzej czy później mu ulegnę. Liczył na to, że rozkocha mnie w sobie, a potem porzuci. Liczył na to wszystko i udawał. Chciał mnie tylko w łóżku, bo lista kobiet zaliczonych była jeszcze niepełna. 
 Zacisnęłam pięści i głośno westchnęłam. Przeniosłam wzrok na kubek z gorącą herbatą, który leżał na parapecie, po czym wzięłam go do rąk, aby chociaż trochę je ogrzać. Steven miał teraz narkotyki, bo przez coś wrócił do dawnego nałogu. Tylko dlaczego? Własnie, przez co do niego wrócił? Czy miał jakiś powód, o którym mi nie powiedział...? Miał problemy? Jakie? Dlaczego mi nie... Dlaczego! Tak, jeszcze się głupia pytaj. Przecież nie był ze mną ani przez chwilę szczery. Tak naprawdę jest tym starym, zapijaczonym kobieciarzem, jak o nim w mediach mówią. Myśli tylko o sobie; liczy się dla niego liczba kobiet, które danej nocy przewinęły się przez jego pokój; spożyty alkohol i narkotyki. Typowo. Czy moi chłopcy też tacy będą...? Tak. Nie mam nawet na co liczyć. Już się za dobrze nie zapowiada.
 Wszystko się posypało, jeśli chodzi o mnie i Stevena, i... i trudno. Jon ma rację, ja to wiem. Wszyscy to wiemy. Każda normalna osoba wie, jak naprawdę jest, oprócz Natalie, ale ona się nie liczy. Jest szurnięta, bo myśli, że to coś więcej. Ale tak naprawdę to tutaj nic nie ma i trzeba się z tym pogodzić. Było na siłę, teraz znikło i powinnam się cieszyć, że uniknęła mnie prawda, którą on mógł mi powiedzieć. Bolałoby. Teraz przynajmniej jestem gotowa na to, że niedługo sam mi to powie. Przecież od początku wiedziałam jaki on jest, już tego samego dnia, kiedy go poznałam byłam tego świadoma. A nawet mu to powiedziałam. Pieprzony dziwkarz, ha...
  

   
     Byłam wtedy z Jonem i resztą Bon Jovi, po ich koncercie, w jakimś barze, nie pamiętam już nazwy, a chyba powinnam. W końcu to miejsce, w którym poznałam Stevena Tylera. Ale mniejsza z tym... Staliśmy z chłopakami pod sceną, oni dyskutowali o kasie za koncert, a ja byłam tam po prostu do towarzystwa. Stałam, objęta przez Jona, i udawałam, że ilość pieniędzy jaką chłopcy mają dostać mnie interesuje. Był to sam początek kariery zespołu, dlatego ich występy mogło oglądać małe grono osób, jak sobie to tłumaczyli - 'dlatego, że są zbyt zajebiści, żeby więcej osób na nich przychodziło. Przecież mogą zginąć od tego blasku'. Kiedy nareszcie ten koleś z wąsem sobie od nas poszedł, wybraliśmy się na poszukiwania odpowiedniego stolika, przy którym mieliśmy spędzić resztę wieczoru. Jednak przeszkodził nam w tym Richie, który gdzieś w tłumie zauważył Joe Perry'ego i zaczął piszczeć niczym mała dziewczynka. Szybko jednak został znokautowany przez Aleca, aby nie robić siary przed taką osobą. 
- Kurwa, Such, halo, to Joe Perry nie ciotka Davida, u której musimy mieszkać, więc bądź taki łaskawy i pozwól trochę pokrzyczeć - powiedział Sambora i wrócił do podniecania się widokiem. - A jeśli widział nasz koncert?
- Nawet jeśli to nie rób siary. Może do nas podejdzie - odpowiedział Jon przekrzywiając głowę tak, żeby widzieć dokładnie gitarzystę Aerosmith, jednak ten zniknął mu z pola widzenia. Niestety, nie tylko mu, mi i chłopakom również. - Brawo, Sambora. Poszedł sobie.
- A co to, moja wina? Zobaczył ryj Tico i spieprzył jak najdalej się da - warknął Richie i z obrażoną miną poszedł do stolika, przy którym już czekał, wcześniej wspomniany, perkusista.
Jon jeszcze przez chwilę się rozglądał, po czym ze zrezygnowaną miną ruszył w stronę baru, żeby coś zamówić. Aby upewnić się czy zbytnio nie przesadzi, poszłam za nim. W końcu trzeba ich pilnować, prawda? Niby po co tu jestem, żeby sobie posłuchać koncertu i piosenek, które słyszałam już z milion razy? Żeby ich powspierać, kiedy czuli się już na scenie jak w domu? Nie, byłam tu, żeby nie przesadzili z alkoholem.
 Stanęłam obok blondyna, a ten jakbym go włączyła jakimś przyciskiem, zaczął nawijać coś o tym, ze chciał poznać Aerosmith. Boże, z nim to jak już się zacznie rozmawiać, to się po prostu nie skończy. A ja nawet rozmowy nie zaczęłam! Ku mojemu zaskoczeniu zamilkł. Gadał, gadał, i gadał, aż nagle spojrzał się przed siebie, czyli gdzieś na mnie i po prostu ryj mu się zamknął. Uniosłam jedną brew do góry i posłałam mu zdziwione spojrzenie.
- Faith... - zaczął. - On... Ste... Ste...
- Witam, piękną panią - wychrypiał mi ktoś za plecami, aż podskoczyłam. - Ten z Bon Jovi, prawda? A ty, piękna...?
Odwróciłam się gwałtownie do tyłu, a moim oczom ukazał się mężczyzna obejmujący jakąś brunetkę; brunet z szerokim uśmiechem na twarzy, ciemnymi włosami skrytymi pod czarnym kapeluszem, tym charakterystycznym wyglądem, ten co go kochałam. Ten, którego poznać chciałam, bardzo. Ten, który... Który, nazwał mnie, jak, jak?
 Na samym początku po prostu zaniemówiłam i wpatrywałam się w niego, jak w jakieś cudo, którym w sumie był wtedy dla mnie. Tak, był. Ale kiedy Jon delikatnie mnie popchnął, abym coś powiedziała, bo sam raczej też nie mógł, odpowiedziałam na zadane pytanie i przedstawiłam blondyna, który nadal wpatrywał się w Tylera. Było z nim gorzej niż ze mną, brakuje tylko tego, aby zemdlał, co zresztą mógł zaraz zrobić. Steven nawijał coś na temat Bon Jovi, a my staliśmy i się w niego wpatrywaliśmy, nadal. Lasia, która była razem z nim uśmiechała się sztucznie, czekając jakby tylko na to, co stanie się później. Kiedy Tyler w końcu od nas odejdzie i poprowadzi ją w stronę toalet. W sumie... Która nie mogłaby się doczekać? Przecież każda chciałaby tak ze Stevenem Tylerem. Każda chciałaby być chociaż na chwilę tylko jego. Och, tylko dlaczego? Tak naprawdę nie miał nic do zaoferowania, oprócz seksu oczywiście. Zwabi, przeleci, zostawi - proste. Dla niego. Nie dla tych kobiet, często jeszcze dziewczyn, które są wyrzucane z jego pokoi hotelowych każdej nocy. Ale wtedy o tym nie myślałam, przynajmniej nie w tym momencie, jeszcze sobie go podziwiałam i był moim bóstwem, później coś to wszystko strzeliło. Ktoś. Ktoś to strzelił. On jednym zdaniem sprawił, że go znienawidziłam.
 Wypowiadając każde słowo, cały czas jego brązowe oczy wpatrzone były we mnie. Tak jakby zachęcał mnie wzrokiem do tego, abym poszła z nim do tych toalet, zamiast tej brunetki. Czasem wybuchał śmiechem, co powodowało, że Jon również, tak samo reszta Bon Jovi, która zdążyła do nas dojść. Nie przeszkadzało mi nic. Nawet to, że w tym samym czasie, co do nas mówił przeżuwał w ustach gumę, co do rzeczy kulturalnych nie należy. Ale kto zwracałby uwagę takiej osobie? Nikt, nawet Alec, który do nieśmiałych nie należy.
 W pewnym momencie doszedł do nas Joe Perry, po czym Tyler wyszeptał mu coś na ucho, a zaraz po tym odprawił dziewczynę, którą obejmował. Niższy z brunetów uśmiechnął się kręcąc głową, spojrzał na chłopaków, po czym zamówił dla wszystkich po Jacku Danielsie. Nadal był rozbawiony i jednocześnie jakby zażenowany tym, co powiedział mu wokalista, jednak starał się, aby nikt tego nie zauważył.
- Mógłbyś w końcu dorosnąć - padło z jego ust, kiedy odchodził do stolika razem z chłopakami. Słowa skierowane były do Tylera, który posłał mu mordercze spojrzenie, na co ten machnął tylko ręką.
Chciałam iść za Jonem, który wypuścił mnie ze swoich objęć, kiedy tylko pojawił się Perry, jednak zostałam zatrzymana. Przez niego. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko i objął mnie. Gdybym wtedy wiedziała, co dalej pewnie darłabym się, żeby to właśnie Bon Jovi był na jego miejscu. Wtedy nawet bym nie pozwoliła się objąć. Uciekłabym.
- Mała... - zaczął i zbliżył twarz do mnie, tak, że teraz szeptał mi na ucho. - Mam dla ciebie pewną propozycję - jego ton zniżył się, a sam pozwolił sobie na delikatne muśnięcie ustami mojego policzka. - Widzisz, mam taki ładny dom niedaleko i chciałbym cię tam zaprosić, bo jednak toalety wygodne nie są...
Znieruchomiałam. Właśnie to był kulminacyjny moment tego wieczoru, po którym wszystko potoczyło się za szybko. Właśnie wtedy go znienawidziłam. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że nie. Że nie jest on jednak taki wspaniały. Właśnie wtedy po prostu go odepchnęłam od siebie i wykrzyczałam, że jest jebanym chujem, że nie zamierzam nigdzie z nim iść, bo nie jestem dziwką. Jego to zaskoczyło. Mnie też, ale nie moja reakcja. Sama nie wiem na co liczyłam. Chyba na nic. Myślałam po prostu, że nawet na mnie nie spojrzy, a to, że zaproponuje coś takiego było ponad moje myślicielskie możliwość. Nie myślałam o tym, choć wiedziałam jak traktuje kobiety. O niczym wtedy nie myślałam. Byłam po prostu zszokowana tym, że zagadał. A po jego nagłej propozycji mózg powrócił do pracy.
 Kiedy w końcu zorientował się, co takiego zrobiłam, jego męskie ego się odezwało. Bo jak można odmówić właśnie jemu? Poleciało kilka wyzwisk, a w tym pieprzony dziwkarz i pieprzona suka, jednocześnie poszło. Wystrzeliło i się ładnie złożyło. Tak właśnie znienawidziłam Stevena Tylera. Pamiętam chyba - grudzień 1983. Nasze pierwsze spotkanie miało być ostatnim, ale niestety nim nie było, bo w styczniu 84 panu Adlerowi zachciało się iść na koncert Aerosmith. Miał kupione dwa bilety, a reszcie chłopaków nie pasowało iść, więc zostałam ja. A przecież kasa nie może się zmarnować. Poszłam z nim, a pan urażony mnie gdzieś wyhaczył i zaprosił po koncercie, w celach pokojowych, jak twierdził ochroniarz. Bo przecież cała noc spędzona na piciu wódki jest prawdziwymi przeprosinami.



***

14.12.1985

       - Axl! Axl!
- Biegnę - Rose powoli wstał od stołu kuchennego i ociężale ruszył w kierunku nawołującej go Erin. - Co się znów stało? - stanął opierając się o framugę drzwi wejściowych do salonu i głośno westchnął.
- Co tak się grzebałeś? Powiedziałeś, że biegniesz.
- Nie marudź, kobieto, tylko mów czego znów chciałaś. Ja tu się dla ciebie poświęcam, przemierzam takie odległości, a ty mi mówisz, że się nie spieszyłem. Wiesz ile to dla mnie jest, z kuchni do salonu? Zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytał kładąc ręce na biodrach.
Szatynka wywróciła oczami i zeszła ze stołka, na którym stała. Podała rudemu ścierkę i płyn do mycia okien, po czym usiadła na fotelu. Ten spojrzał na nią zdziwiony unosząc brwi do góry.
- Dlaczego ty się tak obijasz? - zapytał. - Okna powinny już dawno błyszczeć, a ty robisz sobie przerwy i mi oddaje... O nie, nie, nie myśl sobie, że ja będę to robić.
- Przydasz się w końcu na coś - odparła Everly i wzięła gazetkę leżącą na stoliku.
Przyglądałam się temu ze znudzeniem i bawiłam się sznurkiem od dresów Duffa... Duff ma dresy?! Wytrzeszczyłam oczy i gwałtownie spojrzałam na spodnie leżące obok mnie na kanapie. Nie przypominam sobie, żebym mu je kupowała, a w końcu jestem jego dziewczyną. Podniosłam je i rozłożyłam przed sobą. W długości się zgadzają, ale szerokość...
- Axl, zobacz te dresy są takie szerokie, że chyba twoje muszą być - rzuciła Erin przewijając na następną stronę gazetę. - Zostaniesz świętym w te święta, mówię ci, bo z takim sadłem...
- Co, kurwa? - spytał Rose odwracając się w naszą stronę. - To nie moje, tylko Slasha i Duffa.
Moje zdziwienie było jeszcze większe. Nawet Everly odłożyła gazetkę i spojrzała z zaciekawieniem na rudego. Oczywiście nie obyło się bez pytań o te wspólne spodnie dresowe. Dostałyśmy dwie wersje, które mogłyby być prawdą z uwagi na dobre argumenty Axla. Jedna głosiła, że chcą w nich chodzić razem, a ta druga, że przerobią je na ścierki do mycia nowego autka, które kupią jak tylko wydadzą płytę. Przecież nowy samochód nie może być dotykane przez byle jaki materiał, a to były miękkie w dotyku dresy! W odpowiedzi tylko westchnęłam i nie wnikałam dalej w ten temat, bo nie było sensu.
 Po schodach zeszła Natalie, krzyknęła coś, że wychodzi i spełniła swoje zamiary. Po raz kolejny westchnęłam, aby okazać wszystkim, jak bardzo jestem znudzona. Jednak nikt nie zareagował, Axl dalej mył okna, a Erin dyktowała mu jak ma to robić jednocześnie czytając gazetkę. Duff jeszcze spał, tak samo jak reszta, bo po wczorajszej imprezie byli padnięci. Rose wstał cudem, bo Everly go obudziła, przez co większość czasu spędził na marudzeniu, jaki to on biedny. Nie budziłam McKagana, bo on też byłby taki nieswój, choć i tak robiłby to, co bym chciała.
 Drzwi od domu zostały zatrzaśnięte i wleciała do nich osoba, którą niestety nie była Natalie, która czegoś zapomniała tylko Marta. Przywitała się kiwnięciem ręki i pobiegła o coś na górę, za pewne do Faith. Może kasę chce pożyczyć albo coś, choć nigdy do nas po to nie przychodziła. Ale w końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?

______________________

Idę się powiesić.
Macie to trochę późno, ale co z tego i tak to nikogo nie obchodzi.
Dziękuję za uwagę i bardzo proszę o komentarze.