wtorek, 17 marca 2015

XXXI.


Byłam tu. Byłam tam. 
 Zapach Miasta Aniołów dusił mnie strasznie, a rodzinna Polska przerażała tym, że nie było tam jego. I ich. Ich wszystkich. Nie było tych, do których się przywiązałam. Czekały tam na mnie tylko te osoby, które porzuciłam kilka lat wcześniej. Te, które potraktowałam źle. Te osoby, z którymi ciągle się kłóciłam, bo nie można było już zapalić czy też napić się czegoś. Osoby, które sprawiały, że ludzie postrzegali ich za szczęśliwą rodzinę, łącznie ze mną. Jednak tak nie było. Potrafili się pożreć o najmniejszą głupotę i nie kończyło się to dobrze...
 Mamusia i ,,Tatuś".
 Czekali na mnie już od rana. Specjalnie dla mnie mama upiekła moje ulubione ciasto i ładnie zastawiła stół, wcześniej oczywiście chwaląc się sąsiadom, że ich córeczka wraca do domu. Przecież to była sensacja. Dla mojego kota. Na mój widok aż uciekł do kuchni i nie chciał wyjść spod stołu, dopiero po jakiś dwóch godzinach odważył się do mnie podejść. Niestety po tym jak już się zorientował, że to na pewno ja, nie chciał ode mnie odejść i łaził za mną przez kolejne dwa dni, co mnie zbytnio nie cieszyło, bo trudno wyrzucało się go z łazienki. Jednak decyzja o wyjeździe nie okazała się porażką. Spędziłam uroczy miesiąc pod opieką nadopiekuńczej matki i wiecznie zapracowanego ojca, którzy chcieli, abym czuła się tu jak najlepiej, choć był to mój dom. Udało im się to. Nie martwiłam się uczuciami do Jeffrey'a, nie myślałam o tym, że go potrzebuję. Interesowało mnie raczej to czy tęsknią tam za mną. Czy myślą oni o mnie.
 Potwierdzenie dostałam kilka tygodni później.
 Felicja napisała do mnie dosyć długi list, który dostał się w ręce mojej matki. Czytałam go dokładnie i po kilka razy, nadal nie mogąc uwierzyć, że jednak ktoś tam za mną tęskni. Choć kto wie, mogła kłamać. Nic nie jest pewne. Bo raczej Slash by za mną nie tęsknił, a Jeff... To z Jeffrey'em, to prawda. Jestem pewna, że przed wszystkimi udaje, a w głębi ubolewa nad tym, że nie było go wtedy w domu. Ja też nad tym ubolewam. Mógłby tam być, mógłby powiedzieć mi coś bardzo ważnego, a ja bym mu uwierzyła, rzuciła na szyję i nie puszczała. Jednak tak nie było, wyjechałam bez żadnego pożegnania z myślą, że tak będzie lepiej. I sama nie wiem czy to prawda. Z jednej strony już dawno chciałam się go pozbyć, mieć spokój, być wolna, a z drugiej tęsknię za nim. Cholernie. Tak samo mocno jak za Felicją, a to już rzecz niemożliwa.
- Natalia, podejdź no tutaj - usłyszałam zza drzwi głos matki, która już od półgodziny zajmowała się sprzątaniem domu. Oczywiście bez mojej pomocy, bo ja nie potrafię.
Podniosłam się z łóżka i odrzuciłam na biurko długopis, którym pisałam bardzo ważną wiadomość do znajomych z L.A. Niestety, nie było mi to dane i z naburmuszoną miną opuściłam swój stary pokój, kierując się do kuchni, gdzie zastać powinnam mamę.
 Jak zwykle siedziała przy stole, w ręku trzymała ścierkę do naczyń, a na sobie miała kwiecisty fartuch, który nosiła każda prawdziwa gospodyni. Inaczej być nie mogło. Jednak tym razem na stole, przed nią, leżała koperta, w której zapewne znajdowała się kolejna wiadomość do mnie, na którą i tak odpisałabym dopiero po miesiącu. No bo jak? Przecież jestem cholernie zapracowana...
- List do ciebie - powiedziała patrząc na mnie. - Czytałam. Współczuję temu chłopcu, biedaczek. Jak on miał na imię? Steven...? Tak, chyba właśnie tak - odpowiedziała na własne pytanie, a ja wpatrywałam się w nią zdezorientowana. - Idę, córcia, nie będę ci tu przeszkadzać, czytaj w spokoju.
Podniosła się od stołu i zabierając swoją ścierkę do naczyń, przeniosła się do salonu, gdzie zapewne czekał ojciec, który oglądał telewizje. Tym samym zostawiła mnie tu na pastwę losu. Mnie i ten list, który dotyczył Stevena i czegoś tragicznego. Choć nie, tragedią było to, że matka czyta moje listy. To już drugi, który dostałam i kolejny, który ona czytała. Ja jej poczty nie czytam i niech ona mi się tym samym odwdzięczy.
 Otworzyłam białą kopertę i rozłożyłam złożoną na pół kartkę znajdującą się w środku. Pismo Felicji od razu rzuciło mi się w oczy, nigdy bym go nie pomyliła z niczyim innym. Strasznie bagrze, a ja znam ją już ponad dziesięć lat. To coś rozpoznałabym wszędzie.



Złe wieści, Natalia...
Nie wiem jak Ci o tym napisać, bo wydarzyła się tragedia. Prawdziwa, i ja w tym momencie nie żartuję. Nie widziałyśmy się dawno, bo zejdzie z dwa miesiące. Nie widziałaś się również z resztą, i Rosemary, której już nie zobaczysz. Przepraszam, że muszę Ci przeszkadzać, kiedy to jesteś w trakcie swoich wakacji, ale Rose nie żyje. Steven jest załamany, zresztą nie tylko on. Wszyscy jesteśmy. Nie będę Ci tu pisać jak to było, co się stało. Mam nadzieję, że przyjedziesz na pogrzeb i wtedy Ci powiem. Bo na Stevena nie licz. Załamał się kompletnie. Kochał ją bardzo, wiesz przecież, była takim promyczkiem w porównaniu do nas wszystkich. 
Pogrzeb odbędzie się 25 marca, i naprawdę na Ciebie liczę, Natalia.
Bądź z nami, pomóż nam.
Nie zmuszam Cię do tego, abyś wróciła na stałe, po prostu bądź w tym trudnym dniu.
Proszę.


Felicja





Po prostu usiadłam i zakryłam usta ręką. Tylko tyle.




* * *


Nie wiem ile czasu trwało moje zastanawianie się nad sprawą przyjazdu do Los Angeles, ale mama twierdziła, że była to niecała minuta i że wystrzeliłam jak z procy. Spakowałam się i czekałam na następny dzień, kiedy to miałam swój samolot. Pięknego dnia, który nosił liczbę dwadzieścia trzy, wsiadłam do ogromnego latającego pojazdu i wyruszyłam w podróż to L.A. Do domu. Jeszcze miesiąc temu powiedziałabym, że to nie jest moje mieszkanie, dom, miejsce, które kocham, jednak po takiej przerwie stwierdzić mogę, że byłam głupia, kiedy podjęłam decyzję o powrocie do Polski. Owszem, byli tu moi rodzice, starzy przyjaciele, ale w Mieście Aniołów przebywała moja zupełnie inna rodzina, którą również kochałam. Całym sercem. Przywiązałam się już do nich, a odejście jest bolesne. Porzucenie tego wszystkiego. Ja... Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem tam potrzebna, że chcę tam być, że nie chcę ich opuszczać. Przyszło mi to dopiero do głowy po miesiącu. Okropnym ponurym marcu, który, pomimo uroczej wiosny, przyniósł tylko ból. Psychiczny.
 Dlatego właśnie w tym momencie jechałam taksówką do domu, choć Hellhouse na to nie wyglądał. W tej starej, zagraconej, rozpadającej się chałupie najlepsi byli mieszkańcy, my. My wszyscy. Erin, Mandy i Rosemary również, tylko że teraz jednego członka rodziny brakowało. Tego promyczka naszego. Nie rozmawiałam z nią za często i teraz uważam to za głupie, cholernie. Nie zwracałam na nią nawet uwagi. Nie obchodziła mnie zbytnio, byłam zbyt wpatrzona w siebie samą. Nadal jestem. Chciałabym teraz cofnąć czas, powiedzieć Rose, że tak naprawdę poprawiała mi dzień, bo jej jasne włosy i śliczna buźka zawsze dodawały szczęścia. Że pomimo tego iż mało mnie obchodziła, to samą swoja obecnością wzbudzała pewne uczucie. Nie dało się jej nie kochać, a Steven uległ temu urokowi i... I stracił. Ją. Miłość. Szczęście, które mu dawała. Wszystko.
 Straciliśmy wszyscy.
- Natalia...? - kiedy tylko przekroczyłam próg domu, usłyszałam głos znajomej blondynki, która zwykle obrażała mnie bądź straszyła nie wiadomo czym. - To ty...! Całe szczęście - mówiła przyciszonym głosem. - Myślałam, że już nie przyjedziesz... Steven się załamał... No powiedz coś w końcu, a nie na Izzy'ego się patrzysz! - ostatnie słowa wypowiedziała już po polsku, a ja wybudziłam się z transu i uświadomiłam sobie, że nie zrozumiałam co do mnie mówiła. Czyżby moja znajomość angielskiego po miesiącu zanikła?
 A to, że patrzę się na Jeffrey'a, to inna sprawa...
- Wcale się na niego nie gapię - wysyczałam.
- Ta, jasne, debilku. Od razu widać, że tęskniłaś. Za nim. Za mną to już chyba nie - odparła. -  Nie stój tak, tylko zdejmij tą kurtkę i wejdź, w końcu to też twój dom, dla jasności.
- Wypada iść do Stevena czy nie muszę...? - zapytałam cichutko martwiąc się, ze jednak ktoś zrozumie moją niechęć. Jednak, kto oprócz Felicji może to zrobić? Mieli szybki kurs? Nie.
Jasnowłosa spojrzała tylko na mnie jak na prawdziwą idiotkę, po czym weszłyśmy do salonu, w którym czekał na nas Slash, czyli kolejna osoba, która mało mnie obchodziła. Czy ja jestem aż taka zła?
- Cześć - zwróciłam się do Mulata, który zerknął na mnie spod swoich kudłów. Jednak nic nie powiedział, nawet się nie przywitał, co wyraźnie mnie zasmuciło... Prawie, że wcale. Lecz to nie on przykuł mój wzrok na samym początku. Był to Stradlin stojący w kącie ciemnego pomieszczenia. Nie odezwał się, tylko patrzył. Na mnie.
 Jednak ktoś powiedzieć coś musi.
- Cześć, Izzy - powiedziałam nawet na niego nie patrząc. - Tęskniłam.


____________________

Witam.
Nie skomentowałam niczego u Was i chyba nie potrafię tego zrobić.
Przepraszam, ale niestety jak na razie nie będę mogła się Wam odwdzięczać komentarzami, może w wakacje postaram się coś zrobić. Ewentualnie wtedy, kiedy mi... Przejdzie.
Mam świadomość tego, że nikt tego nie przeczyta, skomentuje, bo w końcu panuje tu pewna zasada, ale rozdział dla świętego spokoju będzie tutaj.
Dziękuję tym, co jednak tu będą ze mną, do końca.
Kocham Was, naprawdę.