W tym roku sierpień był bardzo upalny. Wszyscy w ucieczce przed gorącem wyjeżdżali na wakacje. Już miesiąc temu można było ujrzeć rodziny pakujące walizki do bagażników wielkich samochodów. Dzieci cieszące się na wieść o zwiedzeniu nowych miejsc i możliwości wyjazdu z rodzinnego miasta.
Od wyjazdu Stevena minęły dwa miesiące. W tym czasie Hope znalazła pracę, jako kelnerka w jednym z barów. Musiała jakoś spłacić rachunki za prąd, gaz, wodę itp. Zajmowała się wszystkim, po pracy zawsze dbała o Lennona. Z pewnością ich ulubionym zajęciem było wychodzenie na długie spacery do lasu, przy którym stał dom, w którym mieszkali. W ciągu tych dwóch miesięcy dziewczyna poczuła dziwną zmianę. Ciągle była osłabiona i każdego dnia miewała mdłości. Pojawiały się również bóle w dole brzucha i okres się jej spóźniał. Blondynka była przerażona tym, iż mogła zajść w ciążę z Tallarico. Po dwóch miesiącach od jego wyjazdu była już tego pewna. Ciąża. Była w ciąży.
Siedziała na łóżku w sypialni. Twarz zakryła rękoma i cicho szlochała. Wiedziała, że ojcem dziecka był Steven. W końcu z nikim od tamtego czasu się nie spotykała, nie miała na to czasu. Co miała zrobić? Nawet gdyby chciała, to i tak nie mogłaby poinformować Stevena. Nic nie wiedziała. Tylko tyle, że wyjechał do Sunapee w poszukiwaniu członków zespołu. Wiedziała też, że chłopak miał już nigdy nie wrócić.
Miała żal do Tallarico oto, że wyjechał. Oto, że ją zostawił. Była również zła na siebie za to, że zgodziła się z nim kochać. Nie wiedziała co ma zrobić. Nie chciała wracać do rodziców po dwóch miesiącach i to jeszcze z wiadomością, iż jest w ciąży, a ojciec dziecka wyjechał i możliwe, że już nie wróci. Nie mogła również przerwać pracy. Oprócz Andrew, jego żony i Alice nie znała tutaj nikogo.
WRZESIEŃ 1969
Wrzesień przyniósł wraz ze sobą chłód i załamanie. Hope powiedziała Alice, iż jest w ciąży. Nie mówiła tylko z kim. Przyjaciółka często odwiedzała ciężarną blondynkę. Razem rozmawiały o wszystkim. Dziewczyna kompletnie zapomniała o swoich zmartwieniach. Miedzy innymi właśnie o Stevenie, który teraz był dla niej mało ważny. Liczyło się dziecko. Chciała je wychować sama, bez Tallarico.
W tym czasie w Sunapee, Steven poznał kilku nowych znajomych, którzy zgodzili się grać z nim w zespole. Przez pierwsze miesiące martwił się i tęsknił za Hope. Później stała się dla niego wspomnieniem, do którego nie chciał wracać. Kiedy założył zespół stało się dla niego ważne tylko, to aby się wybić. Razem z chłopakami: Tomem, Bradem, Joeyem i Joe brali narkotyki i chlali. Oprócz tego nic nie było dla nich ważne. No może jedynym wyjątkiem były dziwki, ale to nie tak często, ponieważ było trzeba za nie płacić, a oni za dużo kasy nie mieli.
Przyjaciółka, która kiedyś była dla niego najważniejsza stała się teraz nikim. Nie obchodziło go nic. Z rodzicami również nie utrzymywał kontaktu. Przez swój wyjazd nie wiedział, że mógł być ojcem. Właśnie, mógł być...
***
Pod koniec września Hope poroniła. Po tym zdarzeniu załamała się i do końca zamknęła się w sobie. Nie rozmawiała tak często z Alice, jak kiedyś. Uśmiech nie pojawiał się na jej twarzy w ogóle. Przez pewien okres zaczęła nawet pić alkohol. Całe szczęście potrafiła się opanować. Jedyne co się dla niej liczyło to praca. Przestało ją obchodzić to co działo się dookoła.
Było po 22. Hope wróciła właśnie z pracy. Powiesiła na wieszaku kurtkę i wyciągnęła z jej kieszeni paczkę papierosów. Odkąd straciła dziecko zaczęła palić, nałogowo. Weszła do ogromnej kuchni. Obróciła się przodem do stołu, przy którym siedziała Alice. Blondynka zmarszczyła brwi i nie zwracając uwagi na przyjaciółkę, wyjęła z szafki talerz.
- Musisz się ogarnąć do cholery. - powiedziała brunetka.
- To ty weszłaś tu bez pytania. Mogłabym oskarżyć cię o...
- Hope! - krzyknęła, przerywając jej. - Nie rozumiesz, że musisz o siebie zadbać? To, że straciłaś dziecko nie oznacza, że możesz przestać dbać o siebie. Nie możesz palić i pić to oznaka słabości.
- Nie piję, a poza tym nie możesz mi mówić co mam robić, jestem dorosła.
Alice westchnęła i przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt. Spojrzała na przyjaciółkę.
- A gdyby on wrócił? Przestałabyś? - zapytała.
Blondynka patrzyła się na nią, tak jakby zastanawiała się o kogo jej chodzi.
- Ja już staram się przestać. A tamten koleś nie jest dla mnie ważny. - mruknęła cicho.
Brunetka pokiwała głową.
- Obiecujesz, że weźmiesz się w garść?
- Obiecuję.
KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ
SUNAPEE
Chłopaki siedzieli w jednym z opuszczonych budynków. Joe brzdąkał coś na gitarze, Brad jadł banana, a Steven spał. Po chwili do pomieszczenia wpadli jak burza Tom i Joey. Na twarzach obydwóch wymalowana była radość. Wskoczyli na starą, rozwaloną kanapę, którą mieli ze starej kamienicy. Hamilton uderzył Tylera (już nazwisko zmienił) w twarz, co zapewne miało być formą pobudki.
- Wstawaj chuju! - krzyknął uradowany. - Moje kochane dzieci, jedziemy do Bostonu! - oznajmił.
- Jakie dzieci, pedale? - oburzył się Whitford i rzucił w basistę bananem.
Uspokoił go Perry, bijąc go basem. Steven, który był troszeczkę naćpany kojarzył wolniej i dopiero po kilku minutach zrozumiał o co chodzi.
- Jak to do Bostonu? - zapytał.
- No tak to - powiedział Kramer. - Jakaś wytwórnia chce podpisać z nami kontrakt.
- Trzeba to oblać! - krzyknął Joe.
Reszta mu przytaknęła i zaczęli szukać jakiegokolwiek alkoholu, który mógłby ukrywać się w tym pomieszczeniu.
- Kiedy wyjeżdżamy? - spytał jedyny zainteresowany Brad.
- Data do ustalenia.
- Ale do końca roku gramy przecież w kilku barach. Nie możemy jechać. - powiedział Perry.
- Zadzwonię do nich i powiem im, że dopiero gdzieś tak w styczniu. - odparł Tom.
Przyjaciele zgodzili się z nim i kiedy znaleźli wódkę, zaczęli świętować.
***
- Aaaaaaaaaaa!!!
- Czego się kurwa drzesz?! - krzyknął Perry.
- No, bo zobacz. Wchodzę sobie normalnie do pokoju, a tu ci leżą przytuleni do siebie. - wytłumaczył Tyler.
Rzeczywiście, na kanapie leżeli przytuleni do siebie Brad i Joey. Joe tylko pokręcił głową z zażenowaniem i powrócił do pakowania się. Dopiero co tu przyjechał i już musiał wyjeżdżać. Męczyły go ciągłe zmiany mieszkania. Chciał znaleźć stały dom, gdzie nie musiałby martwić się oto, że zostanie z niego wywalony.
Był to już rok 1970, luty. Aerosi mieli wyjechać do Bostonu w styczniu, ale przed samym wyjazdem szef wytwórni przełożył to na luty. Dla chłopaków było to nawet lepiej. Mieli więcej czasu na balowanie. Tom zanosił własnie swoje bagaże do ich Aero - Vana. Perry zarzucił sobie torbę na ramię i wszedł do pokoju Stevena.
- Ruszaj dupę, Hamilton już się spakował i czeka w aucie.
- Tak, tak. Tylko jeszcze...
- No weź, nie ćpaj teraz. Nawet ja sobie darowałem. - powiedział gitarzysta.
- Nie czepiaj się. Może tam nie będzie okazji, pomyślałeś?
- Tak, ale na razie mało mnie to obchodzi. Idę obudzić tych idiotów.
- Życzę powodzenia. - westchnął.
Perry szybko opuścił pomieszczenie. Mówiąc sobie w myślach: Dasz radę, nie teraz. Skończ z tym w końcu. Podszedł do kanapy, na której leżeli jego przyjaciele. Uderzył obydwóch w głowy, tak że aż podskoczyli. Z przerażeniem spojrzeli na siebie i odskoczyli. Bard na podłogę, a Joey na oparcie kanapy.
- Spakowani? - zapytał Joe.
- Tak. - pokiwali głowami.
- To do samochodu, już!
Pobiegli, a za nimi wolnym krokiem poszedł Perry. Po drodze zajrzał jeszcze do pokoju Stevena. Wokalisty już w nim nie było. Westchnął. Zamknął drzwi od domu, po czym wsiadł do vana. Za kierownicą siedział Tom, a obok niego ten idiota Tyler. Przez całą drogę Steven darł ryja, że chce mu się sikać albo jeść. Czasami dla "umilenia" czasu śpiewał. Jedyne co można o tym powiedzieć, to "O kurwa". Tak właśnie zrobił Joe, ale on do tego jeszcze kopnął fotel, na którym siedział wokalista. Ten oburzony, zaczął drzeć się jeszcze głośniej. Tak oto w uroczym nastroju minęła im podróż.
Kiedy dojechali na miejsce, postanowili pójść do jakiegoś baru w celu zjedzenia, wypicia lub załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych. Oczywiście nie mogło zabraknąć podrywania kelnerek, w czym Tyler był mistrzem. Klepnął jakąś blondynkę w tyłek. Ta z zamiarem zbluzgania go odwróciła się w jego stronę. Gdy to zrobiła obydwoje zamarli.
- O kurwa. - tylko tyle mógł z siebie wydusić Steven.
____________________________________________________________________
Przed wami Rozdział czwarty! Straszny chyba nie jest... Chyba. Zapraszam do komentowania. Proszę być szczerym, przyjmę krytykę. A nawet chciałabym ją usłyszeć, żeby wiedzieć co poprawić. Buziaczki!
Było po 22. Hope wróciła właśnie z pracy. Powiesiła na wieszaku kurtkę i wyciągnęła z jej kieszeni paczkę papierosów. Odkąd straciła dziecko zaczęła palić, nałogowo. Weszła do ogromnej kuchni. Obróciła się przodem do stołu, przy którym siedziała Alice. Blondynka zmarszczyła brwi i nie zwracając uwagi na przyjaciółkę, wyjęła z szafki talerz.
- Musisz się ogarnąć do cholery. - powiedziała brunetka.
- To ty weszłaś tu bez pytania. Mogłabym oskarżyć cię o...
- Hope! - krzyknęła, przerywając jej. - Nie rozumiesz, że musisz o siebie zadbać? To, że straciłaś dziecko nie oznacza, że możesz przestać dbać o siebie. Nie możesz palić i pić to oznaka słabości.
- Nie piję, a poza tym nie możesz mi mówić co mam robić, jestem dorosła.
Alice westchnęła i przez chwilę wpatrywała się w jakiś punkt. Spojrzała na przyjaciółkę.
- A gdyby on wrócił? Przestałabyś? - zapytała.
Blondynka patrzyła się na nią, tak jakby zastanawiała się o kogo jej chodzi.
- Ja już staram się przestać. A tamten koleś nie jest dla mnie ważny. - mruknęła cicho.
Brunetka pokiwała głową.
- Obiecujesz, że weźmiesz się w garść?
- Obiecuję.
KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ
SUNAPEE
Chłopaki siedzieli w jednym z opuszczonych budynków. Joe brzdąkał coś na gitarze, Brad jadł banana, a Steven spał. Po chwili do pomieszczenia wpadli jak burza Tom i Joey. Na twarzach obydwóch wymalowana była radość. Wskoczyli na starą, rozwaloną kanapę, którą mieli ze starej kamienicy. Hamilton uderzył Tylera (już nazwisko zmienił) w twarz, co zapewne miało być formą pobudki.
- Wstawaj chuju! - krzyknął uradowany. - Moje kochane dzieci, jedziemy do Bostonu! - oznajmił.
- Jakie dzieci, pedale? - oburzył się Whitford i rzucił w basistę bananem.
Uspokoił go Perry, bijąc go basem. Steven, który był troszeczkę naćpany kojarzył wolniej i dopiero po kilku minutach zrozumiał o co chodzi.
- Jak to do Bostonu? - zapytał.
- No tak to - powiedział Kramer. - Jakaś wytwórnia chce podpisać z nami kontrakt.
- Trzeba to oblać! - krzyknął Joe.
Reszta mu przytaknęła i zaczęli szukać jakiegokolwiek alkoholu, który mógłby ukrywać się w tym pomieszczeniu.
- Kiedy wyjeżdżamy? - spytał jedyny zainteresowany Brad.
- Data do ustalenia.
- Ale do końca roku gramy przecież w kilku barach. Nie możemy jechać. - powiedział Perry.
- Zadzwonię do nich i powiem im, że dopiero gdzieś tak w styczniu. - odparł Tom.
Przyjaciele zgodzili się z nim i kiedy znaleźli wódkę, zaczęli świętować.
***
- Aaaaaaaaaaa!!!
- Czego się kurwa drzesz?! - krzyknął Perry.
- No, bo zobacz. Wchodzę sobie normalnie do pokoju, a tu ci leżą przytuleni do siebie. - wytłumaczył Tyler.
Rzeczywiście, na kanapie leżeli przytuleni do siebie Brad i Joey. Joe tylko pokręcił głową z zażenowaniem i powrócił do pakowania się. Dopiero co tu przyjechał i już musiał wyjeżdżać. Męczyły go ciągłe zmiany mieszkania. Chciał znaleźć stały dom, gdzie nie musiałby martwić się oto, że zostanie z niego wywalony.
Był to już rok 1970, luty. Aerosi mieli wyjechać do Bostonu w styczniu, ale przed samym wyjazdem szef wytwórni przełożył to na luty. Dla chłopaków było to nawet lepiej. Mieli więcej czasu na balowanie. Tom zanosił własnie swoje bagaże do ich Aero - Vana. Perry zarzucił sobie torbę na ramię i wszedł do pokoju Stevena.
- Ruszaj dupę, Hamilton już się spakował i czeka w aucie.
- Tak, tak. Tylko jeszcze...
- No weź, nie ćpaj teraz. Nawet ja sobie darowałem. - powiedział gitarzysta.
- Nie czepiaj się. Może tam nie będzie okazji, pomyślałeś?
- Tak, ale na razie mało mnie to obchodzi. Idę obudzić tych idiotów.
- Życzę powodzenia. - westchnął.
Perry szybko opuścił pomieszczenie. Mówiąc sobie w myślach: Dasz radę, nie teraz. Skończ z tym w końcu. Podszedł do kanapy, na której leżeli jego przyjaciele. Uderzył obydwóch w głowy, tak że aż podskoczyli. Z przerażeniem spojrzeli na siebie i odskoczyli. Bard na podłogę, a Joey na oparcie kanapy.
- Spakowani? - zapytał Joe.
- Tak. - pokiwali głowami.
- To do samochodu, już!
Pobiegli, a za nimi wolnym krokiem poszedł Perry. Po drodze zajrzał jeszcze do pokoju Stevena. Wokalisty już w nim nie było. Westchnął. Zamknął drzwi od domu, po czym wsiadł do vana. Za kierownicą siedział Tom, a obok niego ten idiota Tyler. Przez całą drogę Steven darł ryja, że chce mu się sikać albo jeść. Czasami dla "umilenia" czasu śpiewał. Jedyne co można o tym powiedzieć, to "O kurwa". Tak właśnie zrobił Joe, ale on do tego jeszcze kopnął fotel, na którym siedział wokalista. Ten oburzony, zaczął drzeć się jeszcze głośniej. Tak oto w uroczym nastroju minęła im podróż.
Kiedy dojechali na miejsce, postanowili pójść do jakiegoś baru w celu zjedzenia, wypicia lub załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych. Oczywiście nie mogło zabraknąć podrywania kelnerek, w czym Tyler był mistrzem. Klepnął jakąś blondynkę w tyłek. Ta z zamiarem zbluzgania go odwróciła się w jego stronę. Gdy to zrobiła obydwoje zamarli.
- O kurwa. - tylko tyle mógł z siebie wydusić Steven.
____________________________________________________________________
Przed wami Rozdział czwarty! Straszny chyba nie jest... Chyba. Zapraszam do komentowania. Proszę być szczerym, przyjmę krytykę. A nawet chciałabym ją usłyszeć, żeby wiedzieć co poprawić. Buziaczki!
haha, dziękuję bardzo za nominejszon, zaraz skomentuję, ale pozwolisz, że się ogarnę, bo dopiero wstałam (bal)
OdpowiedzUsuńO kurwa. Pierwszy "akapit" mną tak wstrząsnął. Milion emocji doświadczonych jednocześnie. Hope w pracy, Hope w ciąży, brak Stevena. Szkoda, że on tak ją olał. Ale coś mi się wydaje, że mu się dostanie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Tyler się stoczył. Narkotyki, chlanie, palenie. Ma w dupie Hope, z którą znał się od dzieciństwa.
Poronienie. To najgorsze, co może spotkać kobietę. Nawet jeśli dziecko jest wpadką.
Kurwa.
Woohoo! Jadą do Bostonu do wytwórni Columbia, chyba.
Ahahhahaha Joey i Brad, ahahahahhahha. leżę i nie wstaje!
JOE! HAHAHAHAHA <3<3<3<3 KOCHAM CIĘ FAITH AND HOPE, KOCHAM! <3<3<3
Perry nie ćpaj, proszę :c
O, kurwa. Tą blondynką jest Hope. o, kurwa, to ja się boję kolejnego rozdziału.
ZAJEBIOZA I JA CHCĘ WIĘCEJ!
WENY<33333
Matko Steven i Hope. Ty też uwielbiasz przerywać w takich momentach -_- I co teraz? Czekam na następny. Co do nominacji.... dzięki, ale cię zjemy.
OdpowiedzUsuńOżeszty tej ciąży to się zupełnie nie spodziewałam o.o I potem jeszcze to poronienie... Troszkę przykro ;c
OdpowiedzUsuńNo, ale grunt, że ma pracę. I że nie ćpa :_: Bo jak jeszcze zacznie walić w żyłę to będzie kiepsko.
To przerwanie w takim momencie... Zabiję Cię za to!..... Nie <333
Powiem Ci, że ciekawa jestem rozwoju akcji po tym spotkaniu w barze. Zapowiada się super...
No, czekam na ciąg dalszy!
Hugs, Rocky.
Rozdział 6 o Metallice!
OdpowiedzUsuń