piątek, 24 lipca 2015

III.

Pieprzony Tyler wraca!


Dla Rose


TOM DRUGI
3. Zrozumiałem zbyt późno


22.02.1987

       Lubiłam siedzieć na parapecie w pokoju i rozkoszować się widokami za oknem. Nie były może one jakieś wyszukane, jednak w niczym nie przeszkadzali mi sąsiedzi, którzy na swoich podwórkach mieli bałagan. Czasem ktoś nawet przeszedł ulicą i był trzeźwy – o Boże, naprawdę, to było takie niespotykane u nas, w naszych kręgach. Bo żeby facet szedł nienapity? Cud ponad cudy, a w szczególności w Hellhousie. Jednak i u nas czasem zdarzały się takie przypadki, oczywiście, nie grupowo! Pojedynczo, jeśli chodzi o płeć męską. No, może jak mamy gości, co często się nie zdarza, to odwiedzający nas nie jest po wódce... tylko kulturalnie po piwie. Ewentualnie po paru szklaneczkach. Ale to przecież nie alkohol, dla prawdziwego mężczyzny! Tym może upić się tylko jakiś młodociany, nie on. Nieważne, że potem nie ma pojęcia, że siedzi na pilocie od telewizora i myśli, że jest u siebie. Piwo to nie alkohol, ono jest tym, co pije się przed porządnym alkoholem.  Browara można wypić sobie do śniadania, zamiast herbatki.
Weszliśmy zgrabnie w nowy rok, rok osiemdziesiąty siódmy, a przynajmniej dla nas, tutaj, tak się wydaje. Michael miał zupełnie inaczej. Okazało się, że jego ojciec jest chory i Mike, niechętnie, musiał udać się do posiadłości państwa Jackson i pomóc matce. W tym czasie Quentin i Nancy, nie mając co ze sobą zrobić, byli skazani na swoje towarzystwo. Nadal są. Dlatego właśnie od czasu do czasu Michael dzwoni do innych swoich pracowników i wypytuje ich o stan zdrowia gosposi i starszego ochroniarza. Pyta również o Neverland, który również, a w szczególności kuchnia, jest zagrożony.
 My jednak mieliśmy szczęście, bo już za miesiąc chłopcy mieli wydać album, po czym zamierzaliśmy zrobić coś z Hellhouse, kto wie, może nawet się wyprowadzić. Może zamieszkam sama. Może bez tych wszystkich libacji alkoholowych. Może bez Natalie, która na pewno będzie z Izzym, nie ze mną. Koniec wspólnoty w tym domu nastąpi razem z pierwszymi większymi pieniędzmi. Jest to jednocześnie straszne i dobre, dla nas wszystkich. Bo czy pieniądze nie były nam potrzebne? Och, jakim ,,nam", chłopcom. Oni potrzebowali kasy, a że byli najgorszymi leniami, postanowili połączyć siły i wspólnie być nierobami. A potem pomyśleli, że można by było wreszcie się postarać i wydać tą cholerną płytę. I zrobili to. Ja mam pieniądze, jednak nie zamierzałam się stąd wyprowadzić, nawet o tym nie myślałam. Aż do dnia wczorajszego, kiedy to Izzy i Axl przedstawili nam sytuację. Powiedzieli, że raczej wszyscy odejdziemy stąd, zostawimy za sobą Hellhouse jako wspomnienie i zamieszkamy w nowych, już tylko własnych domach. Wizja jest piękna, fakt, ale kiedy się już tak przyzwyczaiło do tego wszystkiego? Poza tym, czy mieszkanie samemu będzie aż takie wspaniałe? Do kogo usta otworzyć? Taki Axl zamieszka z Erin, Izzy z Natalie, Duff z Mandy, Slash sobie poradzi, ma przecież mnóstwo znajomości, kobiet... Zostaliśmy ja i Steven. Nie mamy w sumie nikogo. Gdyby Rosemary żyła... Ale nie żyje. Nie ma jej, tak samo jak Adler nie ma towarzysza. Dlatego też, pytam, co z nami? W końcu Steven nie przeżyje sam, nie on. Może i ja sobie poradzę, jednak Popcorn? Wątpię, żeby mu się udało, będzie wciąż wisiał na szyi innym. Ale z drugiej strony rozumiem Axla i Izzy'ego, chcą w końcu mieć spokój, zamieszkać z ukochaną kobietą i być wolnym.
 Ja będę musiała sobie poradzić z tym przywiązaniem. I dam radę.




* * *




      Siedziałem na kanapie, wpatrując się w cholerny telewizor, który włączony był tylko dlatego, żeby w ogromnym domu nie panowała cisza. Nienawidziłem jej, nie lubiłem spędzać czasu w samotności, a cisza jeszcze to potęgowała. Nie lubiłem, jednak cały czas to robiłem. Niespecjalnie, samo zawsze wychodziło; Joe nie miał czasu, poświęcał wszystko Zoey... Kurwa! Jakiej Zoey? Jej już nie było, od początku roku. Dlaczego dopiero teraz to sobie uświadomiłem? Dlaczego tak późno dotarło to, co wydarzyło się po świętach? Jestem szybki, nie ma co... Ale w takim razie, komu Perry poświęca swój pieprzony czas? Co, nagle zrobił się pracoholikiem, że dla mnie nie ma już czasu? Gnój... Jednak nie tylko on nie miał czasu! Tom również, ale w jakimś sensie go rozumiałem, miał w końcu żonę, nie? A to odpowiedzialność; Brad to kompletnie żył gdzieś tam dalej niż my, w swoim świecie. W jakimś stopniu porządnym; A Joey? Cholera, on też miał żonę! Każdy z nich kogoś miał, prócz mnie i Anthony'ego. Czy to niedziwne?
 Nie. Stop. Obydwoje kogoś mieliśmy, jednak w jakimś stopniu to zepsuliśmy. A przynajmniej ja, u Joe'ego to Zoey coś spieprzyła. Nawet nie wiem o co chodzi. Jaki ze mnie przyjaciel w takim wypadku? Żaden, to ja jestem gnojem.
 Jednak, i ja miałem kogoś ważnego w swoim życiu. Kogoś, kogo kochałem, czego moja zajebiście inteligentna osoba dowiedziała się dopiero po czasie. Po czasie spędzonym razem z nią. Dopiero, gdy zostałem całkowicie sam, kiedy zerwaliśmy wszelkie kontakty, zrozumiałem, że nie była zwykłą ,,przyjaciółką". Była kimś o wiele ważniejszym. Tylko jakie to teraz ma znaczenie? Skoro miała ona już co innego na głowie? Boże, nie widzieliśmy się ponad pół roku. Tak po prostu, zaszyliśmy się w swoich domach myśli i odeszliśmy od siebie. Nie mam pojęcia, co ona czuje, nie wiem, może nigdy się nie dowiem, ale jedno jest pewne – ja ją kocham. Kocham, kurwa, Faith. To boli, rozsadza od środka, ale czy to czasem nie jest właśnie miłość? To ona, nie ma nic bardziej prawdziwego. Była dla mnie wszystkim; oparciem, przyjacielem, rozumiała mnie, do cholery! Kiedy nie było Joe, to ona robiła za jego odpowiednika! To ona się mną zajęła, to dzięki niej wyszedłem z tego całego gówna. Jej zawdzięczam to, że jestem teraz trzeźwy, że potrafię normalnie spotkać się z córkami. Nawet gdyby Joe zmuszałby mnie do rzucenia ćpania, nie zrobiłbym tego. Wszystko jest jasne! Zrobiłem to tylko dlatego, że ciągnęła mnie za sobą Faith! Chora potrzeba tego, żeby ona była szczęśliwa, dumna ze mnie! Żeby wiedziała, że jestem prawdziwym facetem, że potrafię rzucić! Ale do czego to doprowadziło? Wraz ze skończeniem z narkotykami odeszła ode mnie, pewna, że była tylko do tego potrzebna. Pewna, że nie jest mi już oparciem. Pewna, że nie była nikim ważnym.
 I nie zatrzymałem jej, i tym razem to ja byłem głupio pewien. Pewien, że jej będzie tak lepiej. Nie myślałem wtedy o sobie, jedynie ona była ważna. Nadal nie dowiedziałem się, że dobrze zrobiłem i... chyba pora się dowiedzieć.
 Podniosłem się na równe nogi i łapiąc za pilota przyciszyłem telewizor, w którym leciała kolejna reklama proszku do prania. Poleciałem z prędkością światła do telefonu i wybrałem numer Joe.
– Perry, złamasie, co u ciebie! – wydarłem się do słuchawki.
Nastała chwila ciszy, jednak po chwili usłyszałem zaspany głos bruneta.
– Steven... Cholera, czego ty chcesz? Wiesz, która godzina?
– Oczywiście, że tak – spojrzałem na zegarek wiszący przy wejściu do kuchni. – Po jedenastej. Czyżbyś jeszcze spał?
– Nie. Opalałem się. Czego chcesz?
– Twojej pomocy, ale najpierw...
– Nie dam cie niczego, Steven.
– ... chciałem cię przeprosić.
– Za co, kurwa?
– Za to, że dopiero przed chwilą uświadomiłem sobie, że nie jesteś z Zoey.
– Ale ty masz zapłon... Nie szkodzi. Powiedz mi lepiej, co stało się, że dzwonisz?
– Zrozumiałem coś ważnego – powiedziałem.
– Nie zrobię nic dla ciebie w tej sprawie. Sam jej to powiedz. – Czytał mi, kurwa, w myślach! Pieprzony Perry! Czy bliźniacy zawsze tak mają?
– Ty cioto...
Chciałem coś jeszcze dodać, jednak on się rozłączył zostawiając mnie samego ze słuchawką przyłożoną do ucha. Więc co mi pozostało? Nic. Musiałem jej to powiedzieć czy tego chciała, czy nie.


_____________________

Stęskniłam się za perspektywą Stevena, tak dawno jej, kurde, nie pisałam, że szkoda gadać. Ogólnie stęskniłam się za Tylerem, taka rozłąka. ;_____;
Wiecie, co?
Z jednej strony chcę już skończyć IDWTMAT, ale z drugiej strasznie trudno mi się z nim pożegnać. Zresztą, ono było planowane na jeszcze jedną część, gdzie pojawić miały się dzieci, już dorosłe. Jednak nie wiem czy to zrobię. W ogóle to opowiadanie miało być dłuższe, a wychodzi na to, że drugi tom będzie strasznie krótki, bo wszystko powoli się nam już kończy. 
Nie wiem czy kiedykolwiek pojawi nam się tutaj reszta opowiadania związana z dziećmi. Na razie jasne jest to, że kiedy skończy Nie Chcę Nic Stracić usunę się stąd na jakiś czas, może później pojawię się z czymś większym. Nie wiem.
Na razie chcę się pożegnać, ale następny zapewne będzie szybciej, bo moja wena, co do tego powróciła. Wrócił Steven, wróciłam i ja. Cholera, jakie to śmieszne. Naprawdę się cieszę, że on wkracza do gry. No, jednak to nie znaczy, że nie będzie Jona. On będzie zawsze. XD
No i... Pierwszy raz od dłuższego czasu napisałam rozdział na swoim komputerze, przy biurku i czuję się z niego okropnie zadowolona. Nawet opisy wyszły jakieś dłuższe. XD Ok, może rozdział nadal krótki, ale dobra... Pomińmy to już... XD
Dobra, idę, idę, nie zanudzam.
Do zobaczenia. ♥

czwartek, 16 lipca 2015

II.



TOM DRUGI
2. Co słychać w Neverlandzie?


Tuż po przebudzeniu stwierdziłam, że i tak nie dam rady wyrzucić Jona, co gorsza, nie ze swojego łóżka. Dlatego - co ja mogłam? Nic. I ta odpowoedź musiała pozostać w mojej głowie, nawet jeśli tego nie chciałam. A trzeba tu zaznaczyć, że piekielnie mnie to irytowało, choć to raczej spowodowane było bólem głowy, który przypomniał o sobie. W końcu mogłam zapomnieć o tym, że mamy już osiemdziesiąty siódmy i trzeba kupić nowy kalendarz, aby powpisywać ważne daty. Przecież bez niego o wszystkim się zapomni! Tu się przecież czas nie liczy, numer dnia również. Całe szczęście, chociaż w miesiącach się orientowaliśmy, a i o każdym nowym roku zapomnieć się nie dało. Choć, gdybyśmy zgubili się w tym, to byłoby już naprawdę coś z nami nie tak. A gorzej być nie może. Serio.
Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, które skąpane było w żółtych, ciepłych barwach, co oznaczać mogło, że pomieszczenie należy do Natalie. Znaczenie mogło mieć również takie, iż przyjaciółeczka śpi u mnie. Z Izzym, który mógłby zobaczyć ten cały bałagan w pokoju. Oczywiście, on miał nielepszy, jednak teraz moja władza mogła zaniknąć. W końcu kto będzie słuchał hipokrytki? Bo czy to nie było właśnie to? Posprzątajcie u siebie, bo jesteście nieporządni, ale ja mogę mieć bałagan. Tak. Ja mogę, wy nie. Ale czy ten bałagan mi nie pomagał? Przecież mogłam się w nim odnaleźć i nie narażałam czyjegoś życia, bałaganiąc w salonie. Ja brud miałam jedynie w swoim pokoju, co zresztą, i tak sprzątałam, a aktualnie większość czasu spędzałam poza domem. Więc? Miałam usprawiedliwienie.
Położyłam dłoń na drewnianej szafce nocnej, na której Nat trzymała zwykle swoje badziewne kosmetyki, jednak teraz ich tu nie było. W sumie to nie było niczego... Bo sypiała u Izzyego! Jak można zapomnieć o takim fakcie? Nie można, właśnie! Choć, czy teraz też jest z nim? Jej odwalało kiedyś i na trzeźwo, i po pijaku, tym bardziej, dlatego czy nierozsądnie byłoby zobaczyć, czy nic złego się nie wydarzyło? I - czy wszyscy żyją, co najważniejsze?! W końcu ta impreza, chyba, rzeczywiście przebiła wszystkie inne, jak to stwierdził Axl. Jednak, raczej nikogo nie zamrodowali ani nikt nie uszkodził sobie czegoś, pewnie wybudziłoby mnie to ze snu. A może nie... Cholera!
Ostatecznie z powrotem ułożyłam się w łóżku, wiercąc się przy tym okropnie. Z Jonem u boku spanie nie było takie łatwe, ponieważ zajmował za dużo miejsca, a do tego przyzwyczajona nie byłam. Jedyne osoby, z którymi ostatnio sypiałam to Młody i Scott, a oni nie ważyli za dużo, i spali w nogach. Dobra, ważyć to już trochę ważyli, ale nadal są na prowadzeniu, bo śpią w nogach. A teraz biedaki muszą pochrapywać na podłodze i to pewnie jeszcze same, bo ja jestem u Natalie... A jeśli ktoś jest rzeczywiście u mnie?! Jezu, może widzieć moje rzeczy, mógł nawet w nich grzebać! Śpi na mojej pościeli! Przepoci, zaślini czy Bóg wie, co jeszcze! Nie, nie, nie, zaraz będzie natychmiastowa eksmisja.
- Co ty się tak kręcisz? Ja chcę spać, a wiercisz się tu, jakbym ci przeszkadzał... Zajmuję tak mało miejsca, a ty? - wymruczał blondyn, próbując uciszyć mnie ręką. - Kobity to są jednak wredne.





* * *





- Quentin, chodź tutaj, bo ci nogi z dupy powyrywam! - wzrok Michaela został w nią wbity.
- No to teraz na pewno nie przyjdę! Czego ty w ogóle chcesz?!
- Gówno chcę...! To znaczy... - spojrzała na Jacksona, który ostrzegawczo się w nią wpatrywał. - Kulturalnie porozmawiamy przy herbacie!
- Nie wierzę! Zatrujesz!
- A żebyś wiedział! - odpowiedziała, po czym rzuciła na kuchenny blat tacę.
Nancy od rana krzątała się w kuchni, co było jej codzienną pracą, dlatego też od lat początek wszystkich akapitów o Neverlandzie tak będzie się zaczynać. W końcu to Nana wszystko zawsze rozpoczyna swoją promiennością, miłością i szacunkiem dla każdego. A w szczególności dla Quentina, który i tak miał już przejść na emeryturę, choć nie każdy o tym wiedział, a już na pewno on sam. Mężczyzna liczył sobie równe pięćdziesiąt lat, jednak nie za bardzo było to po nim widać, między innymi, dlatego, że miał wciąż siłę na kłótnie z Nancy i nigdy nie wychodził z wprawy. A nawet zaskakiwał nowymi obelgami. Za to w roli ochroniarza nadal świetnie się sprawdzał, a jego styl pracy się nie zmieniał. Wciąż udawał, że nie ogląda telenoweli i zjadał wypieki Nancy, z którą wcześniej, oczywiście, musiał się pokłócić, jednak nie oznaczało to, że zapomniał o paralizatorze. Już nawet z dwa razy potraktował nim pracodawcę.
Gosposia spojrzała na duży zegar z kukułką, który wybijał już dwunastą w południe. Oznaczało to, że nadszedł czas na przybycie nowej ukochanej Michaela - zielonej herbaty. A ona zwiastować miała przybycie Katherine Jackson, która przybywała, aby odwiedzić syna w potrzebie. Dlatego Nancy zdjęła czajnik z kuchenki i zalała wrzącą wodą filiżanki z kwiecistym wzorkiem na lewym boku porcelany. Różowa róża z wijącymi się, zielonymi liściami. Komplet takich talerzy i filiżanek Michael dostał w prezencie od siostry, Janet, aby w końcu jakoś porządnie ją ugościł. Ciekawe jest jednak to, że za każdym razem, gdy pojawiała się u brata, dostawała napoje w zupełnie innych szkłach. Taka mała złośliwość Nancy. Jednak dla pani Jackson musiała podać najlepszy, a przynajmniej jedyny nie potłuczony i najładniejszy, zestaw jaki mieli na stanie. A w tym domu było o to trudno.
- Och, czy to nie te filiżanki od pani Janet? - zapytał ochroniarz podchodząc bliżej i zaglądając kobiecie przez ramię. - Nie potłucz ich, łamago.
Zachichotał wrednie, po czym oddalił się do małego saloniku, w którym to znajdował się jedynie telewizor, sofa, masa zdjęć na machoniowych komodach i drzwi prowadzące do biblioteki. W saloniku znajdował się również Michael z uwagi na położenie pomieszczenia, z którego dobrze widziało się kuchnię, jak i drzwi wejściowe, co pozwalało mu konwersować z personelem i spoglądać czy czasem matka nie trzaska drzwiami.
- Quen, proszę cię, zachowuj się miło przy mamie - poprosił Mike uśmiechając się.
- Ha! - uradowała się Nancy. - Nawet Mike zwraca ci uwagę, tłuściochu!
- Mieliśmy nie poruszać kwestii mojej wagi!
Michael podniósł się ze skórzanej kanapy i skierowałaz się w kierunku kuchni. Obrzucił uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie, po czym przejechał dłonią pow białych płytkach, które znajdywały się tylko do połowy ściany. Resztę pokrywała niebieska farba. Ostatecznie jednak zatrzymał wzrok na Nancy, która przekładała ciastka na duży talerz należący do kompletu od Janet.
- Po co, tak właściwie, przychodzi pani Jackson? - zapytała gosposia i przeszła do małej jadalni, znajdującej się tuż za kuchnią.
Była ona cała w barwach złota i bieli, na ścianach znajdywały się obrazy, które Michael zakupił na przeróżnych aukcjach lub dostał w prezencie. Na środku stał duży, biały stół, który przybrany był już w obrus i sztućce.
- Nie... Nie wiem - powiedział Mike po dłuższyn zastanowieniu. - Może tak po prostu? Choć... Zwykle nie ma czasu, ale...
- Więc będę musiała wyjść - westchnęła kobieta. - Jak zawsze. Będźmy szczerzy, jesteś dla niej ważny, ale nie ma czasu na takie odzwiedziny, żeby tylko na herbatkę i zapytać, co u ciebie. To będzie coś ważnego. Dlatego wszystko uszykuję i idę do siebie.


____________________

Hejka naklejka.
Mamy dzisiaj coś w Neverlandzie, co mi się nawet podoba, bo Mike i spółki nie było już od dawna. Stęskniłam się za Quentinem i Nancy. ;____;
No i zapytam - jak tam wakacje? Bo ja siedzieć będę cały czas w domu. A na dodatek komputer mam wciąż niesprawny i korzystam jedynie z telefonu. ;________; Aż nie chce się komentować. Przepraszam.