sobota, 17 października 2015

VII



TOM II
I Don't want to miss a thing

8. Brixx



— A teraz przyznawać się, bo to sprawa poważna! — Głos Slasha rozbrzmiał w całym Hellhousie. — Kto zajebał moje wyjściowe gacie?! Ludzie, ja zrozumiem wszystko, ale żeby gacie sobie nawzajem zabierać? Kurwa! Coś z wami nie tak!
Głowy wszystkich mieszkańców domu, w tym moja, pojawiły się przed pokojem Hudsona. Każdy spoglądał na niego z zażenowaniem i kompletnie jak na debila. Swoją drogą, po co mu wyjściowe bokserki? Nie, nie, jednak problem jest gdzie indziej - kto normalny ma wyjściowe majtki? Ja nie mam, Mandy nie ma, kurwa, nawet Axl nie ma, a taki Slash sobie je pieprznie i jeszcze gubić będzie! Coś tu jest naprawdę nie tak. Ale! Najokrutniejsze jest to, że JA nic o nich nie wiedziałem. Serio, myślałem, że jesteśmy w bliższych relacjach. Ze Slashem, nie jego gaciami.
— Człowieku, na co komu twoje majtki? — zapytał Izzy.
— Właśnie się o to pytam! — krzyknął Mulat i zatrzasnął nam drzwi od swojego pokoju przed nosem.
Chwilę jeszcze tak staliśmy: ja (jak zwykle przystojny), nieuczesana Mandy, zaspany Steven, wkurzona Nat, Izzy z tą swoją miną, wkurwiony Axl, a z nim Erin, która jako jedyna wyglądała normalnie i Faith, unosząca brew w górę z dziwną miną na twarzy. Wszyscy mieliśmy się już wycofywać i wracać do swoich zajęć, jednak Slash nagle znów zjawił się w drzwiach. Tym razem, jednak, był ubrany.
— Nieważne. Były na łóżku — powiedział zadowolony.
Westchnąłem i ruszyłem do swojego pokoju, gdzie, niestety, Mandy ze mną nie wróciła. Nawet nie wiedziałem gdzie poszła, ale czy to takie ważne? Nie. Przecież jest tu w domu, nie zgubi się. Chyba. W końcu i takie przypadki się tu zdarzały.
Postanowiłem wziąć przykład z Izzy'ego i w końcu oświadczyć się Mandy. Nie wiedziałem czy czekała na to, ale kobiety widocznie pragną tego mocniej niż faceci, a przynajmniej Natalie, która lata za Stradlinem od kilku miesięcy, gadając tylko o tym. I o wyprowadzce. Izzy mówił, że zrobi to dopiero wtedy, kiedy będą mieli już swój własny dom. Ja nie będę czekać tak długo, przecież do tego zostały aż dwa tygodnie! O nie, nie, ja oświadczę się Mandy o wiele wcześniej. Kiedy będę miał już dom na pewniaka. Na razie tylko go oglądaliśmy, podobał jej się, więc? Czemu by nie kupić, poinformować jej o tym i jednocześnie się oświadczyć? Przecież to jest, kurwa, plan idealny, McKagan!
Amanda McKagan.
Mandy McKagan.
Małe Duffy.
Boże drogi, jestem w Niebie.
Chyba że... Ona nie będzie chciała mieć dzieciaków? Co wtedy? Przecież takie dzieci to... Nie no, mi w sumie też nie spieszy się do bycia ojczulkiem, ale miło by było kiedyś te dzieci mieć. Przecież jak dzieci to i wnuki się znajdą. A jak wnuki to... Będę miał komu opowiadać o tych wszystkich przygodach z tych czasów! Jak to wyrwałem ich babkę. Jak to jej się oświadczyłem. Trudy naszego mieszkania w Hellhouse. Czy to nie jest piękne? Rodzina jest piękna.
McKagan, dorosłeś.
To chyba źle.
Dla mnie czy Mandy?
Nie, dla niej to dobrze. Przecież tego chciała. Chyba.
To ze mną jest coś nie tak.
To przejściowe.
Przecież jestem podpity.
No tak! Wszystko jest w porządku. Nic mi nie jest, nie muszę mieć teraz żadnej rodziny. Jestem młody. Wiecznie młody. Mogę robić co chcę, nie muszę interesować się jakimiś bachorami. Mam to w dupie. Mogę mieć to w dupie! Zresztą – nawet, gdybym nie mógł, to bym miał! Jestem Duff McKagan. Jestem kimś. Jestem młody.
A co, jeśli Mandy nie?
Przecież babki nie są wiecznie młode.
Kiedyś chcą zakładać te rodziny, nie?
Czasem chcą tego szybko. Za szybko.
Co wtedy?
Oj, McKagan...






***





Jechaliśmy z Mandy samochodem, jej samochodem, dla jasności. Przecież mnie na takie rzeczy jeszcze nie stać, to dopiero przyjdzie. Za tydzień. Chryste panie, przecież dom jest, Mandy jest, pierścionek jest. Nie ma tylko tych słów ,,czy wyjdziesz za mnie?". Ja nie potrafię, jestem tylko tchórzem. Jestem tylko Duff McKagan. Już nie ,,aż".
— Mandy, chciałaś kiedyś zostać matką? — zapytałem nawet na nią nie patrząc.
Jezu...
— Co? — Spojrzała na mnie ze zdziwieniem na twarzy. — Dobrze się czujesz? Michael? Boli cię głowa? Ty? O takie rzeczy mnie pytasz?
Zacisnąłem palce na kierownicy. Nie chciałem na nią patrzeć. Cholera, pocisz się, McKagan!
Brixx... — Czemu ja to powiedziałem?! — Wyjdziesz za mnie? Znaczy... Mandy... Ja... Zostaniesz... Moją...?
— TAK! — wydarła się na cały samochód. — BOŻE, DUFF, COŚ TY POWIEDZIAŁ?! JESTEM CHYBA CHORA! WYJDĘ ZA CIEBIE, MCKAGAN!!!
Z całej tej euforii zjechałem na pobocze, a ona rzuciła się na mnie brutalnie, całując gdzie popadnie.
Patrząc na moją przyszłość, wiem, że to był chyba najgorszy wybór w moim życiu. Nie powinienem oświadczać się Amandzie Brixx, to było złe, bardzo. Nie powinienem jej nawet poznawać, zbyć na sam widok jej jasnych loczków i szerokiego uśmiechu. Nie powinienem nawet na nią patrzeć. Gdyby nie to, pewnie siedziałbym teraz jako tako szczęśliwszy, a nie myślał sobie – stary, zniszczyłeś jej życie. Zniszczyłeś jej te chwile, w których mogła być szczęśliwa z kimś innym. Chciałbym ją przeprosić, ale jest już za późno na rozgrzebywanie starych ran. Przecież nie pojadę do niej i nie powiem ,,Mandy, ja cię zawsze kochałem tylko się zgubiłem, nie chciałem, żeby to tak wyglądało, wybacz za tą roztłuczoną butelkę...".
Przepraszam, Mandy, za to, że cię kochałem.
Zajechaliśmy później pochwalić się tym wszystkim do Faith. Nie wiem czemu akurat do niej, to przecież trochę dziwne, nie? Ale Mandy uparła się, że musi komuś jak najszybciej o tym powiedzieć, a sklep, w którym Young pracuje był najbliżej. Niestety, nie mogliśmy tak do niej dolecieć, bo miała jakiegoś gościa przy kasie. Gadał do niej i gadał. Westchnąłem. Trudne jest życie sprzedawczyni za ladą...
Zabawne.
On. Ją. Podrywa.
Śmieszne.
Ona. Się. Uśmiecha.
Głupie.
Gdzie Steven?
— Faith! — Mandy nie wytrzymała i zaczęła rzucać się na wszystkie strony, podskakując i zacieszając. Ja też się uśmiechałem. Przecież to... piękne. Jesteśmy piękni. — Boże, nie wytrzymam!
Moja przyszła żona wypchnęła tego gościa i sama stanęła przed ladą. To moja żona. Żona. Moja! Boję się jej.
— Duff mi się oświadczył! — Zaczęła pokazywać swój pierścionek zaręczynowy, ale machała nim tak energicznie, że wątpię, aby Faith coś zauważyła. — Boże, chyba na zawał zejdę.
— Naprawdę? Duff! Nic mi nie mówiłeś! — Faith mnie skarciła. — Gratuluję! Boże, przestań tak skakać i mi pokaż w końcu! — powiedziała, a sama zaczęła podskakiwać, ignorując gościa, z którym przed chwilą gadała.
I tak skakały i piszczały co jakiś czas, a ja stałem tam i sam miałem ochotę robić to z nimi. Całe szczęście, powstrzymywała mnie obecność tego gostka. Obydwie chyba zapomniały, że Faith jest w pracy, bo potem tematy się zmieniły i Mandy zaczęła nawijać o tym, kiedy to Steven oświadczy się Faith albo Izzy Natalie. Ja wcale nie robiłem tego z nimi. Nie lubię dziewczyńskich tematów.
Ok, robiłem to z nimi.
Życie jest piękne, naprawdę. Dawno tak się nie czułem jak w tym sklepie. Mógłbym wszystko! Nawet latać!
Obrabowałbym dla Mandy ten sklep. I inne. Zrobiłbym dla niej wszystko.
Myślałem, że gościu zniechęci się trochę, kiedy my tak zaczniemy piszczeć i ekscytować się naszymi oświadczynami, jednak on stał twardo. Nawet nam pogratulował. Był podejrzany, bardziej niż kuchnia Adlera, a to już stopień wyższy. Więc? Na co on tu stał? Faith również wyglądała tak, jakby zadawała sobie to samo pytanie. Mandy za to nie zwracała na niego uwagi, tylko trąbiła o naszym ślubie i nowym domu, który miała już okazję widzieć.
— Jestem David — przedstawił się brunet, bądź gościu. Nie, jednak gościu.
— Duff. — Wyciągnąłem do niego rękę. — To Mandy, a to...
— Faith, wiem.
— Gościu — spojrzałem na niego jak na wariata. — Idź się leczyć.
Nie poszedł.
Podejrzewam, że jest psycholem prześladującym Faith. Na pewno.

_______________________

Jestem!
Tu znów nie wiem, co mam pisać, wszystko się powoli kończy, nie mam nic ciekawego do roboty tutaj, na dole, w tej informacji.
Po prostu podziękuję za przeczytanie – dziękuję! ♥