piątek, 26 września 2014

Show Me Heaven 2: "Grzejesz po pomoc"


Jednak wyrobiłam się z SMH, ale chyba się cieszycie? Jest dłuższy niż poprzednie rozdziały, żeby niektórzy mnie nie nękali, że rozdział za krótki, i że są ,,ŻĄDNI WIĘCEJ". Myślę, że temu komuś starczy to na jakieś dwa - trzy tygodnie, hm? XD Bo następny będzie POMH, a potem IDWTMAT, więc trzy tygodnie chyba zlecą... Może dodam wcześniej następny rozdział, ale nie jestem pewna.
Teraz ja już skończę zabierać Wam czas.
Zapraszam do czytania!
Z dedykacją dla deMars!
__________________________


,, Kochani mamo i tato!
Nie martwcie się o mnie i Williama Axl'a... Wyjechaliśmy. Nie mogę powiedzieć Wam gdzie, bo będziecie nas szukać. Nic nam nie jest, a jeśli będzie to możliwe - będę do Was pisać. Nie mam pojęcia czy regularnie, ale zawsze jakoś dam Wam znać o tym co słychać. 
 Pewnie kiedy to czytacie, my jesteśmy już daleko od domu. Przepraszam Was w moim i Will'a imieniu za wszystko, co kiedykolwiek złego Wam zrobiliśmy. Wybaczcie nam wszystkie awantury, podkradanie pieniędzy i inne dziecinne rzeczy. Nie robiliśmy tego specjalnie, to po prostu był taki okres w naszym życiu... 
 Jeszcze raz powtórzę - nie martwcie się o nas. A w szczególności Ty, mamo. Zapewne właśnie w tej chwili wyrywasz sobie włosy ze strachu o nas. A Ty, tato myślisz, że to tylko kolejny żart z naszej strony, ale niestety nie. William zaplanował tą ucieczkę już dawno, a ja pojechałam z nim, aby go pilnować. Dlatego nie martwcie się o nas.

Wasza Molly."



Rudowłosa kobieta w średnim wieku odłożyła kartkę na stół, a z jej oczu popłynęły kolejny łzy zostawiając po sobie mokre ślady na białej bluzce. Położyła rękę na blacie kuchennym, a jej szloch stał się głośniejszy. Po chwili do pomieszczenia wszedł jej mąż. Spojrzał na żonę, po czym podszedł bliżej, tak, że małe literki na kartce stały się dla niego widoczne. 
 Westchnął ciężko i przytulił do siebie kobietę.


***


     Ruda dziewczyna uśmiechnęła się do sprzedawcy, zabrała zakupy, po czym wyszła z małego sklepiku w pobliżu Utah. Kiedy wyszła na dwór, jej włosy na wszystkie strony rozwiał wiatr. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu przyjaciół, którzy mieli zaparkować auto i czekać na nią. Jako pierwszego zauważyła swojego brata, który stał oparty o ich czerwony samochód i palił papierosa. 
 Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w jego kierunku. Jak się okazało Irene i Jeffrey razem z Puszkiem - psem blondynki - wyszli się przejść po całym dniu spędzonym w samochodzie. Dziewczyna podeszła do Williama. Ten widząc jej szeroki uśmiech wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
- I na co się głupio szczerzysz? - zapytał, po czym zgasił papierosa i wsiadł do auta. 
Radość zniknęła z twarzy Molly, a miejsca ustąpiła smutkowi. Rudowłosa spuściła wzrok i posłusznie wsiadła do samochodu na tylne siedzenie. Odstawiła reklamówki z zakupami na miejsce obok i zapięła pas. Odetchnęła z ulgą, kiedy w stronę auta zaczęli zbliżać się Irene i Jeffrey wraz z psem.
 Puszek został wsadzony do bagażnika, a dwójka przyjaciół zajęła swoje miejsca, po czym mogli ruszać w dalszą drogę. W drogę do Miasta Aniołów. Upadłych Aniołów.


***


    - Kurwa, czy takie rzeczy muszą mi się przytrafiać?! - krzyk rozniósł się po całym samochodzie, a odpowiedziała mu tylko głucha cisza.
Podczas drogi, w pobliżu St. George, samochód zawiódł i stanął na środku drogi. Wkurzony do granic możliwości William, co chwila rzucał jakieś wyzwiska w stronę starego auta i innych kierowców, którzy trąbili na nich. Jego przyjaciele siedzieli cicho i nie odzywali się przez dłuższy czas, aby Will mógł w spokoju wyładować emocje. Sami nie wiedzieli co mają zrobić. Samochód popsuł się im pięć godzin drogi od ich celu podróży, dlatego mogli iść na pieszo albo złapać stopa, ale kto wziąłby czwórkę nastolatków? A poza tym, co zrobiliby z autem?
 Jeffrey, który był już wyraźnie znudzony zachowaniem przyjaciela klepnął go w ramię i kazał się uspokoić. Ten posłał mu mordercze spojrzenie.
- Stary, spróbuj jeszcze raz zapalić, a jak się nie uda to pogrzejesz z buta do najbliższego sklepu, czy czegoś tam i sprowadzisz pomoc. - powiedział brunet.
- Czemu ja mam niby grzać po pomoc? - warknął Bailey.
Jeff udał, że myśli, ale po chwili spojrzał z ogromną powagą na rudego.
- Bo to Ty prowadziłeś. Gdybym ja prowadził, to bym tam poszedł, no, ale sam chciałeś... - uśmiechnął się.
Rudy rzucił mu rozzłoszczone spojrzenie, po czym spróbował jeszcze raz odpalić samochód. Niestety, nie udało mu się go uruchomić. Wkurzony do granic możliwości William, wyszedł z auta trzaskając drzwiami. Isbell pożegnał go szerokim uśmiechem, a zaraz po tym pomachał mu, co jeszcze bardziej zdenerwowało Bailey'a.
 William, czyli teraz tak zwany Axl pewnym siebie krokiem wszedł do środka jednego z małych sklepików w St. George. Wiedział, że to on wpadł na pomysł z ucieczką do Los Angeles, i że to właśnie on teraz odpowiada za Molly. Przerażało go to trochę, ale starał się to jak najlepiej ukryć przed wszystkimi. Tak naprawdę, siostra była jego oczkiem w głowie. Martwił się o nią, nigdy nie pozwalał jej mieć chłopaka bądź przyjaciela płci męskiej. A jeśli już Ruda buntowała się przeciwko niemu, groził jej partnerowi, przez co ten rezygnował z jego siostry. Jednak nie uważał się za winnego, tego, że jego siostra płakała za każdym mężczyzną, który ją zostawił. Trzymał się wersji, iż robi to dla jej dobra.
 Posłał kobiecie stojącej przy ladzie zawadiacki uśmiech i spytał się jej o pomoc, w zaistniałej sytuacji. Ta nie wyglądając na inteligentną albo tym bardziej zainteresowaną sprawą chłopaka, odpowiedziała, że może tylko i wyłącznie złapać stopa i zostawić samochód. Potem odwzajemniła uśmiech i zatrzepotała długimi rzęsami. William uśmiechnął się krzywo i bez słowa wyszedł ze sklepu.
 Wielka mi pomoc. Co ja zrobię z samochodem? Zostawię na środku drogi, tak jak teraz, żeby wszystkich wkurwić? W sumie... Co mi szkodzi, pomyślał i wyobrażając już sobie miny kierowców przejeżdżających tą samą drogą, uśmiechnął się złośliwie. 
- Jeffi, złotko, wyprowadź dupę na spacer! - krzyknął zbliżając się do samochodu.
Brunet zmarszczył brwi i zaskoczony dobrym humorem przyjaciela, wysiadł z auta. Podszedł do rudowłosego i spojrzał na niego pytająco.
- No co się tak gapisz? Idziemy z buta chyba, że weźmie nas jakiś zbok napalony na dziewczyny...
- A pomoc? Will, miałeś znaleźć jakiegoś gostka co nas stąd zabierze RAZEM Z SAMOCHODEM. Nie, bez niego. Wiesz co tu będzie się działo, jak go zostawimy? Kurwa, ciebie gdzieś posłać...
- Ważne, że coś w ogóle mam!
- Tyle to ja sam mogłem wymyślić. - mruknął Isbell i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
Zapalił jednego i dmuchnął dymem w twarz Williamowi. Ten kopnął go w kostkę i z obrażoną miną wszedł do samochodu. Tam spotkał się z pytającym spojrzeniem Molly. Westchnął czując, że będzie musiał znów komuś, coś tłumaczyć. Obejrzał się do tyłu i spojrzał na dziewczyny. Irene rysowała palcem nieznane nikomu kształty na zaparowanej szybie, a Ruda wpatrywała się w niego.
 Jak dla Willa, blondynka tylko im przeszkadzała. Zresztą, nie darzyli się jakimś za specjalnym uczuciem. Nawet nigdy ze sobą nie rozmawiali, ciągle tylko kłótnie. Kłótnie o Jeffreya. Obydwoje chcieli mieć go tylko dla siebie i żadne nie miało zamiaru odpuścić. 
- Molly, będziemy musieli jechać stopem. - powiedział cicho.
- I to dla ciebie, aż taka tragedia? - zapytała Irene.
Rudy przeniósł wzrok na nią i powstrzymał się przed powiedzeniem, że nie zwracał się do niej, tylko do siostry. 
- Dla mnie nie, ale dla Jeffa tak - odparł. - Dobra, wysiadajcie. Trzeba zgarnąć tego idiotę i iść, bo robi się już ciemno.
- Od kiedy cię to obchodzi? - wtrąciła blondynka.
Ten jednak nic już nie powiedział, aby nie denerwować Molly, która stanęłaby pewnie w obronie przyjaciółki. Wysiał z auta, a zaraz po nim dziewczyny. O dziwo, brunet, który do tej pory stał na dworze i rozmyślał nad wszystkimi możliwymi opcjami ich dojazdu do Los Angeles, bez słowa ruszył za przyjaciółmi i stanął za Axlem, który machał do kierowców przejeżdżających drogą.
 W końcu Molly nie wytrzymała i zaczęła śmiać się z brata. Bailey spojrzał na nią ze złością i zaczął się drzeć, aby ktoś się zatrzymał, czym wywołał u reszty głośny śmiech. Ku zdziwieniu wszystkich, jakaś starsza kobieta zatrzymała się obok nich swoim minivanem. Odsunęła jedną z szyb i obdarowała przyjaciół szerokim uśmiechem. 
- Cześć dzieciaki, nie macie podwózki? - zapytała na co wszyscy pokiwali twierdząco głowami. - Dokąd jedziecie? Bo ja zmierzam w kierunku Santa Clarita. 
- Santa Clarita...? - powtórzył Isbell. - To... Czy to jest blisko Los Angeles?
Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową. 
- Mhm, tak, po drodze. To zabieracie się ze mną? - spytała.
Wszyscy pokiwali energicznie głowami. William i Jeffrey pobiegli do swojego 'starego grata' po torby, w których mieli najpotrzebniejsze rzeczy, a dziewczyny zapakowały się do vana starszej kobiety. Zaufali jej, choć Irene nie była aż tak bardzo przekonana do niej. Bała się, ale w jej przypadku było to normalne. Ale niestety, prawdziwy strach i przerażenie przed otoczeniem dopiero nadjedzie w Mieście Aniołów, do którego się zbliżali. Drogę jednak umilała im Hannah, bo tak właśnie nazywała się kobieta, która zaoferowała im pomoc. Razem z Molly znalazły wspólny język, pomimo różnicy wieku potrafiły się dogadać. Obydwie były optymistkami, którym uśmiech nie schodził z twarzy.

     
       Wszyscy polubili Hannah, choć ja... Nie, po prostu nie potrafię kogoś polubić po zaledwie kilku godzinach. Skąd mam wiedzieć czy ona nie ma złych zamiarów? Niby jest dla nas miła, ale może udawać, prawda? Jestem strasznie przewrażliwiona, ale lepiej nie ufać obcym. W ogóle powinnam się nie godzić na ten wyjazd. Zamiast tego mogłabym teraz siedzieć w domu razem z Puszkiem, a nie słuchać narzekań Williama, któremu nic nie pasuje. Poza tym... Gdzie my będziemy mieszkać? Nie stać nas na hotel... Nie stać nas na nic. Boże, jaka ja jestem głupia. Mogłam przecież wybić Jeff'owi z głowy ten pomysł z karierą w L.A. Ale nie, wolałam pojechać z nim i co? Pilnować go? Nie ośmieszajmy się. Pojedziemy tam i...? Will i Jeffrey chcą być sławni i założyć zespół. Yhm, i co jeszcze? My tam nie przeżyjemy, bo nie mamy z czego! Tak to jest, jak jedzie się bez przygotowania. Jedzie, mhm, ucieka. My przecież uciekliśmy z Lafayette, bo co? Bo tym idiotom zachciało się zasmakować sławy. Ta, sławy, prędzej będą już czyścić toalety w jakimś barze. Ten wyjazd to najgorsze co spotkało mnie w życiu...

______________________________

Myślę, że... Było tragicznie, okropnie i chujowo. Na pewno. Ten rozdział mi nie wyszedł, prawda? Jest straszny. Do powiedzenia nic nie mam, no może tyle, że mamy dopiero poniedziałek, ja nie chodzę do szkoły, bo jestem chora... W sumie ostatnio szybko się wyrabiam z rozdziałami.
Coś jeszcze?
Tak, zrobiłam opisy bohaterów do SMH. Zobaczcie je sobie - klik.
Nie wiem, chyba wszystko powiedziałam. Prawie wszystko, ale nie chcę już Was zanudzać tym, że jestem jak ten rozdział, czyli chujowa, okropna i tragiczna... Było sobie dobrze, już byłam zadowolona, ale potem dobry humor minął i znowu uważam, że nie powinnam pisać, i że tu nie pasuję, ech.
Ale już nie przynudzam i daje Wam spokój, bo macie pewnie wiele rzeczy na głowie, a ja Wam zabieram czas. Przepraszam.
Proszę o komentarze.

UWAGA!!!
Od dnia dzisiejszego nie informuję. Jeśli ktoś TO czyta, to niech se zaobserwuje, czy coś, nie wiem. Robię to tylko dlatego, że nie chce Wam blogów zaśmiecać i robić Wam nadzieję, że ktoś skomentował.
A jeśli już by tak bardzo chciał być informowany, to niech będzie... Będę informować, no, bo niektórzy mogą chcieć spamu, nie wiem.
Tyle, teraz możecie komentować. :D

piątek, 19 września 2014

I Don't Want To Miss A Thing 20


Tak, wiem, że trochę tak od dupy wstawione, ale co na to poradzę, że początek napisałam wcześniej?
A więc, chciałabym polecić bloga, który jest wręcz świetny - http://all-bad-things-can-continue-forever.blogspot.com/
Zastanawia mnie tylko czy autorka będzie dalej pisać, bo minęły dwa tygodnie, ale to pewnie przez szkołę. ;_; Jezu, ten mój rozdział jest w chuja długi, nie tak miało być. Tak, dopiero zauważyłam. A teraz to, co napisałam wcześniej - 
Mamy następny rozdział i tak, wiem, że powinnam w końcu dodać Show Me Heaven albo dokończyć Painted On My Heart, ale jakoś nie miałam na to ochoty. POMH nawet nie zaczęłam, a SMH... Utknęłam w środku rozdziału. Wybaczcie. 
Ale za to mam dla Was to coś. Sama nie jestem z niego zadowolona, ale jakoś to będzie. W końcu powinnam coś wstawić, bo tydzień minął. Tylko szkoda, że takie gówno troszeczkę, ech.
W następnym spodziewajcie się akcji ślubnej Mike'a, Izzy'ego i Nat, perspektywy Tylera... A przynajmniej to w nim powinno być, jakby co, to mnie zbijcie jeśli nie będzie.
Zapraszam do czytania!

Z dedykacją dla Vikifog H, jeśli to czyta.

_____________________________


    Stałam przed lustrem i tempo wpatrywałam się w swoje odbicie. Data ślubu Michaela i Lily, z którego nikt się nie cieszył, przerażająco szybko się zbliżała. Każdego dnia myślałam o tym, jak będzie wyglądało życie Nancy i Quentina po tym jak Thompson na dobre się tam wprowadzi. A co z samym Jacksonem? On chyba nie widział jej zachowania. Zaślepiony był jej urodą i kłamstwami. Sama nie wiem jak facet może polecieć tylko i wyłącznie na ładną buźkę. To tak cholernie płytkie, ale niestety prawdziwe. Przecież na przykład taki Tyler, chce mnie przelecieć, bo...? Nie, tu sama nie znam odpowiedzi. Ładna w końcu nie jestem, a na pewni już brzydsza od Natalie czy Erin. Właśnie, nie widziałam się z nim od dłuższego czasu, prawie miesiąc zleciał. Ostatni raz wtedy na imprezie, kiedy to po pijaku wyznał mi miłość i chciał mnie przelecieć. Czy tęsknie? Chyba tak. Jednak ciągle dręczy mnie pytanie, czy mówił wtedy prawdę? Oby nie.
 Wygładziłam materiał turkusowej sukienki, którą aktualnie miałam na sobie. Za mną stała Natalie i przyglądała mi się uważnie. Byłyśmy w jednym ze sklepów w Los Angeles, które raczej nie zaliczają się do tych tanich. Skąd ona bierze kasę? Nie, skąd ja mam wziąć kasę? Sukienka może i była ładna, ale droga. Choć Nat uparła się, że muszę wyglądać elegancko na ślubie, bo jestem świadkową, to nie przewidziała kosztów tych zakupów. Przecież skąd ona wytrzaśnie tyle pieniędzy? Wyczaruje? Jeden z jej facetów ją sponsoruje? Bądźmy szczerzy, ostatnimi czasy Natalie zrobiła się okropnie puszczalska. Nie wiem czy chce przez to zapomnieć o Stradlinie, czy chodzi jej o coś innego. 
 Westchnęłam i spojrzałam na przyjaciółkę pytająco. No, bo co ja mam teraz zrobić? Skoro ta się uprała na tę kieckę, a jest aż tak droga?
- Wyglądasz w niej ślicznie. Na pewno spodobasz się Jon'owi - powiedziała, a z torebki wyjęła dzwoniący telefon. - No chyba, że chcesz podbić serce kogoś innego... Zobacz kto do mnie dzwoni. Hm, czyżby to nie twój Stevenek?
Pominęłam już to co powiedziała o Bon Jovi'm i z zaciekawieniem zerknęłam na jej telefon. Rzeczywiście, dzwonił do niej Tyler. Uniosłam jedną brew do góry i spojrzałam na nią z... zazdrością...? Ale żeby nie przyznawać jej racji, wzruszyłam tylko ramionami i starałam  się udawać obojętność. Tylko co on od niej chce? Ej, przecież mnie to nie obchodzi, co nie?
 W końcu odebrała i przeszła gdzieś dalej, aby z nim porozmawiać. Co się stało? Przeleciał już wszystkie dziwki na Sunset i teraz szuka sobie kogoś nowego? Dobra, Nat nie jest dziwką, po prostu mamy z nią małe problemy. Kurwa, normalnie jakby była moim i Gunsów, nie usłuchanym dzieckiem. A przecież to oni są w tym przypadku dziećmi, nie ona. 
 Jeszcze raz zerknęłam na siebie w lustrze. Kurde, naprawdę jestem okropna. Ha, już wiem, że Steven chce mnie tylko przelecieć, bo jeszcze tego ze mną nie zrobił, nie dlatego, że coś do mnie czuje. Przecież, kurwa, jestem dla niego za brzydka, on woli inne, ładniejsze i co najważniejsze łatwe. No i oczywiście, jego wybranka musi być też dobra w łóżku. Pokręciłam głową i westchnęłam.
 Po kilku minutach Natalie była już obok mnie i patrzyła się na mnie tak, jakby oczekiwała tego, że zaraz nie wytrzymam i spytam ją co chciał Tyler. A muszę stwierdzić, że nie zapytanie oto jest cholernie trudne. Ale z drugiej strony, co mnie to obchodzi? Przecież jemu na mnie nie zależy, chciał mnie tylko przelecieć. A nie odzywa się dlatego, że spalił całą sprawę i rozegrał wszystko nie tak, jak chciał, bo był wtedy pijany. Dam sobie głowę uciąć, że chciał mnie zwabić do łóżka wtedy, kiedy będzie trzeźwy, na czułe słówka i tak dalej. A nie wypaliło, bo zachciało mu się ruchać kiedy był nachlany i jego plan szlak trafił, ponieważ powiedział mi o tym dosłownie. Tylko...
- Co chciał Steven? - zapytałam.
No dobra, to było silniejsze ode mnie. Czy chciałam, czy nie i tak bym zapytała. Przecież to było jasne i dla mnie, i dla Nat, która uśmiechnęła się szeroko. No co? I może jeszcze mi nie powie? Jeśli nie, to ją chyba normalnie rozniosę. 
- Wiedziałam, że zapytasz. Tylko Faith, po co się nim interesujesz? Rozumiem, że kasa i, że jest dobry w łóżku, bo sama miałam okazję tego zasmakować, ale zobacz, poza tym nie ma nic do zaoferowania, bo prędzej czy później i tak cię zostawi. 
Po tych jej słowach myślałam, że się zaraz rozpłaczę albo, że podejdę do niej i ją uderzę. Spała z nim? W sumie to nigdy jej nie mówiłam, że ja coś... Ja coś?! Ja przecież nic do niego nie czuję. To tylko przyjaźń. Nie, to była przyjaźń, bo Wielki pan Tyler okazał się chujem liczącym tylko na seks. Ale miała racje, on chce tylko przelecieć, bo liczy się dla niego zaliczenie laski. A do zaoferowania? W sumie też ma racje, ponieważ i tak nie będzie kochał, choć jej raczej chodziło o co innego... Tylko, że mi nie chodzi o kasę i seks! Tu chodzi o naszą byłą przyjaźń. 
- To powiesz mi w końcu, co chciał czy będziesz tak stała? - zapytałam szorstko. - I co z tą sukienką?
- Jak to co? Sukienkę bierzemy, zdejmuj ją - ruchem ręki zagoniła mnie do przymierzalni. Zamknęłam za sobą drzwi i dalej słuchałam co ma mi do powiedzenia. - A Steven pytał się o ciebie - zamarłam. Jak to o mnie, do chuja pana?! - Chciał wiedzieć czy jesteś na niego zła, jesteś?
- Tak, jestem.
Po wypowiedzeniu tych słów, już ubrana w swoje ciuchy wyszłam z ciasnej przymierzalni i wepchnęłam Natalie sukienkę w ręce. Czy nie mógł przyjść do mnie sam i wszystko wyjaśnić? Nie, wolał wyręczyć się Nat, żeby oszczędzić sobie zbędnych kłótni ze mną. Przecież tak jest o wiele łatwiej. I teraz co? W ogóle do mnie nie przyjdzie? Czyli, że to już koniec naszej znajomości? Fajnie, zajebiście. Nie dałam mu dupy, więc już jestem zła, tak?
 Stanęłam przy kasie i czekałam aż Natalie ruszy swój tyłek i przyjdzie do mnie. Wyjęłam z kieszeni spodni portfel i zaczęłam przeliczać pieniądze. Niby powinno starczyć, ale co z kasą na inne wydatki? Mamy nie jeść, bo kupiłam sobie sukienkę? Dobra, nie dramatyzujmy. Nie jestem jedyną osobą z pieniędzmi w Hellhouse, ale reszta woli je wydawać na wódkę czy narkotyki. A w przypadku Nat są tą właśnie ubrania, więc...?
 Natalie znalazła się obok mnie i podała babce zza lady sukienkę. Ta zapakowała ją do reklamówki, a ja dałam jej pieniądze. Gdy wychodziłyśmy, zobaczyłam tylko, że sprzedawczyni uśmiecha się do nas sztucznie. Ech, jak w każdym sklepie. Starają się być miłe i jakoś tak właśnie im to wychodzi. Sztucznie.
 Wsiadłam na miejsce kierowcy do rozpadającego się samochodu chłopaków, którego już dawno powinien ktoś dać do naprawy, ale oczywiście nikt chętny nie jest. Spojrzałam ze złością na Natalie, która z torebki wyjęła coś do makijażu i zaczęła się malować. Właśnie dlatego nienawidzę z nią jeździć, wpycha łeb w przednie lusterko i ja nic nie widzę. No,bo oczywiście zawsze musi wyglądać idealnie, kurwa. Z takimi osobami się nie da żyć...



***


     - Do garniaka mam założyć kolorowe, czy czarne majtki? - z sypialni Hudsona rozniósł się krzyk na cały dom.
- Jakie chcesz. Przecież nie będą ci prześwitywać... Ty zakładasz garniak?! Pierdole, czyli, że ja też muszę? - do pomieszczenia wszedł Izzy.
Slash, który stał w pomieszczeniu tylko w niebieskim ręczniku przepasanym na biodrach, rzucił w rytmicznego poduszką i kazał zasłonić mu oczy. Ten zaśmiał się i zrobił to co mu kazał przyjaciel.
- Ale wiesz, że tak trudno jest prowadzić inteligentną rozmowę? - zapytał Stradlin.
- Z tobą nie da się prowadzić inteligentnej rozmowy. - warknął Mulat i wszedł do łazienki, z której po chwili wyniósł dwie pary bokserek, jedną czarną, a drugą czerwoną. - Które?
Gdyby nie zasłonięte oczy bruneta, Saul dostrzegłby spojrzenie, które posłał mu przyjaciel. Gunsi nigdy nie odznaczali się inteligencją, a jedynym wyjątkiem był Izzy. Teraz Hudson kazał rytmicznemu, który miał zasłonięte oczy, wybrać kolor bokserek. Po dłuższej ciszy w pomieszczeniu Slash zrozumiał o co chodzi i pozwolił Jeff'owi spojrzeć na niego. Ten przekręcił głowę w jedną, potem w drugą stronę, następnie jeszcze raz w prawo aż w końcu wskazał na te czarne.
- Dzięki... - mruknął Hudson. - A wiesz może gdzie polazły dziewczyny? I zasłoń oczy jeszcze raz, teraz założę te czerwone. 
- Nie wiem, chyba do sklepu po sukienki.... Długo będziesz zakładać te gacie?
- Czekaj, pomyliłem strony i założyłem na odwrót. 
Z ust rytmicznego na światło dzienne wyszło jego ulubione słowo, czyli 'whatever'. Westchnął i stanął tyłem do Slasha, aby zapalić papierosa. W tym samym momencie do pokoju wszedł Duff w samych skarpetkach, bokserkach i przewieszonym przez szyję krawacie.
- Slash, nie widziałeś moich bu... Aaaa! - jego oczom ukazał się gitarzysta próbujący włożyć czerwone gacie. Szybko zasłonił oczy. - Co wy tu robicie?!
- A nie widać? - zapytał Izzy.
Basista zrobił wielkie oczy i powoli zaczął wycofywać się z pokoju.
- Ok, nie będę wam przeszkadzać...
Stradlin zaczął się śmiać, a Slash wykrzywił twarz w grymasie obrzydzenia. Szybko naciągnął bokserki na siebie i powiedział brunetowi, że może już patrzeć. Ten odwrócił się w jego stronę i widząc jego wyraz twarzy parsknął jeszcze głośniejszym śmiechem, po czym opuścił pomieszczenie, aby samemu wybrać jakieś ciuchy na wesele.
 W tym samym momencie gdzieś w swoim wielkim, zasyfionym i jednocześnie czystym, jak dla niego pokoju, Axl wraz ze Stevenem rozmyślali nad prezentem dla przyszłej pary młodej. W końcu to ślub samego Michaela Jacksona. Adler wyciągnął zza ucha ołówek i na papierze toaletowym zaczął zapisywać przeróżne pomysły Rose'a, a było ich mało.
- Ale co my mamy mu kupić? Przecież on ma wszystko. - Rudy kopnął szafkę stojącą pod ścianą.
Blondyn zamyślił się na chwilę, przez co zaczął gryźć końcówkę ołówka. Myślał, myślał i nic wymyślić nie potrafił. Do czasu gdy zniecierpliwiony Axl nie rzucił w niego puszką o piwie. Wtedy go olśniło.
- Dajmy im coś od siebie! Takiego, no... Zdjęcie! Jakieś wspólne, ładnie walniemy rameczkę i po sprawie. 
- Wątpię, żeby Lily spodobał się taki prezent. Ona by raczej wolała coś wykurwiście drogiego...
- I chcesz wydać na nią kasę?! - krzyknął zdziwiony Steven.
Rose westchnął i powrócił do chodzenia w kółko po pokoju. Teraz to on myślał nad tym, aby Adler nie wyszedł na za mądrego i, żeby pochwały za pomysł ze zdjęciem przypadły właśnie mu. Niestety musiał się poddać, bo nie chciało mu się grozić przyjacielowi, dlatego przystał na jego pomysł.
 Zbiegli razem na dół, choć Axl raczej zszedł ociągając się, aby poinformować wszystkich o prezencie jaki planują kupić Michaelowi i Lily. Jednak na dole nie było nikogo oprócz śpiących psów, które raczej nie mogły zaakceptować ich propozycji. Dlatego też chłopacy zaczęli wydawać dziwne odgłosy i w przypadku Stevena - uderzać patelnią o szafkę kuchenną. Wtedy, jak na zawołanie, na dole zjawiła się reszta zespołu. Niestety, na ich zdaniu aż tak bardzo im nie zależało.
- A gdzie dziewczyny? Erin, Mandy, Faith, Natalie i Rosemary? - zapytał perkusista. - Gdzie moja Rosemary?! - ponowił pytanie.
- Nie drzyj się tak, poszły kupić sukienki, więc wiesz... Za szybko nie wrócą. - mruknął Izzy.



***


      Później okazało się, że chłopaki mieli rację, bo za szybko nie wróciłyśmy. Natalie chciała jeszcze objechać kilka sklepów, w których nakupowała masę rzeczy, których i tak na wesele nie założy. No chyba, że chce mieć na sobie kilka warstw... Nie, na pewno nie chce. Po prostu jak ona wejdzie do sklepu, to nie wyjdzie z niego dopóki nie przymierzy wszystkiego i nie kupi tego w czym, i tak chodzić nie będzie. To jest bardzo logiczne i normalne, mhm. Za to kiedy już wróciłyśmy z miasta, był już wieczór, więc za dużo nie zrobiłam tego dnia. Chyba, że wykąpanie się i pójście spać liczy się. Byłam tak zmęczona, że nawet nie słuchałem tego o czym mówią do mnie chłopacy, pokiwałam tylko głową, na znak iż się zgadzam. Na co się zgodziłam, dowiedziałam się dopiero następnego dnia przy szybkim śniadaniu. Okazało się, że chodzi o prezent ślubny, którym miało być zdjęcie. Pomysł w sumie nie najgorszy, bo co można dać osobie, która ma prawie wszystko?

 A dzisiejszego dnia... Dzisiejszy dzień jest najgorszym dniem w życiu Michaela, a przynajmniej uświadomi to sobie za kilka lat, jeśli nie miesięcy bądź dni. Tak, to już dzisiaj wychodzi on za Lily. Powiedzą sobie 'tak', bo co innego? Przecież on jest w niej ślepo zakochany. Nie, w jej cyckach i wytapetowanej twarzyczce. No, bo tak to w czym innym? W charakterze? Wątpię. Większość facetów leci tylko na to, a potem okazuje się, że źle wybrał. No, ale trudno, jego wybór. Nie zamierzam namawiać Mike'a do tego, aby ją zostawił, bo to w końcu jego życie i jego wybór. 
 Stałam przed lustrem ubrana w tą turkusową sukienkę i przyglądałam się sobie. Pewnie nie robiłabym tego, gdybym nie była świadkową na tym ślubie. I pewnie bym się spóźniła, gdyby nie to, że jestem tą pieprzoną świadkową. Od razu mówię, już nigdy nią nie będę, bo to za dużo pracy. Trzeba być na czas, a nawet przed czasem, w kościele, a potem jechać jeszcze zrobić głupie zdjęcia. Normalnie to bym spóźniła się na całą mszę i przyjechała tylko na imprezę albo... Normalnie to bym się w ogóle nie zgodziła na bycie świadkową, ale z uwagi, że to ślub Michaela i to na dodatek z Lily - zgodzić się musiałam.
 Westchnęłam. To chyba nienormalne, że w ogóle przeglądam się w tym lustrze i, że obchodzi mnie to jak wyglądam. Ale jest to ślub, na którym raczej trzeba dobrze wyglądać, a chajta się sam Michael Jackson, więc mogą pojawić się na nim niezapowiedziani goście w postaci dziennikarzy, którzy za wszelką cenę będą chcieli zrobić zdjęcie młodej parze, jak i gościom. Dlatego moje przeglądanie się i wszelkie poprawki są uzasadnione. Sukienkę mam ładną, ale ja sama to już co innego. 
- Jestem, kurwa, okropna. - mruknęłam pod nosem.
- Wcale nie. Jesteś śliczna. - przestraszyłam się trochę słysząc ten głos za sobą.
Odwróciłam się gwałtownie do tyłu i ujrzałam Tylera, który musiał przyglądać się mi od dłuższego czasu. Stał sobie opierając się o drzwi od pokoju. Ubrany w coś w podobie do garnituru, a w ręce trzymał kwiaty. Nie znam się na nich, więc nie powiem jakie kwiaty miał w posiadaniu. Zresztą przecież ja rozróżniam tylko róże, tulipany, słoneczniki, bo to raczej oczywiste. Innych nazw nie znam. Ale tu o jakieś badyle nie chodzi, tylko o niego. Po o tu przyłaził? Znów zachciało mu się mnie przelecieć?
 Podszedł do mnie powoli i stanął przede mną. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się delikatnie.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytałam szorstko.
Jego uśmiech znikł mu z twarzy. Co on myślał, że ja tak po prostu mu wybaczę to, że chciał zmusić mnie do seksu? I co, pewnie jeszcze uważa, że dam mu się przelecieć? Idiota. 
- Chciałem cię przeprosić... Za tamto - powiedział cicho i spuścił wzrok. - Tęskniłem za tobą.
No dobrze, może i wygląda słodko i tak się zachowuje, ale ja nie chcę. Nie chcę, żeby to wyglądało tak jak do tej pory. Dlaczego wszystko nie może być jasne? Czemu on raz mówi mi, że nic do mnie nie czuje, a potem próbuje wytłumaczyć, że mnie kocha? Dlaczego nie może być tak jak kiedyś? W sumie to zawsze tak to wyglądało, ale wtedy ja nie zastanawiałam się nad tym czy on mnie kocha, a te dwa słowa 'kocham cię' rozumiane były po przyjacielsku. A teraz? Teraz on mi mówi, że kocha mnie tak naprawdę, a potem się rozmyśla. Po prostu bawi się mną i czeka aż wskoczę mu do łóżka. Tylko dlaczego nasze relacje stały się... takie?
 Podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Westchnęłam. I co ja mam mu powiedzieć? Przecież nie chcę tego kończyć. Chcę nadal się z nim przyjaźnić, ale nic więcej i musimy to sobie w końcu wyjaśnić. Chciałabym się cofnąć z tym wszystkim do takiego czerwca na przykład. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. O wiele łatwiejsze.
- Gniewasz się na mnie jeszcze? - zapytał.
Teraz to ja spojrzałam na niego i... Kurwa, czy my nie możemy udawać, że zdarzenia sprzed kilku dni w ogóle nie było? Wtedy moglibyśmy zachowywać się normalnie, ale raczej nie powinniśmy zapominać, bo musimy sobie to wyjaśnić. Tylko, że ja chcę zapomnieć... A gdybym tak dała mu to czego on chce, a przynajmniej ja myślę, że chce? Wtedy przekonałabym się, czy naprawdę chodzi tu tylko o seks i miałabym wszystko z głowy. Przecież lepiej jest trochę pocierpieć teraz niż robić sobie nadzieję, że chodzi tu tylko o przyjaźń. Tak, zrobię to. Tylko sukienka mi się pogniecie... Kurwa.
 W ogóle odleciałam i zajęłam się swoimi myślami, więc kiedy wspomniałam o pogniecionej sukience, mało co nie wybuchłam śmiechem. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo to raczej nie odpowiednie zachowanie do tej sytuacji. Tylko, co ja w ogóle chcę zrobić? Dać się przelecieć Stevenowi? W sumie to, to chcę właśnie zrobić, a nawet sprowokować go do tego. Przecież tylko w ten sposób dowiem się, czy jemu chodzi o seks. Bo jeśli tak, to zerwie ze mną wszystkie kontakty, a jeśli nie to znaczy, że chodzi mu o przyjaźń.
 Nie odpowiedziałam na jego pytanie, tylko wpiłam się w jego usta. Na początku był trochę zaskoczony, ale po chwili wypuścił bukiet kwiatów z rąk i położył ręce na moje biodra, tym samym przyciągając mnie bliżej siebie. Nasze pocałunki stały się bardziej namiętne, kiedy pociągnęłam go w stronę łóżka. Co w tej chwili czułam? Ból. Bolało mnie to, że on wykorzysta tą sytuację. Tak naprawdę chciałabym, żeby Tyler to przerwał, ale raczej tego nie zrobi. Wszystko we mnie po prostu krzyczało, miałam ochotę się rozpłakać.
 Leżałam na poduszkach z rękami zarzuconymi na szyję Stevena, który znajdował się nade mną. Cały czas całowaliśmy się, dopóki moje ręce nie znalazły się przy rozporku od jego spodni. Wtedy oderwał się ode mnie i spojrzał z zaskoczeniem. 
- Ty... chcesz się ze mną kochać? - spytał marszcząc brwi.
Pokręciłam głową, a w moich oczach zebrały się łzy. 
- Ja chcę po prostu wiedzieć, czy... - zaczęłam, ale po prostu jakoś dziwnie się wtedy poczułam, bo przecież prawdy i tak może mi nie powiedzieć. - Steven, przyjaźnisz się ze mną tylko dlatego, że chcesz mnie zaliczyć, a potem zostawić?
Zaryzykowałam i zapytałam się go o to. W sumie kiedyś musiałam, a dzisiaj? Chyba to nie była odpowiednia chwila, bo za dwie godziny muszę być w Neverlandzie. Cholerne wesele.
- Nie chcę cię przelecieć - powiedział. - To znaczy... Ja... Gdybyś mi to zaproponowała to bym się zgodził... Ale mi nie chodzi tylko o to, rozumiesz? Jesteś pierwszą kobietą, na której mi zależy... Nigdy się jeszcze tak nie czułem, kiedy miałem spotkać się z Cyrindą albo Bebe. Nie tęskniłem za żadną z nich. Nie odczuwałem potrzeby, żeby ona była ze mną, nawet chciałem, żeby sobie poszła i dała mi spokój. A ty... Nawet kiedy mnie denerwujesz - uśmiechnął się. - To nawet nie myślę o tym, żebyś sobie poszła. Dla mnie to byłby koszmar, gdybyś mnie zostawiła... Ale nasze stosunki są czysto przyjacielskie, tak?
Sama się nawet uśmiechnęłam. Zależy mu. Zależy mu na mnie. Nie chodzi mu o seks tylko o przyjaźń. Teraz mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa.
- Tak. - odparłam.


____________________________

Koniec, kurwa. Miałam ochotę, coś już w tej idealnej akcji rozwalić, ale powstrzymałam się. Obiecuję, że w następny tydzień pojawi się SMH, no chyba, że epilog do POMH, nie wiem. Na pewno któreś z tych. Chyba, że wolicie IDWTMAT... Ja tam nie wiem. Ok, będzie to co uda mi się napisać.
Co dzisiaj w ogóle za dzień...? Wtorek? Tak. W takim razie szybko napisałam ten rozdział, dziwne trochę... Nie będę Wam to już pierdolić, pewnie macie ważniejsze rzeczy na głowach niż czytanie tego.
Proszę o komentarze.
Nawet najkrótsze, anonimowe.

piątek, 12 września 2014

Painted On My Heart XV


Głupia Faith wraca z nowym rozdziałem, który jest tak samo głupi jak ona.
To już ostatni ;_;
Na samym początku chciałabym podziękować za 10 tysięcy wyświetleń! Jesteście wspaniali!
Matko Boska tak szybko zleciało. Moje kochane opowiadanie już odchodzi. No dobra, ok, jeszcze epilog, ale ja je kocham!  
Rozdział trochę dłuższy od pozostałych, chyba dobrze, co nie?
Przyśpieszyłam datę wydania pierwszej płyty, no, ale to tylko fikcja, więc mogę.
Ej, mamy dzisiaj poniedziałek, a ja już napisałam. Rozdział sobie trochę tu poleży.
Miłego czytania!
Z dedykacją dla wszystkich, którzy kiedykolwiek przeczytali to opowiadanie; anonimów i bloggerek!
_______________________________



1970, lipiec...


     Wiatr rozwiewał jej ciemne, długie włosy na wszystkie strony, jednak zbytnio się tym nie przejmowała. W ręku trzymała jeden z polnych kwiatów, których było dookoła pełno. Przyglądała się uważnie roślince, aż w końcu z westchnięciem wyrzuciła go za siebie. Schyliła się, aby zerwać drugiego i potraktować go tak samo. Uwielbiała niszczyć bądź sprawiać przykrość. Dlaczego? Sama nie wiedziała. W pewnym sensie dawało jej to satysfakcje, nawet tak małego istnienia jakim są kwiaty.
 Spojrzała obojętnie w stronę Tom'a, który starał się wyjąć walizki z samochodu. Widząc z jakim trudem przychodzi to basiście, wywróciła oczami i cicho się zaśmiała. Podniosła się z małej ławeczki, która nie była jedyną w wielkim ogrodzie ich nowego domu. Kilka dni temu Hamilton znalazł idealny dom dla siebie i swojej świeżo upieczonej narzeczonej. Postanowili wprowadzić się do niego jak najszybciej, ponieważ ciężarnej Nicole hałasy z ich poprzedniego miejsca zamieszkania za bardzo przeszkadzały, dlatego porzucili przyjaciół i zamieszkali gdzie indziej.
 Podeszła do swojego narzeczonego i zaczęła się z niego śmiać, co raczej nie pomogło mu w walce z walizką brunetki. 
- Haha, bardzo śmieszne. Ciekawe czy Ty dałabyś sobie radę - powiedział i z obrażoną miną kontynuował wypakowywanie. - Nosz kurwa, jak myśmy to wkładali?!
Kobieta tylko pokręciła głową i poklepała blondyna po plecach, co miało dodać mu otuchy. Wzięła swoją torebkę, która leżała na masce samochodu i weszła do ich nowego, wielkiego domu.
 W oczy rzucił jej się wystrój przedpokoju. Już wcześniej, kiedy pierwszy raz oglądała dom, wiedziała, że musi coś tu zmienić, ponieważ powiewało starością. Tak samo było ją czuć. W całym pomieszczeniu unosił się zapach stęchlizny. Brunetka wykrzywiła twarz w grymasie obrzydzenia i otworzyła jedno z okien, które pozwalało obserwować piękną okolice, po czym przeszła dalej.
 W przejściu z przedpokoju do kuchni, na ścianie, znajdował się telefon stacjonarny, na którego widok kobieta wyraźnie się rozpromieniła. Energicznym ruchem podniosła słuchawkę i wybrała numer. Po kilku sygnałach zaczęła się niecierpliwić, ale po chwili w słuchawce rozległ się dobrze jej znany głos.
- Tak? - przyjaciółka była wyraźnie czymś zaniepokojona, ale Nicole nie zwróciła na to uwagi.
- Hope, dobrze, że odebrałaś. Właśnie przyjechaliśmy na miejsce. Wiem, że to trochę daleko i, że nie popierasz naszej wyprowadzki, ale musisz zobaczyć jak tu jest pięknie!
- Dobrze... Cieszę się, że Ci się podoba. - powiedziała ze smutkiem.
Brunetka słysząc ton jej głosu zmarszczyła brwi i niepewnie spytała:
- Wszystko w porządku? Coś się stało z Joe? Ze Steven'em? Coś nie tak z Brad'em albo Joey'em? A może z Alice?
Blondynka po drugiej stronie pokręciła głową, po czym od razu pożałowała, że Nicole nie ma teraz z nią.
- Nie... Z nimi wszystko w porządku... Tylko ja... Ja... Jestem w ciąży. - powiedziała i rozejrzała się po całym domu, aby upewnić się czy na pewno nikogo w nim nie ma.
Jednak Nicole zareagowała zupełnie inaczej. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a po tonie jej głosu można było się domyślić, iż się cieszy z tego powodu.
- To świetnie, powinnaś się cieszyć, a nie smucić... A co z Joe? On nie chce tego dziecka...? - zapytała brunetka.
Hope zaczęła cicho szlochać, aż w końcu przerodziło się to w donośny płacz.
- Joe... On nic nie wie, bo ja... Ja... Możliwe, że to... Nie jego dziecko. - odpowiedziała i starła z policzków łzy.
Stojąca w przedpokoju Nicole z wrażenia upuściła słuchawkę, którą trzymała w ręku, jednak po chwili szybko się po nią schyliła i z powrotem przyłożyła do ucha.
- Jak to nie jego dziecko? A niby czyje? Zdradziłaś go? - z jej ust wypłynęły pytania, które zadawał bardzo szybko.
Blondynka jakby się przez chwilę zawahała i zastanawiała się czy może powiedzieć jej prawdę, w końcu nawet Alice nie wiedziała. Nikt oprócz niej i Tylera nie wiedział o całym zajściu sprzed miesiąca. Była to ich tajemnica, tak samo jak ciąża, tylko, że o niej wiedziała jedynie Hope i teraz przyszła pani Hamilton.
- Stevena. - odparła i rozłączyła się pozostawiając tym samym brunetkę z wieloma pytaniami, które cisnęły jej się na usta.



***


      Siedziała na łóżku w swojej i Joe'ego sypialni. Twarz miała ukrytą w dłoniach i cicho płakała. Nie wiedziała co ma zrobić. Czy powiedzieć Perry'emu o tym, że jest w ciąży i przed wszystkimi udawać, że to jego dziecko? Choć mogło być właśnie jego, lecz dziewczyna wątpiła w to. Czy powiedzieć Steven'owi o tym, że może zostać ojcem? A jeśli wmówi wszystkim, że dziecko jest Joe, a po narodzinach podobieństwo do Tyler'a będzie ogromne? Nie wiedziała. Mogła również pozbyć się dziecka, ale nie wyobrażała sobie tego. Jedno już straciła, drugie chciała wychować. Tylko czyje dziecko miała wychować? Przecież jeśli powie Joe'mu o tym, że go zdradziła, on może ją zostawić, a dziecko przecież może być jego. 
 Położyła się na miękkiej, świeżej pościeli i zaczęła wpatrywać się w sufit. Do pomieszczenia wszedł Lennon, po czym wskoczył na łóżko obok właścicielki. Blondynka pogłaskała go po łbie i ukryła twarz w jego sierści. 
- Hope! Hope, do chuja pana! - usłyszała trzaśnięcie drzwi i kobiecy głos wołający ją.
Zaskoczona i jednocześnie przerażona tą nagłą wizytą, powoli wstała z łóżka i bezszelestnie wyszła z pokoju, a potem zeszła na dół. Za nią jak cień podążył pies. W kuchni czekała już na nią Nicole, która po poznaniu prawdy postanowiła jak najszybciej przyjechać do przyjaciółki.
 Stanęła przed brunetką i po prostu się rozpłakała. Ta przytuliła ją do siebie i zaczęła szeptać słowa otuchy. Po chwili jednak, odsunęła od siebie blondynkę i spojrzała na nią.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytała.
Dziewczyna podniosła na nią wzrok, po czym szybko spuściła go z powrotem na podłogę. Zastanawiała się co powiedzieć. Prawdę? Że tak naprawdę jest z Joe, bo z nim ma zapewnioną lepszą przyszłość? A Stevena tak naprawdę...
- Kocham go - powiedziała cicho i przeniosła wzrok na przyjaciółkę. - Kocham Stevena.
Hope spodziewała się teraz tego, że Nicole na nią nakrzyczy. Powie jej, że wykorzystuje tylko Joe'ego i, że jest nieodpowiedzialna i głupia, bo przespała się z najlepszym przyjacielem swojego chłopaka. Jednak brunetka zaskoczyła ją. Uśmiechnęła się zwycięsko.
- Wiedziałam - oznajmiła. - Od razu wiedziałam, że nie kochasz Perry'ego tylko Stevena. Nawet ten kundel to wiedział, czyż nie jesteśmy inteligentni, Lennonie? - zaśmiała się, a pies słysząc swoje imię zaszczekał.
- Ale co ja mam zrobić? - zapytała blondynka.
Nicole spojrzała na nią, po czym wzruszyła ramionami. Zawsze była taka, problemy innych ją nie interesowały. Jej mocną stroną było raczej bycie Wszechwiedzącą, nie, tą pomocną, ponieważ zwykle kiedy wiedziała co trzeba zaradzić - nie mówiła tego. Jednak tym razem postanowiła zrobić wyjątek.
- Idź do ginekologa, przecież nie wiesz, czy na pewno jesteś w ciąży.
Hope skinęła głową, na znak, iż zrobi to. Później obydwie pojechały do nowego domu Toma i Nicole, aby blondynka mogła go obejrzeć. Oczywiście brunetka obiecała przyjaciółce, że nie wspomni nikomu ani słowa o ciąży. 



***


       - Mówię wam, chłopaki, będziemy najlepszym zespołem w całych Stanach! 

Następnego dnia Aerosmith wybrali się do studia, aby jeszcze raz przesłuchać swoją pierwszą płytę, którą już niedługo mieli wydać. Wszyscy byli podekscytowani, a w szczególności Brad, który aż skakał z radości i wykrzykiwał różne zdania, które zapowiadały ich sukces. Chłopaki jednak mieli obawy, czy płyta się przyjmie. Przecież nie każdy może polubić ich muzykę.
- Mhm, a ty najlepszym gitarzystą? - zakpił z niego Tom.
Whitford odwrócił się w jego stronę i zmierzył go wzrokiem.
- Ja już jestem najlepszym gitarzystą. Niestety przez ciebie nasz zespół jest skazany na posiadanie najbrzydszego basisty na całym Świecie. Widziałeś się w lustrze? Co ta Nicole w tobie widzi?
Swoimi słowami wywołał śmiech u przyjaciół, oczywiście oprócz Hamiltona, który zrobił obrażoną minę i oznajmił wszystkim, że wraca do domu sam. Reszta zbytnio się tym jednak nie przejęła i powrócili do dyskutowania na różne tematy.
- Steven, wtedy, kiedy był u nas Ray... - zaczął cicho mówić Perry. Tak, aby usłyszał go tylko wokalista. - Mówił coś o tym, że pożyczyłeś od niego trochę koki... Czy ty ćpałeś po odwyku?
Tyler spojrzał na przyjaciela, jak na idiotę, po czym pokręcił przecząco głową.
- Czy ty masz mnie za kompletnego debila? Myślisz, że po to siedziałem dwa miesiące w jakimś zadupiu, żeby znów tam wracać?! - wykrzyknął tak, że aż reszta zespołu spojrzała na niego pytająco. - Czego się gapicie, do chuja pana?! Jestem czysty, słyszycie?
- Tyler, uspokój się. Nikt cię przecież o nic nie podejrzewa... - powiedział Joey.
- On mnie podejrzewa, a sam ćpa. - wskazał na Joe'ego palcem.
Gitarzysta westchnął i spojrzał z kpiną na nadpobudliwego Stevena. Zaśmiał się cicho i poklepał przyjaciela po plecach.
- Ty to już nawet teraz jesteś naćpany, mój drogi - ten słysząc to, rzucił się z pięściami na Perry'ego, jednak ten przytrzymał przyjaciela, co było bardzo łatwe z uwagi na wagę wokalisty. - Nie bulwersuj się tak, małpo.
 Tyler wziął przykład z Hamiltona i również postanowił wrócić do domu sam. Nie chciało mu się przebywać z osobami, które ciągle posądzają go o to, że nadal nie rzucił nałogu. Skręcił w jedną z uliczek, która była drogą na skróty. Zapalił papierosa i przyjrzał się uważnie okolicy. Z uwagi na to, że było dostatecznie wcześnie, bo na jego zegarku była dopiero godzina trzynasta, na ulicach jeszcze nie można było spotkać osób, które kręciły się tu w nocy. Dilerzy, prostytutki, pijani ludzie, dzieciaki, które marzyły o karierze, przez co schodziły na "złą" drogę... Właśnie kiedyś on był takim dzieciakiem. Chciał być sławny, ale czy teraz tego pragnął? Teraz, kiedy już mieli wydać płytę, marzył tylko o tym, aby cofnąć czas i nigdy stąd nie wyjeżdżać. Nie zostawiłby wtedy Hope, którą tak bardzo kocha. Lecz jednocześnie nie odniósłby takiego sukcesu. Ale czy mnóstwo nałogów można nazwać sukcesem?
 Podczas gdy jego przyjaciele właśnie przebywali w jednym z Bostońskich barów, on kierował się do domu, aby porozmawiać z Hope. Po prostu, tak o niczym, potrzebował właśnie tego. Potrzebował rozmowy z nią, tak, jak za dawnych lat, kiedy jedyne co ich łączyło to przyjaźń, a uczucie zwane miłością dopiero rozkwitało w nim.
 Wyciągnął z kieszeni spodni klucze od domu, po czym włożył je w zamek i otworzył drzwi. Wszedł do środka i rozejrzał się po przedpokoju. Nic, cisza. Przeszedł dalej, do salonu i jedyną osobą jaką tam spotkał był Lennon, który spał na kanapie. Chłopak westchnął głośno i zawołał dziewczynę. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zaklął pod nosem i poszedł do kuchni, gdzie na stole leżała karteczka. Podniósł ją i zaczął czytać na głos:
- Musiałam wyjść. Zostawiłam Wam gotowy obiad, jest w lodówce. Wystarczy tylko podgrzać. Hope.
Rzucił ją do kosza na śmieci i otworzył lodówkę. Wyjął z niej jedzenie i puszkę piwa, po czym postanowił, że nie będzie podgrzewać i, że zje zimne. Przeszedł do salonu i usiadł obok leżącego psa, który na widok jedzenia szybko się podniósł i zaczął wpatrywać się w pana swoim proszącym wzrokiem. No to mam przejebane, pomyślał Tyler i spojrzał na zwierzaka.



***


     - Gratuluje pani, jest pani w pierwszym miesiącu ciąży. - powiedział ginekolog, a ona zamarła.

Myślała, że jej podejrzenia co do ciąży są błędne, jednak okazało się to być prawdą, I jeszcze w pierwszym miesiącu... Przecież dokładnie miesiąc temu spała ze Stevenem. Czyli, że dziecko mogło być jego? A jeśli myli się i tak naprawdę jest ono Joe'ego? Bała się. Chciała, żeby było Perry'ego, ale czy będzie to prawda? Nie wiedziała.
 Uśmiechnęła się blado do lekarza i jak najszybciej wyszła z pomieszczenia, a zaraz później z całej przychodni. Zastanawiała się co teraz ma zrobić. Powiedzieć Joe'mu, że jest z nim w ciąży? Czy może najpierw porozmawiać o tym z Tylerem? 
 Szła szybko do domu, chciała się tam znaleźć i z kimś porozmawiać o całym zajściu. Nie patrzyła przed siebie z tego całego pośpiechu. Zastanawiała się jednak z kim ma porozmawiać. Z Nicole? Nie, nie chciała znów zawracać ciężarnej koleżance głowy. Z Alice? Również ta opcja odpadała, ponieważ przyjaciółka szykowała się na wyjazd. Postanowiła studiować prawo. Jedyną osoba, z którą mogła porozmawiać był jeszcze Steven, ale ta sprawa dotyczyła właśnie jego, więc nie miała komu się zwierzyć.
 Nie rozglądając się, weszła na pasy, dlatego nie mogła przewidzieć tego co się stanie. Poczuła ból, a potem już tylko ciemność...


____________________

Kurwa, to już ostatni, kurwa, kurwa, kurwa. Jakim cholernym cudem? Jeszcze tylko epilog, w którym dowiecie się czy przeżyła, czy nie. Choć w sumie jest główną bohaterką, więc nie macie się zbytnio czego obawiać. Chyba...
Te dzieci tak szybko dorastają i umierają. ;_; 
Ja nie chcę tego kończyć. ;_;
Moje biedne dziecko.
Umiera. 
;_;
A ja razem z nim. 
Tak, czuję się właśnie tak jakbym się powoli wypalała. Ostatnio wszystko mnie strasznie denerwuje i mam dość pisania.
Przykro mi, ale Faith powoli umiera.
Zapraszam Was do komentowania i wyrażenia swojej opinii.

piątek, 5 września 2014

Painted On My Heart XIV


Kurde, kurde co ja mam powiedzieć? Dobra, ok, będzie tak. Nic się nie zmieniło i zmienić się nie zamierza. Em... Em... Coś jeszcze? A chuj, najwyżej potem edytuję.
Z dedykacją dla Estranged!
__________________________________

W pomieszczeniu zapadła cisza. On oczekiwał odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. Ona nie wiedziała co ma powiedzieć. Wiele razy zastanawiała się jak będzie wyglądać ta chwila, jednak nigdy nie mogła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Czy go kochała? A może to co czuje do Joe'ego jest kłamstwem? Czy coś co mówi mu każdego dnia może okazać się nieprawdą? Czy nadal kocha Stevena? Czy w ogóle go kochała? Przez jej głowę przechodziło wiele pytań, na które odpowiedzi nie znała. A przynajmniej nie chciała, żeby ktoś poznał prawdę.
 Podniosła wzrok na chłopaka, który siedział w bezruchu i chyba nawet wstrzymał oddech. On również obawiał się konsekwencji jej odpowiedzi. Jeśli powiedziałaby mu "tak", z jeden strony cieszyłby się, ale co z Joe? Gdyby jednak odparła "nie", załamałby się. Zacisnął pięści i nadal nawet nie drgnął, tak jakby bał się to zrobić, bo to miałoby zakłócić rozmyślenia Hope.
 Po dłuższym milczeniu, dziewczyna zabrała głos. Czy ta odpowiedź była zadowalająca dla Tylera? Wiedział tylko on.
- Steven, znamy się już długo... - zaczęła. - I ja... Ja kiedyś Cię... Kochałam i... Teraz... Teraz też cię kocham - właśnie te słowa, odkąd je usłyszał, powtarzał sobie w myślach. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, lecz po chwili znikł on z jego twarzy. - Ale jest jeszcze Joe. On... Ja... To skomplikowane. Kocham cię, Steven, ale nie możemy być ze sobą. Chcę ułożyć sobie życie normalnie... Z nim.
Z nim. Z nim. Z nim, nie ze mną, powtarzał w myślach. Przymknął powieki, a po chwili ukrył twarz w dłoniach. Dziewczyna przysunęła się bliżej niego i objęła go ramieniem. Wtulił się w jej chude ciało jak małe dziecko szukające schronienia u matki. Pogłaskała go po ciemnych włosach i westchnęła.
- Też cię kocham - powiedział cicho. - Rozumiem, chcesz ułożyć sobie życie z kimś normalniejszym i odpowiedzialniejszym. Nie jestem taką osobą, wiem, ale kocham cię.
Odsunął się od niej tak, że teraz spoglądał na jej twarz swoimi brązowymi oczami. Ujął jej podbródek w dłonie i cały czas patrząc w jej oczy, złożył na jej ustach czuły pocałunek, który blondynka oddała. Przyciągnął ją bliżej siebie i zaczął zachłannie całować. Po chwili ona już leżała na łóżku, a on był nad nią. Zarzuciła mu ręce ca szyję i spojrzała mu w oczy.
 Nie wiedziała czy ma się na to zgodzić, czy powiedzieć mu, że nie chce zdradzić Joe'ego. Sama nie była już niczego pewna. Wiedziała tylko, że go kocha, ale nie może z nim być. Przyszłość ze Stevenem nie zapowiadała się kolorowo. Skazana by była na ciągłe użeranie się z chłopakiem. Z nim i jego przeróżnymi nałogami, do których mógł przecież wrócić. Jednak chciała dać mu chociaż trochę przyjemności, dlatego pozwoliła mu na wszystko i kochała się z nim tej nocy.




***



        Siedziała w kuchni i piła poranną kawę. Pod kuchennym stołem jak zwykle leżał Lennon i spał jednocześnie pilnując porządku. Niby wszystko wyglądało normalnie, ale niestety tak nie było. Hope zżerało poczucie winy. Zdradziła Joe'ego i to jeszcze z jego najlepszym przyjacielem, którego kochała. Umówiła się ze Steven, że nikt się o tym nie dowie, ale przecież prawda zawsze wyjdzie na światło dzienne. 

 Odłożyła filiżankę na stół i niepewnie rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Od pamiętnej nocy minął już tydzień, a ona nadal przejmowała się, że ktoś się o tym dowie. A co najgorsze, że już ktoś o tym wie. Nie mogła spać po nocach, ale czy miała powód, aby obawiać się swoich własnych przyjaciół? Nie, przecież nawet gdyby wiedzieli, to i tak by nic nie powiedzieli Perry'emu. A sam Joe raczej niczego się nie domyślał, więc nie miała się czego obawiać.
 Do kuchni wszedł zadowolony Joe. Pocałował dziewczynę w czoło i dosłownie skacząc podszedł do szafki i wyciągnął z niej szklankę, do której nalał wody. Blondynka na widok, aż tak uradowanego gitarzysty nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na usta.
- Co ci się stało? - zapytała.
Chłopak odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się cwaniacko. 
- Taki dobry dzień mam. - odparł i powrócił do picia wody.
- Perry, zjebie, co ty masz z tą głową?! Wiesz, która jest godzina?! Rozumiem, że zmieściłeś się w spodnie, ale to nie znaczy, że możesz wszystkich budzić! - w kuchni pojawił się Steven w samych bokserkach w panterkę.
Joe słysząc wypowiedziane przez niego słowa i widząc jego gacie popluł się wodą. Hope zaczęła się głośno śmiać, lecz po chwili się opanowała i spojrzała niepewnie na Tylera.
- Z czego się ryjesz, tłuku?! Nigdy nie widziałeś męskich gaci?! 
Gitarzysta na te słowa zaczął śmiać się jeszcze głośniej. Steven pokazał mu tylko środkowy palec i wyszedł z pomieszczenia. Poszedł na górę do swojego pokoju, zapewne, aby pójść dalej spać.
 Do uszu dwójki pozostałej w kuchni dobiegł dźwięk dzwonka. Blondynka spojrzała pytająco na swojego chłopaka, aby upewnić się czy nikogo nie zapraszał. Joe wzruszył ramionami i ruchem głowy kazał dziewczynie otworzyć. Ta posłała mu spojrzenie pełne złości i wstała od stołu. Kiedy otworzyła drzwi, zaniemówiła i jedyne do czego była zdolna to wpatrywanie się w chłopaka przed sobą. Teraz już wiedziała, przypomniało jej się. To właśnie on obserwował ją i Perry'ego w parku.
- Ray...? - zapytała cicho, ale Tabano wszedł do domu odpychając ją.
Rozejrzał się dookoła, tak, jakby czegoś szukał. A prawda była taka, że szukał kogoś. Przepchnął się obok Joe'ego, który zaskoczony zachowaniem gościa przyszedł zobaczyć co takiego on chce.
- Co ty człowieku odpierdalasz?! - krzyknął Perry. - Wypierdalaj z tego domu!
Chłopak odwrócił się w jego stronę i zmierzył go wzrokiem. Uniósł jedną brew do góry i westchnął.
- Poszukuję twojego przyjaciela Stevena. Zapożyczył ode mnie trochę koki, a kasy nie oddał. A poza tym... Muszę mu oddać.
- Co oddać? - wtrąciła Hope.
Tabano spojrzał na nią tak, jakby było to oczywiste. Przewrócił oczami i bez pytania poszedł na górę. Joe z początku był trochę zaskoczony, ale po chwili ruszył za nim i złapał go za ramię.
 Zaciekawiony zdarzeniami odbywającymi się na schodach, Tyler zszedł na dół, a kiedy ujrzał Ray'a wyglądał tak, jakby miał zaraz stamtąd uciec. Ten zobaczył go i uśmiechnął się szyderczo.
 Chłopak wyrwał się Perry'emu, podszedł do Stevena i uderzył go w twarz tak, że wokalista zachwiał się i gdyby nie poręcz, upadłby.
- To miałem mu oddać - odparł na wcześniej zadane pytanie. - A teraz dawaj kasę, Tallarico. 
Steven podniósł wzrok na byłego kumpla i spojrzał na niego jak na idiotę. Pomimo tego, że dostał od niego w twarz nadal mógł się z niego naśmiewać i wcale się go nie bał. A wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej chciał stanąć teraz przed Tabano i go wyśmiać. 
 Pewnie zrobiłby to, gdyby nie Joe, który uderzył Ray'a, przez co tamten krzyknął z bólu. Jednak szybko się odwrócił i oddał gitarzyście. Potem do bójki włączył się Tyler, i tak rozpętała się niezła bijatyka.



***


  - Ała, kobieto to boli!
- Zabieraj te łapy, bo ci je poucinam!
- Ciebie boli? Zobacz co ja mam!
Hope oczyszczała rany chłopaków wodą utlenioną, co raczej im się nie podobało. Siedzieli jednak posłusznie i starali się wycierpieć tę męki, a jedyne czym okazywali swój ból, to krzyki bądź wiercenie się. Udało im się wyrzucić Ray'a z domu, lecz dla nich samych nie skończyło się to za dobrze, ponieważ jak się okazało, Tabano miał ze sobą scyzoryk. 
- Było trzeba nie spadać ze schodów - dziewczyna zwróciła się do Stevena. I nie dać  się pobić.
Wokalista zrobił obrażoną minę i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Czy ja mam być zawsze gotowy na takie akcje?
Blondynka westchnęła, zaśmiała się cicho i cmoknęła Tylera w policzek, na co chłopak od razu się ucieszył. Zazdrosny Joe przyciągnął do siebie swoją dziewczynę i wytknął język przyjacielowi, jednak po chwili uśmiechnął się głupkowato.
- Ty, Steven, dobrze, że spodnie założyłeś zanim Tabano przylazł.
Wokalista mruknął coś pod nosem i z obrażoną miną wyszedł z pomieszczenia. Perry zaczął chichotać, a Hope pokręciła głową z zażenowaniem. 



_____________________________

Ech... To już przedostatni rozdział opowiadania. Trochę dziwnie się czuję, bo jedno z moich dzieci właśnie umiera. Kurde. Rozdział wstawiam dzisiaj, bo kiedy spojrzałam na zegarek uznałam, ze jeszcze 17 nie ma, więc co mi szkodzi? Trochę szybko, ale to dlatego, że teraz chcę dodawać rozdziały tylko w piątki, soboty czy tam niedziele.
Więcej do powiedzenia nie mam. Tylko tyle, że zapraszam do komentowania, bo to dla mnie bardzo ważne.



poniedziałek, 1 września 2014

I Don't Want To Miss A Thing 19

Do gadania na początku za dużo nie mam, bo dopiero na końcu się rozpisałam.
Tsa... A teraz domyślajcie się kogo to perspektywa, ha.
Z dedykacją dla Rocky!
Kochana, Steven i tak jest mój! I nawet się nie wysilaj i nie mów, że jest inaczej. XD

______________________________

Siedziałam obok niego na łóżku i udawałam, że interesuje mnie film lecący w telewizji. Tak naprawdę to miałam gdzieś to, co się w nim działo. W tym momencie moje myśli ciągle zajmowało zdarzenie sprzed półgodziny, a dokładnie słowa Stevena. Powiedział, że nic do mnie nie czuje, a wcześniej chciał mnie przelecieć. Czyli, że tak naprawdę nie chodzi mu o przyjaźń tylko o... seks? Czyli, że chce mnie tylko przelecieć? I jak dostanie co chce, zostawi mnie i zerwie kontakty...? A jeśli to wszystko jest prawdą? On udaje, że mnie lubi...?
 Odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na niego. Wzrok miał wbity w telewizor, widocznie zainteresował go film. W ustach przeżuwał jakieś chrupki. Śmiesznie przeżuwał. Nie, w pewnym sensie nawet słodko wygląda. Ale czy on może udawać tą całą sympatię do mnie? Przecież tyle razy mówił mi, że jestem jego przyjaciółką, że mnie kocha, że jestem dla niego najważniejsza. Kurwa, czy on udaje?!
 Zorientował się, że od pewnego czasu przyglądam się mu i sam również zaczął się na mnie patrzeć. I tak się patrzyliśmy, aż w końcu on zaczął się śmiać, po czym pocałował mnie w czoło. Powiedzieć mu co myślę, czy raczej nie? Zawsze mu wszystko mówię, ale teraz... Teraz po prostu nie. Zresztą moje rozmyślenia zaraz się skończą, bo przyjdą chłopacy z Europe.
 Zerknęłam od niechcenia na telewizor i westchnęłam. Oparłam głowę o klatkę piersiową Stevena i przymknęłam oczy.


***


Siedzieliśmy w salonie z resztą tych... Ludzi. Lubię ich, ale aktualnie nie mam po prostu ochoty na widzenie się z nimi. A w szczególności z Bon Jovi'm. Niestety okazało się, że wspaniałomyślni panowie z jego zespołu wpadli na pomysł, aby odwiedzić Europe i jakoś tak wyszło, że razem sobie tu przyszli. Zajebiście. Po prostu zajebiście. A na dodatek Jon ciągle bajeruje Faith tymi swoimi uśmieszkami i tekstami. Nie, nie jestem zazdrosny. Po prostu się o nią martwię, nie powinna być z kimś takim jak on - z rockmenem, który myśli tylko o "dobrej zabawie". Dlatego właśnie nie powinna być ze mną... Nie, nie ma nawet takiej możliwości, bo żeby z kimś być trzeba się kochać, tak? A ja... A ona raczej nic do mnie nie czuje, na pewno.
 Pociągnąłem kolejny łyk piwa i patrząc z nieukrywaną złością na Jona i Faith zapaliłem papierosa. Nie odzywała się do mnie prawie wcale od czasu, kiedy powiedziałem jej, że nic do niej nie czuję. Wszystko poszło nie tak jak chciałem. Sam już, kurwa, nie wiem co czuję. Joe powiedział mi kiedyś, że nie potrafię kochać i że nadaję się tylko do tego, aby przelecieć laskę i ją zostawić. Faith chyba też tak uważa... A jeśli rzeczywiście tak jest? Nie no, kurwa, potrafię kochać! 
- Tyler, podpalasz nam dywan. - usłyszałem głos Slasha gdzieś zboku.
Odwróciłem głowę w jego stronę, po czym spojrzałem tam gdzie on się gapił. Dywan się jarał. Jarał się przez mojego papierosa, którego trzymałem prawie, że na podłodze. Kurwa...
 Wszyscy zwrócili wzrok w moją stronę. Podniosłem rękę do góry, zabierając papierosa od zaczynającego się dymić dywanu. Uśmiechnąłem się krzywo, podniosłem się na równe nogi i zacząłem butem gasić mały płomień. 
- Już po sprawie. - odparłem i usiadłem z powrotem na swoje miejsce.
- Mój dywan! - wykrzyknął przerażony Adler. On to ma, kurde, zapłon. 
Reszta jednak go nie słuchała i powrócili do grania w karty. Trochę niewygodnie na tej podłodze... Podniosłem mój zgrabny tyłek do góry i poszedłem usiąść na kanapie obok Erin. Dziewczyna nawet nie zwróciła na mnie uwagi i dalej ględziła o czymś z Natalie, która za to chociaż się uśmiechnęła na mój widok. Prawidłowo. Przecież mi na Faith zależy, tak? A może nie? Kurwa, no. To w końcu jest dla mnie ważna, czy nie?! Tak... Tak, jest. 
 Westchnąłem i podparłem głowę na ręce. Siedziałem tak przez jakiś, aż w końcu podszedł do mnie Duff i podał mi wódkę. Potem chłopacy przestali grać w karty i zaczęła się prawdziwa impreza. Nareszcie...


***


Nancy jak zwykle krzątała się po wielkiej kuchni w Neverland'zie. Cały dzień była zabiegana i miała mało czasu, bo wielka i wszechmogąca Lily Thompson rządziła. Raz wyciągnęła ciasto z piekarnika, potem znów je włożyła, a na sam koniec wywaliła je całe na Quentina. Oczywiście przez przypadek, choć po niej to wszystkiego można się spodziewać. Obydwoje nie cieszyli się zbytnio ze ślubu Michaela i Lily, ale czy ktoś się cieszył? 
- Nie zastawiaj mi drogi, grubasie! - krzyknęła Nan, której na drodze stanął ochroniarz.
Ten, o dziwo, usunął jej się z przejścia i ze smutnym wyrazem na twarzy wszedł do kuchni, aby zjeść resztki ciasta, które leżały na blacie. Zaskoczona kobieta wróciła się z powrotem i stanęła przed Quenem patrząc na niego dziwnie. Po chwili wyrwała mu z ręki kawałek ciasta i odłożyła na talerz.
- Quentin, ale ty dobrze się czujesz, tak? - zapytała.
- No właśnie, nie - usiadł na krześle przy stole. - Zobacz, zaraz ja i ty zakończymy pracę, bo Lily nas stąd wywali, a dobrze wiesz, że Mike jej ulegnie. Nie chodzi mi już nawet o mnie i posadę, chodzi mi o Michaela. Zmarnuje się przy niej.
Szatynka westchnęła i usiadła na krześle obok. Pokręciła głową i spojrzała w kierunku salonu, w którym siedzieli Jackson i Lily. 
- Masz rację. I wiesz, co? Nie zamierzam na to patrzeć, mam jej dość...
- Nancy, nie żartuj. Chyba nie chcesz się zwolnić? Nie możemy zostawić Mike'a samego - w tym momencie wskazał głową w kierunku Thompson. - Z nią.
Spojrzała na niego ze smutkiem. Siedzieli w ciszy, obydwoje myśleli nad tym, co się stanie kiedy oni w końcu się pobiorą. Czy będzie jeszcze gorzej niż teraz? Czy zostaną zwolnieni? Czy Thompson zostawi Michael'a poty, jak dostanie od niego trochę więcej pieniędzy? 
 Quentin zastanawiał się jeszcze nad jedną sprawą. A mianowicie, czy Lily upozorowała porwanie, żeby dostać kasę od Jacksona? To pytanie dręczyło go już od kilku dni. Nie mógł tak po prostu dać sobie z tym spokoju. Od początku wiedział, że jest ona z jego szefem tylko dla pieniędzy, ale czy zdolna by była do takich rzeczy?
 Do pomieszczenia wszedł uśmiechnięty Michael, a wraz z nim Lily. Ochroniarz powstrzymał Nancy przed skoczeniem na Thompson i zabiciem jej patelnią, ponieważ na jej widok, aż wstała z krzesła.
- Postanowiliśmy, że w podróż poślubną pojedziemy na Hawaje. - oznajmił Jackson.
Jego narzeczona uśmiechnęła się sztucznie i przytaknęła.
- Podczas gdy nas nie będzie, Wy macie zadbać o dom i przypilnować, żeby nic nie zginęło. - powiedziała. - I Nancy, posprzątaj ten bałagan. - wskazała na blat kuchenny.
Gosposia wywróciła oczami i poszła posprzątać resztki ciasta z blatu. W tym czasie narzeczeni zdążyli ulotnić się z kuchni. 



***


Rozmawiałam z Jon'em, który od pewnego czasu do trzeźwych nie należał. W porównaniu z resztą miał słabą głowę, bo już nawet Mandy wypiła więcej od niego i jakoś się trzyma. Dobra, to Mandy, ta to potrafi wszystko. Uśmiechałam się do niego sztucznie, aby chociaż udawać, że rozumiem co on tam gada. Cały czas jednak obserwowałam resztę, czy aby na pewno impreza nie wymknęła się spod kontroli. I niestety wymknęła się, chłopacy poszli ćpać. 
 Westchnęłam ciężko, kiedy zauważyłam, że Tyler również wybrał się w podróż z woreczkiem kokainy. Odwróciłam głowę w jego stronę i odprowadziłam go wzrokiem, po czym pociągnęłam łyk piwa. I potem znów będą awantury, jak się wszyscy naćpają, a na pomoc Bon Jovi'ego raczej liczyć nie mogę... Ok, rozumiem, że... Nie, nie rozumiem. Czy oni nie rozumieją, że przez te narkotyki niszczą się?!
 Spojrzałam na śpiącego już Jon'a i podniosłam się z podłogi, na której siedzieliśmy. Nie zamierzam mu pomagać, czy coś, niech śpi na ziemi. Przynajmniej mamy dywan. Kątem oka zauważyłam jak Natalie przystawiała się do Joey'a. Wywróciłam oczami i ruszyłam w ich kierunku. Usiadłam obok i sięgnęłam po butelkę Jack'a Daniels'a stojącą na stoliku.
- Ee... Nat, ja źle się czuję i wiesz, nie mam ochoty... Na seks, no. - powiedział w pewnym momencie Tempest, a ja parsknęłam śmiechem.
Natalie strzeliła buraka, ale po chwili jakby się opanowała i podniosła się na równe nogi. Odwróciła się na pięcie, a idąc w stronę łazienki rzuciła tekst w stylu:
- Nie o to mi chodziło, faceci...
Ja nadal się śmiałam, a Joey patrzył się na mnie jakby coś mi się stało. Na widok jego miny zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej, aż ukryłam twarz w jego ramieniu. Procenty robią swoje i niektóre rzeczy po prostu wydają się zabawniejsze...
- Faith, ale wszystko w porządku? - zapytał niepewnie.
- Mhm - pokiwałam głową i podniosłam ją do góry. - Bardzo.
Blondyn pokiwał głową. Ech, czy ja już mówiłam, że go uwielbiam? Jeśli nie, to teraz to mówię. No przecież jest przesłodki, haha, jak tu go nie uwielbiać?... Ej, trochę już za dużo się dzisiaj wypiło. Koniec z tym. 
 Odłożyłam butelkę na stół, ale po chwili została schwytana przez Slasha, który widocznie wrócił ze wspólnego ćpania. Jak się okazało wszyscy już wrócili i teraz siedzieli, leżeli, a nawet niektórzy stali w salonie. Tłocznie trochę się zrobiło. Tylko naprawdę, po co im to ćpanie? Uszczęśliwia ich to? Może chwilowo, ale nie na dłużej, bo to szkodzi, a nie pomaga. Ale oczywiście Wielcy panowie wiedzą lepiej, wolą się przecież niszczyć. Nie, dobra, mam dość.
 Wstałam z kanapy i skierowałam się na górę, czym zostawiłam Joey'a na pożarcie przez tych idiotów. Biedaczek. 
 Kiedy byłam już na górze w swoim pokoju, zaczęłam przegrzebywać go w poszukiwaniu piżamy, która gdzieś się tu zagubiła. Głupi Steven, zawsze robi tu bałagan, tak, bo to on... Gdy ją znalazłam, poszłam do łazienki umyć się. Ale tak w ogóle, to która godzina, że ja już spać idę? Zerknęłam na zegarek stojący na szafce. Działał dzięki Izzy'emu, tak wspomnę, ach ten dzielny majsterkowicz. 
 Gdy wyszłam z łazienki przekonałam się o tym, że mogłam jednak zamknąć drzwi od pokoju na klucz, bo na łóżku leżał uśmiechnięty Tyler. Uśmiechnięty i naćpany. Czego on tu, do cholery, chce?! Nie chce mi się z nim gadać, przecież jemu zależy tylko na tym, aby mnie przelecieć, chyba...
- Czego tu chcesz? - zapytałam z udawanym spokojem.
Wstał z łóżka i podszedł do mnie. Na twarzy nadal miał ten swój pijacki uśmiech. Spojrzał na mnie swoimi przećpanymi oczami i dotknął ręką mojego policzka. Zmarszczyłam brwi i wykrzywiłam twarz w grymasie niezadowolenia, po czym zabrałam jego rękę. 
- Ciebie chcę. - wyszeptał.
Gdybym nie wiedziała, że tyle wypił i gdybym nie widziała jego oczu, pewnie bym się ucieszyła albo go zbluzgała za to co powiedział, ale wiedziałam w jakim jest stanie, dlatego uznałam, że tylko tak gada. Poza tym kiedy był jeszcze trzeźwy... Chyba był wtedy trzeźwy... Powiedział, że nic do mnie nie czuje, więc mam wierzyć temu mniej pijanemu Steven'owi czy temu naćpanemu i schlanemu? 
 Pokręciłam głową z niedowierzaniem i wyminęłam Tyler'a. Trochę zdziwiony ruszył za mną. Kiedy ja usiadłam na łóżku, on też to zrobił. Kurwa, niech się odczepi. Zachowuje się tak, jakby nie mógł iść sobie chlać z resztą. A no tak... Jest pijany i naćpany, będzie mnie napastować tak, jak zawsze po narkotykach i innych używkach. Zawsze tak, kurwa, jest. Naćpa się, a potem by tylko pieprzył, a ja niestety jestem na jego celowniku. W sumie to już nawet jest normalne, przecież i tak mnie nie tknie. Będzie się tylko przystawiać. 
 Westchnęłam i spojrzałam na niego. Kiedy tylko to zrobiłam i poświęciłam mu tylko troszeczkę uwagi, wyszczerzył się jeszcze bardziej. Jak małe dziecko... Ale to też normalne, Steven jest bardziej takim wyrośniętym dzieckiem niż dorosłym facetem. 
 Popchnął mnie delikatnie na poduszki i usadowił się nade mną. Dobra, był chociaż delikatny. Śmierdziało od niego mieszanką papierosów, alkoholu i perfum. Zwykle tak pachnie, ale teraz zalatuje wódką i to właśnie drażni...
- Kocham cię, kocie, wiesz? - szepnął mi do ucha.
- Tak, tak, wiem.
Kiedy był w takim stanie, to lepiej nawet z nim nie dyskutować, a co dopiero wierzyć. Odwróciłam głowę w drugą stronę, kiedy zbliżył swoje usta do moich. 
- Ale ja cię kocham tak naprawdę, tak bardzo mocno. 
Te jego, kurwa, wyznania... Czemu ja tak w ogóle sobie na to pozwalam?! Bo co? Bo boję się, że go zranię, jeśli powiem mu, żeby sobie poszedł, nawet jeśli to co mówi nie jest prawdą?!  Bo przecież prawdą to, to nie jest, do cholery. Gada tak, bo się schlał. A ja mu jeszcze pozwalam na cokolwiek.
 Odepchnęłam go od siebie, na co spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Jednak po chwili przysunął się jeszcze raz, lecz spotkał się z kolejnym protestem z mojej strony.
- Steven, zostaw mnie - powiedziałam. - Pierdolisz głupoty, bo jesteś pijany. Obydwoje dobrze wiemy, że ty nic do mnie nie czujesz i, że ja do ciebie też nic nie czuję. 
Obrzucił mnie spojrzeniem pełnym żalu i wstał z łóżka, przez co zachwiał się i przewróciłby się gdyby nie szafka nocna, na której się podparł.
- Masz rację, pierdolę głupoty - oznajmił oschle. - Bo okazywanie uczuć, to dla ciebie głupoty, tak?
- Jakich uczuć?! Jesteś pijany! - krzyknęłam. 
Bredzi. Ciągle tylko bredzi. Gada o czymś czego nie ma i czego nigdy nie będzie. Przecież on mnie nie kocha i jedyne co nas łączy to przyjaźń, tak? Dość tego, niech w końcu przestanie kłamać, bo go normalnie pierdolnę. Jeśli jest to tylko jedna z tych jego gierek, żeby mnie przelecieć to niech spierdala.
- Mam cię dosyć, rozumiesz? - zapytałam.
Mogła go to trochę zaboleć, wiem, ale już po prostu nie mogę. Nie chcę go. Nie chcę go. Nie chcę go. A może jednak chcę? Nie, nie chcę go.
 Spojrzał na mnie tymi swoimi smutnymi oczami. Przećpanymi, ale smutnymi. Cholera jasna, nie mogę mu współczuć i pokazać, że nie chcę, żeby się smucił. Nie wiem czemu to zrobiłam, ale kazałam mu wyjść. Na początku nie posłuchał się, ale po chwili rzucił mi wściekłe spojrzenie i wyszedł trzaskając drzwiami. 



***


Byłem wkurwiony. Nie na nią, tylko na siebie. Co ja w ogóle robię?! Teraz to jej się nawet na oczy nie pokażę. Cholerne, narkotyki. Nie, narkotyki są dobre, przecież to one mi pomagają w ciężkich chwilach, tak? To nie przez kokę tylko przez moją głupotę. Najpierw jej mówię, że nic nie czuję, co raczej jest, kurwa, prawdą, a potem przyłażę do niej i pierdolę, że ją kocham. Człowieku, zdecyduj się. Możesz mieć każdą, a przystawiasz się do byle jakiej laski, która cię nawet nie chce. Mnie. Mnie, Stevena Tylera. No, do cholery, jak można mnie nie chcieć?! Ale po co ja się w ogóle denerwuję? Przecież ja nic do niej nie czuję, już to mówiłem... Prawda? 
 Zszedłem na dół, gdzie siedziała reszta tych jełopów. "Przypadkowo" nadepnąłem na rękę Jona i wyszedłem z Hellhouse. Uderzyło mnie zimne powietrze, dzięki któremu trochę się orzeźwiłem. Co ja robię? Śmieszne, zadaję sobie to pytanie po raz drugi. Przecież ja jej nie kocham, a jeśli chcę poruchać, to mogę iść na dziwki. Kasę w końcu mam. Nie, tu nie chodzi oto, że chcę ją przelecieć. To coś, kurwa, więcej. Ja po prostu pragnę tego, aby była przy mnie. Ale ona mnie nie chce widzieć. W sumie to się jej nie dziwię... Chciałem się z nią przespać i ją do tego zmuszałem już kilka razy. To co ja w końcu czuję? Nie wiem, do kurwy nędzy.
 Cholera czy to musi być takie trudne?


_____________________________

Koniec. Cholerka, myślałam, ze już tego nie skończę. I na dodatek znowu wstawiam prawie o 18, choć jak wstawię to będzie już po 18... Jak możecie się domyślić rozdziały będą pojawiać się tylko raz w tygodniu, bo mój szkolny grafik jest do dupy. ;_; Przynajmniej aż tak wcześnie nie muszę wstawać... Teraz. Potem zacznie się dojeżdżanie autobusem, co równa się wczesnemu wstawianiu, aby na ten autobus zdążyć.
Chciałabym serdecznie podziękować za komentarze pod pierwszym rozdziałem Show Me Heaven ♥
Jak zawsze, zapraszam Was do komentowania!