Jednak wyrobiłam się z SMH, ale chyba się cieszycie? Jest dłuższy niż poprzednie rozdziały, żeby niektórzy mnie nie nękali, że rozdział za krótki, i że są ,,ŻĄDNI WIĘCEJ". Myślę, że temu komuś starczy to na jakieś dwa - trzy tygodnie, hm? XD Bo następny będzie POMH, a potem IDWTMAT, więc trzy tygodnie chyba zlecą... Może dodam wcześniej następny rozdział, ale nie jestem pewna.
Teraz ja już skończę zabierać Wam czas.
Zapraszam do czytania!
Z dedykacją dla deMars!
__________________________
,, Kochani mamo i tato!
Nie martwcie się o mnie i Williama Axl'a... Wyjechaliśmy. Nie mogę powiedzieć Wam gdzie, bo będziecie nas szukać. Nic nam nie jest, a jeśli będzie to możliwe - będę do Was pisać. Nie mam pojęcia czy regularnie, ale zawsze jakoś dam Wam znać o tym co słychać.
Pewnie kiedy to czytacie, my jesteśmy już daleko od domu. Przepraszam Was w moim i Will'a imieniu za wszystko, co kiedykolwiek złego Wam zrobiliśmy. Wybaczcie nam wszystkie awantury, podkradanie pieniędzy i inne dziecinne rzeczy. Nie robiliśmy tego specjalnie, to po prostu był taki okres w naszym życiu...
Jeszcze raz powtórzę - nie martwcie się o nas. A w szczególności Ty, mamo. Zapewne właśnie w tej chwili wyrywasz sobie włosy ze strachu o nas. A Ty, tato myślisz, że to tylko kolejny żart z naszej strony, ale niestety nie. William zaplanował tą ucieczkę już dawno, a ja pojechałam z nim, aby go pilnować. Dlatego nie martwcie się o nas.
Wasza Molly."
Rudowłosa kobieta w średnim wieku odłożyła kartkę na stół, a z jej oczu popłynęły kolejny łzy zostawiając po sobie mokre ślady na białej bluzce. Położyła rękę na blacie kuchennym, a jej szloch stał się głośniejszy. Po chwili do pomieszczenia wszedł jej mąż. Spojrzał na żonę, po czym podszedł bliżej, tak, że małe literki na kartce stały się dla niego widoczne.
Westchnął ciężko i przytulił do siebie kobietę.
***
Ruda dziewczyna uśmiechnęła się do sprzedawcy, zabrała zakupy, po czym wyszła z małego sklepiku w pobliżu Utah. Kiedy wyszła na dwór, jej włosy na wszystkie strony rozwiał wiatr. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu przyjaciół, którzy mieli zaparkować auto i czekać na nią. Jako pierwszego zauważyła swojego brata, który stał oparty o ich czerwony samochód i palił papierosa.
Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w jego kierunku. Jak się okazało Irene i Jeffrey razem z Puszkiem - psem blondynki - wyszli się przejść po całym dniu spędzonym w samochodzie. Dziewczyna podeszła do Williama. Ten widząc jej szeroki uśmiech wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
- I na co się głupio szczerzysz? - zapytał, po czym zgasił papierosa i wsiadł do auta.
Radość zniknęła z twarzy Molly, a miejsca ustąpiła smutkowi. Rudowłosa spuściła wzrok i posłusznie wsiadła do samochodu na tylne siedzenie. Odstawiła reklamówki z zakupami na miejsce obok i zapięła pas. Odetchnęła z ulgą, kiedy w stronę auta zaczęli zbliżać się Irene i Jeffrey wraz z psem.
Puszek został wsadzony do bagażnika, a dwójka przyjaciół zajęła swoje miejsca, po czym mogli ruszać w dalszą drogę. W drogę do Miasta Aniołów. Upadłych Aniołów.
***
- Kurwa, czy takie rzeczy muszą mi się przytrafiać?! - krzyk rozniósł się po całym samochodzie, a odpowiedziała mu tylko głucha cisza.
Podczas drogi, w pobliżu St. George, samochód zawiódł i stanął na środku drogi. Wkurzony do granic możliwości William, co chwila rzucał jakieś wyzwiska w stronę starego auta i innych kierowców, którzy trąbili na nich. Jego przyjaciele siedzieli cicho i nie odzywali się przez dłuższy czas, aby Will mógł w spokoju wyładować emocje. Sami nie wiedzieli co mają zrobić. Samochód popsuł się im pięć godzin drogi od ich celu podróży, dlatego mogli iść na pieszo albo złapać stopa, ale kto wziąłby czwórkę nastolatków? A poza tym, co zrobiliby z autem?
Jeffrey, który był już wyraźnie znudzony zachowaniem przyjaciela klepnął go w ramię i kazał się uspokoić. Ten posłał mu mordercze spojrzenie.
- Stary, spróbuj jeszcze raz zapalić, a jak się nie uda to pogrzejesz z buta do najbliższego sklepu, czy czegoś tam i sprowadzisz pomoc. - powiedział brunet.
- Czemu ja mam niby grzać po pomoc? - warknął Bailey.
Jeff udał, że myśli, ale po chwili spojrzał z ogromną powagą na rudego.
- Bo to Ty prowadziłeś. Gdybym ja prowadził, to bym tam poszedł, no, ale sam chciałeś... - uśmiechnął się.
Rudy rzucił mu rozzłoszczone spojrzenie, po czym spróbował jeszcze raz odpalić samochód. Niestety, nie udało mu się go uruchomić. Wkurzony do granic możliwości William, wyszedł z auta trzaskając drzwiami. Isbell pożegnał go szerokim uśmiechem, a zaraz po tym pomachał mu, co jeszcze bardziej zdenerwowało Bailey'a.
William, czyli teraz tak zwany Axl pewnym siebie krokiem wszedł do środka jednego z małych sklepików w St. George. Wiedział, że to on wpadł na pomysł z ucieczką do Los Angeles, i że to właśnie on teraz odpowiada za Molly. Przerażało go to trochę, ale starał się to jak najlepiej ukryć przed wszystkimi. Tak naprawdę, siostra była jego oczkiem w głowie. Martwił się o nią, nigdy nie pozwalał jej mieć chłopaka bądź przyjaciela płci męskiej. A jeśli już Ruda buntowała się przeciwko niemu, groził jej partnerowi, przez co ten rezygnował z jego siostry. Jednak nie uważał się za winnego, tego, że jego siostra płakała za każdym mężczyzną, który ją zostawił. Trzymał się wersji, iż robi to dla jej dobra.
Posłał kobiecie stojącej przy ladzie zawadiacki uśmiech i spytał się jej o pomoc, w zaistniałej sytuacji. Ta nie wyglądając na inteligentną albo tym bardziej zainteresowaną sprawą chłopaka, odpowiedziała, że może tylko i wyłącznie złapać stopa i zostawić samochód. Potem odwzajemniła uśmiech i zatrzepotała długimi rzęsami. William uśmiechnął się krzywo i bez słowa wyszedł ze sklepu.
Wielka mi pomoc. Co ja zrobię z samochodem? Zostawię na środku drogi, tak jak teraz, żeby wszystkich wkurwić? W sumie... Co mi szkodzi, pomyślał i wyobrażając już sobie miny kierowców przejeżdżających tą samą drogą, uśmiechnął się złośliwie.
- Jeffi, złotko, wyprowadź dupę na spacer! - krzyknął zbliżając się do samochodu.
Brunet zmarszczył brwi i zaskoczony dobrym humorem przyjaciela, wysiadł z auta. Podszedł do rudowłosego i spojrzał na niego pytająco.
- No co się tak gapisz? Idziemy z buta chyba, że weźmie nas jakiś zbok napalony na dziewczyny...
- A pomoc? Will, miałeś znaleźć jakiegoś gostka co nas stąd zabierze RAZEM Z SAMOCHODEM. Nie, bez niego. Wiesz co tu będzie się działo, jak go zostawimy? Kurwa, ciebie gdzieś posłać...
- Ważne, że coś w ogóle mam!
- Tyle to ja sam mogłem wymyślić. - mruknął Isbell i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
Zapalił jednego i dmuchnął dymem w twarz Williamowi. Ten kopnął go w kostkę i z obrażoną miną wszedł do samochodu. Tam spotkał się z pytającym spojrzeniem Molly. Westchnął czując, że będzie musiał znów komuś, coś tłumaczyć. Obejrzał się do tyłu i spojrzał na dziewczyny. Irene rysowała palcem nieznane nikomu kształty na zaparowanej szybie, a Ruda wpatrywała się w niego.
Jak dla Willa, blondynka tylko im przeszkadzała. Zresztą, nie darzyli się jakimś za specjalnym uczuciem. Nawet nigdy ze sobą nie rozmawiali, ciągle tylko kłótnie. Kłótnie o Jeffreya. Obydwoje chcieli mieć go tylko dla siebie i żadne nie miało zamiaru odpuścić.
- Molly, będziemy musieli jechać stopem. - powiedział cicho.
- I to dla ciebie, aż taka tragedia? - zapytała Irene.
Rudy przeniósł wzrok na nią i powstrzymał się przed powiedzeniem, że nie zwracał się do niej, tylko do siostry.
- Dla mnie nie, ale dla Jeffa tak - odparł. - Dobra, wysiadajcie. Trzeba zgarnąć tego idiotę i iść, bo robi się już ciemno.
- Od kiedy cię to obchodzi? - wtrąciła blondynka.
Ten jednak nic już nie powiedział, aby nie denerwować Molly, która stanęłaby pewnie w obronie przyjaciółki. Wysiał z auta, a zaraz po nim dziewczyny. O dziwo, brunet, który do tej pory stał na dworze i rozmyślał nad wszystkimi możliwymi opcjami ich dojazdu do Los Angeles, bez słowa ruszył za przyjaciółmi i stanął za Axlem, który machał do kierowców przejeżdżających drogą.
W końcu Molly nie wytrzymała i zaczęła śmiać się z brata. Bailey spojrzał na nią ze złością i zaczął się drzeć, aby ktoś się zatrzymał, czym wywołał u reszty głośny śmiech. Ku zdziwieniu wszystkich, jakaś starsza kobieta zatrzymała się obok nich swoim minivanem. Odsunęła jedną z szyb i obdarowała przyjaciół szerokim uśmiechem.
- Cześć dzieciaki, nie macie podwózki? - zapytała na co wszyscy pokiwali twierdząco głowami. - Dokąd jedziecie? Bo ja zmierzam w kierunku Santa Clarita.
- Santa Clarita...? - powtórzył Isbell. - To... Czy to jest blisko Los Angeles?
Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Mhm, tak, po drodze. To zabieracie się ze mną? - spytała.
Wszyscy pokiwali energicznie głowami. William i Jeffrey pobiegli do swojego 'starego grata' po torby, w których mieli najpotrzebniejsze rzeczy, a dziewczyny zapakowały się do vana starszej kobiety. Zaufali jej, choć Irene nie była aż tak bardzo przekonana do niej. Bała się, ale w jej przypadku było to normalne. Ale niestety, prawdziwy strach i przerażenie przed otoczeniem dopiero nadjedzie w Mieście Aniołów, do którego się zbliżali. Drogę jednak umilała im Hannah, bo tak właśnie nazywała się kobieta, która zaoferowała im pomoc. Razem z Molly znalazły wspólny język, pomimo różnicy wieku potrafiły się dogadać. Obydwie były optymistkami, którym uśmiech nie schodził z twarzy.
Wszyscy polubili Hannah, choć ja... Nie, po prostu nie potrafię kogoś polubić po zaledwie kilku godzinach. Skąd mam wiedzieć czy ona nie ma złych zamiarów? Niby jest dla nas miła, ale może udawać, prawda? Jestem strasznie przewrażliwiona, ale lepiej nie ufać obcym. W ogóle powinnam się nie godzić na ten wyjazd. Zamiast tego mogłabym teraz siedzieć w domu razem z Puszkiem, a nie słuchać narzekań Williama, któremu nic nie pasuje. Poza tym... Gdzie my będziemy mieszkać? Nie stać nas na hotel... Nie stać nas na nic. Boże, jaka ja jestem głupia. Mogłam przecież wybić Jeff'owi z głowy ten pomysł z karierą w L.A. Ale nie, wolałam pojechać z nim i co? Pilnować go? Nie ośmieszajmy się. Pojedziemy tam i...? Will i Jeffrey chcą być sławni i założyć zespół. Yhm, i co jeszcze? My tam nie przeżyjemy, bo nie mamy z czego! Tak to jest, jak jedzie się bez przygotowania. Jedzie, mhm, ucieka. My przecież uciekliśmy z Lafayette, bo co? Bo tym idiotom zachciało się zasmakować sławy. Ta, sławy, prędzej będą już czyścić toalety w jakimś barze. Ten wyjazd to najgorsze co spotkało mnie w życiu...
- Santa Clarita...? - powtórzył Isbell. - To... Czy to jest blisko Los Angeles?
Kobieta uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Mhm, tak, po drodze. To zabieracie się ze mną? - spytała.
Wszyscy pokiwali energicznie głowami. William i Jeffrey pobiegli do swojego 'starego grata' po torby, w których mieli najpotrzebniejsze rzeczy, a dziewczyny zapakowały się do vana starszej kobiety. Zaufali jej, choć Irene nie była aż tak bardzo przekonana do niej. Bała się, ale w jej przypadku było to normalne. Ale niestety, prawdziwy strach i przerażenie przed otoczeniem dopiero nadjedzie w Mieście Aniołów, do którego się zbliżali. Drogę jednak umilała im Hannah, bo tak właśnie nazywała się kobieta, która zaoferowała im pomoc. Razem z Molly znalazły wspólny język, pomimo różnicy wieku potrafiły się dogadać. Obydwie były optymistkami, którym uśmiech nie schodził z twarzy.
Wszyscy polubili Hannah, choć ja... Nie, po prostu nie potrafię kogoś polubić po zaledwie kilku godzinach. Skąd mam wiedzieć czy ona nie ma złych zamiarów? Niby jest dla nas miła, ale może udawać, prawda? Jestem strasznie przewrażliwiona, ale lepiej nie ufać obcym. W ogóle powinnam się nie godzić na ten wyjazd. Zamiast tego mogłabym teraz siedzieć w domu razem z Puszkiem, a nie słuchać narzekań Williama, któremu nic nie pasuje. Poza tym... Gdzie my będziemy mieszkać? Nie stać nas na hotel... Nie stać nas na nic. Boże, jaka ja jestem głupia. Mogłam przecież wybić Jeff'owi z głowy ten pomysł z karierą w L.A. Ale nie, wolałam pojechać z nim i co? Pilnować go? Nie ośmieszajmy się. Pojedziemy tam i...? Will i Jeffrey chcą być sławni i założyć zespół. Yhm, i co jeszcze? My tam nie przeżyjemy, bo nie mamy z czego! Tak to jest, jak jedzie się bez przygotowania. Jedzie, mhm, ucieka. My przecież uciekliśmy z Lafayette, bo co? Bo tym idiotom zachciało się zasmakować sławy. Ta, sławy, prędzej będą już czyścić toalety w jakimś barze. Ten wyjazd to najgorsze co spotkało mnie w życiu...
______________________________
Myślę, że... Było tragicznie, okropnie i chujowo. Na pewno. Ten rozdział mi nie wyszedł, prawda? Jest straszny. Do powiedzenia nic nie mam, no może tyle, że mamy dopiero poniedziałek, ja nie chodzę do szkoły, bo jestem chora... W sumie ostatnio szybko się wyrabiam z rozdziałami.
Coś jeszcze?
Tak, zrobiłam opisy bohaterów do SMH. Zobaczcie je sobie - klik.
Tak, zrobiłam opisy bohaterów do SMH. Zobaczcie je sobie - klik.
Nie wiem, chyba wszystko powiedziałam. Prawie wszystko, ale nie chcę już Was zanudzać tym, że jestem jak ten rozdział, czyli chujowa, okropna i tragiczna... Było sobie dobrze, już byłam zadowolona, ale potem dobry humor minął i znowu uważam, że nie powinnam pisać, i że tu nie pasuję, ech.
Ale już nie przynudzam i daje Wam spokój, bo macie pewnie wiele rzeczy na głowie, a ja Wam zabieram czas. Przepraszam.
Proszę o komentarze.
UWAGA!!!
Od dnia dzisiejszego nie informuję. Jeśli ktoś TO czyta, to niech se zaobserwuje, czy coś, nie wiem. Robię to tylko dlatego, że nie chce Wam blogów zaśmiecać i robić Wam nadzieję, że ktoś skomentował.
A jeśli już by tak bardzo chciał być informowany, to niech będzie... Będę informować, no, bo niektórzy mogą chcieć spamu, nie wiem.
Tyle, teraz możecie komentować. :D
UWAGA!!!
Od dnia dzisiejszego nie informuję. Jeśli ktoś TO czyta, to niech se zaobserwuje, czy coś, nie wiem. Robię to tylko dlatego, że nie chce Wam blogów zaśmiecać i robić Wam nadzieję, że ktoś skomentował.
A jeśli już by tak bardzo chciał być informowany, to niech będzie... Będę informować, no, bo niektórzy mogą chcieć spamu, nie wiem.
Tyle, teraz możecie komentować. :D