Ha, pisałam ten rozdział nałogowo słuchając Culture Club, Cindy Lauper. To już chyba uzależnienie, ale coś tak mnie dzisiaj ciągnie do pop'u z lat 80. c:
Jeśli chodzi o przypadłość Irene, będzie o niej więcej w następnym rozdziale.
Chciałabym podziękować serdecznie Rose za jej pomoc i za piękny komentarz pod prologiem.
Dlatego ten rozdział jest z dedykacją dla niej!
____________________________________
Tego wieczoru nie odzywała się za często. Myślała nad tym co powiedział jej Jeffrey, "I musisz jechać z nami". Z nimi do Los Angeles, powtarzała w myślach. Z dwójką niedojrzałych, lecz już pełnoletnich chłopaków, bo mężczyznami nie można ich było nazwać. Jak na swój wiek byli mało odpowiedzialni, a przynajmniej William. Jeff był inny, bardziej doroślejszy, ale pod wpływem kolegi stawał się kimś innym i raczej nie lepszym. Potrafili przesiedzieć całą noc w jakimś obskurnym barze i pić przeróżne trunki. Dlatego tak bardzo nie lubiła, kiedy Will przychodził po niego, żeby gdzieś razem wyjść. Ogólnie nie przepadała za Bailey'em.
Westchnęła ciężko i odwróciła głowę w kierunku swojej przyjaciółki. Ruda kobieta średniego wzrostu, pakowała właśnie ciuchy Irene do wielkiej torby podróżnej. Blondynka, która dotychczas siedziała w fotelu, podniosła się i zaczęła pomagać przyjaciółce w pakowaniu swoich rzeczy. Przejechała dłonią po czerwonej bluzce z cekinami.
- Nie lubię tej bluzki, niech zostanie w domu, może jeszcze tu kiedyś wrócę. - powiedziała do rudej, która zdążyła włożyć ją do torby.
- Jesteś pewna? Wątpię, żebyśmy tu... - nie dokończyła.
Nie chciała dobijać przyjaciółki do końca. Wiedziała, że nie chce wyjeżdżać i, że robi to tylko dlatego, aby w pewnym sensie pilnować Jeffrey'a. Sama Molly, bo tak miała na imię ruda kobieta, również jechała, ponieważ jej bratem był William. Z uwagi na to, iż Bailey do spokojnych nie należał, musiała jechać. Jednak jej największym problemem byli rodzice, nie wiedziała co zrobią oni, kiedy ich dzieci znikną. Czy będą się martwić? A może tak po prostu nawet się nie przejmą i będą się cieszyć ze spokoju, jakiego uzyskają?
Molly westchnęła cicho i wyciągnęła niechcianą, czerwoną bluzkę z torby. Rzuciła ją na jedną z szafek, czym zrzuciła z niej klucze od domu. Irene od razu zrozumiała co zrobiła ruda i szybko poszła posprzątać bałagan. Jako jedyna z grona przyjaciół lubiła, kiedy w domu panował porządek. Bailey uśmiechnęła się niewinnie i powróciła do pakowania.
Niedługo po zakończeniu pakowania potrzebnych rzeczy do wyjazdu, który miał odbyć się następnego dnia, Molly opuściła dom Irene. Sama właścicielka po pogaszeniu świateł w całym domu, poszła spać.
Bała się wyjechać. Zastanawiała się, jak to będzie, czy da sobie rade? Z uwagi na to, iż była ociemniała, ta ucieczka była złym pomysłem. Wiedziała już od dawna, że Jeff i William chcą założyć własny zespół i być sławni. A przynajmniej Will. Isbell'owi aż tak bardzo na tym nie zależało. Wiele razy mówił jej o tym, że chciałby po prostu grać, że do szczęścia nie potrzebna jest mu sława i pieniądze. Zastanawiała się, czy gdyby nie młody Bailey i jego chęć wyjazdu do Los Angeles, Jeff by tam pojechał, z własnej woli.
Usłyszała ruch a po chwili mignęło jej coś niewyraźnie przed oczami. Na początku wystraszyła się, ale kiedy zrozumiała, że to tylko pies, uśmiechnęła się i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Wskoczył na łóżko i po kilku obrotach w kółko, położył się obok blondynki.
Siedziała w samochodzie i wsłuchiwała się w odgłosy wiatru, który rozwiewał jej włosy przez otwartą szybę. William, który prowadził nie jechał za wolno, a raczej można by powiedzieć, że za szybko. Nigdy nie był dobrym kierowcą, więc wielką głupotą było dać jemu prowadzić. Ale czego się nie robi, żeby nie było kolejnej awantury?
Uśmiechnięta od ucha do ucha Molly wpatrywała się w przyjaciółkę wyczekując, chociażby uniesienia przez nią kącików ust. Nic takiego się nie stało. Ruda westchnęła ciężko i kazała Jeffrey'owi włączyć radio. Brunet wykonał polecenie i już po chwili w samochodzie rozległy się pierwsze dźwięki nowej piosenki Bruce'a Sprinsteen'a Born In The U.S.A.
- Born down in a dead man's town The first kick I took was when I hit the ground... - zaśpiewała Molly. - No dawajcie, śpiewajcie ze mną! - zachęcała przyjaciół, którzy nie byli w najlepszych humorach.
Will westchnął, ale po chwili również zaczął cicho podśpiewywać, co po pewnym czasie zmieniło się w darcie na cały samochód. Później do rodzeństwa dołączyła się reszta.
Westchnęła ciężko i odwróciła głowę w kierunku swojej przyjaciółki. Ruda kobieta średniego wzrostu, pakowała właśnie ciuchy Irene do wielkiej torby podróżnej. Blondynka, która dotychczas siedziała w fotelu, podniosła się i zaczęła pomagać przyjaciółce w pakowaniu swoich rzeczy. Przejechała dłonią po czerwonej bluzce z cekinami.
- Nie lubię tej bluzki, niech zostanie w domu, może jeszcze tu kiedyś wrócę. - powiedziała do rudej, która zdążyła włożyć ją do torby.
- Jesteś pewna? Wątpię, żebyśmy tu... - nie dokończyła.
Nie chciała dobijać przyjaciółki do końca. Wiedziała, że nie chce wyjeżdżać i, że robi to tylko dlatego, aby w pewnym sensie pilnować Jeffrey'a. Sama Molly, bo tak miała na imię ruda kobieta, również jechała, ponieważ jej bratem był William. Z uwagi na to, iż Bailey do spokojnych nie należał, musiała jechać. Jednak jej największym problemem byli rodzice, nie wiedziała co zrobią oni, kiedy ich dzieci znikną. Czy będą się martwić? A może tak po prostu nawet się nie przejmą i będą się cieszyć ze spokoju, jakiego uzyskają?
Molly westchnęła cicho i wyciągnęła niechcianą, czerwoną bluzkę z torby. Rzuciła ją na jedną z szafek, czym zrzuciła z niej klucze od domu. Irene od razu zrozumiała co zrobiła ruda i szybko poszła posprzątać bałagan. Jako jedyna z grona przyjaciół lubiła, kiedy w domu panował porządek. Bailey uśmiechnęła się niewinnie i powróciła do pakowania.
Niedługo po zakończeniu pakowania potrzebnych rzeczy do wyjazdu, który miał odbyć się następnego dnia, Molly opuściła dom Irene. Sama właścicielka po pogaszeniu świateł w całym domu, poszła spać.
Bała się wyjechać. Zastanawiała się, jak to będzie, czy da sobie rade? Z uwagi na to, iż była ociemniała, ta ucieczka była złym pomysłem. Wiedziała już od dawna, że Jeff i William chcą założyć własny zespół i być sławni. A przynajmniej Will. Isbell'owi aż tak bardzo na tym nie zależało. Wiele razy mówił jej o tym, że chciałby po prostu grać, że do szczęścia nie potrzebna jest mu sława i pieniądze. Zastanawiała się, czy gdyby nie młody Bailey i jego chęć wyjazdu do Los Angeles, Jeff by tam pojechał, z własnej woli.
Usłyszała ruch a po chwili mignęło jej coś niewyraźnie przed oczami. Na początku wystraszyła się, ale kiedy zrozumiała, że to tylko pies, uśmiechnęła się i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Wskoczył na łóżko i po kilku obrotach w kółko, położył się obok blondynki.
***
Siedziała w samochodzie i wsłuchiwała się w odgłosy wiatru, który rozwiewał jej włosy przez otwartą szybę. William, który prowadził nie jechał za wolno, a raczej można by powiedzieć, że za szybko. Nigdy nie był dobrym kierowcą, więc wielką głupotą było dać jemu prowadzić. Ale czego się nie robi, żeby nie było kolejnej awantury?
Uśmiechnięta od ucha do ucha Molly wpatrywała się w przyjaciółkę wyczekując, chociażby uniesienia przez nią kącików ust. Nic takiego się nie stało. Ruda westchnęła ciężko i kazała Jeffrey'owi włączyć radio. Brunet wykonał polecenie i już po chwili w samochodzie rozległy się pierwsze dźwięki nowej piosenki Bruce'a Sprinsteen'a Born In The U.S.A.
- Born down in a dead man's town The first kick I took was when I hit the ground... - zaśpiewała Molly. - No dawajcie, śpiewajcie ze mną! - zachęcała przyjaciół, którzy nie byli w najlepszych humorach.
Will westchnął, ale po chwili również zaczął cicho podśpiewywać, co po pewnym czasie zmieniło się w darcie na cały samochód. Później do rodzeństwa dołączyła się reszta.
I had a brother at Khe Sahn
Fighting off the Viet Cong
They're still there, he's all gone
He had a woman he loved in Saigon
I got a picture of him in her arms now
(...)
Born in the U.S.A., I was born in the U.S.A.
I was born in the U.S.A., born in the U.S.A.
(...)
Born in the U.S.A., I was born in the U.S.A.
I was born in the U.S.A., born in the U.S.A.
Kiedy piosenka skończyła się, w samochodzie znów zapadła cisza, którą przerywały co chwila krzyki Molly, która była bardzo podekscytowana całym wyjazdem i widokami za szybą samochodu. Wreszcie poczuła się wolna, zresztą tak samo jak jej brat. Odkąd William dowiedział się, że jego ojcem nie jest Bailey postanowił opuścić rodzinny dom i poszukać biologicznego ojca. Sam nie wiedział jednak dlaczego siostra jedzie razem z nim. Nie domyślał się, że to z troski o niego, myślał, że chodzi jej raczej o przeżycie przygody.
Rudowłosy chłopak oparł się o oparcie i z uśmiechem na ustach przyśpieszył wyprzedzając samochód jadący przed nimi.
- Will, do cholery, zwolnij! - wykrzyknął Isbell. - Albo lepiej nie, zatrzymuj się, ja wsiadam za kierownice.
- Nie jestem już Will. Jestem Axl, cioto. - odparł, po czym zatrzymał auto.
Rudowłosy chłopak oparł się o oparcie i z uśmiechem na ustach przyśpieszył wyprzedzając samochód jadący przed nimi.
- Will, do cholery, zwolnij! - wykrzyknął Isbell. - Albo lepiej nie, zatrzymuj się, ja wsiadam za kierownice.
- Nie jestem już Will. Jestem Axl, cioto. - odparł, po czym zatrzymał auto.
___________________________________
Przepraszam...? Chyba powinnam to powiedzieć, ale w sumie to wcześniej mówiłam, że rozdziały będą pojawiać się co 4 - 7 dni. Tylko, że miałam je wstawiać gdzieś tak o 11, a wstawiam przed 18 godziną, właśnie to mi się nie podoba. Ale chciałam już wstawić "coś". Krótkie "coś", ale rozdziały tego opowiadania miały być właśnie takiej długości.
To raczej wszystko... I tak jak już mówiłam np. jutro może mnie nie być i tak aż do 31 sierpnia.
Zapraszam do komentowania!