środa, 27 sierpnia 2014

Show Me Heaven 1: "Jestem Axl"


Ha, pisałam ten rozdział nałogowo słuchając Culture Club, Cindy Lauper. To już chyba uzależnienie, ale coś tak mnie dzisiaj ciągnie do pop'u z lat 80. c:
Jeśli chodzi o przypadłość Irene, będzie o niej więcej w następnym rozdziale. 
Chciałabym podziękować serdecznie Rose za jej pomoc i za piękny komentarz pod prologiem.
Dlatego ten rozdział jest z dedykacją dla niej!
____________________________________


Tego wieczoru nie odzywała się za często. Myślała nad tym co powiedział jej Jeffrey, "I musisz jechać z nami". Z nimi do Los Angeles, powtarzała w myślach. Z dwójką niedojrzałych, lecz już pełnoletnich chłopaków, bo mężczyznami nie można ich było nazwać. Jak na swój wiek byli mało odpowiedzialni, a przynajmniej William. Jeff był inny, bardziej doroślejszy, ale pod wpływem kolegi stawał się kimś innym i raczej nie lepszym. Potrafili przesiedzieć całą noc w jakimś obskurnym barze i pić przeróżne trunki. Dlatego tak bardzo nie lubiła, kiedy Will przychodził po niego, żeby gdzieś razem wyjść. Ogólnie nie przepadała za Bailey'em. 
 Westchnęła ciężko i odwróciła głowę w kierunku swojej przyjaciółki. Ruda kobieta średniego wzrostu, pakowała właśnie ciuchy Irene do wielkiej torby podróżnej. Blondynka, która dotychczas siedziała w fotelu, podniosła się i zaczęła pomagać przyjaciółce w pakowaniu swoich rzeczy. Przejechała dłonią po czerwonej bluzce z cekinami. 
- Nie lubię tej bluzki, niech zostanie w domu, może jeszcze tu kiedyś wrócę. - powiedziała do rudej, która zdążyła włożyć ją do torby. 
- Jesteś pewna? Wątpię, żebyśmy tu... - nie dokończyła. 
Nie chciała dobijać przyjaciółki do końca. Wiedziała, że nie chce wyjeżdżać i, że robi to tylko dlatego, aby w pewnym sensie pilnować Jeffrey'a. Sama Molly, bo tak miała na imię ruda kobieta, również jechała, ponieważ jej bratem był William. Z uwagi na to, iż Bailey do spokojnych nie należał, musiała jechać. Jednak jej największym problemem byli rodzice, nie wiedziała co zrobią oni, kiedy ich dzieci znikną. Czy będą się martwić? A może tak po prostu nawet się nie przejmą i będą się cieszyć ze spokoju, jakiego uzyskają?
 Molly westchnęła cicho i wyciągnęła niechcianą, czerwoną bluzkę z torby. Rzuciła ją na jedną z szafek, czym zrzuciła z niej klucze od domu. Irene od razu zrozumiała co zrobiła ruda i szybko poszła posprzątać bałagan. Jako jedyna z grona przyjaciół lubiła, kiedy w domu panował porządek. Bailey uśmiechnęła się niewinnie i powróciła do pakowania.
 Niedługo po zakończeniu pakowania potrzebnych rzeczy do wyjazdu, który miał odbyć się następnego dnia, Molly opuściła dom Irene. Sama właścicielka po pogaszeniu świateł w całym domu, poszła spać. 
 Bała się wyjechać. Zastanawiała się, jak to będzie, czy da sobie rade? Z uwagi na to, iż była ociemniała, ta ucieczka była złym pomysłem. Wiedziała już od dawna, że Jeff i William chcą założyć własny zespół i być sławni. A przynajmniej Will. Isbell'owi aż tak bardzo na tym nie zależało. Wiele razy mówił jej o tym, że chciałby po prostu grać, że do szczęścia nie potrzebna jest mu sława i pieniądze. Zastanawiała się, czy gdyby nie młody Bailey i jego chęć wyjazdu do Los Angeles, Jeff by tam pojechał, z własnej woli.
 Usłyszała ruch a po chwili mignęło jej coś niewyraźnie przed oczami. Na początku wystraszyła się, ale kiedy zrozumiała, że to tylko pies, uśmiechnęła się i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Wskoczył na łóżko i po kilku obrotach w kółko, położył się obok blondynki.


***

Siedziała w samochodzie i wsłuchiwała się w odgłosy wiatru, który rozwiewał jej włosy przez otwartą szybę. William, który prowadził nie jechał za wolno, a raczej można by powiedzieć, że za szybko. Nigdy nie był dobrym kierowcą, więc wielką głupotą było dać jemu prowadzić. Ale czego się nie robi, żeby nie było kolejnej awantury?
 Uśmiechnięta od ucha do ucha Molly wpatrywała się w przyjaciółkę wyczekując, chociażby uniesienia przez nią kącików ust. Nic takiego się nie stało. Ruda westchnęła ciężko i kazała Jeffrey'owi włączyć radio. Brunet wykonał polecenie i już po chwili w samochodzie rozległy się pierwsze dźwięki nowej piosenki Bruce'a Sprinsteen'a Born In The U.S.A. 
- Born down in a dead man's town The first kick I took was when I hit the ground... - zaśpiewała Molly. - No dawajcie, śpiewajcie ze mną! - zachęcała przyjaciół, którzy nie byli w najlepszych humorach.
Will westchnął, ale po chwili również zaczął cicho podśpiewywać, co po pewnym czasie zmieniło się w darcie na cały samochód. Później do rodzeństwa dołączyła się reszta.

I had a brother at Khe Sahn
 Fighting off the Viet Cong 
They're still there, he's all gone 
He had a woman he loved in Saigon 
I got a picture of him in her arms now
(...)
Born in the U.S.A., I was born in the U.S.A. 
I was born in the U.S.A., born in the U.S.A.

Kiedy piosenka skończyła się, w samochodzie znów zapadła cisza, którą przerywały co chwila krzyki Molly, która była bardzo podekscytowana całym wyjazdem i widokami za szybą samochodu. Wreszcie poczuła się wolna, zresztą tak samo jak jej brat. Odkąd William dowiedział się, że jego ojcem nie jest Bailey postanowił opuścić rodzinny dom i poszukać biologicznego ojca. Sam nie wiedział jednak dlaczego siostra jedzie razem z nim. Nie domyślał się, że to z troski o niego, myślał, że chodzi jej raczej o przeżycie przygody.
 Rudowłosy chłopak oparł się o oparcie i z uśmiechem na ustach przyśpieszył wyprzedzając samochód jadący przed nimi. 
- Will, do cholery, zwolnij! - wykrzyknął Isbell. - Albo lepiej nie, zatrzymuj się, ja wsiadam za kierownice. 
- Nie jestem już Will. Jestem Axl, cioto. - odparł, po czym zatrzymał auto.


___________________________________

Przepraszam...? Chyba powinnam to powiedzieć, ale w sumie to wcześniej mówiłam, że rozdziały będą pojawiać się co 4 - 7 dni. Tylko, że miałam je wstawiać gdzieś tak o 11, a wstawiam przed 18 godziną, właśnie to mi się nie podoba. Ale chciałam już wstawić "coś". Krótkie "coś", ale rozdziały tego opowiadania miały być właśnie takiej długości.
To raczej wszystko... I tak jak już mówiłam np. jutro może mnie nie być i tak aż do 31 sierpnia.
Zapraszam do komentowania!

czwartek, 21 sierpnia 2014

I Don't Want To Miss A Thing 18

Nie wiem czy fani Staith ucieszą się z tego rozdziału, ale jakoś to będzie. Tylko mnie nie zabijcie. :D 
Od 22 sierpnia do 1 września będę mało na bloggerze, więc nie będę mogła komentować Waszych rozdziałów. To znaczy, jakoś skomentuję, ale nie od razu. To już chyba wszystko. 
Z dedykacją dla Illusion!
Miłego czytania!
_________________________________

Podniosłam głowę z poduszki i ciężko westchnęłam. Tak, czegoś tu brakuje. Nawet wiem czego, Stevena. Jego włosów, którymi mogłabym się teraz bawić. Jego głupiego, małpiego uśmiechu. Jego złośliwych tekstów i przytulania się do mnie. Oj no, po prostu Tylera tu brakuje. Nie mam na kim głowy położyć i z kim się pokłócić. A przecież widziałam się z nim jakieś dwa dni temu... To się robi dziwne. W sumie to wszystko jest chujowo dziwne. Na przykład to, że Jon chciał ode mnie czegoś więcej, a ja nie. A w końcu był to Jon Bon Jovi, moja pierwsza miłość! A ja tak po postu nic. No dobra, fajnie było sobie z nim tak pogadać, bo jest moim przyjacielem, to jego przecież znam najdłużej. Ale gdyby tak, on chciał być dla mnie kimś więcej, to bym się po prostu nie zgodziła. Przynajmniej teraz.
 Powoli wstałam z łóżka i bez żadnego pośpiechu, zaczęłam się ubierać. Dobra, nie. Zaczęłam szukać w tym śmietniku jakiś czystych rzeczy. A potem wlazłam z tym do łazienki. Ale jednak lepiej by było, gdybym ujęła to jakoś tak: kopiąc swoje ciuchy i te czyste, i te brudne do łazienki, jednocześnie czesałam włosy, a raczej wyrywałam je sobie. Tak jest lepiej i prawdziwiej. 
 Po kilku minutach wyszłam z łazienki i przeszłam do, jakże nudnej czynności zwanej - schodzeniem na dół, do reszty. Jak myślicie, kto napadł mnie już na schodach? Natalie. Jednak dzisiaj była już wesoła, nie tak jak wczoraj. Ryczała i była na wszystkich zła, lecz nikt nie wiedział dlaczego. Chyba zapomniała nas o tym poinformować. Kolejna zagadka, jak myślicie, o co się pytała? O Jona.
 Na jej pytanie, jak było wczoraj, wywróciłam tylko oczami i minęłam ją, po czym usiadłam na kanapie w salonie. 
- No powiedz mi! - zbiegła za mną i uwiesiła się na oparciu od fotela.
Oczywiście w naszym domu wszyscy mają podsłuchy, dlatego po chwili z kuchni wynurzyli się Axl i Duff. Za to na dół zbiegli Mandy i Slash. Mamy bardzo łatwy sposób przekazywania informacji, prawda? Ciekawość.
- Fajnie, wiesz? - odparłam i włączyłam telewizor.
I tak nie dadzą mi spokoju. Piątka na jednego, to trochę nie fair... Tylko po co im takie informacje? To przecież moje życie, tak? Dlatego nie muszę im niczego mówić. No chyba, że coś w zamian dostanę, wtedy mogę to przemyśleć...
- Byliśmy u Skid Row. - oznajmiłam i dalej bawiłam się w skakanie po wszystkich kanałach.
Natalie zmarszczyła brwi i zrobiła minę w stylu "co kurwa?!". Ha, no tak, przecież ona liczyła na coś więcej pomiędzy mną a Jonem. 
 Wszyscy, którzy się zawiedli moją odpowiedzią wyszli z pomieszczenia, bądź powrócili do swoich zajęć. Dobra, każdy się nią zawiódł. Czyli, że wszyscy chcieli, żebym się z Bon Jovi'm przespała, całowała, wyszła za mąż? Muszę znaleźć im jakieś zajęcia, może oglądanie "Mody Na Sukces"? Jeśli tak, to przekonać do tego serialu muszę tylko siedem osób, bo Slash się nie liczy. On już to ogląda.
 Dzwonek. Ktoś zadzwonił do drzwi. Tylko ja jestem w salonie. Tylko ja mam najbliżej. Westchnęłam i z niechęcią wymalowaną na twarzy ruszyłam otworzyć. Niby się nie cieszyłam, że ktoś w ogóle przyszedł, ale kiedy zobaczyłam w drzwiach Tylera, od razu się uśmiechnęłam a po chwili znów spoważniałam.
- Nie cieszysz się, że przyszedłem...? - zapytał, a z jego twarzy również zniknął uśmiech. 
Jak ja lubię się z nim droczyć... O nie, on też będzie mnie o Jona wypytywać, na pewno. Czy ja muszę znać samych wkurwiająco ciekawskich ludzi?!
- Przykro mi, nie przepadam za tobą. - odparłam i zostawiając otwarte drzwi, weszłam do domu. 
Steven raczej już zrozumiał, że tylko żartuję, bo uśmiechnął się. Jezu, jest taki stary a martwi się o to czy ja go lubię. Zachowuje się jakby nie miał innych kobiet, które w przeciwieństwie do mnie, chętnie by się z nim przespały. Właśnie, ma takie... Czy to jest powód do smutku? Uprawia seks z każdą kobietą, która mu to zaproponuje. Albo nie, inaczej, on uprawia seks z każdą kobietą, która wpadnie mu w oko. Przecież ona nawet nie musi tego chcieć, on i tak ją przeleci.
 Spojrzałam na niego ze znudzeniem. W ciągi kilku sekund zaczęłam żałować, że go tu wpuściłam, ponieważ pomyślałam sobie o nim, jak o dziwkarzu, którym oczywiście jest. Właśnie dlatego odechciało mi się z nim rozmawiać, a najgorsze jest to, że ciągle mam do czynienia z takimi ludźmi, jak on. Śmieszne, chce, żeby przyszedł a potem, jak już jest mam ochotę go stąd wywalić. 
- Po co przyszedłeś? - zapytałam siadając na kanapie. 
Zmarszczył brwi i dosiadł się obok mnie. Skierował swój wzrok na mnie i patrzył się głupio. Nie no, dobra, on zawsze się głupio patrzy. Niech sobie idzie poszukać jakiejś dziwki i niech sobie ją przeleci... Czy ja jestem zazdrosna? Nie, na pewno nie. Nie mogłabym być o niego zazdrosna. Steven jest moim przyjacielem a to, o tych dziwkach to chodzi tylko o niego samego, bo powinien sobie w końcu znaleźć kogoś porządnego.
 Podczas, gdy ja kłóciłam się sama ze sobą, Steven objął mnie ramieniem i uśmiechnął się zadziornie. 
- No Maleńka, ja się za tobą stęskniłem. Nie wierzysz mi? - wyszeptał mi na ucho.
Przeszedł mnie dreszcz, co nie uszło jego uwadze, dlatego uśmiechnął się jeszcze bardziej. Co jest? Tak nie może być, do cholery! Odwróciłam głowę w jego stronę z zamiarem odepchnięcia go, ale on zamiast czytać w moich myślach i grzecznie się odsunąć, delikatnie mnie pocałował, po czym odsunął się z jeszcze większym zacieszem niż Adler. 
 Wywróciłam oczami, po czym podniosłam się z kanapy i ruszyłam w kierunku schodów. Wchodząc już po nich zauważyłam, że Steven przygląda mi się uważnie.
- Idę do siebie, jakby co chłopacy są w kuchni. - rzuciłam i poszłam na górę.
Zaśmiałam się cicho, kiedy Tyler podniósł się i poszedł za mną. Jak jakiś pies, wszędzie pójdzie za swoją panią. Nie no, on potrafi się postawić, ale i tak zrobi to co mu każę. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, kiedy poczułam jego dłonie na moich biodrach, ale dla niepoznaki strzepnęłam je. Weszłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. 
- No ej, wpuść mnie - usłyszałam. - Kocie, kotku, skarbie, kochanie... - myślałam, że padnę ze śmiechu, kiedy on tak błagał o wpuszczenie do środka.
Ale jak mnie nazwał? "Kocie, kotku, skarbie, kochanie". Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się tak dziwnie ciepło na sercu. Otworzyłam drzwi, a wtedy na twarzy Stevena pojawił się piękny uśmiech. Wszedł do pokoju i rzucił się na łóżko. Poklepał miejsce obok, abym położyła się obok niego, ale jakoś nie zamierzałam przeleżeć całego dnia. Pokręciłam głową.
- Tylko na chwilkę - zrobił te swoje proszące oczka. - No chodź.
Przybliżył się do mnie i pociągnął za rękę w swoją stronę, tak, że znalazłam się koło niego. Uśmiechnął się. Westchnęłam i zaczęłam szukać pilota od telewizora. Kiedy go znalazłam w łączyłam telewizor tylko, że za dużo to się nie naoglądałam, bo Tyler zasłonił mi cały widok swoim cielskiem. 
 Usadowił się nade mną i spojrzał mi w oczy. Ręce położył tak, żebym mu nie uciekła, po czym nachylił się. Bardzo nisko się nachylił. Moje serce zaczęło bić szybciej... To jest bardzo normalne, prawda? Schylił głowę jeszcze niżej, tak, że teraz nasze nosy stykały się ze sobą. Zamknęłam oczy i poczułam jak jego ręka wędruję pod moją bluzkę. Czy mam zareagować? Co ja mam zrobić, do cholery? Zabrać jego ręce, czy pozwolić mu mnie... Przelecieć?

***

- To jest bardzo niebezpieczne! Nie będę ci pomagać! 
Taki oto argument podał Steven Adler, aby nie gotować razem z McKaganem. Wyższy z blondynów wywrócił oczami i strzelił w perkusistę z jakiegoś kremu do ciasta. Poszkodowany odskoczył w bok, czym wpadł na Stradlina, który przyglądał się całej tej sytuacji. 
 Wściekły Steven wziął do ręki patelnie i zdzielił nią Duff'a po głowie.
- Robisz się niebezpieczny, kiedy ktoś chce cię zmusić do gotowania. - stwierdził brunet i wyciągnął piwo z lodówki.
Basista złapał się za bolącą głowę, po czym rzucił Adlerowi mordercze spojrzenie, lecz po chwili wrócił do przygotowywania, i tak niejadalnego, kremu. Steven podszedł do Duffa i zajrzał do miski z białą paćką. Zanurzył w niej swojego palca, aby potem spróbować smaku kremu McKagana. Wypluł wszystko z powrotem do naczynia i jeszcze raz znokautował blondyna patelnią, a tamten po prostu zemdlał.
- A to za niszczenie tak dobrego kremu! - wykrzyknął i sam zaczął robić, jak to nazwał wcześniej "bardzo niebezpieczną" rzecz. No chyba, że chodziło mu o samo gotowanie z Duffem, bo to, to jest niebezpieczne. - Biedna Mandy, żeby mieć takiego chłopaka! - wykrzyknął. - Przecież to gorzej niż z Axlem, nawet kremu do ciasta nie potrafi zrobić!
Izzy zaśmiał się, po czym włożył na głowę swój święty beret, któremu chyba nawet imię nadał tylko nikomu nie powiedział, jak ono brzmi. Wcześniej jednak, przed założeniem beretu, przeczesał swoje ciemne włosy dłonią, żeby było efektowniej oczywiście. A później, nadal się śmiejąc bez wyjaśnień, gdzie idzie, wyszedł z Hellhouse'u.
 Za to Steven w tym czasie przyrządzał krem. Sam nie wiedział na co, on jest potrzebny Duffowi, ale robił go. Po jakimś czasie dołączyła do niego Rosemary, która wpadła w odwiedziny. I tak oto państwo Adler gotowali razem, dla Mandy. Oni tego nie wiedzieli, ale taka była prawda. W końcu McKagan stara się tak właśnie dla niej.
 Do domu jak błyskawica wpadła Natalie, która wyszła sprawdzić pocztę. W ręce trzymała jakiś list. Z uwagi na to, iż w salonie i kuchni byli wszyscy oprócz Faith i Izzy'ego, otworzyła go szybko i zaczęła czytać na głos. A po pierwszych przeczytanych słowach zwróciła na siebie uwagę każdego.
 Slash podszedł wraz z Erin do listu i z zaciekawieniem spojrzeli na jego treść, aby upewnić się, że to co czytała Nat jest prawdą. Z tego wrażenia Hudson złapał się za głowę i zaklął. 


Zaproszenie!

Dnia 3 września 1985 roku o godzinie 17:00 w kościele Św. Stanisława zostaną połączeni Sakramentem Małżeństwa Liliana Thompson i Michael Jackson.
Po uroczystości miło nam będzie gościć Państwo. na uroczystej kolacji, która odbędzie się w Neverlandzie.

Na uroczystość serdecznie zapraszają Narzeczeni.


- Kurwa. - wyrwało się z ust Duffa, który aktualnie leżał na kanapie.
Steven z tego wrażenia upuścił łyżkę, którą mieszał krem. Spadła ona na podłogę, ale zaraz znalazła sobie nowych właścicieli - Młodego i Scotta. Kiedy pieski wylizały łyżkę, spojrzały z wyczekiwaniem na Adlera, który nawet nie zwrócił na nie uwagi. Przeszedł obok nich i również, aby upewnić się czy treść listu jest prawdziwa, zaczął czytać po cichu sam. Niestety była to prawda. Lily i Michael biorą ślub.




Perspektywa Faith...

Wsunął dłonie pod moją bluzkę, przez co przeszedł mnie dreszcz. Złączył nasze usta w czułym pocałunku. Uśmiechnęłam się, czym rozłączyłam je. Na jego twarzy również pojawił się uśmiech. Mam się na to zgodzić? Mam mu pozwolić mnie przelecieć? Kurwa, nie. On nie może, nie chcę, żeby doszło do czegoś między nami.
 Odwróciłam się na bok, czym przeszkodziłam mu w... We wszystkim. Nie mógł teraz mnie całować ani wpychać łap pod bluzkę. Wiedziałam, że jest mu przykro z tego powodu, iż nie chcę, jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z nim, ale nic nie poradzę na to, że jesteśmy przyjaciółmi a na dodatek on jest starszy, a ja dziwką nie jestem. 
 Zadzwonił telefon, który uratował mnie od, jakichkolwiek wyjaśnień. Podniosłam się do pozycji siedzącej i odebrałam.
- Tak? - zapytałam i spojrzałam Stevenowi w oczy, po czym szybko spuściłam wzrok.
Tyler westchnął i podniósł się z łóżka. Chodził w kółko po pokoju aż w końcu wyszedł na balkon, żeby zapalić.
- Faith? Tu Joey... Postaw to tam. Nie, nie tam, do cholery!... Wybacz, to do Iana. - usłyszałam znajomy głos.
Uśmiechnęłam się szeroko i przygryzłam delikatnie wargę.
- Tak, to ja. Już się wprowadziliście? 
- Tak, tak, właśnie się rozpakowujemy - wyobrażałam to sobie. W ich domu na pewno panuje jeden wielki chaos a Tempest stoi teraz na środku tego wszystkiego, uśmiechając się nerwowo i rozmawiając przez telefon. - Ee... Jesteście dzisiaj zajęci, czy coś?
- Dzisiaj? Ja... - spojrzałam w stronę Stevena, który od pewnego czasu przyglądał się mi. - Joey, dzisiaj mam pewną sprawę do załatwienia, ale... Możecie przyjść.
- Wiesz, jeśli nie macie czasu, to możemy przyjść kiedy indziej...
- Nie, przyjdźcie, chłopacy są dzisiaj wolni. Siedzą na dupach i oglądają telewizje.
Kiedy już przekonałam Tempesta do tego, aby do nas przyszli, podałam mu adres i rozłączyłam się. Odłożyłam telefon na szafkę, wzięłam do ręki poduszkę i zaczęłam skubać skrawek materiału.
 Podniosłam wzrok na Stevena, nadal stał oparty o drzwi balkonowe i przyglądał się mi. Zgasił papierosa i podszedł bliżej łóżka. Ukucnął przede mną i złapał mnie za rękę. Nic nie mówiliśmy, tylko się na siebie patrzyliśmy. Tyler jest moim przyjacielem i nie powinien być kimś więcej. Nigdy. Przecież ja nie nadaję się dla niego. Jestem za młoda, żeby z nim być, choć tacy jak on wolą takie. Ha, przecież on woli kobiety, które są z natury pewne siebie a nie takie, które są chamskie i niemiłe, aby ukryć swoją nieśmiałość. Tak, jestem nieśmiała a szczególnie jeśli chodzi o stosunki z facetami. I on to wie. 
 Odgarnął mi włosy za ucho, po czym podniósł się i usiadł na łóżku. Pocałował mnie w czubek głowy i przytulił się do mnie.
- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza i, że bardzo mi na tobie zależy - powiedział cicho. - Nie chcę, żebyś robiła coś tylko dlatego, że ja tego chcę. Powiedz mi, jeśli...
- Steven, skończ - wstałam, a jego wzrok podążył za mną. - Czy wszystko musi tak wyglądać? Powiedz, do cholery jasnej, co czujesz i po sprawie.
Spuścił głowę. Bałam się jego odpowiedzi, sama nie wiem czemu. A najdziwniejsze jest to, że bałam się tego, iż powie, że nic nie czuje. Zabolałoby mnie to, bardzo. Mieliśmy być przyjaciółmi, ale... Nie, nie ma żadnego "ale", niech powie i koniec.
- Nic do ciebie nie czuję. Nasze stosunki są czysto przyjacielskie. - odpowiedział.
Uśmiechnęłam się blado. To znaczy, że... Na co ja liczyłam?! Nie powinnam nawet myśleć, że odpowie "tak, czuję coś do ciebie. Kocham cię." Nie, nie chciałabym tego. Naprawdę wolę, żeby było tak jak teraz. Mieliśmy być przyjaciółmi i będziemy przyjaciółmi, tak jak chciałam.

***

Zeszłam na dół do chłopaków, aby oznajmić im, że Europe przyjadą do nas. Spojrzałam na ich zmartwione twarze i zmarszczyłam brwi. No co im się znowu stało? Piwo się skończyło i nie wiedzą, kto ma po nie iść? Zerknęłam na Erin. Jej wyraz twarzy również nie wyrażał entuzjazmu albo przynajmniej obojętności. No co jest, kurwa?!
 Zauważyli, że przyszłam i odwrócili głowy w moją stronę. Jak w jakimś horrorze. Ludzie, czy ja o czymś nie wiem?
- Co się stało? - zapytałam.
- Mike i Lily pobierają się. - odparła Natalie.
W sumie to zbytnio mnie to nie obchodzi. Niech robią sobie, co chcą. W końcu kiedyś Jackson powiedział mi, że to jego życie i on sam o nim decyduje. A jak chce wyjść za tą sukę, to proszę bardzo, nie mam nic przeciwko. Tylko niech nie liczy na pomoc. Zrobił jej dzieciaka to niech teraz za nią sobie wyjdzie.
 Wzruszyłam ramionami i wyjęłam z lodówki dwa piwa, po czym wróciłam na górę do Tylera, co resztę raczej zaskoczyło, ale mnie na serio nie obchodzi ten ślub Michaela. 
- Za jakąś godzinę przyjdą do nas Europe! - krzyknęłam, kiedy byłam już na górze.


_________________________________

Myślałam, że się na dzisiaj nie wyrobię, ale jakoś się udało. Z tego co widać rozdziały będą pojawiać się co 4 - 7 dni. Tak będzie na pewno. Nie wcześniej, nie później. Do powiedzenia nic nie mam, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego zapraszam do komentowania!



niedziela, 17 sierpnia 2014

Painted On My Heart XIII

Kurwa, znowu. Znowu myślałam nad zawieszeniem i skończeniem pisania, ale chyba tak już muszę mieć... Przynajmniej raz w tygodniu muszę się załamywać. A teraz przejdę już do tego cholernego początku. Mam coś powiedzieć? Nie, raczej nie. Nie mam żadnych informacji. Ha, pewnie kiedy opublikuję coś mi się przypomni i będę edytować. :D
Z dedykacją dla deMars! Nie wiem czy to czytasz, czy nie, ale Ci dedykuję.
Miłego czytania!

________________________________________________________


Słońce mile przygrzewało, a jego promienie wkradały się przez okno i budziły swym przyjemnym ciepłem. Na Niebie nie widać było żadnych chmur, melodyjne głosy ptaków umilały popołudnie. Wszędzie czuć było nadchodzące lato, wszyscy oddawali się miłemu rozleniwieniu i przyjemnością. Odpoczywali. 
 Tego dnia do domu powrócić miał Steven. Był dokładnie trzeci czerwca, tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Wszyscy cieszyli się z przyjazdu wokalisty, jedni bardziej, a inni trochę obawiali się tego powrotu. Joe bał się, że kiedy Tyler wróci do domu, Hope nie będzie miała dla niego czasu. Bał się również, że blondynka uzna, iż Steven jest bardziej interesujący i wróci do niego.
 Przez ten czas Alice i Joey zdążyli wiele przemyśleć. Uznali, że lepiej będzie jeśli zrobią sobie przerwę, a raczej uznała tak brunetka. Perkusista był przeciwny tej decyzji, ponieważ chciał być z Alice, jednak kiedy zrozumiał, że dzięki temu "rozstaniu" ich związek może wyjść na dobrą drogę, zgodził się.
 Wszyscy chłopacy pojechali po zaopatrzenie na powrót Tylera, czyli wódkę, piwo i inne alkohole, jakie by znaleźli w sklepie. Alice jeszcze nie było. Od czasu dowiedzenia się, że Joey ją zdradza wyprowadziła się z powrotem do swojego domu, czasem tylko wpadała do przyjaciół na herbatę, bądź kawę. Dlatego w domu przebywała tylko Hope. Nicole pojechała razem z chłopakami, mówiąc, iż ma coś do załatwienia na mieście. 
 Blondynka odłożyła do szafki czysty, wytarty ścierką talerz i zaczęła poruszać się w rytm muzyki z piosenki puszczonej w radiu. Cicho podśpiewując The Rolling Stones uśmiechnęła się. Cieszyła się z przyjazdu Stevena najbardziej z całej szóstki przyjaciół. A raczej piątki, ponieważ Nicole tak naprawdę nie poznała jeszcze Tallarico. Hope bała się jednak tego, iż Tyler znowu będzie chorobliwie zazdrosny, co również udzieli się Joe'mu. 
 Westchnęła, gdy do jej uszu dobiegł dzwonek obwieszczający, iż ktoś przyszedł. Pewnie czegoś zapomnieli, pomyślała i ruszyła otworzyć, jednak osoba po drugiej stronie widocznie zaczęła się niecierpliwić, bo po chwili usłyszała brzdęk, a potem dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Widok osoby, którą zobaczyła zaskoczył ją i to bardzo, aż upuściła białą ścierkę w turkusowe paski.
- Witajcie, skurwysyni! - Steven wydarł się na cały dom upuszczając dwie torby, które trzymał w rękach. - O Hope... Hope, kurwa! - rzucił się na dziewczynę i mocno przytulił, a raczej ścisnął tak, że nie mogła oddychać.
Jedyne do czego była zdolna w tej chwili, to wtulenie się w Tylera z wielkim uśmiechem, który nie znikał z jej twarzy. Oderwała się na chwilę od niego, aby pocałować go w policzek. Chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej.
- Miałeś wrócić popołudniu, chłopacy by po ciebie przyjechali. - powiedziała. - Czemu nie zadzwoniłeś?
- Maleńka, nie potrzebuję nianiek. I to takich nie udolnych... Oni by głaz ważący tonę zgubili. A tak to jesteśmy sami i możemy porozmawiać.
Pociągnął ją w stronę kanapy, na której usiedli. Lennon, który dotychczas siedział na górze, w pokoju Brada, zbiegł na dół i kiedy tylko zauważył Stevena, rzucił się na niego. Zaczął lizać go po twarzy i machać ogonem na znak, iż się cieszy. Chłopak pogłaskał go po głowie i ściągnął a raczej próbował ściągnąć psa ze swoich kolan. Labrador nie ustępował i dalej zachęcał swojego pana do zabawy.
- Nie widział cię dwa miesiące, daj mu się nacieszyć. - dziewczyna zwróciła się do wokalisty.
Tyler spojrzał na nią, próbując jednocześnie odepchnąć łeb psa ze swojej twarzy. Hope zaśmiała się, na o Lennon zaszczekał i powrócił do "całowania" Stevena.
- A ty się za mną nie stęskniłaś? - zapytał. - Ja bym, kurwa, nie wytrzymał bez ciebie, gdybym miał siedzieć tam dłużej - spojrzał na psa, który przyglądał się mu. - Za tobą też tęskniłem, stary.
Pies skoczył na niego i kontynuował lizanie go po twarzy. Wokalista zaśmiał się i kiedy w końcu udało mu się opanować sytuację, z powrotem przytulił się do blondynki. Lennon niestety musiał się temu przyglądać z podłogi, z czego zadowolony nie był.
- Jesteś cały obśliniony. Idź się umyć, panie Tyler, ale to już! - krzyknęła rozbawiona dziewczyna.
Steven posłusznie wstał i powędrował do łazienki. W tym czasie Hope powróciła do kuchni i wzięła się za robienie obiadu. No, bo przecież kto zrobi, jak nie ona? Tyler jakoś nie odkrył swoich zdolności kucharskich, a Lennon... Jest psem.
 Po chwili z łazienki wyszedł chłopak. Podszedł do blondynki, która wyciągała mięso z lodówki i zajrzał jej przez ramię. 
- Co na obiad? - zapytał.
Niestety musiał natychmiastowo opuścić kuchnię, bo jak to powiedziała Hope "tylko przeszkadzał i nie pomagał". A poza tym psu znudziło się siedzenie na podłodze i nabrał ochoty na spacer ze swoim panem, który mimo niechęci musiał z nim iść. A kiedy już wrócili zmęczony Steven, poszedł spać przez co przegapił libacje alkoholowe z resztą zespołu.


***

Budzimy go? - spytał Joe.
Wszyscy popatrzyli na niego, jak na idiotę. Ten w geście obronnym uniósł ręce do góry, po czym pociągnął kolejnego łyka wódki. Reszta tylko pokręciła głowami z dezaprobatą. Tom spojrzał pytająco na Hope, jakby to od niej zależało to, co zrobią ze śpiącym Tylerem. Ta tylko wywróciła oczami.
- Zanieście go na górę do pokoju. - odparła i poszła do Perry'ego.
Hamilton i Whitford wykonali polecenie i ze śpiącym Stevenem poszli do jego pokoju. Joey już dawno leżał obok kanapy, gdzie zwykle wyleguje się Lennon. Upił się i zasnął, a pies za to wskoczył na łóżko i zaczął się cieszyć. Alice, która przyszła popołudniu już dawno opuściła dom Andersonów z uwagi na stan jej byłego chłopaka. Wszyscy bardzo jej współczuli, ponieważ wiedzieli jak bardzo perkusista jest dla niej ważny.
 Lennon zawarczał, kiedy Joe wstał z fotela i objął w pasie Hope. Zachowanie psa zdziwiło każdego. Nigdy tak się nie zachowywał, lubił bruneta a nawet uwielbiał z nim przebywać. Blondynka spojrzała z zaskoczeniem na labradora i wyrwała się Perry'emu. Podeszła do kanapy, po czym usiadła na niej i zaczęła głaskać Lennona. 
 Joe, któremu nie spodobało się to, że jego dziewczyna woli siedzieć z zazdrosnym psem niż z nim, poszedł na górę sam i zamknął się w swoim pokoju. Dziewczyna tylko pokręciła głową i spojrzała na Nicole, która od pewnego czasu przyglądała się jej i psu.
- Perry focha strzelił. Ha, jest zazdrosny o psa - zaśmiała się brunetka i opróżniła kieliszek z winem. - Nie pójdziesz do niego? Przecież on właśnie na to liczy, na to, że ty teraz do niego pójdziesz i będziesz go przepraszać, faceci...
- Nie mam zamiaru do niego iść. Nachlał się i teraz mu odwala, wiesz, zazdrość o byle co... Nie dam mu tej satysfakcji. Nie może myśleć, że on tu rządzi. - odpowiedziała, na co Nicole pokiwała głową z uznaniem.
- Masz rację, nie może tak myśleć. Gdyby Tom obraził się na mnie za takie coś, to by w łeb dostał, całe szczęście on taki nie jest... A co mu się stało, że taki zawzięty? - wskazała ruchem głowy na Lennona.
Hope spojrzała na psa i pogłaskała go po łbie. Ten wtulił się w nią i zamruczał, przez co dziewczyna zaśmiała się i podniosła wzrok na Nicole, która zapalał papierosa. Blondynka wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, może też jest zazdrosny, jako tak woli... Stevena. - dodała ciszej.
Brunetka udała, że nic nie słyszała i nie drążyła tematu. Dopiero teraz Hope mogła stwierdzić, jaka jest. Znały się w końcu już miesiąc, Nicole zawsze odznaczała się ponad przeciętną inteligencją. Była pewna siebie, miała pełno wdzięku i gracji. Po jej zachowaniu można było poznać, że pochodziła z jakiejś bogatej rodziny, jednak blondynka nigdy o to nie pytała.
 Hope podniosła się z kanapy i mówiąc Nicole, że idzie już spać, udała się na górę. Za nią pobiegł, oczywiście, Lennon. Kiedy była już na górze, stanęła przed drzwiami do pokoju Joe'go, ale po dłuższym zastanowieniu zdecydowała się, że poczeka aż chłopak wytrzeźwieje. Odwróciła się w stronę swojej sypialni z zamiarem wejścia do środka, lecz przeszkodził jej w tym Steven, który widocznie się obudził i postanowił wyjść.
- Czemu nie śpisz? - padło z ust zaskoczonej dziewczyny.
Chłopak spojrzał na nią tak, jakby powód jego pobudki był oczywisty.
- Już się wyspałem - oznajmił. - Głodny jestem. - powiedział tonem małego dziecka.
Dziewczyna zaśmiała się, ale po chwili uspokoiła się i powiedziała Tylerowi, żeby poszukał czegoś w kuchni. Ten zrobił minę, która mówiła "myślisz, że nie wiedziałem?" i zszedł na dół, zostawiając blondynkę z psem.
 Z uśmiechem na twarzy otworzyła drzwi od pokoju i weszła do środka. Rzuciła się na łóżko i cicho westchnęła. Tak bardzo cieszyła się z powrotu przyjaciela, że mogła uśmiechać się na okrągło, co raczej przeszkadzało Perry'emu, lecz Hope nie zwracała na niego uwagi. Lennon wskoczył obok niej. Pies również sprawiał wrażenie zadowolonego, ale co mu się dziwić, w końcu to jego pan wrócił do domu. 
 Po kilku minutach do pokoju wszedł Steven z zawiedzioną miną. Usiadł na łóżku i spojrzał z żalem na dziewczynę.
- Lodówka jest pusta, wszystko zeżarliście i nawet nic mi nie zostawiliście! - powiedział, po czym położył się między Hope a Lennonem.
Blondynka znów wybuchła śmiechem a pies zaszczekał radośnie i po chwili już leżał z łbem położonym na brzuchu Tylera. Chłopak pogłaskał go.
- No wybacz, było trzeba nie spać tyle... - nie dokończyła, ponieważ jej usta zostały zatkane przez wargi Stevena.
Dziewczyna nie oddała pocałunku tylko spojrzała ze złością na przyjaciela. Ten zrobił niewinną minę i mruknął ciche "przepraszam, ale się stęskniłem".  Hope wywróciła oczami i odsunęła się dalej od niego tak, aby zachować pewną, bezpieczną odległość. Westchnęła i spuściła wzrok. Nie chciała tego, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Zresztą wszystkie uczucia, jakie żywiła do Tylera próbowała ukryć przed nim samym, Joe i sobą. Tak bardzo chciała ułożyć sobie życie inaczej. Niestety było to niemożliwe, dzięki Stevenowi. 
 Podniosła na niego wzrok. Nadal siedział w tym samym miejscu i wpatrywał się w nią przepraszającym wzrokiem. Ale, czy można przepraszać za to, że się kocha?
- Steven, powiedz mi... Na pewno już nie wrócisz do narkotyków? - zapytała po chwili.
Zadała to pytanie. Kiedyś obiecała mu, że jeśli rzuci, wróci do niego. A teraz? Czy była gotowa spełnić obietnice? Czy chciała zostawić Joe dla niego? Tyler nadal miał nadzieję, że tak. Nie, były to jego marzenia, cóż, nierealne. Bał się. Czego? Prawdy. Obawiał się, że dziewczyna powie mu, że ich związek nie ma szans, aby w ogóle zaistnieć. 
- Jestem zupełnie czysty. - odparł.
Hope pokiwała głową. Kiedy tak na niego patrzyła, jej serce rozlatywało się na miliony kawałeczków. Tak bardzo chciała powiedzieć mu, że do niego wróci. Ale sama wmawiała sobie, że nie może. Wmawiała sobie, że go nie kocha. Wtedy, kiedy śnił się jej, obawiała się jego powrotu i swojego własnego zachowania. 
- Mam dość - powiedział. - Nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność. Powiedz mi w końcu, kochasz mnie, do cholery?



___________________________________________

Myślałam, że już tego nie skończę. Miałam dodać jutro, ale dzisiaj też chyba może być. Nie mam nic do powiedzenia, zresztą jak ostatnio... Mogę Wam jedynie powiedzieć, że jutro mnie nie będzie. To tyle. Zapraszam do komentowania! A teraz lecę do Maddie...


środa, 13 sierpnia 2014

I Don't Want To Miss A Thing 17

No to ten... Pierwszy raz nie zapomniałam i bardzo dziękuję Wam za te 6 tysięcy wyświetleń!
W tym rozdziale jest dużo Izzalie, tak jak wszyscy chcieli (chyba wszyscy chcieli). Chciałabym jeszcze podziękować Estranged i Angie za to, że podały mi swoje pomysły. Jest perspektywa Izzy'ego i są Skid Row, mało ich, ale są. :D To chyba wszystko co chciałam powiedzieć.
Miłego czytania!
______________________________________________


Perspektywa Natalie...

Nudzi mnie już to. Co? Te dni, w których bez żadnego celu kręcę się po Hellhouse'ie. To robi się denerwujące. Powinnam znaleźć sobie jakieś zajęcie, albo faceta. Tak, faceta. Z tego co wiem Izzy znalazł sobie jakąś nową laskę. A ja? A ja siedzę i o nim myślę. Bo co? Bo tęsknię? Bo mam dosyć tego wszystkiego? Bo chce mu wybaczyć? Tak, tak, tak kurwa. Kocham Stradlina. Kocham go. Ale niestety ja pierwsza się nie odezwę. Nie zamierzam mu mówić, że to ja tęsknię i go potrzebuję. O nie, on musi mi to powiedzieć. A jeśli nie powie?
 Podniosłam się z fotela i skierowałam się na górę. Steven i Jeff wrócili wczoraj późno w nocy i od razu poszli spać. Znaczy Izzy, Adler poszedł do kibla, bo się czymś zatruł. A co z tą dziewczyną? Nic o niej nie wiem... A gdybym tak wypytała o nią Popcorn'a? Nawet dobry pomysł tylko, że... Czy nie będzie niczego podejrzewać? Nie, jest na to za głupi. 
 Po cichu otworzyłam drzwi od jego pokoju. Nawet nie wiem po co, bo grał na perkusji. Trzasnęłam drzwiami, no, całkiem głośno. Odwrócił swój łeb w moją stronę i się wyszczerzył, jak zawsze. Wywróciłam oczami. Naprawdę nie miałam ochoty na jego wygłupy. 
- Steven - zaczęłam. - Kim jest ta dziewczyna Izzy'ego?
No co? Najlepiej prosto z mostu. Jak bym zaczęła inaczej, to by zadawał głupie pytania i rozmowa by się przedłużyła. A poza tym sama mogłabym się w tym wszystkim pogubić i mój plan legł by w gruzach.
 Zmarszczył brwi, przy czym śmiesznie wyglądał. Ja się w ogóle zastanawiam, jak Rosemary może go chcieć. Może jest trochę słodki, ale tak poza tym, to nie ma nic do zaoferowania. No chyba, że ma... Zerknęłam w dół, ale po chwili szybko podniosłam wzrok na jego twarz.
- Nazywa się Kate - odpowiedział. - Przeleciał ja w Roxy, to wszystko co wiem. Podobno ładna. - powrócił do grania.
I tyle? Dała mu dupy i była ładna? To, to... No kurwa, myślałam, że Stradlin jest inny. Myślałam, że nie leci na wygląd. Myślałam, że nigdy nie chciałby być z jakąś dziwką. Myślałam, że jeszcze coś do mnie czuje... To nie miało być tak! Przecież... Zawsze myślałam, że woli dziewczyny, które zna. Którym może zaufać a nie takie co dadzą mu dupy z miłą chęcią. A ja? Czy ze mną też był tylko dlatego, że dałam mu kurwa dupy?! Dlatego, że byłam głupia i mu zaufałam? Dlatego, że jestem... jestem łatwa? Czy ja jestem łatwa? Czy jestem puszczalska? Czy to przeze mnie? Tak, kurwa jestem i to przeze mnie.
 Podeszłam bliżej Stevena i wyrwałam mu pałeczki z rąk. Spojrzał na mnie zaskoczony, pewnie tym faktem, iż jeszcze tu jestem. Ale co on myślał, że sobie pójdę? Że nie zależy mi na Jeff'ie?
- Jest dziwką? - spytałam próbując zachować spokój.
- Nie wiem... Chyba tak, no przecież dała się mu przelecieć po kilku minutach znajomości. Podobno była dobra, to chce z nią być. W sumie to gdybym znalazł taką dobrą w łóżku, to też bym... Ale mam cudną Rosemary! - krzyknął w połowie wypowiedzi. Ten to chociaż myśli o swojej dziewczynie.
 Westchnęłam i rzuciłam pałeczki na podłogę. Perkusista obrzucił mnie zabójczym wzrokiem i zabrał się do zbierania swoich "skarbów". Wyszłam z pokoju i zeszłam z powrotem na dół. Czy Izzy zdradzał mnie tylko dlatego, że byłam zła w łóżku? A dlaczego ja go zdradzałam? Niezłe pytanie. Sama nie potrafię na nie odpowiedzieć. Bo czułam się niechciana i niekochana przez Stradlina? Raczej tak, ale... Mogłam mu o tym powiedzieć a nie szukać szczęścia, gdzie indziej. Tylko, że on... Też wierny mi nie był. Dlaczego? Nie wiem.
 Usiadłam na kanapie i zaczęłam wpatrywać się w obraz wyświetlany na ekranie telewizora. Jakiś program kulinarny. Kto na to włączył?! Przecież nikt w tym domu nie ogląda takich rzeczy! Zaczęłam szukać pilota, którego nigdzie nie było. Kurwa no, czemu wszystko tu ginie? 
 Moją uwagę zwróciły hałasy dochodzące z kuchni. Zmarszczyłam brwi i poszłam zobaczyć co się tam dzieje. I... Tam był Duff. Gotujący Duff. A raczej Duff próbujący gotować. Podeszłam do niego i przyłożyłam mu rękę do czoła, aby sprawdzić czy nie ma gorączki. W tym samym momencie zauważyłam mój, kochany pilot od telewizora. Leżał sobie na blacie kuchennym.
- Zabieraj te łapy! - krzyknął basista i strącił moją rękę ze swojego czoła. 
- Więc to ty oglądasz programy kulinarne? Po co? Martwię się o ciebie. - powiedziałam.
McKagan spojrzał na mnie tak, jakby powód, dla którego gotuje był by oczywisty. Jednak dla mnie jakoś nie było to tak jasne, jak dla niego.
- Oglądam, bo chcę nauczyć się gotować, czy to nie jest kurwa proste? - spytał. - Wiesz, chcę być ideałem dla Mandy, żeby mnie nie zostawiła.
Duff dba o swój związek bardziej niż Amanda? To jest trochę dziwne, ale on ostatnio i tak trochę zbabiał. Sprząta i to nie tylko u siebie, słucha się Brixx, mniej pije a o ćpaniu nawet mowy nie ma i na dodatek chce nauczyć się gotować! To jest dopiero przykład starającego się, zakochanego mężczyzny. Nie to co Izzy... On się w ogóle nie starał. W pewnym sensie dobrze, że McKagan kocha Mandy, ale w takim razie odpada propozycja seksu z nim...
 Zaśmiałam się. Blondyn spojrzał na mnie ze złością.
- Nie śmiej się kurwa, bo to naprawdę jest trudne, tak nie pić wódki przez cały dzień. - oznajmił.
- Dobra, dobra, to rób lepiej to jedzonko dla swej Mandy. - odparłam i zabrałam pilota.
Wróciłam do salonu, usiadłam w fotelu i nareszcie mogłam przełączyć kanał. Jak się tak zastanowić, to rzeczywiście chciałabym, aby Jeff był taki idealny. Nie teraz, bo ten jego idealizm przypadłby tej całej Kate. Idealny mógłby być wtedy, kiedy był ze mną. O tak, facet marzeń. 
 Ale co ja będę robić? Duff gotuje, Axl i Erin śpią lub robią inne rzeczy, Slash to na pewno śpi, Adler gra, Izzy też pewnie śpi, a Faith... Faith też śpi. Za wcześnie jeszcze dla nich. Przecież dopiero dziewiąta. To znaczy Faith mogłaby już wstać, bo z tego co wiem Tylera dzisiaj u niej nie ma, więc mogę sobie tak po prostu wejść do jej pokoju. Zresztą zawsze mogę, ale kiedy jest u niej Steven, to ta małpa zawsze mnie wywala. Ale teraz to raczej wizyty Tylera zakończą się, bo Young będzie z Bon Jovi'm. Musi być. Bo tak szczerze to nie wiem, jak ona może przyjaźnić się z o osiemnaście lat starszym facetem. Rozumiem dla kasy, seksu, ale tak po prostu? A może przyjaźnią się tylko dlatego, że Steven chce ją przelecieć i czeka na odpowiednio moment? Nie. Przecież widać, że facet ją kocha. Tylko ona go nie chce. Biedny Tyler... O czym ja w ogóle myślę? No tak, ta ich sprawa jest ciekawa, ale... Chociaż znalazłam sobie inne zajęcie niż myślenie o Izzy'm.
 Podniosłam się ociężale i poszłam na górę. Może ta droga byłaby miła i przyjemna, ale niestety na schodach wpadłam na kogoś. A tym kimś był Izzy. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam w jego ciemne oczy, po czym szybko spuściłam wzrok. Chciałam z nim pogadać, wygarnąć mu, ale jednocześnie pragnęłam minąć go bez słowa. 
- Nat - usłyszałam, jak wypowiadał moje imię. Może mi się zdawało, ale powiedział to tym samym czułym tonem, jak kiedyś. - Natalie, chciałabyś porozmawiać?
Chyba się przesłyszałam. On chce ze mną rozmawiać? Teraz, kiedy ma już nową dziewczynę? Teraz, kiedy ja ciągle próbuję zapomnieć? No chyba sobie żartuje. Nie ma mowy. Jeszcze mi nadzieje zrobi.
- Proszę. - wyszeptał.
Spojrzałam na niego z wyższością i skinęłam głową na znak, iż się zgadzam. Zaprowadził mnie do swojego pokoju. Tyle wspomnień... Jeszcze miesiąc temu, każdego dnia budziłam się właśnie tutaj, obok Izzy'ego. To tutaj pierwszy raz się kochaliśmy... A nie, to było u Slasha w pokoju, ale kurde tu też się kochaliśmy. Przyjrzałam się zdjęciom, które stały na szafkach. Widocznie jeszcze ich nie zdjął, bo były to przecież nasze wspólne zdjęcia. Raczej po rozstaniu powinien je pochować, jak nie wyrzucić. 
- To co chciałeś? - zapytałam cierpko.
Westchnął i przeniósł wzrok, właśnie na te cholerne zdjęcia. Przez chwilę myślałam, że chce mi już powiedzieć, że mnie kocha, że jestem dla niego najważniejsza, że chce do mnie wrócić. Ale nie. Niestety nie. Prawda okazała się okrutna.
- Zdjęcia - wskazał na nie ruchem głowy. - Chciałem się spytać, co mam z nimi zrobić. Chcesz je, czy mam wyrzucić? Wiesz, ramki przydałyby się do innych zdjęć. - oznajmił.
Nie wierzę. Kurwa, nie wierzę. To nie tak, cholera! Znowu wszystko idzie nie tak, jak trzeba! Tak jak chcę. Czemu? Dlaczego? Dlaczego, do cholery?! Nie, nie mogę się mu tu rozbeczeć, muszę być silna, choć to akurat nie jest w mojej naturze. A gdybym się tak rozpłakała? Przecież to działa na facetów. Przynajmniej tak widziałam, kiedy Faith udawała smutek, Tyler się zgodził na to, co chciała.
 Zacisnęłam pięści. Zaczęłam liczyć w głowie do dziesięciu, aby się chociaż trochę uspokoić. Chyba podziałało, bo rozpłakać się, nie rozpłakałam ani nie przywaliłam mu. Nie wiem czy zauważył to, co się ze mną działo, ale stał teraz i patrzył na mnie ze... Smutkiem. Czemu? Ma przecież tą chujową dziwkę, więc o co mu chodzi?!
- Masz racje, ramki mogą się jeszcze przydać - powiedziałam głosem wypranym z uczuć. - A zdjęcia... Zostawmy je. Może kiedyś będzie ładna pamiątka. 
Brunet skinął głową. A ja nie wiedziałam co mam zrobić. Nie mieliśmy o czym gadać, czyli, że mam sobie iść? Tylko tyle, że ja nie chcę. Chcę znów być Izzy'ego. Pod jednym warunkiem. Nigdy już się nie zdradzimy, choć kto wie czy wytrwalibyśmy... Ale o czym ja myślę? Przecież to już nie wróci. Minęło. Szybko minęło. I nie wróci. Już nigdy. 
- Podobno masz nową dziewczynę. Jak się poznaliście? - wścibskość. Oj tak, to jedna z moich wad. Nie, zalet.
- A czy to ważne? - zapytał. - Nie będę ci się spowiadać, wypierdalaj.
Te słowa bolały. Bardzo bolały. W tym momencie pękłam, jak bańka mydlana. Wszystkie emocje wybuchły. Podeszłam do Stradlina i uderzyłam go w twarz. Tak po prostu, bo powiedział, że mam iść. Dał mi do zrozumienia, że nie jestem dla niego ważna, że nie zamierza mi o niczym powiedzieć, że tak naprawdę to nie jesteśmy przyjaciółmi, tylko wrogami. 
 Złapał się za bolący policzek i spojrzał na mnie z wyrzutem. Jego oczy mówiły "dziwka", jednak nie powiedział tego. Stał i się na mnie patrzył, a ja poczułam, że muszę poprawić. Dlatego uderzyłam go jeszcze raz, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Ostatnim słowem jakie do niego powiedziałam, było magiczne:
- Pierdol się, Stradlin.




Perspektywa Izzy'ego...

No kurwa, dlaczego ona mi przypierdoliła? Bo co, powiedziałem prawdę? Po prostu nie zamierzam się jej spowiadać. Szczególnie jej. Szczerze, to nasz związek był cholernie nieudany. Na samym początku trochę czułości, przyjaźni, a potem nadszedł czas wyznań i... seksu. Tak, to chyba było najlepsze w tym wszystkim. Dobra, seks i początek związku, to było najlepsze. I chyba ją kochałem, ale zdradzałem. Rozpierdalające, nieprawdaż? Kochałem, ale zdradzałem. Kochałem, ale szukałem przygód. Kochałem, ale chciałem być wolny. Kochałem, ale tak po prostu nie potrafiłem być wierny. Ale czym się przejmuję? Przecież to już minęło, nie ma tego. Tylko, że tak trudno zapomnieć, więc kocham czy nie? Whatever.
 Dziwi mnie to, że wszyscy uważają mnie za romantyka... Przecież tak nie jest. No może kiedyś, jeszcze na początku związku z Nat, ale teraz? Teraz, kiedy ona już zniknęła, jestem jak każdy rockman. Jak taki na przykład, nie wiem, Steven Tyler czy Slash. Właśnie, jak Slash, ten to pieprzy bez umiaru. Ha, czemu ja tak nie mogę? Bo szczerze, to nie mogę. Wolałbym mieć dziewczynę na stałe. A z Natalie nam po prostu nie wyszło. Obydwoje chcieliśmy więcej wrażeń. Może to dlatego, że jesteśmy za młodzi na poważy związek? Tak, oto raczej chodzi. A gdybyśmy spróbowali jeszcze raz? Whatever.
 Właśnie "whatever", jednak ta sprawa nie jest mi aż tak obojętna, żeby po prostu powiedzieć "whatever" i mieć spokój. Kolejna dziwna sprawa, będę musiał się udać do mojego doradcy sercowego... Tylko co on pomoże mi w...? Przecież tu właśnie o Nat chodzi! Jeff, Ty geniuszu. Whatever. Ale co z Kate? Niby jest taką moją prywatną dziwką, nie? To znaczy ona ogólnie jest dziwką. Dobrą w swoim fachu dziwką. Tylko, że ja wolę mówić na to dziewczyna. Ha, kolejny fakt na to, że jestem inny. Ale, ale... Whatever.
 Czy ja muszę każdą swoją wypowiedź kończyć tym cholernym "whatever"?! Dobra, whatever. To uzależnienie, muszę iść do lekarza. Miałem myśleć o Kate i Nat, a nie o mojej chorobie. Nie no, nie ma żadnej choroby, jestem na nią za zajebisty. Ale ten policzek boli... Kolejny powód, dla którego powinienem pójść do lekarza. Tylko, że ja nie o tym... Związek z Natalie... Nie. Mówię temu stanowcze "nie", choć nie zaprzeczam, że coś do niej czuję. Kate, związek z Kate. Tak, mówię temu "tak". Przecież nie mogę być sam. Jestem jakiś chory, na serio, mówię jak jacyś jurorzy w programach. Trzeba to zapisać do mojej listy "powody, dla których muszę iść do lekarza".


***

Kilka godzin po, jakże ciekawych wydarzeniach u Natalie i Izzy'ego, Jon czekał pod Hellhouse'm. Nie został do niego wpuszczony, ponieważ Axl strzelił focha po tym, jak to Bon Jovi wychlał mu piwo. Dlatego stał przed domem i podśpiewywał jakieś przeboje Disco - Polo. Nie no, nie obrażajmy Jona, to wina Davida i Richie'go, którzy w nocy, gdzieś tak po północy, przełączali kanały w telewizorze aż w końcu usnęli  i zostawili na kanale z Disco - Polo. Jak każdy wie, ci idioci są głusi, więc mieli głośno ten telewizor a, że jeszcze to noc była, to raczej oczywiste, że po całym domu się roznosiło. I jak sobie Jon'ek spał, to mu to do mózgu wleciało i wylecieć nie chciało. 
 Faith za to nie chciało się ruszyć tyłka z domu. No niby była z nim umówiona, ale tak jakoś dwie godziny przed przyjściem Jon'a, odechciało się jej. Siedziała w salonie i próbowała zająć się pocieszaniem Natalie, której Izzy kazał wypierdalać. Również Mandy miała zajęcie. A mianowicie, namawianie Faith do wyjścia. Erin aktualnie nie było, bo poszła do sklepu, po chleb. Chłopacy to siedzieli u siebie w pokojach, więc Bon Jovi mógł sobie dzwonić i dzwonić, a drzwi i tak by nikt mu nie otworzył.
 W końcu Young się nad nim zlitowała i poszła otworzyć. Kiedy tylko blondyn usłyszał kroki, uśmiechnął się szeroko i poprawił kwiatki, które trzymał w ręce. Jeszcze tylko raz machnął grzywą i kiedy już sobie ją poprawił, bo wpadła mu do oczu, w drzwiach pojawiła się Faith.
- Cześć, Jon - powiedziała, a po chwili można było usłyszeć kroki i darcie ryja. - Poczekaj tu, ja zaraz przyjdę. - i zamknęła mu drzwi przed nosem.
Oczywiście wrzaski produkował niejaki Axl Rose. Dlaczego? A no, bo usłyszał "cześć, Jon". No a głownie to "Jon" go tak zdenerwowało. Przecież osoba, która wychlała mu piwo nie może przebywać w jego domu. Pomińmy już to, że wiele razy stracił alkohol przez osoby mieszkające w Hellhousie, ale jakoś nie wyrzucił ich z domu. Po prostu nie lubił Bon Jovi'ego, a do domu zapraszał go tylko dlatego, że razem z nim przychodził cały zespół, a Tico, Aleca, Richie'go i Davida lubił. 
 Faith podeszła do rudego i przywaliła mu w łeb. Spojrzał na nią ze złością i miał już zamiar coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu w tym Erin, która akurat weszła do domu.
- Czemu przed wejściem stoi Jon? - zapytała odkładając torby z zakupami na blat w kuchni.
- Bo nie siedzi. - prychnął Rose i poszedł zobaczyć co takiego kupiła jego dziewczyna.
Young wywróciła oczami.
- Stoi tam, bo KTOŚ nie chce go tu wpuścić. - oznajmiła blondynka, po czym zabrała swoją ramoneskę z krzesła i wyszła.
Everly podeszła do Axla i zabrała mu z ręki opakowanie ciastek, które próbował otworzyć. Niestety bez skutków.
- Kto to, do kurwy nędzy, wymyśla?! - krzyknął.
Dziewczyna pokręciła głową i otworzyła ciastka bez żadnego problemu. Rudy spojrzał na nią ze zdziwieniem. 


***

Historia opowiadająca o niby randce Jona i Faith jest bardzo krótka i prosta, nie ma co opisywać. Poszli się przejść - on liczył na coś więcej, a ona się nudziła. Rozmawiali jak za dawnych lat, po przyjacielsku. Poruszyli temat przeprowadzi Europe do Los Angeles, a potem postanowili pójść do Rainbow, gdzie spotkali Skid row. Sebastian kierując się swoją wrodzoną kulturalnością zaprosił "parę" do siebie i chłopaków...
- I wiecie, Scotti wyjebał wczoraj przez balkon. - oznajmił w pewnym momencie Rachel.
W tym czasie Bach przejął od Jona kwiaty i wsadził je do wazonu. Teraz latał po całym domu i wybierał godne miejsce dla roślinek.
- Jak to wyjebał przez balkon? - zapytała Faith kładąc nogi na stoliku.
Tym razem głos zabrał sam poszkodowany:
- Bo pewien idiota wkładał na tym balkonie spodnie - spojrzał ze złością na Dave'a. - I w pewnym momencie dołączył do nas Rachel, a potem Seba wołał na obiad i też przyszedł. Potem przylazł Rob i taki tłok się zrobił, a oni jeszcze zaczęli tańczyć...
- Nie pytajcie. - wtrącił Bolan.
- I wtedy Sebastian i Rachel strzelili tak dziwnie z biodra i ja wypadłem. - dokończył swą opowieść Hill.
- Całe szczęście nie mieszkamy za wysoko. - zaśmiał się Snake.
Scotti spojrzał na niego ze złością i popchnął go. Ten mu oddał i tak zaczęła się bitwa. Prawda, że u Skid Row jest pięknie i nie można się nudzić?
 Wieczór ten zakończył się kolejnym upadkiem, tym razem to Dave spadł ze schodów. Całe szczęście nie z balkonu. Nic mu się nie stało, oprócz tego, że chciał się chajtać z Sebastianem a to można uznać za podejrzane... A blondyn się zgodził, ale na szczęście w pobliżu nie było żadnego księdza ani Stevena Adlera. 
 A potem? Potem te pojeby poszły spać a Faith wróciła sama do Hellhouse'u. 



_______________________________________

No to już koniec. Trochę dłuższy od ostatniego. To chyba dobrze, co nie? Nie ma Staith, w sumie to nawet Faith było mało, a Stevena  w ogóle. Według mnie to ten rozdział jest taki sobie, ale może Wy sądzicie inaczej. Albo tak samo... Nie wiem. Raczej już nic nie powiem, bo zapomniałam. XD Jeśli ktoś chce mnie zjeść za ten rozdział, to proszę bardzo. No i tak, nowe opowiadanie ma już bohaterów. Bez opisów, ale zdjęcia są. Jest również zakładka "informowani" i takie tam... Zapraszam do komentowania! Czuję, że o czymś zapomniałam...




Piszę to tutaj, może nikt nie zauważy. XD Faith i Jon jeszcze będą...

piątek, 8 sierpnia 2014

Prolog


Ja nie wiem czemu to tutaj wstawiam... Jest to prolog do tego nowego opowiadania. Tak, tego, które miałam wstawić kiedy skończę Painted On My Heart, ale jakoś tak nie mogłam czekać. Nie wiem czy komuś dedykować. Nie mam pojęcia czy opowiadanie się przyjmie. Zainspirowała mnie do tego jedna pisarka z Onetu, Eve. Jednak z jej opowiadanie zgadza się tylko jeden fakt. Bohaterka. Moja również... A zresztą sami zobaczycie. Jak ktoś czytał jej opowiadanie, to będzie wiedział o co chodzi.
Bez dedykacji... Albo...
Dla osoby, która pisze piękne komentarze i mnie wychwala samymi kłamstwami na mój temat.
Dla Fly!
______________________________________


Nikt się nie cieszył ze Świata, w którym wszyscy każdego olewali, dla ludzi liczyło się tylko to, co się z nimi samymi stanie. Nikogo nie obchodziło cierpienie innych. Niektórzy potrafili naśmiewać się z osób niepełnosprawnych. Dlaczego? Jednych to po prostu śmieszyło, innym naśmiewanie się z tych pokrzywdzonych przez los poprawiało własne samopoczucie. A jeszcze inni robili to po to, aby wpasować się w otoczenie. Nikt nie był sobą, każdy chciał naśladować kogoś starszego, ważniejszego, tego wyższego rangą. Naśmiewali się z innych, bo było to modne. Tak, modne. Można tak to właśnie nazwać. W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, modne było bycie kimś innym. 
 Odsłoniła zasłony, które nie pozwalały wpaść promieniom słonecznym do pomieszczenia. Wyciągając prawą rękę przed siebie zaczęła szukać szafki, na której powinna stać szklanka z wodą, którą ostatniego wieczoru tam zostawiła. Kiedy ją odnalazła z uśmiechem na malinowych ustach, usiadła na kanapie. Wzięła małego łyka. Wiele razy zastanawiała się jak, to wygląda. Słońce, kiedy wschodzi i zachodzi. Z wspomnień, które posiadała nie zostało za wiele. Jedynie obraz matki i ojca, których już z nią nie było. 
 Był rok 1983. Rok, w którym kończyła dwadzieścia jeden lat. Była już zupełnie dorosła, ale nadal uzależniona od Jeffrey'a, przyjaciela z dzieciństwa, który podjął się jej opieki po śmierci rodziców. Pomimo młodego wieku, bo był zaledwie o rok starszy od przyjaciółki, chciał się nią opiekować. 
 Była ociemniała. Straciła wzrok w wypadku samochodowym. Auto prowadziła jej babcia. Dla obydwu kobiet nie skończyło się to dobrze. Starsza zmarła a młodsza straciła wzrok. Kilka lat po tym zdarzeniu zmarli i rodzice dziewczyny. Cierpiała z tego powodu, iż nie mogła ich nawet zobaczyć. 
 Westchnęła ciężko, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła się z kanapy i przeszła do przedpokoju, w którym czekał pies. Pogłaskała go po łbie i podeszła bliżej drzwi. Zwierzak zaszczekał radośnie.
To ja, Jeff. - usłyszała po drugiej stronie drzwi.
Uśmiechnęła się. Po tylu latach jego głos poznałaby wszędzie. Otworzyła. Każdego dnia cierpiała z tego powodu, iż nawet nie może go zobaczyć. Widzieć jak wygląda, zatopić się w jego ciemnych oczach, ujrzeć włosy, które zawsze nosił w nieładzie, potajemnie podziwiać jego uśmiech. Chciała go tylko zobaczyć, ale nie mogła.
 Brunet wszedł do domu. W jego zachowaniu można było wyczuć zdenerwowanie i niepewność. Dziewczyna, czując to, zmarszczyła brwi i ruchem dłoni zaprosiła go do salonu. Uśmiechnął się nerwowo i skorzystał z propozycji. Przysiadł na kanapie, ale po chwili znowu wstał. Podszedł do stołu i zaczął wystukiwać jakiś rytm na jego blacie. 
- Coś się stało? - blondynka podeszła bliżej.
Jego tajemnicze, ciemne oczy utkwiły w przyjaciółce. 
- Tak... Pamiętasz Willa? - przytaknęła skinięciem głowy. Irene, wyjeżdżam z nim do Los Angeles - oznajmił cicho. - I musisz jechać z nami.
Zaniemówiła. Nigdy nie wyobrażała sobie tego, że będzie musiała opuścić rodzinne Lafayette. Miała z tym miejsce za dużo wspomnień. A poza tym dla osoby niewidomej nowe miejsce zamieszkania nie było dobrym pomysłem. Nie chciała jechać, ale wiedziała, że musi. Bez Jeffrey'a nie poradziłaby sobie.



___________________________________

Krótkie jak nie powiem co. Teraz będziecie musieli sobie trochę poczekać. Haha, zanim ja kurde skończę Painted On My Heart. Może wstawię wcześniej cokolwiek, ale wątpię. Jak ja to szybko dodałam, dopiero wczoraj pojawił się dodatek, ale przecież on się nie liczy, co? Chciałabym prosić o długie komentarze, tak wiem, nie ma o czym się rozpisywać, ale tak w przyszłości, bo bardzo chcę wiedzieć, co o tym myślicie. 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Dodatek - Jim popsuł - ,,Mięsne lody" cz.2

Nareszcie! To druga i ostatnia część dodatku. Pierdole, myślałam, że nie udami się go dzisiaj dodać. Ha, więc tak... Nie będzie mnie jutro. To chyba jest najważniejsze z tego co miałam przekazać. To życzę miłego czytania!
Z dedykacją dla Fly i Maddie!
____________________________________________________


Wlecieliśmy do czegoś... Nie mam pojęcia gdzie trafiliśmy, bo głową leżę na... Tyłku Jimi'ego. Podniosłem ją szybko do góry i zderzyłem się z nogą Janis. Ej, czekajcie... Przecież to ja wpadłem tu ostatni, więc jakim cudem ona jest na mnie?! A raczej jakoś tak dziwnie leże z boku. Ale, ale gdzie my jesteśmy? Co to do kurw... kurczaków pieczonych jest?!
 Wstałem na równe nogi, pierwsze co ujrzałem to, to, że całe pomieszczenie... Nie, to jakaś grota, chyba. Po bokach do takich dziwnych tych, przyczepione były pochodnie. Jej, Jim Ty geniuszu, "dziwne te". Sam się nad sobą załamuję. Drugie co rzuciło mi się w oczy, to Janis, Jimi, Michael i John, którzy nadal leżeli na podłodze. A trzecie to ten świnio - coś tam stojący przed nami. Patrzył na Nas z politowaniem, to znaczy na nich, nie na mnie. Ja przecież pięknie stoję, nie tak jak oni. 
 Zwierze uśmiechnęło się, albo raczej mężczyzna się uśmiechnął. No, bo to coś, to chyba rodzaj męski, co nie? Niby głos ma męski, ale kto wie... Jimi zrzucił z siebie Janis, cham jeden, i wstał, po czym otrzepał się z piachu. To tu można się pobrudzić?! To my możemy się pobrudzić?! Przecież... Jeszcze nigdy... Spojrzałem z przerażeniem na świnie, a on  tylko skinął głową i ruchem ręki kazał iść za sobą. 
 Jak w transie podążyłem za nim, cały czas oglądając się za siebie i dookoła. Jedyny mądry - John, wziął pochodnie ze stojaka, czy czegoś tam i oświetlał drogę. W sumie to z ciemnością też nigdy nie było problemów. Zawsze dobrze widzieliśmy w nocy, kiedy inni ludzie nie mogli już nic zobaczyć. Ukradkiem zerknąłem na Janis, która na tą sytuacje reagował dokładnie tak samo, jak ja. Tylko, że ona dotykała wszystko co spotkaliśmy na swojej drodze, czyli skały. Sam nie wiem co jest w nich takiego ciekawego, jakby sobie na mnie nie mogła popatrzeć...
 Nagle poraziło mnie światło. Światło?! Skąd w ciemnej, jak dupa grocie światło?! Wypchnąłem się na przód, przez co potrącony przeze mnie Mike lekko się zachwiał. Dopiero teraz zauważyłem, że wyszliśmy z groty. Teraz znajdowaliśmy się w jakiejś dżungli. Co to ma być?! Jeszcze raz posłałem zwierzowi pytająco - przerażone spojrzenie, ale on znowu nie odpowiedział. Czy jestem jakiś niewidzialny? 
 Obejrzałem się do tyłu, z groty wychodził dopiero Hendrix, jak zawsze ociągając się. Pokręciłem tylko głową i z powrotem powróciłem do zadania o nazwie "patrz się na świnie, aż Ci powie". I nastał cud Boski! Kiedy wszyscy już staliśmy, jak jakieś dzieci na wycieczce, on zaczął mówić.  
- Jesteśmy teraz w moim Świecie, tutaj staliście się z powrotem ludźmi. Nie możecie już przenikać przez ściany, czy czytać w myślach, wiedzieć gdzie kto jest, czy co tam potraficie... Swoją drogą Bóg mógłby mi sprezentować takie moce, łatwiej bym przed teściową uciekał.
- Podobno jest chora. - wtrącił John.
- Ale to nie oznacza, że nie potrafi biegać - odparł stwór i powrócił do swej wypowiedzi. - Z uwagi na to, że tutaj nie macie swoich mocy, nauczycie się posługiwać naszą bronią...
- A nie możesz użyć jej na teściową? - spytał Jimi.
Nawet nie dadzą chłopu do głosu dojść... Chłopu, hmm, nadal zastanawiam się nad jego płcią. A jeśli to... Nie. Jeśli ma teściową, to i żonę musi mieć. No chyba, że ta teściowa to matka jego, bądź jej męża. A jeśli jest gejem?
- Nie, nie mogę, bo to ona ma wszystko u siebie i to ona tutaj rządzi. - odpowiedział wykrzywiając się przy tym. - Ale wracając do...
- To masz gościu przeje...kichane! - wykrzyknąłem i poklepałem go po plecach.
Punkt dla Morrisona. Znowu udało mi się nie zabluźnić, ha! Jestem taki dobry... Co?! Stop. Ja nie mogę być dobry. Świnia spojrzała na mnie ze złością, a po chwili powrócił do opowieści i czegoś tam jeszcze.
- Dostaniecie od Nas broń... - i tu urwała się moja wiedza. 
Przestałem go kompletnie słuchać i zacząłem intensywnie się mu przyglądać. Jak on jest brzydki, jak ta żona go mogła chcieć? Okropieństwo. Nie dziwię się, że teściowa go nie lubi. W ogóle to, co "to" urodziło? Jak musiała wyglądać jego matka? A ojciec? Ble, to jak musi wyglądać jego żona? Dzieci?! Ja to bym w ogóle nie dopuścił do narodzin, będą się tylko dzieci marnować i cierpieć przez swój wygląd. A jak on w ogóle ma na imię? Nie powiedział Nam. 
- Jak Ty się w ogóle nazywasz? - wtrąciłem. No co? Widocznie jesteśmy stworzeni do przeszkadzania.
Spojrzał na mnie ze złością, to pewnie dlatego, że mu przeszkodziłem, choć jest jeszcze jedna możliwość. Może zazdrościć mi urody.
- Marian - odparł po chwili. Jak ładnie... - A teraz pozwól, że dokończę. A więc, będziecie musieli przeszkodzić temu typkowi w produkowaniu lodów o smaku mięsa. Nie będzie to jednak proste, ponieważ ma on swoich pomocników. Oczywiście, kiedy powrócimy na Ziemię, aby z nimi walczyć, z powrotem będziecie mieć swoje moce. Lecz musicie nauczyć się posługiwać... 
I w tym właśnie momencie zadzwonił telefon Johna. Tak, mamy telefony. Myśleliście, że Bóg Nam nie da? Oczywiście, że jak tylko coś takiego powstało to Nam dał. Ja swój zostawiłem w domu, w innych spodniach, chyba... Reszta, oprócz Janis, nosi przy sobie. Joplin uznała, że go nie potrzebuje, bo kiedyś jakoś sobie bez niego radziła.
- Girl You know it's true, my love is for you, Girl You know it's true, uh uh uh, I love you... - Michael zaśpiewał razem ze dzwonkiem Bonhama.
Ja pierdole, Milli Vanilli? Ten to na serio... Ale w ucho wpada, trzeba przyznać. Perkusista podniósł wzrok na Mariana i zapytał się go czy może odebrać. Te tylko westchnął i machnął ręką, co raczej miało oznaczać - rób co chcesz. John uśmiechnął się i odebrał telefon, bądź dzwoniące ustrojstwo, jak to mawia Janis.
- Zbigniew?... Tak?... Szuka Nas?... Powiedz, że zbieramy truskawki przy bramie... Nie ma tam truskawek?... Były! A były, a czemu teraz nie ma?... Michał strzelił se koktajl? - westchnął. - To powiedz, że my je tam sadzimy. O tak, powiedz, że zakładamy hodowle... A co on w ogóle od Nas chce?... Ktoś zapieprzył mu towar? To pewnie Kurt... Aaa, nie o taki towar chodziło, teraz kumam. A to nie my, po co Nam niby opłatek?... Tak, tak, muszę już kończyć, bo się Marian niecierpliwi... Jaki Marian? Powiem Ci jak wrócimy, w końcu jesteśmy umówieni... No, no, pa. 
Nareszcie się rozłączył... Czekajcie, on umówił się ze Zbigniewem?! Wszyscy spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem, bądź niechęcią, ale to tylko w przypadku Hendrixa. On na wszystkich tak patrzył.
- Milli Vanilli? - zapytała Janis.
- Tak, kocham tę piosenką. Jak możesz jej nie lubić? - zdziwił się perkusista.
Kobieta wywróciła tylko oczami i odwróciła się w stronę Mariana, czym dała mu znać, że może kontynuować. Wielki potwór odchrząknął i zaczął dalej ględzić o tym, że mamy uratować Świat przed zagładą i czymś jeszcze. 
 Jedno mnie zastanawia, czy wrócimy dzisiaj do domu? Bo skoro Bonham umówił się ze Zbigniewem, to... Chyba będę zmuszony znów mu przerwać.
- Kiedy będziemy mogli sobie pójść?
Widocznie nie tylko ja zastanawiałem się nad tym, bo z ust Jimi'ego padło to samo pytanie, w tym samym czasie. Spojrzałem na niego z wrogością, ale po chwili z powrotem odwróciłem się w stronę Mariana. Widać było, że Świnia powoli traci już cierpliwość. Zaśmiałem się cicho,ale uśmieszek zniknął z mojej twarzy, kiedy Janis sparaliżowała mnie swoim wzrokiem.
- Pójdziecie dopiero wtedy, kiedy uratujecie Świat...
- A może nie chcemy? Znajdź sobie kogoś innego. - mruknął Hendrix.
Marian krzyknął dosyć głośno. Nie potrafi radzić sobie z emocjami, czy co? Na to wygląda, bo zaczął biegać w kółku i walić pięściami w drzewa. Razem z Mike'em parsknęliśmy śmiechem, a Janis znowu skarciła Nas wzrokiem. Tym razem jednak żaden z Nas nie zwrócił na nią uwagi. 
 Śmialibyśmy się jeszcze dosyć długo, gdybyśmy nie usłyszeli wielkiego tupotu, aż się Ziemia zatrzęsła. Wszyscy popatrzeliśmy na siebie z przerażeniem. Co oni tu tyranozaura trzymają? Ziemia coraz bardziej się trzęsła, a to co szło w Naszą stronę, było coraz bliżej. Jimi złapał się mocniej gitary i wycofał się o krok do tyłu, tak samo postąpiła reszta. Oprócz mnie. Nadal stałem i gapiłem się przed siebie, gdzie zaraz miał pojawić stwór. Nawet Marian przestał krzyczeć i wycofał się do tyłu.
 Przełknąłem ślinę, a moim oczom ukazał się tyranozaur. Fioletowy tyranozaur. Co oni sobie jaja ze mnie robią, czy co? Jak taki kolor to chyba kobieta, co nie? Wycofałem się i stanąłem obok Joplin, która przyglądała się gadowi z otwartą buzią. Zresztą pozostali też. No może nie wliczam w to Mariana, który podszedł bliżej tyranozaura i uśmiechnął się przepraszająco.
- Wiem mamo, mieli uratować Świat, ale z nimi nie da się pracować. No niech sama mama zobaczy. - wskazał na Nas.
Stanęliśmy w bezruchu. Wszyscy wgapialiśmy się w potwora przed Nami, lub ja kto wolał, w teściową Mariana. To już wiem, jak wygląda jego żona...
- To jego teściowa... - dobiegł mnie cichy szept Jacksona. - Wiejemy.
Pierwszy raz chyba wszyscy razem na coś się zgodziliśmy. Nie czekając na reakcję Mariana i jego "kochanej" teściowej uciekliśmy. W sumie to jak my wrócimy? Przecież weszliśmy tu kiblem. Kurde.
 Moje obawy były jednak nie na miejscu, ponieważ wyjście było. Takie sobie, ale było. W tym momencie to nawet, kurwa, pierwszy wejdę do tego kibla tylko,żeby mnie ta kobita nie zeżarła. Musieliśmy przejść jakimś tunelem. Ha, ten cały świniak myślał, że się nie skapniemy, gdzie wyjście? Aż tacy głupi to nie jesteśmy. No może Jimi, ale nie ja!



Miesiąc później, Niebo...

Po, cóż, tych dziwnych wydarzeniach, nie widzieliśmy więcej Mariana ani tym bardziej jego teściowej. Czasami nawet powracam do tego dnia i zastanawiam się, czy czasem o nie zjadła, ale to raczej mało prawdopodobne. Przecież ktoś musiał znaleźć jej nowych ludzi do pomocy w ratowaniu Świata. 
 Od tego czasu wiele się nie zmieniło, a w Naszym nudnym Niebie, przez ostatni miesiąc, sensacją było jedynie to, że Bonham zmienił dzwonek z Milli Vanilli na Madonnę "Papa Don't Preach" czy coś w tym stylu. Aktualnie idę na jakiś mecz do Jimi'ego. Z tego co wiem mają tam być wszyscy koledzy, ale pewien nie jestem. 
 Co do Boga i zagubionego opłatka, to... Leżał pod stołem. Tak, za to Nasza hodowla truskawek, hmm... No jakby to powiedzieć? Idzie bardzo dobrze. Mówię prawdę. Michael codziennie chodzi i coś przy nich grzebie. John opowiedział o wszystkim Zbigniewowi, ponieważ ten przysiągł, że nie powie Bogu. I o dziwo, nadal Ten u góry nic nie wie. Hendrix za to nawet polubił stróża Bramy. Razem grają na gitarach w każdy piątek! 
 Kiedy wszedłem do domu Jimi'ego, w telewizji zaczęły się wiadomości. Niechętnie usiadłem koło właściciela tego burdelu i zerknąłem na telewizor. Nic ciekawego. Pamiętacie jak mówiłem, że Hendrix woli przesiadywać na dworze i grać? Po incydencie z tyranozaurem, jakoś tak wolał zamieszkać w domu.
 I nagle mi, Mike'owi, John'owi, Jimi'emu i Janis, która też tu była, kopary opadły. Na ekranie wyświetliła się jakaś reporterka a za nią stał wielki, fioletowy tyranozaur. Od razu poznałem kto to. Chyba chciała zjeść blondynę z mikrofonem. Ja pierdole. Co tam się dzieje?! 
- Ulice Los Angeles zostały zaatakowany przez fioletowego tyranozaura, który chce zjeść Adolfa Scotta - wynalazcę lodów o smaku mięsnym... - tyle zdążyła powiedzieć, bo obok niej przeleciała ciężarówka. Potem coś walnęło w kamerę. 
Janis wyłączyła telewizor i popatrzyła na Nas z niemałym przerażeniem.
- Dobrze, że tam nie poszliśmy. - stwierdził spokojnie Hendrix i powrócił do picia herbaty.
I tak oto włączyliśmy na mecz.

__________________________________________________

No, to wreszcie skończyłam ten dodatek. Jupi! Nawet nie wiecie jak się cieszę! Teraz będę Was zawalać Painted On My Heart, bo chcę zacząć nowe opowiadanie. Właśnie... Pozmieniałam trochę. Nadal jednym z głównych bohaterów jest Izzy, ale reszta się zmieniła. Nie wie czy się cieszycie, czy nie, ale nie powiem Wam o czym będzie. Tak, ja taka zła. To nic, zapraszam do komentowania!