Dla wkurwiającej Evy
,,Ruda i uliczni idioci"
Bez żadnych emocji przeglądała gazetkę, która od pewnego czasu leżała już na ich stoliku. Przyniósł ją dwa dni temu, Jeffrey mówiąc, że recepcjonistka chciała ją wyrzucić, bo miejsce jej zawalała. Jednak pan Isbell pomyślał, że im może się na coś przydać, bo czas wolny trzeba jakoś znieść. A dla płci pięknej w tym mieszkaniu było to dosyć ciężkie, z uwagi na to, że obydwie nie należały do osób, które potrafią usiedzieć w jednym miejscu. Nikogo to jednak nie obchodziło, a w szczególności Williama, który wolał, żeby kobiety zostawały w domu. Dla bezpieczeństwa, oczywiście. Ich wszystkich, bo co taka jedna, biedna Molly może zrobić? Kłopoty tylko przynieść. A tego jeszcze nie mieli.
Coraz bardziej znużona przeglądaniem kolorowych obrazków, Irene podniosła się i przeciągając, ostrożnie ruszyła w kierunku łazienki, w której przebywała Molly. Pewnie zapukała do białych drzwi, zza których po chwili wynurzyła się ruda czupryna przyjaciółki. Rudowłosa podniosła wzrok na blondynę i wymachując szczotką do włosów, otworzyła usta, jednak po chwili szybko je zamknęła oczekując tego, co powie starsza.
- Weź mnie stąd, mam dość - mruknęła Irene, po czym uderzyła głową o przeżółkłą ścianę, na której wsiał wizerunek płaczącej, czarnowłosej kobiety.
- Nie jest najgorzej, przecież Will mógł nas zamknąć tu na klucz - uśmiechnęła się delikatnie, jednocześnie patrząc w górę na obraz, który zachwiał się i zagrażał życiu blondynki. - Albo wiesz, co? Możemy iść, zabierzemy psa i się przejdziemy. Chodź.
Pociągnęła jasnowłosą za rękę, tym samym odciągając ją od ściany, która w upalny dzień dawała przyjemny chłód. Molly zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu psiej smyczy, która powinna znajdować się w okolicach łóżka, ewentualnie pod, jednak nigdzie jej nie było, co poważnie zaniepokoiło rudowłosą. Wróciła się z powrotem do łazienki, w której, oprócz małego lustra, znajdowała się tylko pralka. Duża, stara i prawie niedziałająca pralka, z której za często nie korzystali, z uwagi na to, że więcej brudziła niż prała. Dlatego też zmuszeni byli do korzystania z pralni, do której co tydzień chodził Chris, który oświadczył, że chętnie się tym zajmie, bo czego nie robi się dla przyjaciół. Jednak gdy Molly spojrzała na psa siedzącego grzecznie w ich jedynym pokoju, zaśmiała się głośno i złapała za smycz, która była cały czas przypięta do obroży zwierzęcia.
Irene, która czekała już przed drzwiami, co chwila uderzała swoimi czarnymi trampkami o futrynę drzwi, która brudna była od jasnej farby, tej, którą wymalowane było całe pomieszczenie. Podniosła głowę do góry, gdy usłyszała stukot kolorowych szpilek przyjaciółki i na samą myśl o jej butach uśmiechnęła się. Wiele razy słyszała uwagi osób trzecich na temat ubioru panny Bailey. Podobno ubierała się przerażająco jaskrawo, kolorowo i wybuchowo, jak to określił jej były sąsiad. Mówiono, że jest to takie dziwne lecz wesolutkie dziecko, które każdy lubił. Ale kto by nie uległ urokowi Molly?
Opuściły teren małego hoteliku, który nie cieszył się sławą w okolicy, nawet przejezdni go omijali, ale co się dziwić? W końcu nie w każdym hotelu można spotkać brudne ściany, zakrwawione dywany i pozwolenie na trzymanie zwierząt. Jednak im to jak na razie nie przeszkadzało, cieszyli się tym, co mieli, bo lepiej być nie mogło, jak stwierdził William.
- Nie chcę tego, Molly, zabierz mnie stąd, z tego miasta. Tu wcale nie jest tak pięknie jak miało być - szepnęła blondynka spuszczając głowę i ściskając przyjaciółkę mocniej za rękę.
- Nie jest źle, patrz na to wszystko z bardziej optymistycznej strony. Przecież i taka musi być, Irene...
- Nie ma jej, do cholery - podniosła głos. - Zawsze będę na 'nie', zrozum. To nie tak miało być...! W ogóle nie powinnam tu być, nie powinnam z tobą chodzić po mieście na cholerne spacerki i dobrze o tym wiesz. Wyobrażałam to sobie inaczej, Will i Jeff mieli znaleźć pracę, i jakoś na ludzi wyjść. Powinniśmy siedzieć teraz w normalnym domu albo chociaż... Oni przecież mieli mieć ten zespół, tak, ja już to widzę. Ciekawe kiedy, przecież my nie dożyjemy tego w tym chlewie. Bądźmy szczerzy, sama nie chcesz tu być, przyszłość nie jest pewna, Molly. Nie wiemy, co będzie następnego dnia. Może nie starczy nam już na nic? Masz tylko marną pracę, w jakimś barze. I powiedz, co to nam da? Nic, cholera, nic, Molly, ja...
- Irene! - krzyknęła, a ludzie siedzący na zielonych ławkach popatrzyli na nią ze zniesmaczeniem. - Uspokój się, bo jak na razie to ciebie mam dosyć. Tak jak wszyscy. Spójrz, ciągle tylko narzekasz. Wiem, że nic nie możesz zrobić, pomóc, wyjść nawet sama nie możesz, ale proszę cię, przestań. Nie doceniasz ich, dadzą sobie radę, William to mój brat, ja... Wierzę w niego, Irene, uda mu się. Będziemy jeszcze mieszkać w domu z przynajmniej dwoma pokojami, zobaczysz.
* * *
You want to get down
Tell me what you gonna do
You want to get down
Get down on it
Get down on it
Come on and..."
Tell me what you gonna do
You want to get down
Get down on it
Get down on it
Come on and..."
Szedłem ulicą podśpiewując pod nosem piosenkę usłyszaną w radiu z rana, w sensie o jedenastej, kiedy to jeszcze byłem niemrawy i nie wyspany. Jednak Molly nie zwracała na to uwagi, oczywiście, odezwał się w niej zew kobiety silnej i wyrzuciła mnie mówiąc, że muszę coś zrobić, więc postanowiłem, że przejdę się na spacer. Było to nawet korzystne, bo nie musiałem słuchać krzyków Irene, która za mną nie przepada, zresztą, z wzajemnością. Ogromną. Przecież dłużny być nie mogę, takie prawo moje. Lecz Irene to nie problem, to drobnostka, której w niedalekiej przyszłości mogę się pozbyć z łatwością. Teraz, to dopiero mam problem, większy nawet niż to, że mam dziurawe skarpety i zimno mi w stopy, choć o tej porze roku to nawet dobrze, więc aż tak strasznie nie jest, ale problem to ja mam. Bo z czego mamy zapłacić za kolejne dni w hotelu? Przecież nigdy mi się to nie uda z groszami w kieszeni...
- Bujaj się stąd, gościu - usłyszałem za sobą.
Gwałtownie się odwróciłem w tył i zmierzyłem wzrokiem gościa w brązowej kurteczce. Pffy, tandeta. Pewnie jakiś gówniarz, wyszedł sobie na ulicę bez mamusi i świruje. Gdybym dobrego humoru nie miał, to już dawno leżałby na ziemi i prosił o przebaczenie. Jednak... Po jakiego chuja on każe mi stąd iść?! Przecież jestem tam gdzie być powinienem. Na ulicy, o.
- Coś ci nie pasuje? - zapytałem chłopka, a ten tylko się uśmiechnął błyszcząc białymi zębami.
- Tak - odparł. - To moja dzielnica, ruda.
Ruda. Ruda. Ruda. Nazwał mnie 'ruda'. Przez kilka sekund stałem w bezruchu i analizowałem to, co powiedział. Są dwie opcje - albo się dzieciak przejęzyczył, albo zrobił to specjalnie. A to chuj, pewno, że specjalnie! Humoru dobrego już nie mam, oj nie.
Zacisnąłem pięści i jeszcze raz obrzuciłem dzieciaka spojrzeniem mordercy, co pewnie dziwnie wyglądało, bo spojrzał na mnie ze zniesmaczeniem. Ale to lepiej dla mnie, podsyca też płomień, który gdyby nie był tylko wytworem wyobraźni, spaliłby całe miasto i... I... I nawet w wodzie by się spalił ten gostek, cholera. Tak, lecz moja wyobraźnia mówi mi, że on zaraz wyczaruje jakiś typków czy też ninja skądś wyskoczy i będzie po mnie. Bo nie zapłonę.
- Płoń, do cholery! - wykrzyknąłem i chowając ręce do kieszeni kurtki, odszedłem z miejsca zdarzenia.
Szatyn stał nieruchomo za mną, bo mój instynkt łowcy to wyczuł. Boże drogi, a było trzeba wczoraj tyle nie pić i nie brać byle czego! Teraz to ja nawet mam instynkt! I widzę gostka w stroju dinozaura, nie, to jest sen.
- Co ty powiedziałeś?
Chłopak z tyłu zrozumiał, co krzyknąłem, a ja sam chciałem być już daleko stąd. Uciec, zamknąć się gdzieś i nie wychodzić. Jednak marzenia się nigdy nie spełnią, a przynajmniej nie moje, bo dzieciak był przy mnie i wcale aż tak młodo z bliska nie wyglądał. Kurwa, na serio wczoraj coś brałem, było trzeba nie ufać temu dilerowi, od którego kupuje Chris. Przecież on mnie tu zaraz rozłoży niczym Bruce Lee. Na dodatek jeszcze ci z muzycznego poddali mu pomysł, jaką sztuką walki ma mnie pokonać...
- Mówiłem, żebyś spierdalał, chyba że nie słyszałeś, to powtórzę jeszcze raz - warknąłem na niego.
On jednak zamiast uciec w popłochu, uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni tej tandetnej kurteczki, paczkę fajek. Wyciągnął ją zachęcająco w moją stronę, a ja z uwagi na to, że jestem dobrze wychowany, wziąłem jednego i spytałem o ogień. Po chwili miałem już w ustach papierosa i mogłem stwierdzić, że dobry z niego człowiek. Ale tylko wtedy, kiedy daje mi fajki. Tylko.
- Jestem Aaron - wyciągnął do mnie rękę. - A ty?
Tak oto wrogowie po kilku minutach stają się znajomymi, którzy wymieniają się nawzajem papierosami. To podejrzanie dziwne, przynajmniej dla mnie, bo chyba...?
- Axl, jestem - uniósł brew do góry. - William, w sensie.
Chłopak zaśmiał się, po czym wpadłem z nim w rozmowę na temat ulicznych idiotów, którzy zaczepiają każdego po drodze i go prowokują.
Aaron tylko szukał przyjaciela.
On jednak zamiast uciec w popłochu, uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni tej tandetnej kurteczki, paczkę fajek. Wyciągnął ją zachęcająco w moją stronę, a ja z uwagi na to, że jestem dobrze wychowany, wziąłem jednego i spytałem o ogień. Po chwili miałem już w ustach papierosa i mogłem stwierdzić, że dobry z niego człowiek. Ale tylko wtedy, kiedy daje mi fajki. Tylko.
- Jestem Aaron - wyciągnął do mnie rękę. - A ty?
Tak oto wrogowie po kilku minutach stają się znajomymi, którzy wymieniają się nawzajem papierosami. To podejrzanie dziwne, przynajmniej dla mnie, bo chyba...?
- Axl, jestem - uniósł brew do góry. - William, w sensie.
Chłopak zaśmiał się, po czym wpadłem z nim w rozmowę na temat ulicznych idiotów, którzy zaczepiają każdego po drodze i go prowokują.
Aaron tylko szukał przyjaciela.
____________________
Witam.
Mam jeszcze dużo zaległości, jednak to wszystko postaram się nadrobić, bo połowa mi jeszcze została.
Także, widzimy się u Was już niedługo.
A teraz nie powiem nic, tylko ucieknę, bo pisząc perspektywę Axla, sama musiałam się chyba czegoś naćpać.
Papa.
Uff... Mój pierwszy komentarz ;3 miałam pisać wcześniej ale kościół wzywał...
OdpowiedzUsuńCo do dedykacji. Dziękuję Ci bardzo i rozumiem, że są to przeprosiny. Jeśli tak to przyjmuje je ( z wielką łaską). A i stwierdziłam, że będę pisała jak myślę chodź wiem, że mogę strasznie kogoś zjebać.
Wracając do rozdziału...
Axl i poznanie Chrisa. Dość dziwne, ponieważ wydaje mi się, że rudy by się wkurwił i rzucił na kolesia, wyzywał, klną itp.. Dlatego to było dość zaskakujące i jeszcze stali się kuplami. I tak nie zrozumiałam dlaczego ten Chris go zaczęłam może do tego trzeba niższej logiki.
Wkurwiła mnie Irene. Bardzo bardzo wkurwiła. Czy ona jest taką idiotką i myślała, że jak pojedzie do L.A to w ciągu jakiegoś tygodnia czy coś koło tego znajdzie dom, mieszkanie prace i to wszystko co tam trzeba. Tak Evie masz bardzo ciekawe zdania takie rozwinięte (jak twój mózg ja śmieszek).... Coraz bardziej za nią nie przepadam jak Axl ( w sumie nie trzeba się dziwić jesteśmy małżeństwem ale on jest...). Zakończyłam wcześniej bo bym zaczęła rozpisywać się nad moim boskim, wspaniałym Rosem. Co do Molly jestem neutralna. Nie wkurza ani jakoś zachwyca.
Zakończmy ten komentarz na tym bo jest on dobijający...
To nie są przeprosiny, Ewuś.
UsuńTo jestem nadal obrażona :P
UsuńJak dawnooooo nie było tego opowiadania ... o.O Omszałam ;___;
OdpowiedzUsuńAle za to jaka fajna "końcówka" liczby odwiedzin bloga - aktualnie 24, 666 \m/ Trzy szóstki na dupie jak to mawia Kirk <3
Bez wstępów, przechodzę do rozdziału. Ale musiałam wytężyć umysł, żeby sobie poprzypominać wątki :P
"(...) przecież Will mógł nas zamknąć tu na klucz" xD - William Wspaniałomyślny :P Jak to przeczytałam to umarłam .... Dziewczyny, ale dajecie sobą rządzić, no jeszcze tego brakowało, żeby je obie trzymał w złotej klatce.
Wyobraziłam sobie tego psa z ta smyczą przypiętą cały czas do obroży - tak jakby od ostatniego spaceru - pierdylion wieków temu, tak mu po prostu tę smycz zostawili :P A niech se wisi xD Na drugi raz już będzie przypięta. Po prostu ekonomiczność i brak przepracowywania się ze strony większości bohaterów SMH jest wprost niesamowita xD
Biedna Irene ... spodziewa się najgorszego. Dobrze, że Molly jest większa optymistką. Bedzie przecież dobrze ... chłopaki się wezmą za robotę (oby ... ja nie wiem, im to idzie jak krew z nosa :P) i będzie w porządku. Niech tylko zaczną coś nagrywać. Irene pewnie chciałaby pomóc a fakt, że nie bardzo ma jak musi ją przytłaczać. Pewnie czuje się niepotrzebna ...
Axl w dziurawych skarpetach ... planuje pozbyć się Irene w niedalekiej przyszłości. Ten to ma .... wszystkie problemy,rzeczy i ludzi którzy go irytują najchętniej by usuwał. Ścierał jak kredę z tablicy. Jezus Axlu naucz się, że problemu należy rozwiązywać a nie pozbywać się ich zostawiając za sobą i zapominając o nich. Skąd ciekawe tą kase wezmą? A może nie wezmą i będą musieli spakować manatki? To by było ciekawe nawet ... Ciekawa jestem gdzie by się zakręcili.
Jak zwykle - Axl musi się z kimś pożreć nawet na spacerze. Z motylkami by się pokłócił jakby mógł :P Ale tekstem (znaczy w myślach), że "gostek w wodzie by się spalił" William mnie rozniósł :D Czasami mu się udaje. Zwłaszcza jak powie jakiś dobry żarcik z taką pogardą xD Axl - Mistrz Pocisku.
Jestem w szoku, że nie poszli na noże z tym Aaronem .... że w ogóle sobie nic nie zrobili nawzajem. Posapali trochę i teraz tam sobie spacerują paląc szluga ... Nietypowy sposób na nawiązywanie znajomości, nie powiem.
Axl wygrał ten rozdział tekstem o spalającej wodzie <3
Weny!
Pozdrawiają:
N&L&K
Cześć, Faith!
OdpowiedzUsuńW końcu moje ukochane SMH, tak! Szczerze mówiąc, właśnie to opowiadanie uwielbiam najbardziej ze wszystkich u Ciebie. Whatever, biorę się za rozdział.
Jejku, biedny pies, haha. Czerpiąc z treści, wychodzi na to, że rzadko wyprowadzają psa, a wisiała na nim obroża. O matko xD Takie rzeczy tylko u gości w brudnym hoteliku. Dalej: nie wiem co z tą nieszczęsną Irene.., Cholera, z jednej strony jest mi jej szkoda, bo jednak trudno jej itd., ale to, praktycznie ciągłe, narzekanie mnie od niej odrzuca. Cholera, przecież tak się chyba nie da. A ona ciągle... Ciągle jej coś nie pasuje! Kontrastuje z Molly, którą uwielbiam całym sercem. Przynajmniej ona wierzy, na szczęście.
No, a Axl... Ech, przecież mogłabym z nim wspólpracowac. Razem po z będziemy się Irene. Nie, nie. "Płoń, do cholery!" - haha, nie no, rządzisz, chłopie. Jeszcze palić w wodzie, no, no. Tak w ogóle... Johnny :3
Skórki za długość i jakość. Rozdział bardzo mi się podoba! <3
,,Płoń do cholery''xD A możesz jeszcze kiedyś być Willem? Bądź Willem, proszę.....I Izzyyem....a Molly wreszcie powiedziała Irene prawdę.Taka jest prawda, że narzeka i wkurza, ale nie tylko, bo gdyby patrzyła na to inaczej, może sama czuła by się lepiej. Pozbycie się jej wydaje się kuszące, ale jednak chyba lepiej, żeby ona i Axl się po prostu zaprzyjaźnili...choć to nie jest proste, bo nie chcą. B. Gupi. Molly jest rzykładem człowieka z nadzieją...wiesz, że trochę ukradłam ten komentarz?On też jest gupi. A Will poznał.....przyjaciela. Czekam na dalszy ciąg tych zdarzeń, i....pa.
OdpowiedzUsuńMatko widziałaś!? Dostałam ciało z boku!
UsuńFly, nie masz już ciała, ale będziesz mieć.
UsuńZrobię Ci.
A Williem to mogę jeszcze być, dla Ciebie.
Jeeest moje ''Show Me Heaven'', haha.
OdpowiedzUsuńMuszę Ci powiedzieć, że Molly jest niesamowicie uroczą i kochaną osóbką, wciąż wyobrażam ją sobie właśnie tak, jak została nam tutaj przedstawiona. Widzę jej rudy łebek, kolorowe stroje i wieczny entuzjazm, obawiam się, że Irene mogłaby nam wykorkować, gdyby nie było z nią tej wariatki. Promieniuje mi na kilometr dobrą energią i...i robi dobrą minę do złej gry albo naprawdę uważa, że jest w porzadku, ciężko mi ocenić, ale jedna i druga wersja w jej przypadku wydają mi się być bardzo prawdopodobne.
Irene jest bardziej stateczna i ułożona, tak sobie myślę. I to widać, mówi, że wszystko miało inaczej wyglądać, że nie tak, że przyszłość już na pewno nie jest pewna, podczas gdy Molly tylko bierze ją pod rękę i zaczyna opowiadać o wszystkich innych pozytwach ich nieco opłakanej sytuacji, ha. Przynajmniej ja tak widzę ich relacje i życie. Sama blondyna szarga mi troszkę nerwy, nie wierzę, że jadąc z nimi do Los Angeles była święcie przekonana, że od razu złote góry, kupa pieniędzy i wszystko będzie idealne, no litości...
Ale charaketrów jest wiele. Ale dobrze, milczę, nic nie mówię.
''Ruda'' aka Axl powiedział i zrobił prawdopodobnie wszystko, o czym ja bym mogła tutaj napisać, oj Boże. Musiał chyba być z lekka podładowany, ponieważ cała scena z Aaronem (widzę tutaj tylko syna Billie, ale nic się nie dzieje) wydała mi się być tak bardzo abstrakcyjna. W zasadzie podejrzewałam, że William nam nie wytrzyma i nerwy mu puszczą, a chłopaczyna rzeczywiście spłonie. W grudne rzeczy wszyscy wiemy, że Axl byłby do tego zdolny, już w mniejszym czy większym stopniu, zależy od...och, od stanu.
Absolutnie rozczulił mnie finalny gif z Johnnym Deppem, ostatnio mam okropnie wielkie zapotrzebowanie na tego człowieka, mogłabym dosłownie obejrzeć całą jego filmografię, aczkolwiek to dopiero w czwartek, chwilowo internet mi nie pozwala, cholera, haha.
Zostawiam panią i życzę weny, pewnie za następnie będę tutaj czytała ''IDWTMAT'', więc już się psychicznie nastawiam, ha.
Pozdrawiam, Wiktorio ♥