I Don't Want To Miss A Thing: Rozdział 28
Love is sweet misery, I was cryin' just to get you, now I'm dyin' cause I let you, do what you do - down on me
Love is sweet misery, I was cryin' just to get you, now I'm dyin' cause I let you, do what you do - down on me
- Steven - odezwała się w końcu, kiedy ja na chwilę zamilkłem, żeby nabrać powietrza. - Nie wiem czy potrafię ci pomóc - westchnęła i odstawiła kubek z herbatą na stolik.
Zbliżała się północ, może było już po, nie wiem, nie kontroluję czasu, nie chcę. Bo niby dlaczego mam z nim współgrać? Czas jest dla osób innych, zorganizowanych, dla osób, które mają czas na czas. Tak. Ja nie mam na to czasu. Nie starcza mi chwili nawet na to, żeby spojrzeć na zegarek i sprawdzić, która godzina. I tak, gdybym był umówiony, spóźniłbym się. Nie kontroluję go, bo tego zwyczajnie nie potrzebuję. Nie chcę się dostosować. Nie muszę, bo mam swój własny zegar. Wewnętrzny.
Spojrzałem na nią z widoczną prośbą w ciemnych tęczówkach, po czym opadłem na miękkie poduszki. Wpatrywałem się w jej postać siedzącą na łóżku po turecku. Chyba rzeczywiście za dużo wymagałem, o wiele za dużo. Nie chciałem jej tym zabierać czasu, przyprawiać o zmartwienia. Chciałem się tylko zmienić, a teraz, kurwa, dziwnie się czuję przez to, co zrobiłem. Mogłem jej nie mówić. Wiedziałem, że tak będzie, wiedziałem, że nikt nie będzie potrafił mi pomóc bez pójścia na ten cholerny odwyk. Tak się po prostu nie da. Jeśli chcę rzucić - muszę być na odwyku czy tego chcę, czy nie. Ona mi przecież nie pomoże, nawet gdyby chciała. Nie potrafi. Nikt, tak naprawdę, nie potrafi. Nawet ci pieprzeni doktorzy, terapeuci czy chuj wie kto jeszcze. To zaszło za daleko. Zbyt daleko. Nikt nie potrafi mnie z tego dołu wyciągnąć, chyba że siłą. Ogromną siłą. A ona chce...?
Jej wzrok spoczął na mnie. Nawet w ciemnościach mogłem ujrzeć jej niebieskie oczy, które w tym momencie wpatrzone były w moje, ciemne. Skinęła delikatnie, ledwie widocznie, głową, na co ja cicho westchnąłem z ulgą. Więc jednak chce. Chce mi pomóc. Chce zabrać mnie z tego gówna i pomóc mi z tym skończyć, raz na zawsze.
- Ale jak? - zapytałem cicho, kiedy położyła się obok mnie kładąc mi głowę na klatce piersiowej.
- Po ludzku - warknęła cicho. - Nie wiem, Steven, nie mam pojęcia - dodała głośniej, na co zaśmiałem się. - Z czego ty się śmiejesz?
Nutka złości w jej głosie wcale nie poprawiła sytuacji, a raczej ją pogorszyła, bo mnie to rozbawiło. Jeszcze bardziej, a co. Pośmiać też się muszę kiedyś. Tak.
- Z ciebie, kochanie - powiedziałem i pogłaskałem ją po jasnych włosach.
- Jesteś wkurzający.
- A ja cię tak bardzo kocham.
- Wiem, mnie każdy kocha.
- Jak to, każdy? - uniosłem się na łokciu i spojrzałem jej w oczy. - Który? Mów mi szybko, załatwię gnoja.
- Raczej paru - powiedziała.
- Cicho, wszystko w swoim czasie. Po kolei, maleńka.
Dziewczyna zaśmiała się, po czym przyciągnęła mnie bliżej siebie. Zbliżyliśmy się twarzami, zbyt blisko jak dla niej, dla mnie - idealnie. Uśmiechnąłem się do niej i widząc jej wzrok, zsunąłem się z jej ciała kładąc się z powrotem na swoje miejsce. Nie chciałem na nic naciskać, nie chciałem robić nic, co mogło wyprowadzić ją z równowagi czy wprawić w zakłopotanie. Tak jak kiedyś. Robiłem to zbyt często, przez co powstały różne myśli i, niestety, uczucia, których to ja nie mogę się pozbyć. Tak samo z przyzwyczajeniami, od których również trudno się odzwyczaić.
Cholernie trudno.
* * *
- Wiesz o czym myślę? - zapytał cicho, głaszcząc ją po brązowych lokach.
Dziewczyna nie odpowiedziała, jednak delikatnie pokręciła głową na znak, iż nie zna odpowiedzi na pytanie postawione przez rudowłosego, dlatego chłopak kontynuował:
- Myślę o tym, co dalej, Erin - oznajmił. - Wiesz przecież, że niedługo zabieramy się za nagrywanie, a tak naprawdę to nie mamy nic - westchnął ciężko. - Może jedną dokończoną piosenkę i tyle...! Czy ty to rozumiesz? Nie uda nam się. Nie będzie kasy, nie opuścimy tego starego domu i będziemy się tu kisić aż pozdychamy. Nie będzie mnie na nic stać; alkohol, jedzenie, nasz... Nasze wesele - dodał cicho.
- O czym ty...
- O nas, do cholery! - wykrzyknął podnosząc się do pozycji siedzącej, przez co zrzucił głowę dziewczyny ze swojej klatki piersiowej. - Kocham cię, słyszysz? - powiedział już czule, przyciągając do siebie szatynkę za ramiona.
- Axl...
- Nie mów tak do mnie! Jak na razie to nie jestem żadnym Axlem, tylko Williamem. Niczego jeszcze nie osiągnąłem. A z tego co widzę, to nawet ciebie nie potrafię...
- William, też cię kocham, rozumiesz? - zapytała, a chłopak pokiwał głową. - Ale myślę, że nie powinieneś aż tak szybko załatwiać niektórych spraw. Jeszcze mi się nawet nie oświadczyłeś, a już o ślubie myślisz. Poza tym, ja nie jestem na to gotowa...
- Nie jesteś pewna tego czy chcesz spędzić ze mną całe życie? - w jego głosie dało się wyczuć nutkę złości.
,,Całe życie" - te dwa słowa utkwiły jej w pamięci. Nie była gotowa, nie na niego. Obawiała się, że może jej coś zrobić podczas napadów szału czy zwykłej sprzeczki, kiedy to nie raz podniósł już na nią rękę. Spojrzała na niego ze smutkiem. Gdyby przyjrzał się bardziej jej oczom, zobaczyłby również żal jaki do niego miała. Jednak jego głowę zaprzątały inne myśli niż oczy ukochanej. Bo jak ona może nie chcieć? Jak może być niepewna? Jak...?
Aby uniknąć kłótni, wysunęła się cicho z pokoju, co jednak nie umknęło uwadze Rudego. Krzyknął coś za nią, jednak ona nie słuchała tej, jak podejrzewała, obelgi czy wyzwiska. Swoje kroki skierowała do pokoju Duff'a, gdzie dosyć często można było spotkać Mandy. Przez ten krótki czas, jaki przebyła do pokoju basisty, starała się powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu. Chciała być silna, pokazać to. Udowodnić, że potrafi zapanować na Rose'm, jednak coraz bardziej jej się to nie udawało. Obydwoje sobie nie radzili, jednak to ona na tym ucierpiała, nie on. Na samym początku było dobrze, idealnie wręcz, ale kiedy zaczęli poznawać się lepiej, okazało się, że ideały nie istnieją i że ich związek jest na krawędzi wytrzymałości. Cały czas starała się to jakoś naprawić, ale jej starania nie zdziałały nic, zupełnie. Coraz bardziej się wykańczała i nie tylko ona zaczęła to zauważać.
- Ja chyba lepiej pójdę - powiedział McKagan na widok szatynki, która wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. - Wrócę... Później. Trzymaj się, Erin.
Amanda wyskoczyła z łóżka, na którym leżała i w samej piżamie, szybko zamknęła drzwi za ukochanym blondynem. W momencie kiedy tylko Duff zniknął, szatynka rozpłakała się na dobre, mocząc ramię przyjaciółki, która zamknęła ją w swoim uścisku.
- Zostaw go - szepnęła blondynka.
Everly uniosła głowę ku Mandy, po czym spojrzała na nią jakby powiedziała coś zupełnie głupiego.
- Nie - powiedziała ostro. - Kocham go, nie mogę. On mnie... Potrzebuje. Beze mnie nie da sobie rady.
- To dlatego zostawia ci takie zajebiste pamiątki na ciele? - zapytała odsuwając się od szatynki.
Erin spuściła wzrok, a po chwili już siedziała na łóżku, które okryte było białą kołdrą od matki blondynki. Brixx westchnęła ciężko, po czym usiadła obok przyjaciółki, która skubała kawałek pościeli.
- Jak jest z tobą i Duff'em? - zapytała podnosząc wzrok na Amandę.
- Dobrze jest między nami - powiedziała. - Przecież to wiesz. Widać to...?
- Tak - szatynka przytaknęła i delikatnie się uśmiechnęła. - Cieszę się, że chociaż tobie się układa. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła odwiedzić cię już jako panią McKagan.
- Też mam taką nadzieję - westchnęła. - A ty musisz zacząć teraz wszystko od początku, kochanie. Zacznijcie z Axlem od nowa.
Blondynka opadła na poduszki. Everly siedziała przez chwilę w bezruchu z wzrokiem wbitym w podłogę, ale zaraz uśmiechnęła się i wzięła przykład z Amandy również kładąc się na łóżku. Hałasem i śmiechem zwróciły na siebie uwagę Slasha, który przechodził akurat obok pokoju McKagana. Mulat wszedł do środka, a widok jaki tam zastał zmusił go do uwalenia się obok dziewczyn, które zaskoczone widokiem chłopaka zamilkły.
- No co? - zapytał patrząc na nie. - Macie wygodne łóżko.
______________
Nie, to mi się kompletnie nie podoba. Rozdział jest do dupy, po prostu. Wszystko idzie za szybko, nie tak, nie.
Ale uznałam, że jak coś udało się napisać to wstawię, cóż...
Wasze rozdziały są w trakcie czytania, nadrabiania, czy chuj wie czego.
Nie wiem kiedy się u Was pojawię.
Nie wiem czy do tej pory nie zdecyduję się na przedłużenie zawieszenia działalności.
Nie wiem.
Modły sens miały, stało się. Steven ma rację. Steven ma bardzo wiele racji w tym, co powiedział na początku do Faith. Jest zasadnicza różnica, kiedy rozmawia o takich sprawach z kobietą, a jak z mężczyzną. Jeszcze biorąc pod uwagę fakt, iż ten mężczyzna wcale nie jest najlepszym materiałem na autorytet, choć na pewno stoi na zdecydowanie pewniejszej pozycji. Kurwa, to by było nawet śmieszne, choć ja zawsze życzyłabym i w opowiadaniach - życzę, by było jak najlepiej, by się udało. Ale nie oszukujmy się, że kiedy Joe zachęca Stevena do odwyku i na odwrót, to prawdopodobieństwo posłuchu spada o jakieś dwieście procent. Wtedy tylko słomiany zapał się pojawia, tyle. Że chcą. Chcieć to sobie można, owszem, to mega ważne w tych sprawach, ale od samego chcenia jeszcze nigdy czysty się nie stał, więc ja naprawdę radzę Tylerowi wziąć się w garść, wtedy na pewno będzie męski.
OdpowiedzUsuńAle ja nawet nie o tym; kobieta, powiedział. O cholera, pięknie się stało, że akurat teraz zdał sobie z tego tak sprawę. Że ma respekt, boi się, jest słaby, chce pomocy. I kobieta prędzej mu takiej udzieli, to fakt. I bierze się to tylko stąd, że jesteśmy - w większości - na pewno bardziej uczuciowe i potrafimy myśleć w bardziej logiczny sposób, jeśli mowa o takich problemach. To na pewno.
I w ogóle stało się coś pięknego, coś, czego ja bardzo chciałam. W okolicznościach dość dramatycznych, to fakt, ale poezja poezją pozostanie, haha. Ja chyba w każdym komentarzu przy IDWTMAT piszę Ci, jak bardzo jestem zakochana w parze Steven-Faith. To jest urocze, uroczy jest sposób, w jaki się wciąż przekomarzają, tak jakby w każdej chwili ten związek mógł runąć, ale to jest...takie niemożliwe. Kiedy on jej powiedział w ten beztroski sposób, że kocha, kiedy ona się zaśmiała, kiedy się tak złączyli, och... Tak, po prostu tyle. Ja jestem zdecydowanie za bardzo czuła na sceny takiej miłości. Ja w ogóle coś... Zresztą, nie.
Joe napisał u siebie w książce, że Steven potrafił ranić z niesamowitą premedytacją i z niesamowitym bólem. Był jaki był, jaki jest taki i pozostał, tak już będzie. Dlatego mnie tak rozwaliła końcówka z ich udziałem, tak sobie myślę...
,,Całe życie'' to bardzo mocne słowa. Generalnie tak jest, a jeśli padają w relacji, to potęgują się jeszcze bardziej, co czasem może być aż straszne. Nigdy nie wiem, jak powinnam pisać, rozmawiać o tym. Hm, teoretycznie powinnam i pomyśleć o ''całym życiu'' i wśród swoich, ale właśnie dziś, teraz, przed chwilą, zdałam sobie sprawę, że kompletnie nie wiem...jak, kiedy, kto pierwszy i dlaczego.
Mniejsza z tym, mnie zostawmy - Axl mnie zaskoczył, och. Nie wiem, dlaczego, ale zobaczyłam go z Erin jako dwa takie kochające się dozgonnie baranki. Dwa, małe baranki. Jeden rudy, drugi brązowy. Leżą sobie razem... A ten nagle wyskakuje z tym ślubem, chwilę miałam wątpliwości, czy ja czegoś wcześniej nie pomyliłam, ale jak widać nie, to on się porwał z motyką na słońce, znów. Boję się trochę ich ślubu, jeśli ten kiedykolwiek nadejdzie. Jakkolwiek rudy by swojej Erin nie pokochał, to wciąż pozostanie tym samym człowiekiem. Przypominają mi się te wszystkie incydenty, jakie między nimi zaistniały. Mick Wall dość sprytnie do tego podszedł w swojej biografii W. Axla Rose'a. Dlatego ja może przemilczę całą tę sprawę, póki co, bo jeszcze zaliczą mnie do grona szczęśliwców zwyzywanych w ''Get In The Ring'', a tego nie chcę!
Za to bardzo jeszcze chcę Duffa z Mandy. Nie mam o nich do powiedzenia absolutnie nic ważnego i znaczącego, ale są jakby parą idealną, nie umiem się pozbyć tego obrazka z głowy, jejku. I wciąż widzę to ich słynne zdjęcie, gdzie idealnie widać dzielący ich dystans, tam jest chyba z pół metra, haha. Może im chociaż spokój damy, hm?
Zostawiłam sobie na sam koniec to, od czego normalnie bym pewnie zaczęła, ale nie chciałam się pogrążać w swoich bystrych dochodzeniach na wstępie. A mianowicie: rozchodzi się o własne ocenianie rozdziałów. Nie wiem, skąd się to bierze, ale jest ciekawe. Domyślam się, że ten przyszedł Ci trudno. I twierdzisz, że jest słaby. Na drugi przykład wezmę siebie. Największe męki ja przeszłam chyba w zeszłym tygodniu. Nie pamiętam, kiedy zmordowałam się z jakimś rozdziałem tak bardzo, jak z ciągiem dalszym mojego ''biblijnego'' cyklu. Może to wina narracji Anthony'ego, nie wiem. Ale ten rozdział urodził się w strasznych moich katorgach. I w rezultacie nie wiem, czy jestem z niego zadowolona. Boli mnie jego część. Nie wszystko mi się zgrywa, choć wiem, że to tylko opowiadanie. Mam czasem takie wrażenie, że autor nie jest w stanie ocenić obiektywnie swojego tekstu. I zawsze odbiera go inaczej od czytających, to pewne. Chyba samo podejście do tworzenia czegoś ma spory wpływ na nasze własne podsumowanie tego w finale.
UsuńJa osobiście jestem jak najbardziej na tak, jestem spokojna i się cieszę z tego, co zaszło, jak i między kim. Czyli przede wszystkim jestem wpatrzona w pierwszy fragment, jak się domyślasz, ha. Udało się im, mnie i w tym przypadku - także Tobie. Faith. Wiktorio.
To nieszczęsne zastanie weny czasem przychodzi i jest koszmarne, ja wiem. Mam nadzieję, że mnie już nie dopadnie, walczyliśmy razem wystarczająco długo. Wena weną, ale lenistwo, w moim przypadku... Kiedyś podchodziłam do Twoich opowiadań dość sceptycznie, brałam je na lekkie chwile i tak dalej. Czasem za nic takiego. Nie wiem, kiedy nastąpił krach. Zaczęłaś inaczej pisać, w moich oczach. Coś się stało. Tutaj zapanował klimat, który ja potrafię chłonąć bez końca. Nie chciałabym, żebyś stąd znikała. Teraz już nie, to wiem na pewno. Chciałabym, żebyś pisała dalej, nauczyłam się to rozumieć i czuć, czasem zdecydowanie za mocno. Wrócił do mnie komentarz spod wspomnień Joe, ''Nie jestem aż taki zły''. Przeczytaj go sobie raz jeszcze.
Doceniam to, co robisz. Czasem mnie wkurwia to, co napiszesz od siebie, pod spodem, haha, ale to nieważne. Chodzi o samo opowiadanie. Naprawdę je doceniam, uznałam, że to dobry czas, by Ci o tym jakoś dyskretnie powiedzieć.
Nie chcę, być stąd szła, chcę dalej czytać o Faith i Stevenie, mogłabym w zasadzie tylko o nich, ojej... Twój wiek mnie też trochę zdominował, wiesz? Och, i tyle. Cały dzień myślałam o tym króliczku w rogu.
Trzymaj się ♥
Cieszę się, że wróciłaś. Nie chciałam Cię nagabywać o dodawanie kolejnego rozdziału i tak dalej, bo miałam nadzieję, że jednak tu do nas wrócisz. I cholernie ucieszył mnie wczoraj widok, kolejnego dodanego od Ciebie rozdziału. Naprawdę. Nawet jeśli zaraz znowu nam uciekniesz, to dziękuję, że jednak wstawiłaś kolejną część. Możesz nie wierzyć, ale to jest uzależniające. Już wchłonęłam się w śledzenie tej relacji Stevena z Faith. Oni są uroczy razem.
OdpowiedzUsuńCzytając pierwszy akapit, o tym jak Steven zwierza się Faith i mówi, że jej wsparcie i pomoc bardzo się dla niego liczą zaczęłam się zastanawiać co z tym Tylerem jest nie tak? Gdzie on zgubił ten swój kobiecy pierwiastek o którym tyle mówił? Co się stało, że nagle przestał być w "połowie kobietą"? Przecież to jego słowa. A potem uświadomiłam sobie, no tak ... to wszystko tam jest. Właśnie dlatego, że Steven jest taki "kobiecy" (tak właśnie jest - jakkolwiek to brzmi) tak dobrze dogaduje się z Faith. Oto cała tajemnica ich relacji. Podejrzewam, że relacji Stevena z każdą kobietą, w ogóle ... Ale tak jak piszę - ta dwójka jest magiczna. Steven to wie, i dlatego dopuścił do siebie Faith tak blisko i dlatego też rozmawia o tym problemie z nią właśnie. Bo Joe, jak Joe. Są przyjaciółmi, są braćmi, ale facet nie nakłoni faceta (szczególnie takiego jak Steven) do podjęcia tej ważnej decyzji. To musi być kobieta i to musi być Faith. Faith która jest tym wewnętrznym, kobiecym głosem Stevena, którego on posłucha. Posłucha sam siebie. Po prostu. Tylko Faith musi mu pomóc ten głos w sobie obudzić.
Steven tam powiedział, że się boi Faith. A ja do końca nie wiem czy to na pewno tak. Nie wiem, czy on to dobrze nazwał. To chyba nie strach. To jakiś cholerny respekt. Szacunek. Ona jest dla niego autorytetem i jestem pewna, że nie dlatego, że on się jej boi. Faith jest dla niego zagadką. Tak sądzę. Dlatego jest dla Stevena taka atrakcyjna i pociągająca. Nie mam tu na myśli tylko jakichś najniższych, fizjologicznych pobudek.
Hm. I właśnie z tego powodu tak podoba mi się ta relacja. Bo jest bardzo złożona. Tak złożona i w pewnym sensie skomplikowana, że nawet Steven nie potrafi tego rozgryźć. Nie wiem czy ja piszę z sensem ... Nie ważne, dalej. I te ich rozmowy :) Lubię jak się tak przedrzeźniają. To takie zabawne, lekkie ... i prawdziwe. Kurde ... zazdroszczę Faith ...
Następny fragment jest o Axlu i myślałam, że się wkurzę, ale jakoś nie. Choć ... a może? Tak, a jednak ... Brawo Axl. W odpowiedzi na pytanie "Co sprawia, że wariujesz" powinnam napisać, że oczywiście pan William. Czasami mam ochotę udusić tego niezrównoważonego, chamskiego drania. A potem przypominam sobie, że to tylko opowiadanie. A potem znowu chcę go zabić. On mi podnosi ciśnienie lepiej niż kawa. Facet-dynamit. Podziwiam Erin, że z nim jest. Zaczęło się tak pięknie i Axl oczywiście wyskoczył z tym wielkim oświadczeniem jak ten Filip z konopi ... Biorę tu stronę Erin. Raz, że ja bym z kimś takim jak Axl nie chciała być, a dwa, że jak już się z nim jest to trudno wyrokować cokolwiek na przyszłość. Wszystko trzeba sto razy przemyśleć i podejmować decyzję na spokojnie. Axl by chciał żeby wszystko było na już, tak jak on sobie w danej chwili życzy. A tak nie ma. A już na pewno nie z nim. Zaproponował jej wątpliwą przyszłość usłaną znakami zapytania. Też bym podziękowała. Erin, błagam ... nie ulegaj jego naciskom.
Dobrze, że na koniec chociaż był obrazek z Duffem i Amandą :) Jakieś pokrzepienie skołatanego serca po tym wszystkim :) Choć spontaniczny Slash i tak skutecznie sam potrafi rozbić atmosferę. W sumie dobrze, bo przynajmniej rozładował to napięcie.
Ja i tak nie mogę jeszcze dojść do siebie po wczoraj. Muszę się podzielić tym - jako, że jestem zapaloną, niespełnioną perkusistką wybrałam się do kina na film "Whiplash" i ... nigdy tak się nie stresowałam przez cały film. Muszę go polecić. Lars go poleca :) Nie, tym razem ten prawdziwy Lars, a nie ta moja wymyślona karykaturka, która mi towarzyszy :) Chyba tyle.
~N&L
Witaj, Faith :) Cieszę się, że wstawiłaś ten rozdział. Od pierwszego zdania zauroczyłam się postacią Steven'a. Wimy jaki jest, on wie, ona wie. Mimo wszystko tutaj jest odrobinę inny. Bardziej dojrzale i na pozór przyszłościowo myśli o swoim losie, córce i kiełkującego związku z Faith. Od początku całej historii byłam zdania, że związek Tyler'a z dziewczyną byłby bolesny dla obu stron i koniec końców skazany na porażkę. Teraz natomiast zaczynam zastanawiać się czy na przekór wszystkiemu nie byłoby lepiej, gdyby się zeszli? Faith z pewnością miałaby dobry wpływ na Steven'a oraz trzymałaby go na wodzy, aby nic nie odwalił. Z pewnością by się ogarnął. Wychodząc z tego założenia czekam na rozwój sytuacji tego co między nimi się wydarzy :) Jestem niezmiernie ciekawa, jak ich losy się potoczą i co z tego wyniknie- oby coś dobrego. Każdy zaśługuje na trochę szczęścią, a ta dwójka ładnie by się dopełniła.
OdpowiedzUsuńNastępni w kolejności są Axl&Erin. Nie lubię Axla, ten koleś mnie strasznie irytuje. Jest niesamowitym dupkiem, traktuje swoją dziewczynę jak chce. Ta na swoje nieszczęście postanawia trwać przy nim na dobre i na złe- daję głowę, że gdyby Rose nie zaczął mówić o weselu, dziewczyna miałaby wątpliwości co do ich przyszłości. No, ale co zrobić. To jej życie, sama decyduje jak chce je wykorzystać. Z czasem może się opamięta i rozpocznie nowy rozdział, zostawiając wokalistę w tyle a sobą. Powinna posłuchać rad przyjaciółki. Amanda dobrze prawi i muszę powiedzieć, że brakuje mi akcji z nią i Duff'em w roli głównej. No, ale Slash, który pojawił się chwilowo nadrabia ten brak. Mimo wszystko Hudson rozbroił mnie tym jednym krótkim zdaniem i całym swoim zachowaniem. Uwielbiam tego gościa <3! Jest takim kudłatym promyczkiem, który chce się schrupać.
Mam małą nadzieję, że twoje 'zwolnienie' nie będzie ekstremalnie długą przerwą. Brakowałoby mi twojej twórczości i nie tylko mi, bo masz wiele czytelniczek ;)
Oby dopadł Cię nadmiar weny, którą zechcesz spożytkować. Do zobaczenia ;*
Rozdział może krótki, ale nie do dupy! Długość rozdziału nadrobiłaś u mnie tym gifem :-D hahhahah kocham go
OdpowiedzUsuńSteven w końcu otworzył się przed Faith a to ważne
Ona musi mu pomóc no!
I jeszcze Axl i Erin
Nie lubię Erin, ale Axl ją kocha
Ale ona go krzywdzi wiec to suka
Ale ona ja bije....ehh dobra bo będę tak filozofować wieki
Amanda i Duff są świetną parą ^^
Nie wiem co jeszcze napisać
Jak juz zdążyłas pewnie zauważyć, nie jestem najlepsza w pisaniu komentarzy
Ale wiedz, że cholernie mi się podoba i czekam na kolejny rozdział :-D
Pozdrawiam x666
Ps. Zapraszam do mnie na nowy rozdział ;-)
Przybyłam ze świata maaaaaatematyki. cierpiałam na trzy prace klasowe, w tym jedną z matmy. Nie miałam kiedt wejść na kompa.
OdpowiedzUsuńAle już jestem i rozprasza mnie ten króliczek w prawym dolnym rogu. Słodki jest. *.*
No, Tyler, Tyler. Rzuć ćpanie, uda Ci się, wierzę w to. Przecież jesteś STEVENEM TYLEREM! Uwielbiają Cię, dasz radę!
Hahahha, scenka "zazdrości". "Mów kto, zabiję gnoja" xDD
Rose, ty...ech...Typowy Rose.
Mandy pasuje do Duffa. Jak ulał. :D
To ja lecę nadrabiać dalej, bo zebralo mi się, oj zebrało!
Weny, Faith! :D
zapraszam do mnie /Gunsowa
OdpowiedzUsuń(ta zmienilam nick)
UsuńCześć Faith! ;)
OdpowiedzUsuńTutaj Michelle. ( Pamiętasz mnie zapewne jako jedną z współzałożycielek bloga o nazwie "Road To California. Living After Midnight")
Przychodzę do Ciebie ze złą i dobrą wiadomością.
Zła: nie będę już brała udziału w dalszym życiu "Road To California...". Prawda jest taka, że nie wiem, czy ten blog ma wgl jeszcze przyszłość. ;)
Dobra: Wraz z koleżanką założyłam bloga który będzie częściową kontynuacją historii Michelle i Emily.
Szczegóły u Nas, a niżej link do Nas. :D
http://californiassounds.blogspot.com/2015/02/prolog.html
~Michelle.