piątek, 21 listopada 2014

Nie jestem aż taki zły...

Dzień dobry,
Pamiętacie Painted On My Heart? Jest to dodatek, bądź coś w tym stylu i jest on związany z tamtym opowiadaniem. Głównie chodzi o Joe. O niego i o to, że był właśnie tym złym, prawie nikt go nie lubił. Właśnie dlatego mamy tu coś z jego perspektywy, to co on myślał.
Z dedykacją dla Suicide!
________________________

12.12.1985


"Wokalista Aerosmith nie żyje", "Steven Tyler popełnił samobójstwo", "Co było przyczyną samobójstwa wokalisty Aerosmith?", "Steven Tyler nie żyje. Co na to jego koledzy z zespołu?", "12 grudnia 1978 roku zmarł wokalista Aerosmith. Co z zespołem?". 


Dokładnie siedem lat temu Steven popełnił samobójstwo. A ja nadal miałem nagłówki tych wszystkich gazet przed oczami. Pamiętam jak ci wszyscy dziennikarze dosłownie się na mnie rzucali, aby wyciągnąć chociaż trochę informacji na ten temat. Wypytywali co z zespołem, co zamierzamy zrobić i oczywiście, dlaczego on to w ogóle zrobił. Wtedy zdolny byłem jedynie do powiedzenia - Odpierdolcie się ode mnie. Nie chciałem z nikim rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Odganiałem dziennikarzy, jak natrętne muchy i pragnąłem jedynie spokoju. Nawet raz uderzyłem jednego z nich, bo mnie po prostu wkurwił swoim pytaniem o to, czy to moja wina. Nie wytrzymałem. Wiele razy sam chciałem pozbawić się życia, ale po prostu nie byłem do tego zdolny. Po prostu byłem tchórzem. Jestem tchórzem i nim pozostanę, bo nie zrobię tego. Nie mogę. Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło się jakoś układać.
 Jestem okropny. Jestem dupkiem. Jestem chujem. Jestem nim, ponieważ po śmierci najlepszego przyjaciela, prawie, że brata, ułożyłem sobie życie. Dopiero wtedy zrozumiałem, że On miał rację, że Elyssa nie jest dla mnie, że z nią nic się nie uda, że nie będę szczęśliwy. Dopiero wtedy to sobie uświadomiłem, a raczej wtedy, kiedy otrząsnąłem się z tego całego szoku i doszedłem do siebie. Nareszcie odzyskałem rozum i w 1982 zostawiłem ją. Nie czułem nic, ona też. Kasa była - to się liczyło, dla niej. Nie było to moje szczęście ani przyszłość naszego związku, były to pieniądze. Kiedy już była tylko przeszłością; plamą, którą udało mi się zetrzeć z mojego serca, uświadomiłem sobie również, że On miał zawsze racje, że powinienem się Go słuchać. Dawno już wtedy przestałem się zadręczać tym, że to moja wina, choć czasem... Czasem tak myślę, bo to w końcu ja odebrałem Mu kobietę...
 Wiele razy mówił mi, że jestem z nią tylko ze względu na jej urodę. Na to, że była śliczna, po prostu, bo mogłem się z nią pokazać. Sugerował też, że robię to dlatego, żeby Go zdenerwować. Żeby z czystej złośliwości zabrać Mu ją i jednocześnie odebrać Mu to, co dla Niego najważniejsze. Mówił, że jej nie kocham. Wykrzykiwał mi to podczas każdej naszej kłótni, których w tamtym okresie było bardzo dużo. Usłyszałem od Niego wiele słów, świadczących o tym, że jestem pierdolonym chujem, który chce zabrać Mu dziewczynę, przyjaciółkę, ukochaną, tą jedyną. Wtedy miałem na to wyjebane, a nawet cieszyłem się, kiedy mogłem sprawiać Mu przykrość albo, jak wtedy myślałem, nie potrzebne wybuchy zazdrości. Tak naprawdę odbierałem Mu kogoś ważnego, osobę, bez której nie mógł żyć, co później udowodnił. Ale nie myślałem tak o tym, przynajmniej wtedy. Nie myślałem, że ona była aż tak dla Niego ważna; że była jedynym oparciem i, że to ona pomagała Mu we wszystkim; że ją kochał. Byłem wtedy zbyt zapatrzony w siebie, żeby to dostrzec.
 Ale... Ale kochałem ją. Kochałem ją, pomimo tego, że nie okazywałem tego za bardzo. Pomimo tego, że każdy myślał, że naprawdę robię to złośliwie, kochałem ją i nic tego nie zmieni. Nie wiem, czy bardziej od Niego, lecz to chyba nie wykonalne. On znał się z nią dłużej, co równało się z tym, że wiedział o niej więcej; że był jej bliski i, że była dla Niego ważna. Ważniejsza od wszystkiego, jak się później okazało. Jednak nie całkiem, ponieważ narkotyki górowały nawet nad nią i to właśnie przez nie powstawały te kłótnie. Gdyby nie to, że ćpał i, że często był właśnie pod wpływem, pewnie nie dochodziłoby do żadnych awantur. Pewnie nigdy by mi nie powiedział, co czuł i nie wiedziałbym również za kogo mnie ma. Nigdy bym się nie dowiedział o tym, że odbieram Mu ją i, ze On za nią tęskni. Może gdyby nie ćpał, siedziałby cicho i nic by nie powiedział, ale niestety wszystko z niego wyszło, przez co również wszystko się popsuło. Może gdyby nie narkotyki obydwoje by żyli? Cholera, gdyby nie to, to Hope nigdy by ze mną nie była tylko z Nim i na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej. Lepiej, kurwa.
 Nie jestem aż taki zły, w końcu to przez narkotyki, do cholery. Tak jest, czy ja po prostu sobie to wmawiam, żeby poczuć się lepiej?! Nie, to nie tak. To nie przeze mnie. Nie. Przechodziłem już przez to, przez cholerne cztery lata, kurwa! Nie będę się tym zadręczać, to nie moja wina... Boże, to nie moja wina...? Nie, trzeba logicznie pomyśleć - to przez to, że On brał narkotyki. To przez to ona od Niego odeszła, to przez to jebane gówno była ze mną. I jednocześnie przez to On wariował, tak jak teraz ja tylko, że jego sytuacja była inna. On dawał sobie w żyłę lub wciągał, zadręczał się myślami, przez to, że kobieta od niego odeszła. Ja zadręczam się, bo On odszedł. Bo jego już nie ma. Zadręczam się, bo kiedy to zrobił, był ze mną skłócony. Zadręczam się, bo nie było mnie wtedy przy Nim. Zadręczam się, bo posłuchałem się Go dopiero po tym wydarzeniu. Zadręczam się, bo znalazłem szczęście dopiero wtedy, kiedy Jego już nie było. Zadręczam się, bo zabrałem mu Hope. Zadręczam się, bo byłem chujowym przyjacielem. Zadręczam się, bo przecież mogłem mu powiedzieć, że będzie dobrze; że nie musi popełniać samobójstwa, ale nie zrobiłem tego, do cholery...!
 Jednak On mi wszystko wybaczył. Napisał mi w liście pożegnalnym, że jestem Jego bratem bliźniakiem. Toksycznym Bliźniakiem. Napisał, że mnie przeprasza. Napisał, że to On jest tchórzem, a ja mam coraz większe wrażenie, że to ja nim jestem. Kochałem ją i Jego, choć nigdy nie powiedziałem tego jej, Jemu to już co innego... Mogłem Mu ją 'oddać', odpuścić sobie, przecież to właśnie On był dla mnie ważniejszy od niej. Jego bardziej potrzebowałem, a ona była tylko kobietą. Fakt, kochałem ją, ale On był moim przyjacielem i to On bardziej na nią zasługiwał, w końcu nawet ona wolała Jego. Szkoda tylko, że wcześniej nie pomyślałem. Szkoda, że nie wiedziałem... Nie, wiedziałem tylko byłem zbyt głupi. 
Westchnąłem i spojrzałem w bok, aby zobaczyć Billie, która zamykała drzwi wejściowe od domu. Odłożyła reklamówki z zakupami na blat w kuchni i nucąc coś pod nosem przeszła do salonu, w którym siedziałem. Zabrała ze stołu leżący na nim pilot i wyłączyła telewizje, której i tak nie oglądałem. Był włączony tylko po to, abym nie słyszał tej okropnej ciszy, jaka panowała pod jej nieobecność.  Podniosłem na nią wzrok i spojrzałem pytająco. 
- Kiedy idziemy na cmentarz? - zapytała odkładając pilot na szafkę, po czym opuściła pomieszczenie kierując się do kuchni. Bezszelestnie pokierowałem się za nią.
Może i nie znała Go osobiście, ale wiedziała, że jest dla mnie ważny, dlatego chętnie ze mną chodziła co roku na cmentarz. Ona co roku, ja prawie co tydzień. 
- Idziemy? - powtórzyłem po niej. - Myślałem, że sam pójdę. Wiesz, Billie, ja chciałem...
- Dobrze, rozumiem - powiedziała wkładając do lodówki główkę sałaty. - Chcesz iść sam, rozpłakać się i cierpieć w samotności, a ja jestem kobietą i nie powinieneś robić tego przy mnie. Dobrze, Joe. Idź sam.
- Jak ty mnie zajebiście rozumiesz. - mruknąłem i zostawiając ją, poszedłem do małego przedpokoju ubrać się w coś cieplejszego, bo Billie nie lubi, kiedy jestem zmarznięty, ponieważ wtedy nie jest dobrze się do mnie przytulać.
Kiedy byłem już gotowy, krzyknąłem jej coś, że wychodzę i opuściłem dom, po czym wsiadłem do czerwonego auta zaparkowanego na podjeździe.
Podczas jazdy, jak nigdy, przywiązałem dużą uwagę do widoku za szybą samochodową. Stojąc na światłach obserwowałem ludzi przechodzących przez pasy i zastanawiałem się, co takiego robią w życiu. Ja byłem sławnym gitarzystą i moje życie nie wyglądało pewnie tak jak ich. Nawet przed zdobyciem sławy nie zachowywałem się jak inni, bo byłem Anthonym Josephem Pereira, nie jakimś zwykłym człowiekiem. Byłem skazany na sławę i nie miałem czasu dla innych, no, może oprócz zespołu. Dla nich zawsze czas miałem, ale tylko dlatego, że byli mi bliscy, dzięki temu, że mieliśmy te same marzenia. A inni ludzie? Mogli wyjść spokojnie z domu i nie zostać napadnięci przez dziennikarzy; mogli robić, co chcą, bo nikt tego nigdzie nie opisze; mieli więcej czasu dla rodziny. A ja? Ja jedyne, co miałem to pieniądze. I Billie.


Wyszedłem z samochodu, wyciągnąłem z bagażnika znicze, po czym zamknąłem go i ruszyłem do bramy prowadzącej na cmentarz. Na cmentarz, na który nienawidziłem jeździć z osobą towarzyszącą. Bałem się, że w pewnym momencie nie wytrzymam i, że zacznę Go przepraszać; błagać o wybaczenie, prosić, żeby wrócił i oto, żeby było tak jak kiedyś; bałem się, że się po prostu rozpłaczę.
Usiadłem na ławce, która stała naprzeciwko Jego grobu i spojrzałem tępo na tabliczkę z Jego imieniem, nazwiskiem i datami. Siedziałem tak przez dłuższy czas i wsłuchiwałem się w ciszę panującą dookoła, w ciszę, której tak bardzo nienawidzę. Znicze na innych nagrobkach oświetlały wszystko i nadawały atmosfery. Może i dla niektórych pięknej, ale dla mnie smutnej i okropnej. Myślałem o tym, co było, choć wiele razy przysięgałem sobie, że nie będę tego robił; że nie będę Go wspominał. Ale dzisiejszego dnia złamałem tą obietnicę i ten drugi raz nikomu nie zaszkodzi. No chyba, że mi.
Jego już nie było. Jej też. Wielu wspomnień również, bo były one zakazane. Nawet Lennona nie było. Kiedy On odchodził to i przyjaźni nie było. Zespołu, atmosfery, braterskiej miłości, nawet w jednym domu nie mieszkaliśmy, tak jak kiedyś. Po prostu Tego już nie było i chyba nie miało prawa istnieć. Nie u Nas. Może to wszystko miało się tak potoczyć? Może ja miałem być tym złym, a on tym dobrym. Może to tak miało być? Może to było zaplanowane, przez tego tam, u góry? Każdy miał mnie uważać za złego...? Każdy miał myśleć, że byłem tylko nic nieznaczącym dupkiem...? Ale tak nie było, do cholery. Przecież ja... Ja byłem po prostu głupi. Byłem głupi. Głupi. Głupi. Głupi. Ale nie zły...! Kochałem ją i Jego również, na ten braterski sposób! I nikt nie ma prawa powiedzieć, że było inaczej, oprócz Niego.
- Myślisz, że to moja wina? - zwróciłem się do... do Niego. I pozostałem tam bez odpowiedzi, w miejscu, gdzie było mi cholernie źle. Jednak, jednocześnie mogłem porozmawiać z... Nim, ze Stevenem, bratem.


___________________

I jak?
Pod tym czymś mogę powiedzieć, że jest to w miarę dobre. Trochę mi się podoba, nie za bardzo, ale może być. Choć i tak nie zmieniam zdania o sobie. Jest Was tu dużo, fakt, ale to nie o to chodzi.
Tak sobie teraz myślę, że moje zdanie o mnie samej się chyba jeszcze bardziej pogorszyło, ha.
Tyle w temacie.
Bardzo Was proszę o komentarze.

28 komentarzy:

  1. Cześć, cześć.

    Nie czytałam opowiadania, ale postanowiłam poczytać sobie ten dodatek. Nie mogę już słuchać mojego brata, który uczy się angielskiego i ciągle powtarza te same słówka, a mi już głowa od tego pęka. Sama siedzę nad swoim rozdziałem z punktu widzenia Thomasa i nie mogę nic z siebie wydobyć. Dlatego miła chwila oderwania... ach, teraz zaczynam żałować, że nie czytałam opowiadania, bo chyba musiało być ciekawe. Co ja tam mówię! Na pewno było ciekawe, w ogóle, to ja nie wiem, dlaczego podaje to jakiejś wątpliwości (Boże, mój brat zaraz dostanie książką, serio. Nie wytrzymam!) I w sumie chciałabym napisać coś o tym dodatku, ale trudno mi się odnieść do wydarzeń z oczywistej racji.
    Napiszę, że mi się bardzo podobało, ale chyba to jednak za mało.. Hm, ja nie wiem, jak to jest, że jak ja byłam jeszcze młodą dziewczyną (bo teraz jestem stara i zrzędliwa) to tak naprawdę nie potrafiłam pisać. Serio. Nic, nawet zdania nie potrafiłam wymyślić, a cokolwiek napisałam, jakieś opowiadanie - bo miałam kiedyś takie zadanie domowe - to po prostu było żałosne. Serio, bardzo żałosne. Może teraz wydawać Ci się to dziwne, bo jednak wiem, że już potrafię pisać, ale.. wtedy jakbyś przeczytała mój tekst to sama byś stwierdziła, że żal.

    Moja droga, kochana Faith, dlaczego Twoje zdanie o samej sobie się pogorszyło? Nie wiem dokładnie o co chodzi. Przecież nigdy nie rozmawiałam z Tobą poza blogiem, chociaż mam Cię w znajomych na pewnym portalu społecznościowym.. ale nie ważne. Wiesz, że jestem trochę starsza, w sumie to ja mogę powiedzieć, że jestem naprawdę stara i czuję się przy Was wszystkich tak.. staro, ale to też nie ważne.. ważne jest to, dlaczego tak o sobie myślisz? Faith, ja bym Ci napisała. - Nie myśl tak o sobie. - Ale wiem, że to tak nie działa. W sumie, to co ja się tu wypowiadam, kiedy ze mną kiedyś też było źle. Ale w tym momencie chcę Ci powiedzieć, że jesteś wspaniałą dziewczyną i możesz mieć wszystko jeszcze u stóp. Naprawdę, zaufaj mi. Ale wiesz.. nie ma nic za darmo. Czasami trzeba po prostu powalczyć, bo samo nigdy nic się nie dzieje. Może jest nas tu dużo, wiem, że to nie chodzi o liczbę czytelników. Ale Faith, to też coś znaczy, że nas jest trochę dużo. Wiesz, chciałabym Ci coś powiedzieć. Takich parę słów. Pamiętaj, kim jesteś. Nigdy o tym nie zapominaj, chociaż czasami bywa ciężko. Masz talent! Naprawdę masz talent i smutno by było jakbyś go zaniedbała tylko dlatego, że myślisz, iż Twoje prace Ci się nie podobają. Zazwyczaj tak jest. Mi też nie każdy tekst się podoba, który napiszę. Czasami mam wrażenie, że piszę beznadziejnie, ale jednak gdzieś tam z tył głowy mam świadomość, że potrafię. I ja wiem, że Ty też potrafisz. Naprawdę. Piszesz cudownie (nie, nie słodzę tak, aby coś uzyskać. Ja już nie bawię się w takie gierki, bo to nie ma sensu) Naprawdę jesteś świetną dziewczyną, tylko trochę za bardzo krytycznie podchodzisz do swojego tworzenia. Faith, to jest dobre.. do pewnego momentu. Kiedy pomyślisz sobie, że jest dobrze, to zdasz sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie trzeba robić nic więcej. Nie, póki myślisz, że zawsze może być lepiej, to się doskonalisz.. i stajesz się lepszą. I tak właśnie jest. Tak naprawdę reszta się nie liczy. Pamiętam, że moja rodzina zawsze niszczyła moje marzenia. Pisałam, a tak naprawdę wszyscy mi mówili, że mam przestać. Mam wrażenie, że jak wydam książkę, to dedykacja będzie wyglądała tak - Mamie, która nigdy we mnie nie wierzyła. Mamie, która zawsze powtarzała, że mam przestać żyć marzeniami. Mamie, która nie dawała szans na powstanie tej książki. - Tak, właśnie tak było. Ale ja w Ciebie wierzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy masz jakieś głębsze plany związane z pisaniem, ale ja wierzę, że kiedyś zobaczę na półce sklepowej Twoją książkę. Wiem, że jesteś na tyle silna, aby pokonać wszystkie przeciwności... I napisałabym, że ten tekst, który tu przeczytałam nie jest w miarę dobry. On jest bardzo dobry. I chciałabym Cię w tym momencie, abyś poprosić, abyś zmieniła zdanie, ale.. wiem, że to nie jest takie łatwe. Wiesz, ja już trochę w tym życiu przeszłam. Mam wrażenie, że tak naprawdę doświadczyłam chyba wszystkiego i mogłam już powąchać każde gówno tego świata... ale nauczyłam się jednego. Trzeba walczyć, trzeba iść dalej do przodu. Wiem, powtarzam się, ale po prostu chcę to przekazać Tobie. (Dobra, ciocia Rose się znalazła, ha)
      Kiedyś komuś napisałam, że nie piszemy dla czytelników i często o tym zapominamy. Piszemy tak naprawdę dla siebie, bo mamy taką potrzebę. Bo siedzi to coś w nas, bo po prostu musimy. Wiem, że po prostu czasami nosi, jak się czegoś nie napisze. Ale często zapominamy o tym, że tak naprawdę to wszystko jest dla nas. Fakt, że ja mam tego bloga, że Ty masz tego bloga, to tak naprawdę jest mały dodatek. Czasami zasięgnięcie opinii, bo smutno pisać do szuflady. Zawsze przychodzi taki moment, że sztuka musi mieć jakiegoś dobiorę, że czujemy się na tyle dojrzali, iż chcemy pokazać to światu. Jesteś już na tyle dojrzała artystycznie, że nam to pokazałaś i nie wiem, czy mam dziękować za to Bogu, czy może po prostu wirtualnie całować Ci stopy. Kocham zatapiać się w Twoje słowa...

      I chciałabym Ci napisać jeszcze wiele słów, ale chyba będę się powtarzała. Nie martw się tą moją paplaniną. Rose jest po prostu po paru lampkach wina.
      Faith, jesteś cudowna. Naprawdę. Nie kłamię.

      Usuń
    2. Ja sama nie potrafiłam nic napisać do szkoły, jeszcze rok temu. Niby coś wychodziło, ale to było głupie, po prostu. Nawet teraz moje prace na polski są jakoś dziwne przesłodzone.
      Rose, ale teraz to ja Ci muszę podziękować. Bardzo dziękuję, ale to za mało. Nie mam pojęcia jak Ci się odwdzięczyć za tyle miłych słów, za tyle motywujących słów. Ja niby wiem, że potrafię, ale jakoś bardziej w prawdziwym życiu, nie tutaj. Tutaj czuję się gorsza. Ale dzięki Tobie, zmieniło się to. Bardzo. Tak naprawdę to przed dodaniem rozdziału nie odczuwam aż tak bardzo tej beznadziejności. Dopiero, kiedy go dodam. I ja wiem, że nie piszę dla czytelników, tylko dla siebie. I to jest problem, bo ja dla siebie jestem beznadziejna, a dla Was widocznie nie... I po prostu dziękuję.
      Jestem samokrytyczna. Bardzo. Za bardzo. Ale inaczej nie potrafię, nikt mnie zresztą nigdy tak naprawdę nie pochwalił za napisanie czegoś. Nie chodzi mi o Was, tylko o ludzi, których znam, z którymi widuję się na co dzień. Ale to i tak zbytnio by nie pomogło... Po prostu dziękuję Ci, bo jakoś się to poprawiło, ha.
      Kocham Cię, Rose, za to. Za to wszystko.

      Usuń
    3. Faith, ja wiem o co chodzi. Zdanie czytelników bloga w sumie nie wiele się czasami liczy, bo przyzwyczajamy do tego, że im się zazwyczaj podoba. Nie jesteśmy też związani z nimi emocjonalnie, nie mamy głębszych uczuć. A kiedy pokazujemy nasze teksty bliskim, to nagle tak bardzo nam zależy na słowach pochwały. I ja wiem jak to jest, kiedy tych słów nie ma. Jak już wspominałam... rodzice nigdy we mnie nie wierzyli, chociaż nie raz czytali to co napisałam. Mówili mi, że ma dać spokój. Kiedyś dałam do przeczytania mój tekst mojemu przyjacielowi i powiedział, że jest to wszystko nudne... to był naprawdę ogromny cios, bo jakby mi to napisał czytelnik bloga to chyba nie wiele by mnie to obchodziło. Pamiętam, że brałam udział w szkole, w konkursie literackim. Moje prace czytała moja nauczycielka.. opowiadanie, które wisi u mnie na blogu i.. cóż, przegrałam. Wygrała moja znienawidzona koleżanka, która napisała jakiś beznadziejny felieton o niczym... Ale wiesz.. to tak naprawdę jest ważne. Ja wiem, że jesteś jeszcze młoda i pewnie dopiero budujesz poczucie swojej wartości, ale musisz wiedzieć, że masz siłę. Tak zazwyczaj jest, że z naszymi aspiracjami i planami zostajemy sami. Dlatego trzeba znaleźć w sobie siłę i zaufać sobie. Faith, jeśli pisanie opowiadań sprawia Ci przyjemność po prostu to rób i tyle. Wiesz co jest najważniejsze w życiu? Aby żyć zgodnie ze swoimi sercem, aby mieć pasję. Nie poddawaj się, bo ludzie z Twojego otoczenia tego nie widzą. Nie! Zawsze można wstać i pokazać im wszystkim, aby kopary im opadały, prawda?
      Och, Faith już nie przynudzam.
      Uciekam.

      Usuń
  2. Faith, wiesz, że i tak będziesz dla mnie geniuszem i mistrzem za Painted On My Heart? Nie? No to już wiesz...
    Kurcze, ten dodatek, jest taki piękny... Jak i samo opowiadanie, do którego jest dołączony. Idealnie pasuje do mojego nastroju, który nie opuszcza mnie od kilku dni.
    "Znicze na innych nagrobkach oświetlały wszystko i nadawały atmosfery." Zawsze, jak wracam 1 listopada z grobów to przejeżdżam obok takiego małego cmentarza. Zawsze jest juz ciemno. Ta kolorowa poświata ze zniczy jest taka piękna... Ale jednocześnie znów mnie smuci. Yh. Zuzia-emo, ok. :'l
    "Billie nie lubi, kiedy jestem zmarznięty, ponieważ wtedy nie jest dobrze się do mnie przytulać." Awh, to wywołało uśmiech na moim pyszczku. Więc dzięki, bo jakoś ostatnio mniej się uśmiecham...
    Weny. I tulę. Nie jestem zmarznięta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za tego geniusza, ale przesadzasz, KOCHANA.
      Dziękuję Ci za ten komentarz i za to, że chcesz to czytać. A atmosfera na cmentarzach 1 listopada, jest naprawdę bardzo piękna.
      Też Cię tulę.

      Usuń
  3. Matko Faith ja przez ciebie o mało się nie popłakałam. Z mojej zajebistej listy zaczeło lecieć I Don't Want A Miss a Thing i od razu włączyłam bloggera pacze dodałaś coś. Włączam wyskakuje mi takie coś. Czytam i czytam i czytam i tak mi się smutno zrobiło jak mój Joe się tłumaczy jak idzie na cmentarz, a ja gapie się i coraz smutniejsza się robię....
    Ale super, że dodałaś coś nowego do tego opowiadania. Chodź i tak wiem, że więcej nie będzie. Bo co? Steven z Hope zmartwychwstaną ?! No nie...... ( tak myśle bo ty tu jesteś szefen i nie wiem co ci siedzi pod czupryną).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie będzie, ale musiałam zakończyć. Tak po prostu musiało być.
      Ej, ale pomysł ze zmartwychwstaniem nadaje się... Kurwa, są przecież Jim, Janis, Jimi, Michael i John. Steven i Hope mogliby się tam pojawić. XD Oczywiście żartuję, no, ale... XD

      Usuń
  4. Wiktorio. I Ty twierdzisz, że jesteś "beznadziejna"? TY?! Gdyby tak było, nie doprowadziłabyś mnie "tym powyższym" do płaczu, a zrobiłaś to, ZNOWU!
    Chyba pod epilogiem napisałam, że jestem wściekła na Joe? Że był chujem? Że nigdy nie kochał Hope? Ehh, niedługo później doszłam do wniosku, że myliłam się co do niego, a ten dodatek tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu.
    Cooo?!?!?! Nie!!!!! Dlaczego Steven popełnił samobójstwo dzień przed moimi urodzinami?!?!?!?! Dzięki, Faith. :c
    Joe. On kochał, a może nadal kocha Stevena. Bardziej niż Hope.
    Joe w jednym momencie stracił kobietę, którą kochał oraz przyjaciela, brata, członka zespołu. Ten szalony wokalista... Odszedł. Z premedytacją pozbawił siebie życia, pozbawił Aerosmith wokalisty, pozbawił Joe brata. Ale zrobił to dlatego, że kobieta jego życia pozostawiła go na tym świecie. A on nie mógł bez niej żyć. Nikt, nawet Joe, nie był w stanie mu pomóc. Może dlatego, że w chwili śmierci Hope, serce Stevena nie rozerwało się na drobne kawałeczki, wydarzenie to nie wytworzyło w jego sercu dziury, śmierć Hope wydarła Stevenowi serce, doszczętnie zraniła jego duszę, pozbawiła czegoś, właściwie to kogoś, kto trzymał go przy życiu. Nie mógł się z tego pozbierać.
    Cała ta opowieść Joe była wzruszająca. No ale w końcu się poryczałam... To, jak mówił o Stevenie, o tym, jak był mu bliski, o tym, że zrozumiał, że był głupi, o tym, że obwinia się o jego śmierć, co było w sumie do przewidzenia, o tym, że żałuje tego wszystkiego, chociaż tak naprawdę to on nie jest winny. Przynajmniej nie całkowicie! W końcu chłopak miał prawo się zakochać! Przyznam szczerze, że czytając to opowiadanie, denerwował mnie. Ale to dlatego, że ja zwyczajnie chciałam, aby Hope była razem ze Stevenem.
    Scena na cmentarzu, końcówka rozdziału, a zwłaszcza te słowa:
    "Kochałem ją i Jego również, na ten braterski sposób! I nikt nie ma prawa powiedzieć, że było inaczej, oprócz Niego.
    - Myślisz, że to moja wina? - zwróciłem się do... do Niego. I pozostałem tam bez odpowiedzi, w miejscu, gdzie było mi cholernie źle. Jednak, jednocześnie mogłem porozmawiać z... Nim, ze Stevenem, bratem."
    Już na dobre przekonały mnie do Joe ( w tym opowiadaniu, poza nim to wręcz za nim szaleję XD).
    To, co teraz piszę wymaga powagi, no ale... Wczoraj, kiedy przysnęło mi się, zaraz po zakończeniu "Music From Another Dimension!", śnił mi się Steven. XD Jako anioł (XDDD). Wiesz, ubrany cały na biało, z takim światełkiem wkoło niego, blask bije od jego postaci i te sprawy. XD I, haha, i on tak latał pomiędzy wymiarami, śpiewając utwory z wspomnianego powyżej przeze mnie albumu. A ja to widziałam! I powiem Ci, Faith, że to było piękne! Piękne, jak Tyler! A później, kiedy się obudziłam, tańczyłam do Rag Doll. XD Ale to już inna, długa historia. Za długa, żeby ją tutaj opisywać. XD
    Tak, skoro już pisałam o tych snach, to z tych wszystkich snów o Tylerze, był jeszcze jeden (dobra, nie jeden, ale o pozostałych wolę nie pisać, z wiadomych powodów), taki ciekawszy. XD I chyba wykorzystam go w moim opowiadaniu. Tylko dla przykrywki, Stevenem będzie ktoś inny. Oooo, Tom! Tylko jeszcze muszę pozmieniać jakieś tam fakty, bo... XDDD
    Idę. Muszę, znowu, przeszukać uważnie pomieszczenie, w którym znajdują się te wszystkie ubrania z lat 90-tych. No i, też znowu, wypić herbatę. I obejrzeć kreskówki. XDDD Taaak, w ciągu ostatnich trzech tygodni zdążyłam się już uzależnić. XD To przez tego jednorożca (XDDD). Do widzenia, Faith! Weny!

    PS O czymś zapomniałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanno, więcej nie płacz, bo nie ma powodu. Ale mogę Ci powiedzieć, że (chyba) postaram się już nie mówić złych rzeczy na swój temat... Tak, wiem, obiecywałam już wiele razy.
      To ja sobie zapamiętam, że masz urodziny 13 grudnia. XD Złożę Ci najgorsze życzenia w Twoim życiu. XD
      Kochał i jego, i ją, ale jego bardziej. Ale co się dziwić? W końcu to był Steven, jego najlepszy przyjaciel, brat. Samobójstwo Stevena było głupotą, ale z drugiej strony wszystko mu się posypało. Nie miał już Hope, Joe, a razem z nim zespołu, Lennona, z Cyrindą mu się nie układało. Przynajmniej narkotyków już wtedy nie brał, to już coś.
      Perry zrozumiał swój błąd, wielki błąd. Gdyby mógł pewnie by cofnął czas i nie dopuścił do wielu rzeczy. A najbardziej to by chyba zmienił to, że był z Hope. Oddałby ją mu, ale nie tamten Joe, który był w latach siedemdziesiątych, nie. Ten Joe, który wszystko przemyślał i zrozumiał.
      Boże, Ty mnie po prostu rozwaliłaś tym snem. Mi się nawet Steven nie śni. XD Mi się śnił Jon Bon Jovi, który chciał się ze mną chajtnąć, dla kasy... Bo to było jeszcze w New Jersey. XD Boże, i ja chciałam się dowiedzieć jak będą wyglądać w tym śnie moi rodzice, czy będą tacy sami, ale się nie dowiedziałam, bo kiedy Jon razem ze mną do nich szedł, to tata mnie obudził. Przyszedł do pokoju i w najciekawszym momencie oznajmił mi, że jest już po dziewiątej, i że muszę wstawać. XD
      Dla przykrywki wstawisz Toma? Dobra, niech Ci będzie, ale... Dobra, w ogóle nie wiem o co chodzi, więc nie ważne. XD
      Ten jednorożec był fajny, bo miał gacie.

      Usuń
  5. Dopiero co wstałam i jeszcze leżę w łóżku. Wiec pomyślałam sobie "skoro i tak nic nie robie, to poprzeglądam sobie blogi" no i proszę, taki suprajs madafaka xd
    A co do rozdziału.
    To możesz mi nie uwierzyć, ale ciężko miałam opanować łzy.
    Czyli jednak go nie ma
    Cholera
    Jak to przeczytałam, to zaczęłam się zastanawiać, co będzie jak on naprawdę umrze. Jak umrą ci Najlepsi, np. Tyler, Axl, Slash,Perry i inni
    Wtedy prawdziwy Rock umrze razem z nimi
    Bo jak patrzę na dzisiejsze "gwiazdki rocka" to mam ochotę Rozjebać laptopa i powiedziec sobie "Dzięki za takie gówno "
    Żałuję, że nie urodziłam się w latach sześćdziesiątych. Czuję, że ten czas nie jest dla mnie. Nie czuję się w nim dobrze. Może to co mówię wydaje ci się dziwne, ale tak jest. Ten rozdział zmusił mnie wręcz do refleksji. Dziękuję :-)
    Zapraszam do mnie na rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni są nieśmiertelni, nie umrą! Zawsze będą żyć, dla Nas.
      U Ciebie już byłam, rano chyba, nie wiem. W każdym razie byłam. XD
      Dziękuję Ci za komentarz, Illusion.

      Usuń
  6. Takie melancholijne to opowiadanie .... Normalnie jak widok za moim oknem. Ja na początek zacznę od czegoś innego niż sam dodatek.... od cmentarzy. Nikt ich nie lubi prawda? A przynajmniej większość ludzi.... A ja lubię. Bardzo lubię tę ciszę i zadumę, która towarzyszy takim miejscom jak cmentarze. Wszystkie nekropolie mają taką .... fantastyczną aurę i atmosferę tajemniczości. I lubie je zwiedzać, chodzić po nich, serio .... lubię cmentarze.
    No i po tym przedziwnym, psychicznym wyznaniu :D przechodzę do sedna, czyli do Joe'go ....
    >Nie, jeszcze nie przechodzisz...<
    Lars mówi, że nie przechodzę .... :/ No tak, bo ten mój przedziwny wstęp miał swój cel ... Bo miał nawiązywać to tego, jak kapitalnie oddałaś nastrój tego dodatku, bo czytając go czułam jakbym tam spacerowała razem z Joe po tym cmentarzu i chyba poczułam to co on musiałby czuć, gdyby rzeczywiście takie zdarzenie miało miejsce.
    Samej "obrony" Joe nie można było poprowadzić lepiej. Ten sposób, który wybrałaś chyba wszystkich przekonał. Musiał przekonać. Bo Joe sie nie usprawiedliwia, tak przed wszystkimi na głos, tylko przeżywa wszystko w swojej głowie, a jak wiadomo, nie ma nic bardziej prawdziwego niż nasze własne myśli. Dlatego całość spełniła swoją funkcję i nawet jeśli można było po POMH żywić do Joe nienawiść to po tym dodatku, spojrzenie na niego musi się zmienić. Bo w nienachalny sposób są pokazane jego przemyślenia, jego perspektywa, taka prosto z serca i nie da się obok tego przejść jakoś obojętnie. To musi poruszyć. Mnie ruszyło. I ta scena na koniec. Tak bardzo pomyślałam o tym, że Joe, zwracając się do Stevena na głos chciał uzyskać coś w rodzaju ostatecznego przebaczenia ... rozgrzeszenia. I myślę, że to dostał. Odpokutował za to co zrobił i Steven, gdzieś tam na górze już dawno mu przebaczył :) Pomimo, że całość jest taka melancholijna (co zresztą bardzo mi się podoba), to w finale pojawia się taka nutka nadziei, element jakiejś .... nie wiem ... łaski? Tak, chyba tak bym to ujęła.
    Heh ... zawiesiłam się na moment, bo pojawiła mi się w głowie taka ilustracja do tego fragmentu z życia Joe. Zobaczyłam jak siedzi na tej ławeczce, przed nagrobkiem Stevena, zgarbiony, patrzy bardziej na swoje stopy niż przed siebie i wypowiada na głos tamte słowa. A za nim stoi Steven i kładzie mu rękę na ramieniu....
    Chyba tyle na dziś ode mnie i Larsa ...
    Dziękujemy za ten dodatek.
    Pa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Nem, cieszę się, że udało mi się to oddać. Sama lubię przebywać na cmentarzu, ale tak się składa, że chodzę tam tylko raz w roku. Lubię po prostu tą atmosferę, można tam pomyśleć po prostu. Pięknie.
      On ją dostał. Steven mu wybaczył, nie mógłby zrobić inaczej, w końcu to Joe, jego brat. Całe to opowiadanie było melancholijne, aż za bardzo. Skupiało się w końcu głównie na narkotykach, uzależnieniach, tej niespełnionej miłości Stevena, nienarodzonym dziecku i Joe, który był po prostu głupi.
      Ty i Lars jesteście cudowni. Właśnie, zrobiłam polecanych i z niewiadomego powodu jako autorów Twojego bloga wpisałam Ciebie i Larsa. A potem się okazało, że on nim został, ha. Przewiduję przyszłość, uwaga. XD
      Dziękuję Nem, dziękuję, Lars.

      Usuń
  7. Ja... No. Nie wiem co napisać, Faith, naprawdę. Może zacznę od tego, że jestem z Ciebie dumna. Dumna, bo rozdział Ci się podoba, choć trochę, bo: "jest to w miarę dobre". O matko, mi było tak miło to widzieć, Ty sobie nie zdajesz sprawy, naprawdę. Tylko, że... Dlaczego piszesz tak o samej sobie, kochana? Ja tego chyba nie zrozumiem, i to nie o to tu chodzi, ale... Przykro mi jak to widzę, naprawdę. Jest mi przykro, bo jesteś jedną z tych blogerek, które cenię najbardziej, jesteś w mojej wielkiej piątce, pomiędzy Chelle. deMars, Ivy i Rocket Queen, jesteś naprawdę świetna w tym co robisz. Ja nie chcę Ci tu znów prawić kazań, szczególnie, że Rose Ci już tu jedno sypnęła i dobrze. Przeczytaj jej komentarz uważnie, proszę, bo to szczera prawda, tak myślę. I mam nadzieję, że to moje ciągłe trucie nie jest dla Ciebie jakoś specjalnie uciążliwe i irytujące, staram się coś z tym zrobić po prostu, bo mi się smutno serio robi, kochana.

    Wspomnienia Twojego POMH autentycznie we mnie odżyły, z ogromną siłą po przeczytaniu tego dodatku. Poczułam się jak podczas czytania prologu, poczułam, że coś umiera, ale jednocześnie gdzieś jest w przestrzeni. Painted On My Heart na zawsze w nas wszystkich pozostanie, nigdy w to nie wątp, Wiktorio. Dlatego powyższy tekst miał w sobie tak wiele mocy. Miał to wszystko, czego mi brakowało, odkąd opowiadanie się skończyło. Miał Joe, miał jego miłość do Steven'a, miłość do Hope, miał wzruszenia, smutek... Faith, wzruszyłaś mnie dogłębnie, ja po prostu... Rozpadłam się.
    Czytałam wczoraj, jak Ci pisałam zresztą, teraz komentuję, słuchając 'You See Me Crying', na dodatek mam dość nieprzyjemny dzień, i jestem na skraju wytrzymałości, dzięki Tobie między innymi, ale za to dziękuję. Bo to jest piękne w swym okropieństwie, ironio.
    Wszystkie przemyślenia Joe kręciły się w okół Tyler'a w sumie, ale nie zmienia to faktu, że mogłabym ja czytać w kółko, i w kółko. Ta tęsknota z jaką wspomina przyjaciela mnie od środka rozdziera, żal mi Perry'ego tak bardzo. Żal mi Steven'a, bo był dla niego ratunek, był w postaci właśnie Joe. Tylko, że ten ratunek był głupi - tu nie zaprzeczę. Ale taka jest męska natura, duma, ego - przecież nie odda mu dobrowolnie kobiety, mimo że nigdy nie kochał jej tak jak Steven. Nie odda, poniżej to jego honoru, a co więcej - wypnie się na niego. No nie oszukujmy się, gdyby Perry był dla Tyler'a podporą w tych ostatnich dniach jego życia, to mogłoby się to skończyć inaczej. Oj, Perry, ty durniu, i tak mi Ciebie żal. Właśnie za te wspomnienia, za to samotne przesiadywanie na cmentarzu, za łzy, które uronił, ewidentnie.
    Trochę może przesadza z tym układaniem sobie życia, ale jednocześnie to rozumiem. Wiesz, staje się coś strasznego, coś dołującego, a Ty niedługo później odnajdujesz szczęście, śmiejesz się, czy coś takiego. Ma się wyrzuty sumienia, znam to bardzo dobrze. I wiem, że te wyrzuty nie są do końca słuszne może. To, że komuś się posypało, i nam poniekąd też, nie znaczy, że mamy pogrążyć się w bezgranicznej rozpaczy na co najmniej dekadę. Czasem wręcz przeciwnie - zacząć szukać wtedy szczęścia, nauczyć się na błędach innych, spróbować czerpać na tragedii. Wiem jak to brzmi, ale to nie jest nic złego moim zdaniem. Oczywiście nie można przesadzać, wszystko ma swój umiar. Ale Joe zachował się dobrze. Tak uważam. Znalazł żonę. żony właściwie. I pamięta o Steven'ie. To najważniejsze, dlatego jestem teraz w kawałkach, kochana Faith.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez jakiś czas, owszem, był tym złym, trochę podłym. Był, nie jest. Mówiłam, to wina tego ego, tej dumy. Męskiej, o. I nie powiem tu, że to rozumiem, i że to normalne, bo jednak miał w tych swoich rozmyślaniach sporo racji w tej kwestii - spieprzył to, swój związek i przyjaźń. Nieodwracalne to jest, i przykro mi, wszystkim z tego powodu, w sumie dobrze, że Perry się tym od czasu do czasu podręczy. Zasłużył, jakby nie było. Ale w głębi duszy, czego dowodzi ten rozdział, nie był zły. A Steven nie był przecież dobry, ma całkiem sporo niespełnionych obietnic na koncie. Miał... Zaraz się poryczę, hej.
    I dlatego ja polubiłam w tym momencie Joe. Mimo całego świństwa, jakiego narobił w opowiadaniu, to jego myśli po pięciu latach mnie kupiły, dosłownie. To jest facet wbrew pozorom wrażliwy okropnie, choć oczywiście nie tak jak Tyler. Ale jest... I chwała mu za to. Przestał być zimnym sukinsynem, w moich oczach, oh Faith, Ty zmieniłaś tym bardzo moje spojrzenie na całe POMH i na zakończenie. Dziękuję, o cholera, dziękuję tak bardzo. Jestem zachwycona, i tak jak Rose - wierzę w Twą książkę na półce. Mówię całkowicie poważnie i uwaga: nawet się nie wypieraj, ja wiem swoje. Kocham Cię, Faith.


    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trucie zrobiło się dla mnie uciążliwe, bo ciągle czytam jaka to jestem wspaniała i cudowna. I to mnie chyba zaczęło zbytnio irytować. Wygląda to tak jakbym chciała; jakbym robiła to specjalnie, żebyście pisali mi pochwały, kurwa. A ja po prostu czuję się głupio. Mówię tylko, co myślę o sobie, ale dzięki Wam... No dobra, kocham Was wszystkich i tyle. I dziękuję Ci za te miłe słowa i za to, że należę do tej piątki. Po prostu dziękuję.
      Kiedyś Joe tego nie rozumiał, ale po tych kilku latach uświadomił sobie, że był głupi. Po prostu był. Może i wszyscy wiedzieli to wcześniej, ale on nie. Kochał Hope, ale Stevena bardziej, był do niego przywiązany. Ale jednocześnie był jego przyjacielem i chciał mu zrobić nazłość, lecz jednocześnie kochał dziewczynę.
      Właśnie, Steven również święty nie był, więc nie można za nic obwiniać Joe'ego. Obydwoje kochali tą samą osobę, ale Tyler.. On nie zasługiwał. Joe się myli. On na nią nie zasługiwał. Tyle razy ją zranił, zostawił, ćpał. Ale również poronienie nie było jego winą aż tak bardzo. W końcu nie wiedział o tym, że ona była w ciąży, kiedy wyjeżdżał.
      Joe dało się lubić, bo tak naprawdę nie robił nic złego Hope, tylko Stevenowi, ale on sam tego chciał. Przecież postawiła mu warunek - jeśli przestanie ćpać, to wróci do niego. Nie przestał, trafił na odwyk i dopiero wtedy wszystko się skończyło, ale było już za późno.
      Dziękuję, Haniu, a książka... To śmieszne, ja nie napiszę książki. Poza tym, jak? Nie mogę, nawet.
      Jeszcze raz podziękuję, bo nic innego mi nie zostało - dziękuję, Hanka.

      Usuń
  9. Hej, moja droga, piszę trochę w biegu, ale mam dużo myśli dla Ciebie. Wiesz, czytałam ten rozdział, wpis, w kawiarni, wszędzie migotały komercyjne lampki, kolorowe choineczki, znasz ten klimat. I kiedy skończyłam, to popatrzyłam martwo przed siebie, analizując to wszystko. Nie wiem, jak to się stało, nie wiem, czy u Ciebie też stało się coś takiego jak u mnie ostatnio, ale to jest niesamowicie dobre.
    Rzecz w tym, że powyższy tekst jest kompletnie inny od wszystkich rozdziałów Painted On My Heart, jest kompletnie odmienny od wszystkiego, co kiedykolwiek tutaj opublikowałaś. To jest mój rozdział, ja piszę takie rzeczy. Ja czuję coś takiego, poczułam się co najmniej dziwnie, kiedy chłonęłam te słowa. Ja bym mogła coś takiego stworzyć, nie wiem, jak to się stało. Jestem panicznie tutaj zazdrosna o Suicide, za dedykację. Jakbym dostała dedykację do takiego tekstu, byłabym najbardziej spełniona na blogosferze, haha. Co za tym wszystkim stoi? - powaliłaś mnie. Myśli Perry'ego, które zostały wykreowane przez Ciebie, są tutaj tak dojrzałe, tak rozbudowane i rozważne, że byłam w szoku. Zamurowało mnie na początku. Znam już troszkę Twój styl, wspominałam kiedyś, że piszesz o ciężkich rzeczach w sposób, który nie dołuje aż tak, masz taką nutkę komizmu, chociażby w myślach bohaterów w klasycznych rozdziałów, co nie dobija właśnie. Podczas gdy tutaj, po tym, ja właśnie siedzę drugą godzinę w dołku pełnym błota, ścieków, leje się na mnie deszcz z gradem, a burza idzie zza gór - nie potrafię uciec, zaraza mnie może zabije, nie wiem, co się stanie, ale dostałam w mózg potężną dawką żałoby po najbliższym, smutku, rozpaczy i wyrzutów sumienia. To jest jeden z najpiękniejszych tekstów, jakie miałam przyjemność tutaj przeczytać przez te lata, a już na pewno najlepszy u Ciebie. Nie ubliżając Ci, kochana Faith, ale ,,Nie jestem aż taki zły'' wyprzedza wszystko inne, co Twoje, o miliony lat świetlnych, dałabym Ci za to medal, gdybym mogła. Wciąż się jeszcze składam po tym.
    A przechodząc do ciała tego wszystkiego, on jest zagubiony. On jest po prostu rozdarty. Ale nie jest winny, smutno mi, że sam w to czasem nie dowierza. Jak rozpaczliwie stara się sobie wmówić, że to wina narkotyków, jak rozpaczliwie się zapewnia, że to nie on. Dlaczego to nie może mu przyjść tak łatwo, kochanie, uwierz. Do mnie nie dociera, że Steven nie żyje, ten fakt zadecydował o oryginalności opowiadania, o Twojej kreatywności. Czytając dodatek, zdałam sobie sprawę, że tęsknie za Painted [...].
    Kocham Billie wszędzie i pod każdą postacią, o Boże. Ona i Joe kojarzą mi się bardzo z Keithem Richardsem i Patti Hansen, moją parą królewską w świecie muzyki, ha. W ogóle odniosłam wrażenie, dalej odnoszę, że Perry by nie przetrwał bez stałej kobiety, po prostu. Na samym początku związał się z Elyssą, wyszło jak wyszło, ale kilka lat ze sobą spędzili. A niedługo po niej pojawiła się Montgomery, która została, której zależało na czymś więcej - i jestem jej za to dozgonnie wdzięczna. Pewnie dlatego czasem tak koszmarnie boli mnie fakt, że zrobiłam coś takie...och, nieważne. Sztuka, literatura.
    Hope? Ciekawiła mnie ta dziewczyna. Ale przetworzyłam wszystko raz jeszcze, ze szczegółami, i wyszło mi, że najkorzystniej dla wszystkich by było, gdyby ona nie związała się ani z Tylerem, ani z Perry'm. Wszystko potoczyłoby się wtedy inaczej. Nie byłoby tych spięć, zdrad, ran i śmierci na takie skale. A gigant lat siedemdziesiątych, wieczna ikona sceny muzycznej, nadal by trwała, niekończącej się chwale.
    Wiesz, gdybym czytała w domu, to na końcu bym się popłakała. Sama końcówka. Kiedy stoi na cmentarzu, chcąc błagać. O przebaczenie, chcąc poznać odpowiedzi na pytania, które i on zabierze ze sobą do grobu. Pytania, na które nikt nigdy nie pozna odpowiedzi. Zobaczyłam to wszystko, jego, ich. Stevena, który stoi obok przyjaciela, obok brata, ale jest pomiędzy nimi lustro weneckie. Anthony nie potrafi przejrzeć, on nie zobaczy. Nie zobaczy brata. Już nigdy nie tak. W zasadzie może będę płakać, chyba pierwszy raz u Ciebie będę po prostu ryczeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałaś coś pięknego, Faith. Napisałaś coś niesamowitego, właśnie coś takiego chciałam kiedyś u kogoś przeczytać. Masz mnie.
      Dziękuję Ci za to. Po prostu mi brakło słów.

      Usuń
    2. To jest inne, bo... Bo tak. Nigdy nic takiego jeszcze tu nie powstało, bo tak naprawdę nie miałam okazji. Do I Don't [...], to nie pasuje, tak samo do dodatków z Morrisonem. Po prostu tamto jest inne, ma inny styl, i to też. Ten jest przygnębiający, smutny, bo miałam wreszcie okazję, żeby coś takiego zrobić.
      Mój styl zmienia się w zależności od opowiadania i danej sytuacji... Okazało się, że jeśli ma być śmiesznie, to będzie, a jeśli ma być smutno, to jest smutno. Więc mogę być z siebie zadowolona, ha. W IDWTMAT musi być ten komizm, bo to opowiadanie nie należy do takich melancholijnych, jest zwykłe, normalne i niektóre rzeczy muszą tam po prostu być, a takie się tam nie nadają. Przynajmniej na razie.
      Tak, w sumie najlepiej by było, gdyby nie była z żadnym z nich. Wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej, a przynajmniej byłaby taka nadzieja.
      Cieszę się, że to, co tu przeczytałaś było tym, co chciałaś kiedykolwiek u kogoś przeczytać. To znaczy, że nie jest ze mną tak źle, jak myślę.
      To ja Ci dziękuję, Alicjo, za tyle miłych słów, za Twoje odczucia po tym czymś. Dziękuję.

      Usuń
  10. Tak mi głupio pisać widząc tyle dłuuugich komentarzy. Wpadł rozdział u nas (czyli u mnie i Vi). I zapraszamy! :D
    Jak widzę te komentarze, to aż Ci zazdroszczę :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisałam na Twój komentarz na blogu i w sumie nie pomyślałam, że mogłabym napisać to tu. Więc wiesz.. :D

      Usuń
  11. Bez niektórych ludzi świat byłby jeszcze bardziej smutny....Czasem taki jest. Bez Stevena byłby jeszcze bardziej. Czytając to, można zapomnieć, że on tak naprawdę żyje, i znowu zaczęłam płakać, ale na szczęście, nie skończyłam. Kiedy czytałam ten rozdział, chciałam, żeby się okazało, że to nieprawda, że on jednak przeżył, nie wiem, jak. Joe chyba też by tego chciał..szkoda mi go, ale cieszę się, że żałuje....to znaczy, że jest nadzieja.
    Ale kiedy pytałam cię, czy wiesz, że wszyscy jesteśmy chorzy, nie miałam na myśli nic dobrego. Tak myślę, bo nie zawsze pamiętam, o co mi chodzi. Nie mam siły ci gadać, że twoje zdanie o tobie nie ma sensu. Jesteś piękna, wiedz to. Znowu to gadam.
    Czekam na następny i nie wiem, czemu tak się podpisuję (żeby było dziwniej). I z miłości do kurczaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie tego więcej części?

      Usuń
    2. Ja sama bym chciała dowiedzieć się, że jednak przeżył, ale niestety nie. No przecież jest możliwość. Joey mógłby sobie żartować z Alice, a Steven napisać list pożegnalny, również dla żartu.
      Chorzy w ten 'zły' sposób? Mi to wcale nie przeszkadza. Możemy być tacy, w końcu nic tego nie zmieni, prawda?
      Nie, nie będzie więcej. ;____;
      Dziękuję, Fly, ja też kocham kurczaki.

      Usuń
    3. Wszystko prawie może się zmienić. Ja chcę i muszę.

      Usuń
  12. Witaj, Kochana Faith!
    Na wstępie, od razu chciałabym bardzo, bardzo mocno podziękować za dedykację tego cuda dla mnie. Nawet nie wiesz, jak miło robi się na sercu! Dziękuję i silnie tulę! <3
    Niestety, mój dzisiejszy komentarz będzje krótki i nieco pokręcony, jednak mam nadzieję, że mi wybaczysz...? Na swoje usprawiedliwienie mam czas, a raczej jego brak, haha. Ach, znowu zaczynam rozwijać inny temat, dlatego, już bez większych wynurzeń, przejdę do samego dodatku.
    Cóż, Faith, pokazałaś klasę godną jednych z najlepszych pisarek, mówię prawdę. Brakowało mi czegoś... hm... innego? To znaczy, fakt, kontynuowałaś wątek Painted On My Heart, ale w końcu skupiłaś się na uczuciach Joego, których przedtem jakby nie było. Pan Perry okazał się być wrażliwym mężczyzną, ale trochę zagubionym. Czy dobrze to odebrałam?
    Rozwaliłaś mnie od środka tym tekstem. To, jak przedstawiłaś uczucia Joego, jak to wszystko opowiedziałaś za jego pomocą... MISTRZOSTWO! Kłaniam Ci się w pas za to, że uraczyłaś nas tak genialną częścią.
    Perry okazał się całkiem innym facetem, niż jak przedtem go postrzegałam. Nie lubiłam go POMH, irytował mnie. Na końcu uważałam go za nieczułego, chamskiego sukinsyna, aczkolwiek tu... Tutaj jest rozstrojonym, biednym mężczyzną, cierpiącym przez śmierć Hope i jego najlepszego przyjaciela- Stevena. Uwierz, zachciało mi się trochę płakać razem z nim, na cmentarzu i błagać, aby wszystko dotąd było tylko snem, jednak przy całej rodzinie byłoby to nie na miejscu, zwłaszcza w kameralnej atmosferze wśród ciotek i wujków. Ach, Moja Droga, przebiłaś wszystko! Sądzę, że będę miała małą depresję. Przez Ciebie! Idealnie wszystko opisałaś, szczególnie scenę na cmentarzu, bez Billy, samotną. Autentycznie poczułam ścisk w sercu i smutny żal. Joe, przepraszam. Przepraszam, że klnęłam na ciebie w myślach, że byłeś dla mnie śmieciem, ironicznym skurwielem. A ty byłeś tylko głupi.
    Oj, Faith, ten komentarz jest nieskładnym zbiorem przypadkowych liter. Ale jest w tym pocieszenie: zabrakło mi przez Ciebie słów. Bo takiego czegoś nie da się chyba skomentować słowami. Napisałaś to obłędnie, ujęłaś idealnie, opisałaś po mistrzowsku. Należą Ci się gromkie brawa. I wiesz? Dedykowanie takiego tekstu człowiekowi jest chyba szczytem marzeń, ba(!), szczytem wszystkiego. Niezmiernie Ci dziękuję, bo cała jestem w skowronkach, mimo ponurej scenerii.
    I jeszcze jedno, Kochana. Piszesz cudownie, zawsze. Możesz sobie mówić, co chcesz, ale dla mnie nieodwołalnie będziesz jedną z geniuszek blogspota!
    Wybacz za te wypociny, chciałam, aby wyszło to lepiej. Takiemu cudeńku należy się coś o kilka nieb lepszego!
    Serdecznie pozdrawiam, Faith!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy go specjalnie nie było. Gdyby był, gdybyście wiedzieli co czuje, to by już tym złym nie był, prawda? I nie mielibyście się na kogo wkurzać.
      Dziękuję, kochana Suicide, ale przesadzasz - tyle powiem. Jest na blogosferze o wiele więcej autorek, które napisałby to lepiej.
      Komentarz wcale nie jest nieskładny, jest po prostu piękny i bardzo Ci za niego dziękuję.
      Bardzo dziękuję, okropnie, nawet nie wiesz jak.

      Usuń

Jeśli już tu jesteś i przeczytałeś, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Nawet jedno słowo potrafi dać pozytywnego kopa :) Wyraź Swoje zdanie, to co myślisz, czujesz, kogo lubisz a kogo nie.