Tutaj, na tym cholernym początku, nie wiem co mam powiedzieć. Jak już wiecie jest to już koniec tego opowiadania. Dla mnie jest to smutne, a dla Was...? Nie wiem, po prostu jak sobie uświadomię, że już nigdy nie napiszę nic z POMH to tak jakoś dziwnie się czuję. Opowiadanie umarło, niestety... Nic tu już nie będę gadać, bo na końcu tyle tego walnęłam, że szkoda gadać.
Teraz nadejdzie magiczne słowo, którym zakomunikuję Wam, że to już koniec. Że możecie już ten koniec przeczytać, że już nigdy nic raczej o tej historii nie przeczytacie. Trochę smutne, jak dla mnie. A więc...
Zapraszam do czytania!
Z dedykacją dla Estranged, która pomogła wymyślić zakończenie! Wyjaśnienie na końcu.
______________________________
- Wiedzieli państwo, że pani Hunt była w ciąży?
Te słowa zapadły w mojej pamięci. Powtarzałem je w kółko i w kółko. Może nawet gdybym chciał przestać, nie potrafiłbym tego zrobić. Ta wiadomość była dla mnie ogromnym zaskoczeniem i ciosem prosto w serce, już drugim dzisiejszego dnia. A jeśli było to moje dziecko? A może jednak nie? Przecież spałem z nią, tak?! Dlaczego mi nic nie powiedziała? Bała się mi powiedzieć...? Mi? Swojemu najlepszemu przyjacielowi? Dlaczego? Dlaczego tyle rzeczy musiało wydarzyć się na raz?
Spojrzałem na Joe'go, który swoją postawą nie wyrażał żadnych emocji i otarłem łzy spływające po moich policzkach. Po prostu sobie stał i tyle. No nie, wgapiał się jeszcze w tego całego lekarza. Jak on się nazywał? A zresztą i tak nie pamiętam, w porównaniu z tym co się stało, to akurat jest mało ważne. Ale ten Joe, to naprawdę zachowuje się jak skurwiel bez serca. No kurwa, czy do niego w ogóle dotarło to, co się stało?! Kurwa, czy on ją, do cholery, kochał?! Raczej, kurwa, nie, bo zachowuje się tak jakby była dla niego obojętna.
A ja? Co ja robię? Ja, kurwa, płaczę. Płaczę, jak baba, cholera jasna. Przecież to on powinien cierpieć w tym momencie nie ja, ale w końcu... Kochałem ją. Kochałem, nadal kocham i kochać nie przestanę. Pomimo tego, że jej już nie ma... Przeniosłem wzrok na jednego z tych ciot z karetki. Na tego, co mi przywalił, bo naskoczyłem na lekarza. Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem. Po prostu chciałem, żeby ją ratowali, a niestety, było już za późno. W ogóle to przyjechałem tu za późno. Podobno jeszcze żyła, kiedy karetka przyjechała, a ja? A mnie, cholera jasna, za późno poinformowali. Kurwa, no.
Zorientowałem się, że Perry przygląda mi się od pewnego momentu. Patrzył jak beczę, kurwa. Pociągnąłem nosem i jeszcze raz otarłem łzy, które napływały mi do ust. Posłałem mu gniewne spojrzenie. Nie dosyć, że nie żyje jego dziewczyna, to jeszcze prawdopodobnie jego dziecko. Po prostu chyba go zaraz zapierdolę. Zapierdolę go za tą obojętność, za to, że w ogóle się nie przejął. Znam go przecież dobrze, wiem kiedy się naprawdę przejmuje. Ja go, kurwa...
Nie wytrzymałem. Rzuciłem się na niego z pięściami. Poszło kilka kopniaków i uderzeń z pięści. Trochę krwi. Siniaki też po tym zostaną, ale należy mu się. Mi też zresztą. Poza tym musiałem się wyładować.
- Kocham ją, słyszysz?! - krzyknąłem mu prosto w twarz, kiedy przycisnął mnie z całej siły do ściany.
Dostałem za to. Dostałem w twarz, a za co? Za to, że kocham jego dziewczynę, która nie żyje. Którą, on prawdopodobnie nie kochał. Kopnąłem go w jaja i kontynuowałbym tą 'zabawę', gdyby nie ten gbur z karetki, i Tom. Hamilton tak nagle znalazł się w szpitalu... Co, do chuja pana, on tu robi?! Odwróciłem głowę i zobaczyłem jak Kramer odciąga ode mnie Joe'ego, który chciał mi oddać.
Zacząłem się wyrywać. Dlaczego ona, kurwa, nie żyje?! Ja chcę, żeby ze mną była, tu przy mnie, obok. Żeby mnie teraz przytuliła i powiedziała, że będzie dobrze, bo będzie, prawda? Nie, nie będzie. Co ja mam teraz ze sobą zrobić? Jeśli ona nie żyje, to ja też nie mam po co...
- Steven, uspokój się, do cholery! - wydarł się na mnie Tom.
Odwróciłem głowę w jego stronę i spojrzałem mu w oczy. Zobaczyłem w nich współczucie. Współczuł mi, a nie powinien... Przecież to oznaka, że jestem słaby. No kurwa, jestem, bo płaczę nawet teraz, kiedy patrzę się na niego. Po chwili podeszła do mnie Nicole, a ja nie patrząc na to co powie Hamilton, wtuliłem się w nią. Pogłaskała mnie po głowie i zaczęła szeptać, żebym się uspokoił. Nie mogłem. Przecież ja już jej nigdy nie zobaczę... Trząsłem się tylko od ciągłego płaczu. Wstyd. Cholera, co za wstyd. Zachowuję się jak baba.
Oderwałem się od niej i nie patrząc na innych po prostu wyszedłem z sali, a potem ze szpitala. Kiedy poczułem na sobie ciepłe powietrze lata, ostatecznie przestałem płakać, aby ludzie tego nie zauważyli. Sam nie wiedziałem, gdzie idę. Szedłem sobie tak po prostu, przed siebie, aż nie znalazłem się koło baru, w którym pracowała Hope. Co mi szkodzi wejść i się nachlać? Zapomnieć...? Nie, nie da się o tym zapomnieć. Ja chcę, żeby ona wróciła! I mam to w dupie, najwyżej kiedyś tam poślą mnie do wariatkowa. Teraz mogę bredzić o tym, że ona wróci, bo wróci, prawda...? Błagam, niech ona do mnie wróci, przecież ja ją kocham...
Październik 1978 roku, Los Angeles...
Wpatrywałem się w Brada, który zasypywał 'grób' piachem. Potem skierowałem wzrok na te wszystkie rozkopane kwiatki, o które tak Cyrinda dbała. Westchnąłem i otarłem łzy. W moim popierdolonym życiu był to drugi pogrzeb, na którym płakałem. Oczywiście, jeśli to można nazwać pogrzebem. Straciłem kolejną ważną osobę w moim życiu. Tak, Lennon może był psem, ale jednocześnie częścią rodziny. W sumie to straciłem już wszystkich. Hope, potem Joe, a teraz Lennona.
Od śmierci blondynki minęło osiem lat i udało mi się je jakoś przeżyć. Cudem, ale udało się. Pewnie gdyby nie chłopaki i pies, dawno bym już leżał na cmentarzu. Cyrindy do tego nie zaliczam, bo ona... Nawet jej nie kocham. Sam nie wiem dlaczego z nią jestem. Choć kiedyś trzeba się ustatkować, a mam w końcu już trzydzieści lat. A teraz? Teraz to już nawet nie mam dla kogo żyć, śmieszne, ale niestety to prawda. Żyłem tylko i wyłącznie dlatego, że Lennon żył. Od śmierci Hope wszystko robiłem właśnie z nim. Chodziłem na cmentarz... Codziennie. Nadal tam chodzę, ale odkąd jestem z Cyrindą musiałem ograniczyć te odwiedziny do trzech razy w tygodniu, niestety...
A Joe? Może i ostatnio układa nam się lepiej, ale to nie to samo co kilka lat temu. On też ma nową kobitę. Elyssę. Taka wkurwiająca suka z osiedla. Poznali się w warzywniaku, normalnie prawdziwa miłość. Teraz starają się o dzieciaka, ale jakoś im nie wychodzi... Sam też chciałem mieć dzieci, ale nie mam z kim, bo z Cyrindą nie chcę. Chciałem je mieć tylko z jedną kobietą na tym Świecie i na dodatek miałem dwie szanse, aby to się stało. Niestety, pierwszą schrzaniłem, a drugą... A ta druga... I tą szansę straciłem, i Hope.
Mała Katie podeszła do pseudo-grobu Lennona i położyła na nim kwiatka. Uśmiechnąłem się na ten widok. Ta dziewczynka jest taka urocza i mówię to ja, śmieszne. No, ale jak tu nie kochać tej kruszynki z ciemnymi loczkami i ślicznymi, niebieskimi oczkami? Po chwili wróciła z powrotem do swojej matki, czyli Nicole i wtuliła się w nią cicho łkając. Mała też bardzo kochała Lennona, zresztą jak my wszyscy...
Siedmiolatka spojrzała na mnie ukradkiem, dlatego uśmiechnąłem się do niej. Może i nie jakoś wyjątkowo szeroko i z radością, ale uśmiechnąłem się. Kurwa, jeszcze potrafię się uśmiechać.
Zacząłem się wyrywać. Dlaczego ona, kurwa, nie żyje?! Ja chcę, żeby ze mną była, tu przy mnie, obok. Żeby mnie teraz przytuliła i powiedziała, że będzie dobrze, bo będzie, prawda? Nie, nie będzie. Co ja mam teraz ze sobą zrobić? Jeśli ona nie żyje, to ja też nie mam po co...
- Steven, uspokój się, do cholery! - wydarł się na mnie Tom.
Odwróciłem głowę w jego stronę i spojrzałem mu w oczy. Zobaczyłem w nich współczucie. Współczuł mi, a nie powinien... Przecież to oznaka, że jestem słaby. No kurwa, jestem, bo płaczę nawet teraz, kiedy patrzę się na niego. Po chwili podeszła do mnie Nicole, a ja nie patrząc na to co powie Hamilton, wtuliłem się w nią. Pogłaskała mnie po głowie i zaczęła szeptać, żebym się uspokoił. Nie mogłem. Przecież ja już jej nigdy nie zobaczę... Trząsłem się tylko od ciągłego płaczu. Wstyd. Cholera, co za wstyd. Zachowuję się jak baba.
Oderwałem się od niej i nie patrząc na innych po prostu wyszedłem z sali, a potem ze szpitala. Kiedy poczułem na sobie ciepłe powietrze lata, ostatecznie przestałem płakać, aby ludzie tego nie zauważyli. Sam nie wiedziałem, gdzie idę. Szedłem sobie tak po prostu, przed siebie, aż nie znalazłem się koło baru, w którym pracowała Hope. Co mi szkodzi wejść i się nachlać? Zapomnieć...? Nie, nie da się o tym zapomnieć. Ja chcę, żeby ona wróciła! I mam to w dupie, najwyżej kiedyś tam poślą mnie do wariatkowa. Teraz mogę bredzić o tym, że ona wróci, bo wróci, prawda...? Błagam, niech ona do mnie wróci, przecież ja ją kocham...
Październik 1978 roku, Los Angeles...
Wpatrywałem się w Brada, który zasypywał 'grób' piachem. Potem skierowałem wzrok na te wszystkie rozkopane kwiatki, o które tak Cyrinda dbała. Westchnąłem i otarłem łzy. W moim popierdolonym życiu był to drugi pogrzeb, na którym płakałem. Oczywiście, jeśli to można nazwać pogrzebem. Straciłem kolejną ważną osobę w moim życiu. Tak, Lennon może był psem, ale jednocześnie częścią rodziny. W sumie to straciłem już wszystkich. Hope, potem Joe, a teraz Lennona.
Od śmierci blondynki minęło osiem lat i udało mi się je jakoś przeżyć. Cudem, ale udało się. Pewnie gdyby nie chłopaki i pies, dawno bym już leżał na cmentarzu. Cyrindy do tego nie zaliczam, bo ona... Nawet jej nie kocham. Sam nie wiem dlaczego z nią jestem. Choć kiedyś trzeba się ustatkować, a mam w końcu już trzydzieści lat. A teraz? Teraz to już nawet nie mam dla kogo żyć, śmieszne, ale niestety to prawda. Żyłem tylko i wyłącznie dlatego, że Lennon żył. Od śmierci Hope wszystko robiłem właśnie z nim. Chodziłem na cmentarz... Codziennie. Nadal tam chodzę, ale odkąd jestem z Cyrindą musiałem ograniczyć te odwiedziny do trzech razy w tygodniu, niestety...
A Joe? Może i ostatnio układa nam się lepiej, ale to nie to samo co kilka lat temu. On też ma nową kobitę. Elyssę. Taka wkurwiająca suka z osiedla. Poznali się w warzywniaku, normalnie prawdziwa miłość. Teraz starają się o dzieciaka, ale jakoś im nie wychodzi... Sam też chciałem mieć dzieci, ale nie mam z kim, bo z Cyrindą nie chcę. Chciałem je mieć tylko z jedną kobietą na tym Świecie i na dodatek miałem dwie szanse, aby to się stało. Niestety, pierwszą schrzaniłem, a drugą... A ta druga... I tą szansę straciłem, i Hope.
Mała Katie podeszła do pseudo-grobu Lennona i położyła na nim kwiatka. Uśmiechnąłem się na ten widok. Ta dziewczynka jest taka urocza i mówię to ja, śmieszne. No, ale jak tu nie kochać tej kruszynki z ciemnymi loczkami i ślicznymi, niebieskimi oczkami? Po chwili wróciła z powrotem do swojej matki, czyli Nicole i wtuliła się w nią cicho łkając. Mała też bardzo kochała Lennona, zresztą jak my wszyscy...
Siedmiolatka spojrzała na mnie ukradkiem, dlatego uśmiechnąłem się do niej. Może i nie jakoś wyjątkowo szeroko i z radością, ale uśmiechnąłem się. Kurwa, jeszcze potrafię się uśmiechać.
***
Grudzień 1978
Droga Alice!
Przepraszam, że zasypuję Cię swoimi listami, pewnie jesteś zajęta mężem i dziećmi. Wiem, że jeden już w tym miesiącu napisałem, ale... Raczej chciałabyś wiedzieć o tym co się stało. Nie wiem czy przyjedziesz, ale powinnaś wiedzieć.
Jak pewnie już wiesz, z moich listów, Lennon nie dawno zdechł, co doprowadziło Stevena do jeszcze większej rozpaczy. W końcu ten pies był dla niego tak, jakby pamiątką po wiesz kim. Poza tym kochał go bardzo. A teraz... Niedawno... Nie wiem, jak Ci to opisać. Może zacznę od początku.
Pod koniec listopada Tyler zostawił Cyrindę, ale to też już wiesz... Potem Joe dowiedział się, że nigdy nie będzie miał dzieci, bo jest bezpłodny. I wtedy właśnie - dokładnie tydzień temu - Perry przyjechał do domu Stevena i pokłócili się. Jak się pewnie domyślasz o Hope i to nienarodzone dziecko. Okazało się, że było ono Tylera. Joe tak się wkurwił, że... Odszedł z zespołu, choć pewnie dowiedziałaś się już z gazet. Wtedy nie wiedzieliśmy z chłopakami, co mamy zrobić, ale teraz, niestety, wszystko jest już jasne.
Z Aerosmith koniec.
Joe odszedł, a Steven... On... Kurwa, po prostu do mnie to jeszcze nie dotarło... Pewnie i tak już wiesz, ale pomyślałem sobie, że chciałabyś 'usłyszeć' coś od któregoś z Nas. Ale ja... Raczej nie jestem odpowiednią osobą, aby o tym pisać. Po prostu, on był dla mnie jak brat... Właśnie, 'był'.
Wczorajszej nocy Steven popełnił samobójstwo.
Zostawił list z pewnym wyjaśnieniem, dlaczego to zrobił. Powód jest dosyć jasny - tęsknił za Hope. Nie mógł bez niej żyć. Wiesz, dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo ją kochał, chyba nawet bardziej niż Joe. Ja... Kurwa.
Dlaczego wszyscy muszą mi to robić?!
Dlaczego odchodzą?! (...)
Twój Joey
***
Jezu, Kurwa, nigdy nie wiem o czym mam pisać, a szczególnie w takiej sytuacji, więc...
No ten, Kochani idioci!
Sam się zastanawiam po co Wam to piszę, mógłbym przecież zrobić to bez żadnego wyjaśnienia, tak po prostu. Ale... Jednak bardzo mocno Was kocham i to dlatego. Po pierwsze...
Nie jestem żadnym pieprzonym pedałem. To miłość czysto braterska. Chodzi o to, że gdy Wy to będziecie czytać, to mnie już z Wami na tym Świecie nie będzie, cóż, podjąłem taką decyzję i musicie się z nią pogodzić.
Przejdźmy do rzeczy... Boże, czuję się jakbym jakiś testament spisywał, a tak naprawdę nie mam niczego. No może oprócz tej kasy... I willi z basenem... I... Nie ważne. To Wy jesteście dla mnie najważniejsi. Tom, Brad, Joey, Joe, Nicole i mała Katy, które nie zostały uwzględnione na początku, bo raczej nie chciałyby zostać nazwane 'idiotkami'.
Zacznę po kolei, bo na serio WSZYSTKIM z Was coś powiem. W końcu muszę, przecież któreś z Was focha by mogło na mnie strzelić i nie przyjść na pogrzeb... Właśnie, pogrzeb. Nie smućcie się na nim, tylko jakąś fajną imprezkę zróbcie. Wtedy będę zadowolony.
Tom. Hamilton, Ty cholerny zboczeńcu, po pierwsze - przyznaję się. Przeleciałem tą Twoją Becky, wtedy po pierwszym koncercie. Wybacz, no, ale jeśli myślałeś, że jej nie tknę to chyba oczu nie miałeś. Widziałeś jej cycki?! A po drugie... Pilnuj i dbaj o Nicole, i Katie, bo to najlepsze co Ci się w życiu przytrafiło. Mówię prawdę.
Brad, ja Ci muszę tu napisać, że... Jak już do mnie, kiedyś tam w przyszłości, dołączysz to wyprawię Ci taką huczną imprezę, w zamian za tą urodzinową, o której zapomniałem, ok? A poza tym, znajdź sobie chłopie kogoś, bo zostaniesz starym kawalerem, jak ja. Proponuję Rosalie, tą z monopolowego. Ostatnio mi coś o Tobie wspominała. Miła, nawet.
Joey, wiesz co? Może i Ci z Alice nie wyszło, ale... Nie poddawaj się. Przecież jeszcze nic nie jest stracone. Co z tego, że ma męża i dwójkę dzieci? Ona przecież Cię, kurwa, kocha i ja to wiem! Istnieje takie coś jak rozwód, do cholery. Walcz o nią, przecież ona nie kocha tego swojego fagasa, tylko Ciebie. Jedź do niej i uratuj siebie, i ją przed nudną przyszłością.
Joe... Kurwa, no. Przepraszam Cię. Tak wiem, nie mogłem Ci tego powiedzieć prosto w twarz. Jestem tchórzem. Pierdolonym tchórzem. Wybaczysz mi to, bracie? Przepraszam, że przeleciałem Hope, ale... Kochałem ją i kocham nadal. Ciebie też kocham, ale mam dla Ciebie pewną uwagę... ZOSTAW TĄ ELYSSĘ! To jakaś jebana suka, nie pasujecie do siebie. No, mhm, pierdolnięty doradca sercowy się znalazł.
Nicole, nie pozwól Tom'owi się zaćpać ani zachlać na śmierć. To bardzo ważne, bo Katie musi mieć ojca. Co z tego, że jakiegoś debila, ważne, że ma. A sama Ty... No, muszę przyznać, że byłaś dla mnie bardzo ważna i na ten swój sposób przywiązałem się do Ciebie. Trzymaj się, mała.
A ja? Dlaczego to robię? Powód jest dosyć prosty - Nie chcę Wam życia zatruwać.
Od śmierci Hope nic już nie jest takie same. Ja już nie jestem tą samą osobą i nawet gdybym chciał nie potrafiłbym zachowywać się tak jak kiedyś, a co gorsza, pokochać inną. Między Nami za dobrze się nie układało, Lennon odszedł, a ja nie mogłem zapomnieć o ukochanej i sam od środka umierałem. Czułem, że nie mam już sił, żeby po prostu żyć, rozumiecie? To już cud, że wytrzymałem osiem lat.
A co z zespołem? A róbcie sobie co chcecie, przecież i tak Joe odszedł, a mnie już nie ma. Albo zrobicie reaktywację w innym składzie, albo po prostu takie coś jak Aerosmith przestanie istnieć. To Wasza decyzja.
Wiec...?
Kocham Was, pamiętajcie o tym. Bardzo Was kocham. Jezu, będę tęsknić, ale zdania nie zmienię.
Kurwa, żegnajcie, kocham Was.
Kurwa, chyba będę co chwila powtarzać 'kocham Was'.
Trudno.
KOCHAM WAS, ZJEBY!
Do zobaczenia...?
Jezu, Kurwa, nigdy nie wiem o czym mam pisać, a szczególnie w takiej sytuacji, więc...
No ten, Kochani idioci!
Sam się zastanawiam po co Wam to piszę, mógłbym przecież zrobić to bez żadnego wyjaśnienia, tak po prostu. Ale... Jednak bardzo mocno Was kocham i to dlatego. Po pierwsze...
Nie jestem żadnym pieprzonym pedałem. To miłość czysto braterska. Chodzi o to, że gdy Wy to będziecie czytać, to mnie już z Wami na tym Świecie nie będzie, cóż, podjąłem taką decyzję i musicie się z nią pogodzić.
Przejdźmy do rzeczy... Boże, czuję się jakbym jakiś testament spisywał, a tak naprawdę nie mam niczego. No może oprócz tej kasy... I willi z basenem... I... Nie ważne. To Wy jesteście dla mnie najważniejsi. Tom, Brad, Joey, Joe, Nicole i mała Katy, które nie zostały uwzględnione na początku, bo raczej nie chciałyby zostać nazwane 'idiotkami'.
Zacznę po kolei, bo na serio WSZYSTKIM z Was coś powiem. W końcu muszę, przecież któreś z Was focha by mogło na mnie strzelić i nie przyjść na pogrzeb... Właśnie, pogrzeb. Nie smućcie się na nim, tylko jakąś fajną imprezkę zróbcie. Wtedy będę zadowolony.
Tom. Hamilton, Ty cholerny zboczeńcu, po pierwsze - przyznaję się. Przeleciałem tą Twoją Becky, wtedy po pierwszym koncercie. Wybacz, no, ale jeśli myślałeś, że jej nie tknę to chyba oczu nie miałeś. Widziałeś jej cycki?! A po drugie... Pilnuj i dbaj o Nicole, i Katie, bo to najlepsze co Ci się w życiu przytrafiło. Mówię prawdę.
Brad, ja Ci muszę tu napisać, że... Jak już do mnie, kiedyś tam w przyszłości, dołączysz to wyprawię Ci taką huczną imprezę, w zamian za tą urodzinową, o której zapomniałem, ok? A poza tym, znajdź sobie chłopie kogoś, bo zostaniesz starym kawalerem, jak ja. Proponuję Rosalie, tą z monopolowego. Ostatnio mi coś o Tobie wspominała. Miła, nawet.
Joey, wiesz co? Może i Ci z Alice nie wyszło, ale... Nie poddawaj się. Przecież jeszcze nic nie jest stracone. Co z tego, że ma męża i dwójkę dzieci? Ona przecież Cię, kurwa, kocha i ja to wiem! Istnieje takie coś jak rozwód, do cholery. Walcz o nią, przecież ona nie kocha tego swojego fagasa, tylko Ciebie. Jedź do niej i uratuj siebie, i ją przed nudną przyszłością.
Joe... Kurwa, no. Przepraszam Cię. Tak wiem, nie mogłem Ci tego powiedzieć prosto w twarz. Jestem tchórzem. Pierdolonym tchórzem. Wybaczysz mi to, bracie? Przepraszam, że przeleciałem Hope, ale... Kochałem ją i kocham nadal. Ciebie też kocham, ale mam dla Ciebie pewną uwagę... ZOSTAW TĄ ELYSSĘ! To jakaś jebana suka, nie pasujecie do siebie. No, mhm, pierdolnięty doradca sercowy się znalazł.
Nicole, nie pozwól Tom'owi się zaćpać ani zachlać na śmierć. To bardzo ważne, bo Katie musi mieć ojca. Co z tego, że jakiegoś debila, ważne, że ma. A sama Ty... No, muszę przyznać, że byłaś dla mnie bardzo ważna i na ten swój sposób przywiązałem się do Ciebie. Trzymaj się, mała.
A ja? Dlaczego to robię? Powód jest dosyć prosty - Nie chcę Wam życia zatruwać.
Od śmierci Hope nic już nie jest takie same. Ja już nie jestem tą samą osobą i nawet gdybym chciał nie potrafiłbym zachowywać się tak jak kiedyś, a co gorsza, pokochać inną. Między Nami za dobrze się nie układało, Lennon odszedł, a ja nie mogłem zapomnieć o ukochanej i sam od środka umierałem. Czułem, że nie mam już sił, żeby po prostu żyć, rozumiecie? To już cud, że wytrzymałem osiem lat.
A co z zespołem? A róbcie sobie co chcecie, przecież i tak Joe odszedł, a mnie już nie ma. Albo zrobicie reaktywację w innym składzie, albo po prostu takie coś jak Aerosmith przestanie istnieć. To Wasza decyzja.
Wiec...?
Kocham Was, pamiętajcie o tym. Bardzo Was kocham. Jezu, będę tęsknić, ale zdania nie zmienię.
Kurwa, żegnajcie, kocham Was.
Kurwa, chyba będę co chwila powtarzać 'kocham Was'.
Trudno.
KOCHAM WAS, ZJEBY!
Do zobaczenia...?
Steven
_________________________
I to właśnie jest koniec. Może nie piękny i rozczulająca, ale... To już koniec. ;_; I ja pisząc ten list Stevena po prostu się popłakałam. Może dlatego wyszedł taki, a nie inny, czyli jednym słowem taki okropny. Ale w sumie dla mnie to wszystko co napiszę jest okropne, więc pewnie się przyzwyczailiście.
Moje zdanie na temat TEGO już poznaliście. Teraz pogadam sobie ogólnie o Painted On My Heart...
Sama nie wiem jak to się stało, że to opowiadanie pojawiło się tutaj. W sumie to ja miałam tylko taką zachciankę - Młodzi chłopacy z Aerosmith i przyjaciółka Stevena. Nic więcej. Po prostu nudziło mi się, chyba aż za bardzo, i wtedy uznałam, że prolog mogę sobie napisać. O tym opowiadaniu myślałam bardzo długo przed jego opublikowaniem czy napisaniem czegokolwiek i nigdy nie wymyśliłam nic więcej oprócz przyjaźni między Hope a Stevenem. Dopiero później wzięłam się za nie trochę i powstało takie coś. A zakończeń ono miało wiele. Och, strasznie dużo. Tak samo zresztą jak środków i początków. Hope miała niby przeżyć, być z Tylerem i normalnie mega HAPPY wszystko miało być, ale uznałam, że nie. Następna wersja była taka, że będzie ona z Joe już tak do końca życia, ale... Też nie. Obydwa były jak dla mnie za wesołe. W końcu postanowiłam, że kogoś zabiję. I z ta miną mordercy zaczęłam wybierać sobie cel, no właśnie, tylko jaki? I tu z pomocą, wspomnianej już Estranged, postanowiłam, że będzie to Hope. Pewnie sama Es nie wie, jak do tego doszło, no, ale sama wybrała blondynkę jako moją ofiarę. Zapytałam się jej kiedyś kogo bardziej lubi z bohaterów - Stevena czy Hope? Odpowiedziała lub raczej odpisała, że Hope, więc ją zabiłam. Ale jestem w końcu zawodową morderczynią, więc musiałam jeszcze sobie kogoś zabić. Wypadło na Tylera, no cóż, przez to, opowiadanie nie zakończyło się tak kolorowo. Dlatego, dziękuję Ci Estranged!
Teraz tak sobie patrzę na to, co napisałam i uznałam, że jest tego za dużo. Pewnie i tak nie chciało się Wam tego czytać. Teraz jedyne o co mogę prosić, to komentarze. Takie, które podsumowują całą tą historię, bo bardzo chciałabym wiedzieć, co tak NAPRAWDĘ o niej sądziliście.
Chciałabym również podziękować wszystkim, którzy przeczytali to opowiadanie - Dziękuję Wam bardzo, za to, że marnowaliście swój czas na coś takiego, za piękne komentarze i wytrwałość! Również dziękuję i tym czytelnikom, którzy nigdy nie ujawnili się, a przeczytali!
Tyle ode mnie, wiem, że dużo, a nawet za dużo, ale w końcu jedno z moich dzieci właśnie umarło...
Jeszcze raz - Dziękuję.
ALE
OdpowiedzUsuńCO
ŻE
JAK
KURWA, PRZESTAJĘ Z TOBĄ ROZMAWIAĆ NA FEJBUGU. ;C
BO
NO
ALE
JAK
KURWAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!
WIKTOOOOOOOOOOOOOORIA! KURWA MAĆ! DLAAAAAAACZEGO?! DLAAAAAAAACZEGO JĄ ZABIŁAŚ? NO ALE CZEEEEEEEMU?!
KURWA, JA RYCZE...O.o
ALE JAK JA CI POMOGŁAM? SPYTAŁAŚ SIĘ O STEVENA I HOPE, KTÓRA OSOBA JEST LEPSZA I NIE KAZAŁAŚ PYTAC O CO CHODZI...MÓWIĘ HOPE, BO STEVEN WIESZ CO NAWYPRAWIAŁ...I TU ZABIJASZ GŁÓWNĄ BOHATERKĘ...
ONA..NIE ŻYJE.
HOPE NIE ŻYJE...
I JEJ DZIECKO, DRUGIE DZIECKO, TEŻ NIE ŻYJE...
ALE...
STEVEN...
JOE...CZY TY JĄ KIEDYKOLWIEK KOCHAŁEŚ? MOŻE CIĘ PO PROSTU ZATKAŁO?
...
KURWA.
ONI SIĘ POBILI...O HOPE. ALE JOE NIE POWIEDZIAŁ ANI SŁOWA...
NIE DOCIERA TO DO MNIE...
ZABIŁAŚ HOPE...ZABIŁAŚ NADZIEJĘ, FAITH...
I DZIECKO, DZIECKO STEVENA
A JOE NADAL NIC...JA CHCĘ WIEDZIEĆ, DLACZEGO ON NIC, MASZ MI TU ODPOWIEDZIEĆ! ;C
I ZABIŁAŚ STEVENA...
DLACZEGO ONA NIE MOGŁA PRZEŻYĆ...
OSIEM LAT...
OSIEM LAT OD ŚMIERCI HOPE...
OSIEM...
FAITH, POWIEM CI, ŻE JAKBY DALO SIĘ WYSTUKAĆ WIĘKSZĄ CZCIONKĘ TO PONIŻSZE SŁOWA BY BYŁY OGROOOMNE:
CZEEEEEEEMU UŚMIERCIŁAŚ LENNONA, TEGO KOCHANEGO PSIAKA, TEGO CZARNEGO LABRADORKA, PRZYJACIELA STEVENA I HOPE, WROGA JOE'GO KIEDY TEN OBŚCISKIWAL SIĘ Z HOPE, DLACZEGO, DLACZEGO, PRZECIEŻ TO TAKI KOCHANY PSIAK I MĄDRY, ON OD POCZĄTKU WIEDZIAŁ, ŻE HOPE KOCHA STEVENA I NIE MOŻE BYĆ Z JOE, BO PRZECIEŻ NA NIEGO WARCZAŁ...
BIEDNY STEVEN.
BIEDNY, KOCHANY STEVEN.
JOE, KURWA...NIE MAM SŁÓW NA CIEBIE...CZEMU NIC NIE REAGUJESZ?
Katie Hamilton. Katie Hamilton, córka Toma Hamiltona. Przynajmniej jeden słaby uśmieszek...
Joey...napisałeś do Alice...kochany jesteś :')
A Joe bezpłodny...To było drugie dziecko Stevena...
Ten list Stevena...po prostu...piękny. Do każdego, nawet do Joe'go napisał słówko.
ZABIŁAŚ STEVENA, FAITH...
...JA...
KURWA NO...
JA RYCZĘ...
TO PRZEZE MNIE...:CCCCCCCCCCCCCC
JUŻ NIGDY, JAK BĘDĘ Z TOBĄ ROZMAWIAĆ NIE WSPOMNĘ O TREŚCI BLOGÓW, BO JESZCZE ZABIJESZ IZZY'EGO I CO WTEDY? :CCCCCCC
IDĘ SOBIE POGRAĆ NA GITARZE...POWAŻNIE, TAK JEST MI SMUTNO...
PS. DZIĘKI ZA DEDYKACJĘ
....
zdruzgotana Estranged.
PS2. DROGIE BLOGERKI! BŁAGAM, NIE ZABIJAJCIE MNIE...:C
Przecież to nie Twoja wina. Ja planowałam kogoś zabić od dawna, tylko nie wiedziałam kogo... Więc i tak ktoś by zginął.
UsuńNo, bo uznałam, że zabiję tą osobę, którą wszyscy lubią najbardziej i tak jakoś wyszło, że Hope.
Nikt nie wie czy Joe ją kochał, nawet ja.
Nie uważasz, że nudno by było, gdyby przeżyła? XD
Boże, jak ja przeżywałam to, że zabiłam Lennona. Sama nienawidzę takich scen w filmach, czy innych rzeczach, kiedy umiera jakieś zwierzę. Z ludźmi to już kit, ale kiedy jakieś zwierzę to normalnie płaczę. ;_; A Lennon był taki cudny...
ESTRANGED, TO NIE PRZEZ CIEBIE! Tylko mi troszeczkę pomogłaś...
Nie, Izzy'ego nie zabiję, nigdy. Obiecuję Ci! No chyba, że gdzieś tam... Ale ze starości! Ale w tamtym opowiadaniu to wszyscy dopiero ze starości poumierają... Oj, jednak nie...
Dopilnuję, żeby nikt Cię nie zabił. XD
Dziękuję za komentarz.
NIE! NIGDY NIE ZABIJAJ IZZY'EGO!
UsuńNIE WOLNO!
NAWET ZE STAROŚCI!
ON MAAA ŻYĆ!
/Estranged
Cześć, nie wiem czy Ciebie to interesuje, ale dodałam nowy rozdział. Cytuję "No, ale będę czekać, aż coś napiszesz, bo... Masz taki zamiar, prawda? "
OdpowiedzUsuńWięc sobie pomyślałam, że poinformuję Cię... I tak się tu znalazłam xD
Informować Cię o nowościach?
A tak w ogóle to jakim prawem ich zabiłaś? Co? :(
Przeczytam, przeczytam. Właśnie miałam się za to zabrać, ale to dopiero w nocy, więc komentarz napiszę Ci jutro.
UsuńNie, nie musisz mnie informować. Zaobserwuję. c:
Gdybym ich nie zabiła to opowiadanie byłoby nieciekawe, nudne. A tak to wszyscy są smutni i nikt się nie cieszy. XD
Boże...Popłakałam się genialny rozdział.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jakim prawem ich zabiłaś?
UsuńDziękuję bardzo i... A wolałabyś takie szczęśliwe zakończenie, a przede wszystkim - nudne? Uznałam, że gdyby przeżyła i on by żył, a na dodatek jeszcze by to siebie wrócili, to byłoby nudno i do przewidzenia.
UsuńFaith. Ja... Ja się... Wzruszyłam... Tak, wyruszyłam się. Siedzę na łóżku i płaczę. Coraz to nowe łzy spływają po moich policzkach, a ja cała się trzęsę, nie mogąc zapanować nad swoim ciałem. Jestem tak roztrzęsiona, że chyba nie będę potrafiła napisać tutaj sensownego komentarza. Ale dobrze, postaram się. Tylko wcześniej spróbuję się, chociaż trochę opanować. Uhh, chyba trochę mi lepiej. Wiesz co? Przypominam sobie właśnie moment, w którym zaczęłam czytać to opowiadanie. Twojego bloga zaczęłam wcześniej, ale, nie wiem dlaczego, czytałam tylko opowiadanie pierwsze. Dopiero teraz widzę, jakim głupstwem to było. Przecież mogłam od razu zacząć czytać POMH! Tak, ale nastał zapamiętany przeze mnie dzień, w którym zabrałam się za owe opowiadanie. Po południu, jak codziennie, sprawdzałam, czy na blogach, które czytałam, pojawiło się coś nowego. Twój blog był, z tego, co pamiętam, w pierwszej kolejności, nawet teraz tak jest, kiedy widzę, że coś dodałaś, od razu biorę się za czytanie, dopiero później czytam rozdziały u innych. No więc, kiedy ogarnęłam wszystko, stwierdziłam, że tęsknię za czytaniem czegoś, czegokolwiek u Ciebie, wiesz, tydzień nic nie dodawałaś! xD
OdpowiedzUsuńW końcu zabrałam się za czytanie POMH. Od razu go pokochałam. Było i nadal jest, w czołówce najlepszych opowiadań, jakie dane mi było przeczytać /jakie czytam. Pamiętam, jak nadrabiałam zaległości związane z POMH, chłonęłam słowo po słowie, zdanie po zdaniu, rozdział po rozdziale. A kiedy w końcu "wyszłam na prostą" i byłam na bieżącą, czekałam na każdy rozdział, tak jak z "I Don't Wa...". Muszę Ci powiedzieć, droga Faith, że zawsze miałam jakiś taki sentyment? Tak, sentyment. Sentyment do wszystkiego, co napiszesz. Wiesz, że, chyba nawet nieświadomie, przyczyniłaś się do tego, że zaczęłam pisać? Jeśli nie wiesz, to właśnie informuję Cię o tym. Czytając, między innymi, Twojego bloga, stwierdziłam, że też chciałabym pisać, też chciałbym założyć bloga. I, jak widzisz, zrobiłam to.
Jeśli chodzi o całe opowiadanie, od początku miałam ogromną nadzieję, że Hope będzie razem ze Stevenem. Że stworzą szczęśliwy związek. Że będą mieli dzieci. Psa już mieli, więc jeden z punktów z serii "co mają mieć Hope i Steven" był już od dawna odchaczony. Ja naprawdę nie spodziewałam się takiego zakończenia. Z jednej strony jestem zdruzgotana rozwojem wydarzeń, a z drugiej pod wrażeniem Twojego talentu, który niewątpliwie posiadasz. Przecież żeby wywołać tyle emocji u innych, talent jest potrzebny, ba, niezbędny!
To, że chciałam, aby Hope była ze Stevenem, naprawdę, nie miało związku z tym, że tak uwielbiam Tylera. Przecież Joe też kocham! Po prostu, oni byli taką... Niedoszłą idealną parą. I, Boże, Steven w praktycznie jednym momencie wszystko stracił! Stracił Hope -miłość swojego życia. Stracił dziecko swoje i Hope, jego kochanej Hope. I... Te wydarzenia sprawiły, że razem z Joe, najlepszym przyjacielem, członkiem zespołu, bratem -przestali zachowywać się w stosunku do siebie tak, jak kiedyś. Joe, szczerze mówiąc, naprawdę mnie wkurwił. Dziwię się, że Steven nie posunął się dalej w sprawach z nim. Śmierć Hope. Najgorsze, co mogło się wydarzyć! Nie żyje Hope, nie żyje dziecko Stevena i Hope, Steven obecny jest na świecie jedynie ciałem, duchem, sercem jest z Hope, której już z nim nie ma, Lennon także umiera! I na koniec... Samobójstwo Stevena. Czy on wiedział, jaki cios zada tym swoim przyjaciołom, których posiadał? Ja już sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Kiedy Joe dowiedział się o śmierci Stevena, na pewno musiał poczuć się... Okrutnie. Tom, Brad i Joey -Przecież stracili brata! Kolejną tak bardzo ważną osobę w ich życiu. Mi jest naprawdę, ogromnie żal Stevena. Jego śmierć w tym opowiadaniu... To mnie... Zabolało w pewnym sensie. Wydawać się może, czytając mój komentarz, że jestem na niego wściekła, obwiniam go o rozpad zespołu, ale nie. Ja po prostu nie wiem, co mam napisać na ten temat. Naprawdę, pogubiłam się w nadmiarze uczuć.
Jeju, nie wiedziałam, że na telefonie można pisać długie komentarze. :)
UsuńOto ciąg dalszy:
Dziwnie czuję się ze świadomością, że już nigdy nie przeczytam nowego rozdziału tego opowiadania, że nie dowiem się, że Steven i Hope są jednak razem, że wciąż żyją. Wiesz co? Mogłabyś zaspokoić moją ciekawość, mój niedosyt i napisać coś z teho "drugiego świata", że Hope, Steven i ich kochany pies są jednak razem i z uśmiechem obserwują swoich przyjaciół z góry, trzymając się za ręce.
Ja juz będę powoli kończyć, kochana Faith. Weny Ci życzę i czekam na rozdziały kolejnych opowiadań!
I przepraszam za tak niedorozwinięty psychicznie komentarz, ale zawsze tak mam, kiedy coś się kończy.
Chyba nigdzie nie napisałam jednego -TO OPOWIADANIE OD POCZĄTKU DO KOŃCA, OD PROLOGU DO EPILOGU -BYŁO PO PROSTU CUDOWNE!
Ojejku, dziękuję Ci, Angie, za tak wspaniały komentarz!
UsuńSama nie wiem co mam odpowiedzieć. Ja... Po prostu Ci dziękuję - Tyle. Dziękuję za to, że w ogóle miałaś ochotę to czytać. Za to, że... Jezu, to naprawdę między innymi dzięki mnie zaczęłaś pisać? Dziękuję Ci bardzo! Poprawiłaś mi ten paskudny humor.
Ten koniec... On był trochę smutny, a nawet, kurwa, bardzo. Ja sama płakałam przy ostatnich słowach, bo uświadomiłam sobie, że już nigdy nic nie napiszę o Stevenie i Hope, Joe, czy Nicole i Tomie. Dla mnie to jest tragedia i widzę, że niektórzy też będą za tym tęsknić.
Steven został sam... Tak, to prawda. Z Joe mu się nie układało, Hope umarła, Lennon... On po prostu nie wytrzymał tego wszystkiego.
Och, sama myślę, żeby jeszcze coś zrobić z tym opowiadaniem, ale... Tak, chyba coś zrobię.
Jeszcze raz Ci bardzo dziękuję, za wszystko!
NIEEEEEEEEE. CZEMU ZABILAS LENNONA? ;----; KOCHAM LENNONA, BYŁ TAKĄ CUDNĄ PSINĄ. ;--;
OdpowiedzUsuńNo dobra, a tak serio to borze, jakie to opowiadanie było zajebiste. Przeczytałam dzisiaj wszystko. :')
Przez cały czas było mi żal Stevena. To jego ciągłe cierpienie i to, że nie mógł być z Hope... Oh. Biedny Steven.
wogle (xD) to wszyscy tu tacy biedni i smutni w tym opowiadaniu. Nie lubię czytać takich opowiadań, bo potem chodzę taka przybita, ale... ale te opowiadania są najczęściej najpiękniejsze. ;-; i to opowiadanie się do nich zalicza. Faith, jesteś jedną z kilku osób, które są moimi "idolami blogowymi", coś w tym stylu. Zrozumialas o co mi chodzi? XD
No to, smutek, rzal, bul, itd., ale piękne. ;-;
No... Dziękuję...? *nieśmiały uśmiech*
Ja nie chciałam go zabić. ;_; To jakoś tak samo wyszło, no... Był już stary. I tak żył już długo, bo miał 14 lat. ;_;
UsuńDziękuję Ci bardzo!
Jezu, rzeczywiście jak tak teraz na to patrzę, to Steven był trochę taki biedny, bo jak nie mógł być z Hope, to potem jego dziecko zmarło, następnie popadł w nałóg, dalej... Znów nie mógł być z Hope, bo ona była z jego najlepszym przyjacielem, poszedł na odwyk... Jego ukochana i drugie dziecko zginęli, a potem Lennon. Matko Boska.
'Idolami Blogowymi'? Jejku, dziękuję!
To ja Ci dziękuję, Rosie.
Cześć, Faith! Wczoraj się wzięłam i dokończyłam czytanie tego opowiadania (zarwałam nockę), bo zawsze coś mu wypadało... A dzisiaj dodałaś i... ryczę? Łzy moczą moje szare policzki, oczy mam podpuchnięte i w sercu nastała jakby pustka. Kurwa, zazwyczaj gdy znajduję dobre opowiadanie to albo jest zakończone, albo autorce znudziło się pisanie, albo... No właśnie, albo jest po prostu zakańczany, tak jak w tym przypadku. W Twoim przypadku. W przypadku tego cudownego opowiadania. Cholera, w sumie nie mam pojęcia, co takiego tutaj napisać... To może po prostu napiszę, że Hope... No to może inaczej... Nie. Nie wiem. Skoro już zaczęłam o Hope, Hope ja ją pokochałam. Tą miłością czysto literacką, którą darzy się tylko niektórych bohaterów. I strasznie mi jej żal, aż do wyraźnego "powiedzenia" o jej śmierci, miałam nadzieję, że to nieporozumienie i gra słów. Bardzo brzydka gra słów. Ale umarła. I dziecko też. Sama widzisz, jak mi trudno sklecić sensowne zdania, no nie? Jezu, ja ciągle mam tę piękną chwilę przed oczami, jak ona i Steven pierwszy raz się pieprzyli, jakie to było słodkie i... dziecinne? Steven. Steven. Steven. Ja pierdolę, Faith, przez Twoje opowiadanie nie widzę literek! Kurwa, oni nie mogą umrzeć! NIE, NIE, NIE! To nie tak miało być. Nie tak. Ugh, oni mieli być razem. Razem w domu, w pięknej willi z basenem, przesłodką pociechą i Lennonem. A nie pod ziemią.
OdpowiedzUsuńKochana, kurdę, jeszcze nigdy nie wzruszyłam się w takim stopniu rzeczą, poznawaną w tak krótkim czasie. Nigdy. A Ty sprawiłaś, że nawet nie mogę nawet odróżnić "m" od "n"! To opowiadanie było, jest i będzie wspaniałym dziełem. Nic dodać, nic ująć. Kocham Cię za to. Cholernie mocno.
Cieszę się, że postanowiłaś to przeczytać. c: Ale nadal nie mogę uwierzyć w to, że ktoś się popłakał. Ja sama również czuję taką pustkę, już nigdy nie będzie POMH...
UsuńDziękuję Ci bardzo... Jezu, jeszcze to piosenki w tle, coraz bardziej robi się taka smutna atmosfera. No, dlaczego ja takie tu wybrałam?
Hope była taka... Sama nie wiem. Jakoś się do niej nie przywiązałam, ale mogę powiedzieć, że będę za nią tęsknić.
Boże, nadal nie mogę uwierzyć, że ja zrobiłam coś takiego z tym opowiadaniem. Ja je przecież kocham, a zakończyłam. ;_;
Dziękuj Ci bardzo. Jejku, ja znów płaczę.
Dziękuję Ci bardzo, bardzo, bardzo, droga Suicide!
Nawet nie potrafię się wysłowić. Dziękuję za tak wspaniały komentarz.
Siedzę i staram się sobie przypomnieć tytuł jednego z rozdziałów swojego starego opowiadania, Saints of the Paradise City. Brzmiał on może ''trójka umrze''? Dwójka? Nie pamiętam, ale było tam coś z umierania. Miałam podobny napis przed oczami cały czas, kiedy czytałam Twój epilog. Skończyłam go i weszłam wgłąb siebie.
OdpowiedzUsuńW lipcu prawdopodobnie zobaczyłam komentarz od nieznanej mi Faith pod jednym z rozdziałów Another day in Paradise i po miesiącu przyszłam do Ciebie, widząc, że również piszesz. I piszesz dobrze, stwierdziłam po przeczytaniu. Nawet wydaję mi się, że pierwszy rozdział, który zadedykowałaś mojej osobie był rozdziałem Painted On My Heart, nie mylę się czasem? Nie żałuję, że tu przyszłam. Czytam wszystko, co piszesz i lubię, kiedy mnie to porusza. Bardzo chciałam już czytać ten finał i się doczekałam. Czy on mnie poruszył? To jest ciężka sprawa, w zasadzie nie potrafię tego tak stwierdzić. Nie spodziewałam się aż takiego obrotu sprawy, ale nie czuję się w ogóle zaskoczona. Czuję coś innego, i to jest chyba lepsze.
Czułam, że Hope umrze. Zginie, to było do przewidzenia. Gdyby jakoś przeżyła - och, nuda, typowe. Nie przeżyła - życie. To jest cenne, nie zawsze jest szczęśliwe zakończenie takich wypadków, więc dobrze, że ktoś zwrócił na to uwagę, Ty, w takim przypadku. Nie wiem, co czuł Joe. Nikt tego nie wie, taka postać. Za to wiem, co czuł Steven, który kochał dziewczynę całym sobą. Nie wykluczam, że Perry robił to samo, chociaż sie z tym krył. To jest specyficzna osoba, zarówno w Twoim opowiadaniu, jak i w prawdziwym życiu. naszym realnym. Bolało go to na pewno, lecz gdy wydało się, że jego najlepszy przyjaciel pieprzył się z jego kobietą...to skomplikowanie brzmi w mojej głowie, nie wiem, jak winnam ubrać to w słowa. Tyler zareagował zbyt porywczo, wytrącając Joe'go z dziwnego transu, amoku myśli. Nie wiem, czy to dobrze. W zasadzie ja sama się pogubiłam, który naprawdę kochał Hope. Zastanawiam się, czy któryś w ogóle to czynił, tak szczerze. Może to było zbyt narowiste. Jedno mnie uderzyło. Przypomniał mi się konflikt Micka Jaggera z Keithem Richardsem, kiedy ten pierwszy wystąpił w Performance wraz z ukochaną drugiego, z Anitą Pallenberg. Do tej pory nie wiadomo, czy doszło do zdrady, ale ten incydent na zawsze podkopał niesamowitą relację Glimmer Twins. Podobna reakcja zaszła u Ciebie pomiędzy Toxic Twins.
Ale gdzież ja bym pomyślała, że Steven się zabije z tego wszystkiego. Prędzej posądziłabym o coś takiego Perry'ego, mhm. List wokalisty jest śmiesznie banalny, ale teoretycznie mówi wszystko o nim, przedstawia go w świetle ostatecznym. Przeleciałam jego słowa w miarę szybko, zatrzymałam się jednak przy fragmencie, który był kierowany do Joe'go. Dźgają mnie zabawnie takie męskie-przyjacielskie kontakty. Niesamowite to jest.
Aerosmith nie ma? Nie ma. Jeden odszedł, drugi też, tylko w zupełnie innym kontekście. Tego się może nie spodziewałam, ale również nie przeżyłam szoku. Zaczęłam myśleć, co by było, gdyby ten zespół rzeczywiście wypalił się u schyłku lat siedemdziesiątych. Miałabym tylko Stonesów?
Muszę Ci jednak powiedzieć, że udało się doprowadzić mnie do łez. Jednym zdaniem - ,,(...) I tę szansę straciłem, i Hope.''. Zinterpretowałam to dość dziwnie, i tę szansę straciłem. Nadzieja. Pomyślałam sobie, czy ona miała takie imię z niczego, czy to było jakieś zamierzenie, droga Faith. Droga Wiktorio może. Ta Nadzieja mnie chyba rozbiła, wiesz? Zrodziło się bardzo dziwne uczucie. To było już uzależnienie, pragnienie i życie, nie miłość. Zaważyło na wszystkim.
Mam wrażenie, że mój komentarz jest równie pokręcony jak i banalny. Jak epilog, za który chcę Ci bardzo podziękować, ponieważ jest piękny. Ostatnio wiele rzeczy zaczęło mi przywodzić na myśl pewne bardzo stare wspomnienie, które możliwe, iż nigdy nie miało miejsca w moim życiu. Nie jestem pewna. To, co napisałaś jest jedną z tych rzeczy. Widzę coś, czego nie chciałabym widzieć. To jest piękne, lecz nie chcę. Napisałaś to naprawdę dobrze. Pięknie, kochana. A ja naprawdę Ci dziękuję.
OdpowiedzUsuńJednak mnie coś poruszyło.
Pozdrawiam Cię, gratuluję i czekam na ciąg dalszy. Dodałaś niesamowite zdjęcie zespoły, tak na marginesie. Nie wiem już, co ja robię.
Po prostu Ci dziękuję, mam łezkę na sobie, czuję ją pod rękawem i jeszcze w sobie. Udało się, brawo.
Brawo, Victorio Faith Tyler.
Dziękuję Ci i tak, pierwszy rozdział jaki Ci zadedykowałam był właśnie z Painted On My Heart.
UsuńJa również uważam, że było to do przewidzenia i właśnie zadziwia mnie to, że większość osób jest tym zaskoczona. Właśnie! Gdyby przeżyła byłoby to zbyt nudne, no, ale trochę dziwnie się czuję. ;_;
Tak, Joe na pewno cierpiał i teraz zastanawiam się czy nie zrobić czegoś takiego, co on wtedy przeżywał, bo teraz jak na to patrzę, to większość uważa, że on nic nie czuł. Że jej nie kochał.
A czy szczerze? Nie wiem. Sama się zastanawiam, ale raczej obydwoje darzyli ją pewnym uczuciem. I właśnie przez to popsuły się ich relacje.
Bądźmy szczerzy, tu wszystko jest okropnie banalne.
Jej imię... Cóż, pasuje. "(...) I tę szansę straciłem, i nadzieję." Stracił nadzieję, prawda.
Nic się nie udało. Nie jestem jakoś zadowolona z tego, tam u góry. Ale dziękuję Ci bardzo.
Kochana! Dziękuję za reklamę bloga z moimi wypocinami. Miło z Twojej strony, naprawdę. Duże podziękowania :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, że tak dużo piszesz ... nie wiem kiedy dam radę przeczytać to wszystko... No ale w końcu jestem tylko zapracowaną starą babą :P
(PS. Kwirk nie zostanie z Rebeccą, obiecuję ;))
Nie masz za co dziękować!
UsuńOj, nie musisz przecież czytać wszystkiego. Początki IDWTMAT są tak straszne, że szkoda gadać...
Całe szczęście, że z nią nie zostanie. Niech go Kirk od niej zabiera! XD
Minie trochę czasu, zanim ci to wybaczę.
OdpowiedzUsuńFly, ale... Ja... Ja Cię kocham!
UsuńJa też cię kocham, Faith. I oczywiście płakałam przy tym rozdziale, nie tylko czytając pożegnalny list Stevena. Ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę takich zakończeń, i właśnie one są nudne, ponieważ prawie wszyscy tak robią, albo robią coś w tym stylu, jesteś na przykład już drugą osobą, którą kocham czytać, i u której ktoś poronił, choć tamta historia jeszcze się nie skończyła, i mam nadzieję, że skończy się dobrze. Hope popełniła niejeden błąd w życiu, jak każdy, ale bardzo źle, że jak to ktoś ujął w jednym serialu, ona ,,próbowała kochać głową, a nie sercem'' czy jakoś tak. Kochała Stevena i to z nim od początku powinna być. A wtedy może nie byłoby wypadku, bo uważała by w ciąży, bo ta ciąża by jej nie martwiła..albo poszłaby do lekarza ze Stevenem. A on....gdyby wierzył w Boga, nie zrobiłby tego. Bo gdyby kochał Boga, jego dusza by nie umarła razem z Hope. Bo miłość do Boga to jedyna miłość, która na pewno nie skończy się nigdy tak, nie skończy się taką śmiercią. Po co ja mam gadać? To ludzi zwykle
Usuńmęczy. Odbiegam od tematu, a a ty możesz kończyć opowiadania jak chcesz i wiesz o tym sama.Ja cię kocham i czekam na....co napiszesz.
Ja się chyba sama zabiję za to, że zabiłam Stevena. ;_; Ale... Ale musiałam, no.
UsuńOch tak, jednym z jej błędów był właśnie związek z Joe. Choć do tej samej grupy możemy również zaliczyć ten fakt, iż na samym początku zgodziła się w ogóle przespać ze Stevenem. Zraniła tym Joe'ego.
Fly! Ja kocham Twoje komentarze i tutaj możesz sobie gadać, co tylko chcesz!
Dziękuję Ci.
Droga Faith!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wczoraj rano, ale jak chciałam skomentować, to... nie byłam w stanie. Coś mnie jakby wzięło i walnęło, miałam wrażenie, że nie znam żadnych słów. Tak mnie oszołomiłaś tym co napisałaś, że aż musiałam to wszystko przemyśleć i sobie poukładać w głowie... I tak oto jestem. Jak zwykle spóźniona, jak zwykle po czasie, ale jestem i niezmiernie się cieszę. Cieszę się, że znalazłam Twojego bloga, kiedy zaczynałaś pisać. Tak bardzo się cieszę! Jestem tu z Tobą prawie od początku prawda? Może nie byłam przy narodzinach IDWMAT, ale widziałam, jak zaczynałaś POMH i SMH. I teraz... Teraz Painted On My Heart umiera... Nie, ono nie umiera. Ono się kończy, to prawda, ale zaręczam Ci, że każdy kto czytał to piękne opowiadanie szybko o nim nie zapomni i będzie ono w nim żyło. Tak jak we mnie musiało dojrzeć to wszystko... Te wszystkie emocje jakie przekazał mi powyższy epilog.
Faith, jesteś cudowna, zapamiętaj to, dobrze? Piszesz fenomenalnie i ja mogę się od Ciebie tylko uczyć, poważnie. Ogromnie Cię szanuje jako blogerkę.
Tak czułam, cholera, tak czułam. Że Hope nie przeżyje. Ale i tak to był taki cios w brzuch, naprawę. Znaczy taki piękny cios, bo w sumie czytało się z ogromnym zaangażowaniem, wkładając w to całego siebie. Na początku miałam nadzieję, że zaszła jakaś pomyłka, że ona jednak żyje, że będzie żyła i kochała Stevena. Że będzie pięknie! I tak jest.
Ale kiedy akcja skoczyła 8 lat do przodu... Kiedy okazało się to okrutną prawdą, zrobiło mi się tak bardzo smutno. Tak bardzo.
Ale jeszcze jedna rzecz. Tak bardzo mi żal Hope, że nie mogła spędzić ostatnich miesięcy z Joe. To jest okrutne! Przez to nienawidzę Perry'ego. Nie dbał o nią, tak naprawdę nigdy mu na niej nie zależało! No, może na początku, ale to co odpierdolił na tym pogrzebie było już ciosem w czuły punkt, nie tylko Stevena, ale również nieżyjącej Hope. Wkurwił mnie.
Wiesz, mam fazę na Michaela Jacksona. W sumie moja miłość do niego sięga podstawówki i to 4 klasy, ale... Ale coś ostatnio we mnie pękło i wróciłam do tych korzeni, do tego, od czego wszystko co związane z muzyką się dla mnie zaczęło. Mówię o tym, bo właśnie słucham They Don't Really Care About Us. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo ten utwór porusza, nie Tobie. Ale... Jak tak teraz piszę ten komentarz, a Michael śpiewa mi tą samą piosenkę po raz czwarty, to mam łzy w oczach. Ona... Ta piosenka, czy ona tu nie pasuje idealnie? Jest czymś w rodzaju sprzeczności w sumie, ale... Cholera! Po prostu płaczę wiesz? Dzięki Tobie i dzięki temu utworowi. Nie wiem jak to możliwe, bo rozdział czytałam wczoraj, ale jednak. Mimo wszystko czuję się cudownie. Kocham Cię, Faith. Za ten epilog należy Ci się cały Steven. Bierz go, bo on i tak by wolał Ciebie, chociaż go zabiłaś.
Właśnie.
Tam zamiast Joe powinno być Stevenem,
Usuń'nie mogła spędzić ostatnich miesięcy z Joe.'
Wybacz za spam i moje nieogarnięcie, ale pisałam pod wpływem chwili i no... :)
Ciąg dalszy oczywiście, bo blogger nie ogarnia.
OdpowiedzUsuńNie, nie, najpierw Lennon. Nie znoszę psów, na pewno o tym kiedyś wspominałam. Ale to chyba był najsmutniejszy moment. Może nie sama śmierć psiaka, ale to co wtedy myślał Steven, jak się czuł. To było tak cholernie wzruszające, tak bardzo poruszało i zmuszało do refleksji... Pokazało jak wilka jest siła sentymentu, miłości, przyjaźni, pamięci... Pokazała coś pięknego, Faith. Ty pokazałaś. To jest bardziej wartościowe od wszystkich lektur, to naprawdę uświadamia wiele rzeczy.
To, że Steven umarł... To chyba przemilczę. Nie, nie jestem w stanie.
Miałam ochotę Ci za to oderwać głowę. Miałam i może wciąż mam, ale z drugiej strony podziwiam Cię ogromnie. Ukatrupiłaś Tylera, TEGO Tylera. Każdy go kochał. No bo kto nie? A Ty... On... Zginął, zabił się.
Rozumiem to i nie rozumiem, ciągle i ciągle mi się zmienia.
Ale ten list na końcu jest cudowny. Cudowny Faith, on oddaje postać Stevena idealnie. Jest w nim zawarte coś takiego... Że czuć jak bardzo on wszystkich kochał, i jak bardzo miłość do swoich przyjaciół była niczym, w porównaniu do tego jak mocno kochał Hope. Niesamowite.
Kocham Cię, powtórzę raz jeszcze. I razem z wszystkimi, którzy tak jak ja opłakują to opowiadania łączę się w bólu i zapalam lampkę. Lampkę z napisem 'POMH'. Będziemy pamiętać o tym opowiadaniu, ja będę.
Kocham, podziwiam. Jestem z Tobą.
Hugs, Rocky. ♥
Rocky, dziękuję Ci za tak piękny komentarz! Znowu się uśmiecham i to dzięki Tobie!
UsuńTak, byłaś ze mną od samego początku, och, no i prawie, że przy narodzinach IDWTMAT, bo chyba przy drugim rozdziale skomentowałaś pierwszy raz.
Może i nie umrze, może i ktoś będzie o nim pamiętać. Zobaczymy...
Tak, Rocky, no na pewno. Możesz się ode mnie uczyć, mhm. Nigdy nie będę tak dobra, jak Ty, do cholery, a nie na odwrót!
A Joe? Joe... On... Nie wiem, czy ją kochał. Tak naprawdę, to chciałabym to wiedzieć.
Och, Michael. Ja też zakochałam się w nim w czasach podstawówki, tylko, że chyba w drugiej klasie. Jak dla mnie to Jacksona nikt nigdy nie pobije i zawsze będzie Królem, czy tego chciał, czy nie.
Płaczesz? No, Rocky, nie rób mi tego. Czy Ty chcesz, żebym uśmiechała się dlatego, że ktoś płacze?
Też Cię kocham, Rocky, ale jeśli już Stevena mi oddałaś... To już go nie dostaniesz. XD
Dziękuję Ci bardzo! Och, ja sama się chyba popłaczę.
Wiem, sama jestem w pewnym sensie na siebie zła za to, że go zabiłam.
Dziękuję Ci bardzo za tyle miłych słów, Rocky!
Też cię kocham!
Ciao, Faith! Wgl co Ty sie tak denerwujesz? Spokojnie sb czytaj to moje dziadostwo I easy peasy. Wielkie dzieki, ze wgl Ci sie chce to czytac :o fajnie przeczytac jakas opinie na temat opowiadania. Thx za info!
OdpowiedzUsuńNo, ale... Ale... Ja... No, chciałabym to już przeczytać i być z Tobą na bieżąco.
UsuńTeraz I tak przystopuje I to dosc powaznie z dodawaniem rozdzialow, wiec mam nadzieje, ze uda Ci sie nadrobic, bejbs ;D
UsuńFaith, rozwaliłaś mnie tym epilogiem, przez tydzień się zbierałam do napisania komentarza, bo wcześniej nie byłam w stanie niczego z siebie wykrzesać. Cholernie mnie zaskoczyłaś obrotem sprawy, podejrzewałam, że Hope może umrzeć, ale że Steven?! O matko...
OdpowiedzUsuńA teraz zacznę od początku. xD
Przeczytałam ten rozdział bodajże w sobotę. Haha, dokładnie to pamiętam. Wróciłam z miasta, zrobiłam sobie frytki, herbatę i poszłam do swojego pokoju. Już miałam wejść na blogera, gdy...
CO?
Rozładował mi się laptop, więc zeszłam na dół, przeszukałam cały salon i cały gabinet taty, aż w końcu znalazłam tablet i znowu wdrapałam się na górę. Weszłam na blogspot i zobaczyłam ten oto wspaniały epilog. Nawet niczego nie przełknęłam, bo tak się wkręciłam w czytanie. Od samego początku płakałam, jak bóbr, a było mi szkoda marnować chusteczek z Tom'a i Jerry'ego więc moczyłam różową pościel z Królewną Śnieżką (nie pytaj...).
Chciałaś, aby skomentować całą tę historię, więc zacznę od samego początku... poznałam Cię, gdy zobaczyłam Twój komentarz u Estranged bodajże, ale jakoś nigdy nie zagłębiałam się w Twoją twórczość, bo miałam wtedy wybitnie mało czasu. Zakończenie roku, egzamin, te sprawy. Później pozostawiłaś swój komentarz na Dried Flowers i to mnie zmotywowało do przeczytania obu Twoich opowiadań. Najpierw było I Don't bla bla, przy którym dosłownie umierałam, bo było tak zabawnie napisane. Rozwala mnie to jak niektóre bloggerki chcą być na siłę śmieszne (bez obrazy, chociaż w sumie to i tak nikt nie wie o kogo mi chodzi xD), a Ty wszystko piszesz tak naturalnie, wyśmienicie po prostu!
No to skończyłam czytać I Don't (..) i wzięłam się za Painted On My Heart. Boże, ile to opowiadanie napsuło mi nerwów. XD Najpierw mnie denerwował Steven i to jego ćpanie, później to, że Hope jest z Joe, a na sam koniec to, że tak zajebiście piszesz, a ja tak nie umiem. XD Ta zazdrość, haha. A tak na poważnie to nawet nie wiesz jak wielkim szacunkiem darzę zarówno Ciebie jak i to, co tworzysz. Niby jesteś ode mnie młodsza o trzy lata (?), a czuję się jakbym miałam do czynienia z kimś w moim wieku. Uwierz mi, że w moim towarzystwie jest mnóstwo osób, które są ode mnie niewiele młodsze, a mam ochotę nakopać im do ryja (kulturka). XD Anyway, jesteś świetną dziewczyną i mam nadzieję, że będę mogła jeszcze przez długi czas czytać to, co tworzysz.
O Boże, w ogóle to ja Cię podziwiam za to, że kończysz to opowiadanie, nie wiem jak ja sobie poradzę z rozstaniem z Dried Flowers. Tyle przeszłam z tym opowiadaniem, było moim pierwszym napisanym na poważnie, a koniec już blisko. ;_; Niee, stop, nie mogę o tym myśleć, bo znowu się rozryczę. XD
A teraz epilog:
To niewiarygodne, że Steven tak mocno kochał Hope. Zabił się, bo nie potrafił bez niej żyć, to takie piękne, a zarazem smutne. Przypomina mi się w tym momencie mnóstwo historii miłosnych, na przykład moja prababcia i pradziadek. Jak byłam mała to babcia zawsze opowiadała mi jakieś ciekawe historie związane z jej życiem, dzieciństwem, powojenną Polską, z tym jak kiedyś wyglądało życie i o innych tego typu sprawach. Kiedyś mi opowiedziała historię prababci, która chorowała na raka, odwiedzała wszystkie kliniki w Polsce, aż w końcu lekarze powiedzieli jej, że nie ma dla niej szans, powiedziała o tym mojemu pradziadkowi, a on odszedł z pracy, spędzał z nią każdą wolną chwilę. Przeprowadzili się z Wrocławia do Krakowa, bo babcia zawsze chciała tam mieszkać. Spędzili te kilka miesięcy razem, ciągle ją wspierał... a później zmarła. W sumie to nie wiem czy wypada to pisać, ale właśnie mój pradziadek popełnił samobójstwo, bo nie mógł bez niej wytrzymać. Piszę to i płaczę, po prostu to była tak niewiarygodnie wielka i piękna miłość, spędzili ze sobą 40 lat. ;_;
I własnie skojarzyło mi się to z Twoim opowiadaniem. Tutaj też mamy Stevena i Hope, którzy znali się od czasów dziecięcych, wspierali się, spędzali ze sobą wolne chwile, wytrzymali wiele nieprzyjemnych momentów, takich jak związek Hope z Joe.
UsuńEh, no nie wiem co mogę jeszcze napisać, może tylko tyle, że szczerze Cię uwielbiam, a epilog jaki nam zaprezentowałaś jest jednym z najlepszych jakie miałam okazję przeczytać.
Dziwnie się czuję, kiedy ktoś mówi mi, że płakał czytając ten epilog.
UsuńOch, dziękuję Ci bardzo. Wiecie co? Jak wszystkie będziecie mi gadać takie rzeczy, to ja się chyba gdzieś schowam i przestanę robić cokolwiek, bo głupio się czuję czytając takie pochwały.
W sumie... To tak sobie myślę (a ja przecież nie myślę) i według mnie to Steven był najbardziej denerwującą osobą w tym opowiadaniu, nie Joe.
Zuzanno, Ty chyba sobie, kurwa, żartujesz?! To ja Tobie zazdroszczę takiego wielkiego talentu!
Boże, dziwnie się czuję wiedząc, że ktoś darzy mnie szacunkiem. I to osoba starsza (nie w tym sense, w jakim to zabrzmiało. XD).
Nigdzie się nie wybieram, jak na razie, więc będziesz mogła czytać to badziewie.
Z tym opowiadaniem to jeszcze nie najgorzej. Co ja zrobię przy końcu I Dont' tarara... To będzie dopiero dla mnie tragedia. ;_; Tak samo jak u Ciebie, jest to moje pierwsze opowiadanie, Boże. Całe szczęście do jego końca jeszcze daleko. Ale u Ciebie... No, ale Ty nie możesz tego kończyć! Ja będę tęsknić za Maddie i Joe. ;_;
Jejku, Zuziu, to co mi tu napisałaś było po prostu piękne. Ja... Nie wiem co mam powiedzieć. Czytałam sobie ten komentarz, a tu nagle ta historia. Wielka i piękna miłość... Tak.
A Steven i Hope to nic w porównaniu to tego co mi opowiedziałaś.
Dziękuję Ci bardzo i to ja Ciebie uwielbiam.
Ej no nie. Tak naprawde nie bylo. TAK NIE MOGLO BYC. Tak naprawde Hope przezyla, rozstala sie z Joe, jest ze Stevenem, sa malzenstwem, maja trojke dzieci, a Lennon jest niesmiertelny. Tak jest. MUSI BYC.
OdpowiedzUsuńJa pierdole...
Nienawidze cie za to zakonczenie Faith. Ono... Nie. NienienienienienieNIE.No ja puerdole, to nie tak mialo wygladac... Przez ciebie sie poplakalam, a rzadko to robie, bo podobno nie mam serca. Coz, udowodnilas, ze jednak je mam. Co nie zmienia faktu, ze cie znajde i zabije za to.
NO KURWA FAITH.
Ja... Nie wiem co ja mam juz pisac. Jestem zalamana.
Ide Faith czytac dalej. I sprobuj mi jeszcze raz takie. akonczenie dac, to cie wskrzesze i zabije jeszcze raz. Bolesniej.
Nienawidzę bloggera! Cholernie go nie.nawidzę!!! Chciałam już dodać komentarz, ale oczywiście piekielnik musiał mi się cofnąć do poprzedniego postu. Alise, uspokój się i zacznij od nowa...
OdpowiedzUsuńA więc, wraz z powrotem mojej miłości do Aerosmith, nie mogłam już dłużej przekładać tego opowiadania na potem. Naprawdę mnie wciągnęło to Twoje dzieło. Nie mogłam przestać czytać. Zaczęłam wczoraj o 23, a skończyłam o 4 nad ranem. I powiem, że mnie trochę zaskoczyło. Oczywiście pozytywnie. Przy tym bardzo polubiłam Twój styl pisania. Mogłabym czytać opisy i dialogi godzinami... hm, mogłabym? Przecież ja to właśnie robiłam...
Pomyślałam sobie, że nie będę dodawać komentarza do każdego rozdziału oddzielnie,bo jestem lemiem, ale napiszę jakby podsumowanie tutaj... Ale po co ja Ci to mówię? XD
Przechodząc do opowiadania...
Bardzo polubiłam Hope i jej charakter. Była taka inna, a przynajmniej tak mi się zdaje.
Na przemian kochałam i nienawidziłam Stevena (jak to ja). I chyba tak jak Hope, skrycie chciałam, żeby byli razem. Tak, kochałam Hope i Stevena. Ach, i te ich czułości... XD
Członkowie zespołu okazali się być prawdziwymi, dobrymi kumplami. Kłócili się i bili, ale mimo to byli ze sobą zżyci.
Sam Perry na początku mi się podobał, bo trochę przypominał mi mnie... X)
Ale później zaczął mnie denerwować i irytować, pieprzony egoista! A zwłaszcza wtedy, gdy nie przejął się śmiercią swojej dziewczyny, którą ponoć kochał. NIE PRZEJĄŁ SIĘ ŚMIERCIĄ SWOJEJ DZIEWCZYNY I DZIECKA, KTÓRE MOGŁO BYĆ JEGO!!
A co do Tylera, to już mi po prostu ręce opadły. Te wszystkie przykre wydarzenia wymiotły z niego wszelkie chęci do życia. Po śmierci Lennona (którego uwielbiałam <3) całkowicie się załamał, zrobił to, co zrobił. A zrobił najgłupszą rzecz, jaką mógł.
Mimo wszystko list pożegnalny był bardzo wzruszający i realistyczny.
Znie nawidziłam Cię w momencie, kiedy zabiłaś Hope. :/ Czemu musiała umrzeć?! I czemu Stevie został zabity w tak paskudny sposób,? Skończyli jak pieprzony Romeo i Julia. Nie znoszę takich zakończeń, ale zgadzam się z Tobą, że było ono chyba najlepszym z najlepszych. Mogę cieszyć się tylko, że Hunt nie żyje sobie teraz z tym głupkiem Perrym długo i szczęśliwie.
Ogólnie powiem, że opowiadanie spodobało mi się i bardzo je przeżywałam. A w szczególności chyba w tej części, kiedy mieli 15- 16 lat, z prostej przyczyny, sama jestem w podobnym wieku. Później była ciekawość, ciekawość i jeszcze raz ciekawość.
No dobra, starczy tego już... Chcę Ci powiedzieć, moja Faith, że odwaliłaś kawał dobrej roboty, świetnie to rozegrałaś i widać ile wysiłku i serca w to włożyłaś. I pamiętaj, nienawidzę Cię za ten koniec... Nie, proszę, nie wzywaj do pomocy tłuczka ani Chucka. Niech sobie już tam grzecznie śpi pod łóżkiem. :') Ps. Możesz ich pozdrowić.
No dobra, nareszcie koniec. Jeśli przeczytasz to całe, to gratuluję wytrwałości i ucieszę się bardzo. I nie pozbędziesz się mnie tak szybko :D. Planuję przeczytać kolejne Twoje opowiadania. Co prawda nie wiem jak wytrzymają moje oczy przez kolejne godziny wgapiania się w ten ekranik, bo już krwawią. Ale dadzą radę. Muszą!
Więc na koniec życzę Ci weny, mnóstwo weny, żebyś dalej tworzyła takie dzieła jak to.
;) :*