sobota, 1 sierpnia 2015

IV.



TOM DRUGI
4. Nie baw się w Felicję

23.02.1987

Wszystko było już jasne. Ja i Jeff mamy zamieszkać w pięknym domku na obrzeżach Los Angeles, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać. Jeffrey spokojnie będzie mógł tworzyć, a ja zajmować się rzeczami bardziej przyziemnymi jak... Jak, co? Nigdy nad tym nie myślałam. W końcu, Jeff zostanie gwiazdą, muzykę będzie tworzył tak jak teraz, a może nawet poświęci temu więcej czasu. A co ze mną? Co teraz będę robić? Do tej pory zawsze miałam z kim porozmawiać, ponieważ w domu jest Felicja, która rozumie mnie jak nikt. Może nie mamy zbytnio wspólnych zainteresowań, ale jednak. A Jeffrey? Jeffrey'a jeszcze mniej obchodzą zakupy niż Felicję! Jego to mało, co obchodzi, choć pewnie inni by się nie zgodzili... Felicja wiele razy mi mówiła, że marudzę, bo tak naprawdę jestem oczkiem w głowie Jeffa, ale ja tego nie widzę. Nie poświęca mi on za dużo czasu. Oczywiście nie wymagam od niego nie wiadomo czego, ale... Może chociaż raz w tygodniu byśmy gdzieś poszli? Może chociaż raz powiedziałby mi coś miłego będąc trzeźwym? A może już niedługo to zrobi? Przecież mieszkając ze mną nie będzie tyle pił i ćpał, co najważniejsze, jak teraz. Na to, to ma zakaz i koniec. Cholera, nie będzie mu łatwo. Ale mi też.
Wybijałam jakiś rytm na szafce nocnej znajdującej się koło łóżka, na którym leżałam wbita całym ciężarem w poduszkę. Jeffrey siedział w nogach i grał na gitarze nucąc pod nosem jeden z ich utworów na płytę. Szczerze, to nawet jej nie słuchałam, nie było czasu, choć, tan naprawdę, nie interesowało mnie to. Nie chciało mi się ich słuchać, nie chciałam słyszeć głosu Axla. Denerwował mnie za każdym razem, kiedy się odezwał, więc niby dlaczego miałam jeszcze słuchać jego głosu w piosenkach? Gdyby Jeffrey je wszystkie śpiewał albo nawet Duff, to bym posłuchała, jednak Rose... Nie. Zbyt wiele się nasłuchałam jego kłótni z Erin, zbrzydł mi ten człowiek. Ogólnie jest dobry, wiem o tym, ale, niestety, częściej wychodzi z niego to, co złe. Właśnie on jest jednym z powodów, dla których tak bardzo chcę opuścić Hellhouse. Nawet, gdybyśmy nie mieli pieniędzy, to opuściłabym ten dom ze względu na humory Axla. Może, gdyby zachowywał się inaczej, to by mi się tak nie spieszyło, jednak wygląda na to, że nic się nie polepszy, a jeśli Erin chce tak żyć, to proszę bardzo. Nie mogę jej tego zabronić, to jej życie.
Spojrzałam na Jeffa ze smutnymi oczami  i delikatnie trąciłam go stopą.
– Jeffrey, proszę cię – jęknęłam. – Zabierz mnie gdzieś.
Spojrzał na mnie spod czarnych włosów wpadających mu do oczu i bąknął coś pod nosem.
– Co? – zapytałam, prostując się.
– Kazałem ci zostawić mnie w spokoju – warknął cicho.
Otworzyłam szeroko oczy i rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. On jednak nic nie powiedział, tylko powrócił do grania. Nie rozumiałam go, nie miałam pojęcia dlaczego jest taki oschły, do cholery! Co znów zrobiłam?
– To dlatego, że nie jestem zainteresowana waszą płytą? – spytałam pełznąc bliżej niego. – Wiesz przecież, że podoba mi się to, co tworzysz, Jeff...
– Nie o to chodzi – mruknął i odsunął mnie od siebie. Jednak ja nie ustępowałam i z powrotem przyległam do jego pleców. – Nat, zostaw mnie, proszę cię.
– Teraz to cię nie zostawię. Musisz mi powiedzieć, co się stało.
Niespokojnie się poruszył, jednak spróbował zacząć grać dalej. Niestety, nie wyszło mu.
– Natalie, cholera, nie baw się w Faith, tylko zostaw mnie, kurwa!
Wydarł się nawet na mnie nie patrząc. Nie zamierzałam się w nic bawić, nie udawałam niczego, chciałam po prostu wiedzieć, co się takiego stało, że ma zły humor. Ale on wciąż myśli, że mam gdzieś innych, że... Cholera! O co tu chodzi? Przecież ja mu nic nie zrobiłam, oczekuję jedynie odrobiny zainteresowania z jego strony. Poświęcenia jakiegoś dla tego związku. Przecież mamy zamiar zamieszkać razem! Co on sobie myśli? Że jak będziemy mieszkać w większym domu to on się gdzieś zaszyje, ja czymś się zajmę i będziemy się przez cały czas unikać i przemykać niczym duchy? Nie ma mowy! Jeffrey Dean Isbell powie o co chodzi albo... Albo, co? nie będę go przecież szantażować, nie chcę też się kłócić, choć...
– Jeffrey, o co ci chodzi? – spojrzałam na niego nakazując coś powiedzieć. On jednak wolał dalej grać, udając, że mnie nie słyszy. – No hej, ja tu jestem...
– Wiem, widzę cię – odpowiedział nie spuszczając wzroku z gitary.
Dość. Po prostu z nim nie da się wytrzymać, potrafi tak popsuć humor, że nie można się pozbierać. A najgorsze jest to, że ignoruje! Jakby nie wiedział, że to dla mnie jest najcięższą z kar. Dobra, niech mnie każe, ale najpierw mógłby powiedzieć za co, a nie!
– A ja mam wrażenie, że jest przeciwnie. – Odgarnęłam sobie włosy z szyi i usiadłam obok niego.
– Mylisz się.
– Mów mi, Jeffrey, ja chcę wiedzieć.
Spojrzał na mnie po raz pierwszy od jakiegoś czasu. W oczach nie dało się nic wyczytać, choć nie był wcale naćpany czy też nietrzeźwy. Po prostu... Nic.
– Chodzi o tą pieprzoną wyprowadzkę – mruknął znów zwracając wzrok ku gitarze. – Czuję się głupio z tym, że zostawimy Faith samą. Wiem, że ma pieniądze, ale... Nieważne. – Dotknął instrumentu z wyczuwalną delikatnością. – Nie będzie ci gorzej bez nich?
– Nie. Może nawet lepiej, bo mam dosyć waszych ciągłych wrzasków i tego burdelu. Aż niedobrze się robi.
Zerknął na mnie znacząco, jednak szybko uciekł wzrokiem, czekając na moją reakcję.
– Jeff... – jęknęłam opadając na pościel. – Nie karz mi rozmyślać nad tym, co z innymi, bo naprawdę, zaraz się nie wyprowadzimy albo kogoś adoptujemy.
– Ale ten ktoś by tego nie chciał, wyprze się wszystkiego i uda, że jej tak dobrze.
- A jeśli jest dobrze?
– Obydwoje wiemy, ze tak nie jest i że musimy podziękować – odparł. – A tobie przydałaby się wizyta u fryzjera. – Dotknął mojej roztarganej grzywy.
– Musimy?
– Ja i chłopaki, Natalie, nie martw się, nic nie musisz robić, słońce...


* * *



Krzątałam się w kuchni, z której co chwila słychać było pukanie talerzy. Cicho nuciłam pod nosem Somebody To Love, uśmiechając się przy tym. Przydałoby mi się, rzeczywiście, żeby ktoś znalazł mi kogoś do kochania. Tak żeby było pięknie, żebym nie musiała się martwić, że nie będę nie miała nikogo. Że jest coś ze mną nie tak... Boże, czy to nie robi się ze mnie, raczej, coś na kształt osoby desperacko szukającej ukochanego? Oj, nie jest jeszcze tak źle, ale o czym ja myślę? Nie będę musiała się martwić, że nie mam nikogo, o, to jest wręcz okrutne z mojej strony. Ale przecież nie szukam takiej osoby, nie powinno się szukać w ogóle. Powinno się czekać. Szukanie wiąże się z cierpieniem którejś strony – albo kobiety, albo mężczyzny. A ja nie chcę, żeby któreś z nas cierpiało. Ja wolę czekać. Nawet jeśli miałabym się nie doczekać. Wtedy mówi się trudno, nie przyszło, a to znaczy, że nie było mi to pisane. Jednak z drugiej strony brzmi to tak, jakbym... Cholera! Zawsze coś! Koniec z takim rozmyślaniem, czas kogoś zawołać!
– Ma... – urwałam, słysząc pukanie do drzwi.
Kto normalny puka do tego domu?
Mrucząc pod nosem przeróżne przekleństwa, ruszyłam do drzwi. Udusić normalnie można. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że tylko ja jestem w tym domu! Tak! Wszyscy siedzą sobie w pokojach, udając, że ich tam, tak naprawdę, nie ma. Nie! Zupełnie nie!
Otworzyłam stare drzwi, które cicho skrzypnęły.
Za nimi stał on, patrząc się na mnie całkiem poważnie.
Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, w końcu nie widziałam go tyle czasu. To było aż dziwne, że przyszedł tutaj, choć może zrobił to z uwagi na chłopaków... Cholera, nie, nie tak, znów myślę źle. Jak zawsze, zresztą.
Zadarłam głowę wyżej, żeby spojrzeć w jego ciemne oczy. Zero reakcji. Nie wytrzymałam i tak po prostu do moich oczu napłynęły łzy. Nie chciałam tego, nawet nie wiedziałam dlaczego aż tak przejęłam się odwiedzinami Stevena. Dlaczego mnie to tak dotknęło, wiedząc, że jest tu dla mnie. Tak jak kiedyś. Cholera! Brakuje jeszcze tego, aby on powiedział, że tak naprawdę to jest tu dla towaru Izzy'ego!
– Wpuścisz mnie? – zapytał w końcu patrząc na moją twarz, mokre od łez policzki...
– Nie. – Sama nie wiem czemu to powiedziałam, nie mam pojęcia, co mną wtedy targnęło.
Ale najważniejsze było to, co jego wtedy poniosło, ponieważ tak po prostu wszedł do domu trzaskając drzwiami. Złapał mnie za dłoń i pociągnął na górę, do mnie. Czyli tam, gdzie nie zamierzałam go już nigdy więcej wpuszczać.


...............................................

Jestem zaskoczoną własnym postępowaniem. Rozdział pojawił się siedem dni po trzecim, szokujące, nie? XDD
Nie mam tu nic do powiedzenia, bo tak, bo nie ma o czym dzisiaj gadać. Nic mi do głowy nie przychodzi, więc lepiej już pójdę, bo będę gadać o głupotach. A tego nikt nie chce. XD
Także, do zobaczenia przy następnym!

9 komentarzy:

  1. Jest!!! Piszę pierwsza! Nie wiem dlaczego zawsze cieszę się jak dziecko gdy mój komentarz jest pierwszy. Tyler! Tyler ! Tyler!@#$z%^*^^ <3 Znów!!!!Tak!!!!!!Ołł yeah!!!! Ej słyszałaś o tym, że DJ Ashba odszedł z Gunsów i jeszcze jeden gitarzysta? Zaskoczyła mnie ta informacja. Ciekawe co zrobi Rose. Coś ostatnio tam problem jest. Mniejsza o to... Już się bałam, ze Izzy rzuci Nat. Wystraszyłaś mnie! Dobrze, że nadal są razem... Biedak martwi się o resztę. Ale Steven i FAaith!!!!!!!!!!! Trzeba to uczcić !!!!
    Ja Ci powiem, że zakochałam się w piosence Fergie i Slasha. Tak Ci powiem. Nie wiem po co ale teraz mi właśnie leci. A i informacja Perry już jest mój. Leży obok kneblowany na łóżku. Oj dobra tyle. ,,Będę gadać o głupotach'', a ty potrafisz nie mówić o głupotach? Nie martw się ja też nie potrafię (czy. np teraz, piszę co mi się napiszę. Kurwa powtarzam jak kretynka. Wait. Po co ja to piszę? I dlaczego ten nawias taki długi? Whatt??)
    Dobra kończę. Pa wieśniaku który zabija!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eva, Eva, Eva... ja jak zaczynam, gadać o głupotach to robię nawias w nawiasie nawiasu. XDDDD
      Słyszałam, ale mało mnie to obchodzi, tak szczerze. Nie przepadam za teraźniejszym Guns N' Roses.
      Wiesz, co? Aż sobie puściłam Beautiful Dangerous, bo dawno tego już nie słuchałam i szczerze, to już nawet zapomniałam jak ona brzmiała. I tak sobie myślę, że rzeczywiście, z solowej kariery Slasha, podoba mi się tylko Gotten. BD nie jest najgorsze, jednak.. A może?
      No coś Ty, Izzy nie rzuciłby Natalie. XD To już zaszło za daleko. XD
      Dobra, idę, Ewka, bo spać mi się chce, a od wczoraj jeszcze głowa boli. ;____;

      Usuń
  2. Taaak w koncu jestem! Mimo ze nie skomentowalam poprzednich, to wszystko czytam. Ostatnio rzadko bywam na bloggerze.
    Izzy i Nat są piekną parą. Ciesze sie, ze są razem i sie dogaduja. Podzielam zdanie Izzy'ego- niech sie nie wyprowadzają. ONI MUSZA ZOSTAC I NIE CHODZI TU TYLKO O FAITH!!
    PROSZĘ PROSZĘ! TOŻ TO STEVEN!
    CO MASZ NA SWOJE USPRAWIEDLOWIENIE, SZEROKOUSTY?
    WICIU KOCHANA! KOMENTARZ KROTKI I Z ANONIMA BO 2 W NOCY A RANO TRZA WSTAC. MAM DO CB PROSBE...
    JAKBYS MOGLA ZAMIESCIC W NASTEPNYM TROCHE SAMBORY I RESZTY BON JOVI TO BY BYLO SUPER :**
    WENY!
    ///Joanne Isbell

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrobiłam! <3 Boże, gdybyś do mnie wczoraj nie napisała, to nie wiem czy bym to zrobiła, ale poczułam się tak jakoś... jakby miło, ale też zrobiło mi się przykro, że ktoś o mnie pamięta, że nawet tęskni. Możliwe, że odrobinę poczułam się zobowiązana tu wpaść, możliwe też, że to właśnie moja tęsknota dała o sobie znać w ten sposób. Po prostu przylgnęłam do Twojego bloga, po prostu... oh, poczułam się jak w jesienne wieczory 2014, poważnie. Wtedy było tu jeszcze tak pięknie, wszystkie moje drogie panie, których twórczość tak sobie cenie, one były. A teraz znikają. I ja zniknęłam, choć tylko pozornie, myślę. Boże, Wićka, jak mi jest fajnie, po prostu, tu być. Cieszę się. Szczerze. Naprawdę szczerze.
    I... ojej, wypadałoby jakoś skomentować wszystko, co przeczytałam! Zastanawiam się, czy nie wyszłam z wprawy pisania komentarzy, bo miałam taki moment, że ładnie mi to szło, całkiem długo i zgrabnie. Ale teraz? Chryste, chyba ostatni komentarz, z którego mogłabym być dumna napisałam w marcu. Strasznie czas zleciał, nie uważasz, Wićka? Mówię Ci, tyle się u mnie w życiu zmieniło, że sama nie jestem w stanie tego pojąć, jak na razie, to jest najgorszy rok w moim życiu, ale jednocześnie najlepszy, rozumiesz to? Bo ja nie! Gdzieś tam pisałaś, że będzie Ci brakować w wakacje ludzi z Twojej szkoły. Uwierz, że ten ich 'brak' teraz to jest pestka w porównaniu z tym, co poczujesz jak wrócisz z zakończenia trzeciej gimnazjum, położysz się na łóżku, i uświadomisz sobie - oh, to koniec.
    Z jednej strony biedna (taaa) Rocky przeżyła załamanie nerwowe, z drugiej najlepszy koncert w swoim życiu, i wakacje spędzone w najlepszym gronie, jakie można sobie wymarzyć, paranoja, mówię Ci. Nie wiem po co piszę to wszystko, może, żeby usprawiedliwić trochę moją nieobecność, nie wiem...! Aaa! Dobra, bo zaczynam schizować i zbyt szybko nawalać w klawiaturę...

    Pierwszy rozdział, jaki dane mi było dziś przeczytać, opisywał bardzo, ale to bardzo smutne wydarzenie z życia Faith i reszty. Rosemary. Wićka... To było po prostu smutne. Nie miałam ochoty Cię zabić, tak jak wtedy, kiedy uśmiercałaś bezwzględnie w POMH. Ja... Rozumiem, jako ktoś, kto też pisze, że czasem trzeba rzucić takie coś, co po prostu zaskoczy w tragiczny sposób. Ta śmierć Rosemary, ona... przybiła. Ale to było potrzebne, wiesz? Tak myślę. Nie może być pięknie. Ja to wiem, że nie może. I rozumiem. A także podziwiam, bo obok tego zaskoczenia, i w ogóle całej sytuacji,która wprawia raczej w nastrój nostalgiczny - tak pięknie to ujęłaś. Ta przemowa Stevena, nad grobem, kiedy siedział tam z Faith - ona mnie zabiła, lekko. Naprawdę. A stwierdzenie, że coś, co przeczytałam, mnie 'zabija' rezerwuję tylko naprawdę powalającym momentom (bądź w przypadku Wiedźmina - całym książkom :_: Sapkowski, mistrzu!). Jednocześnie... coś dobrego wynikło, tak jak w normalnym, codziennym życiu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło <- polecam to stwierdzenie, jeszcze się na tym nie przejechałam. Nat i Izzy. Ja się cieszę niezmiernie, zresztą ty wiesz, przecież to ja jestem przewodniczącą Izzalie! XD Uwielbiam ich. Ty wiesz! Natalie jest cudowna, uwielbiam konkretne kobiety, mimo że za długo pieprzyła się ze swoimi uczuciami odnośnie Stradlina, oj za długo. Ale jest, w końcu! I jak jestem już przy nich, to też powiem od razu o powyższym rozdziale, o wyprowadzce, i o tym, no, ślubie! Ha! To będzie zdrowa rozłąka. Nie można tak żyć wiecznie. Wiem, wiem, przywiązanie. Ale każdego z nich coś w Hellhouse irytuje, ja to wiem, jestem o tym przekonana, bo innej opcji nie ma. Za długo w tym samym syfie, z tymi samymi ludźmi, z ciągłymi, tymi samymi, oczywiście, problemami i kłótniami. Nie może być dla nikogo wszystko cacy. Dlatego, uważam, że rozdzielenie się wszystkich członków Hellhouse wyjdzie tylko i wyłącznie na dobre. I wierzę, że każdy da sobie radę. Są do tego zdolni.
    Jest pełno kwestii, które mogłabym jeszcze poruszyć, odnośnie opowiadania, ale chyba za dużo by to zajęło, i czasu, i miejsca. Ale są dwie sprawy, o których muszę wspomnieć, bo tego wymagają, i już.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza, pewnie się nie zdziwisz, dotyczy oczywiście Cliffa Burtona. Akurat w Twoim opowiadaniu szczególnie się do niego nie przywiązałam, wiadomo, nie było zbyt wiele ku temu okazji. Ale znów pozostał - tak jak w przypadku śmierci Rose - ten smutek. I uczucie, że tak musi być. W jego przypadku, biorąc pod uwagę realny bieg zdarzeń, to było też bardzo oczywiste, nawet, odważę się powiedzieć, przewidywalne. Choć i tak był ten element zaskoczenia, bo przecież nikt nie zaczyna czytać rozdziału z myślą 'No, zabiła ta Wićka tego Burtona wreszcie?'. Wiesz, o co mi chodzi. Żal, po prostu żal, że niektórzy odchodzą. Że ludzie tęsknią, i że nie mogą nic poradzić, jak ich to boli. Żal. I już. Jejku...
      A druga sprawa, tutaj tym bardziej się nie zdziwisz, dotyczy najbardziej wywrotowej, zakręconej, niepoprawnej, czasem irytującej pary. Oh, i wszystko jasne, haha. Półroczna rozłąka drogiej Faith i drogiego Stevena - jak tak sobie pomyślałam o tym w perspektywie tego, ile chwil razem przeżyli, wydawała się niemożliwa. Oni tak pięknie współgrają. Oni tak pięknie się kochają. I zdenerwowała mnie Felicja, muszę to przyznać szczerze i otwarcie. Nie zachowała się fair, ani wobec siebie, ani wobec Stevena, wszyscy dobrze wiedzą, że niepotrzebnie nie przyznawali się do tego, że nie mogą bez siebie żyć. A ona, jakby chcąc to podsycić, zerwała kontakt. Nie wiem po co. Nie wiem dlaczego. Ale moment rozmowy Stevena z Joe był rozbrajający, pięknie to zrobiłaś, haha, coś mnie w tym wzruszyło, sama nie wiem co. Może, to, że bliźniaki tak mają...?
      I ostatni fragment powyższego rozdziału, oh, Wićka, to miało w sobie tyle mocy. To przedstawiło właściwie całkowicie to, kim jest Faith, a kim jest Steven. Bo cóż innego powie Faith, jak nie ostre 'Nie', kiedy niewidziany pół roku Steven stanie na jej progu z pytaniem, czy może wejść? A cóż innego zrobi Steven Tyler, jak nie bezceremonialne wejście, kiedy Faith mu odmówi, równie bezceremonialnie? Genialne, aż się mocno uśmiechnęłam. Wreszcie u nich jakiś przełom. Więc czekam na więcej! Tak!

      Wićka, pewnie ten komentarz jest masakryczny, bo jest w pół do drugiej w nocy, a ja muszę jutro (dzisiaj...) wstać o ósmej najpóźniej, bo oczywiście jak się umawia wizytę do lekarza dzień wcześniej, to tylko takie chore godziny są wolne. Przecież w wakacje to dwunasta jest stałą porą pobudki... Ale do lekarza iść trzeba, bo mój trzytygodniowy kaszel już zaczyna mnie poważnie dusić, haha. Jejku, nieważne, się rozpisałam, przepraszam. I przepraszam jeszcze, że nie czytałam na bieżąco. Teraz mnie, pod koniec komentarza jakoś sumienie ruszyło, że to powinno wyglądać zupełnie inaczej, że ja Ci się powinnam tyle rozpisywać pod każdym z opublikowanych. Wybacz, naprawdę nie chciałam.
      I pisz dalej, bo uwielbiam Twój styl, bo uwielbiam Ciebie, bo jesteś jedną z tych dziewczyn na bloggerze, które najbardziej mnie motywują, żeby tu jednak wrócić z czymś swoim. Weny, Wiktorio, udanych ostatnich dwóch tygodni wolności, i pozdrawiam - ciepło i z całego serca! ♥♥♥

      Hugs, Rocky

      PS. Przepraszam za wszystkie błędy w komentarzu, ale pisałam jak opętana.

      Usuń
    2. Boże czytam ten komentarz jeszcze raz, a w pierwszym zdaniu wychodzi, że mi przykro, że o mnie pamiętałaś XD Miałam na myśli, oczywiście, że mi głupio, że ktoś o mnie pamięta, a ja nawet nie komentuję, ani nic nie piszę...

      Usuń
  4. Hej, tu Vi, chyba wracam na everyday jesli nadal czytasz :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Po raz kolejny zapraszam na kontynuację Road To California ;)

    http://californiassounds.blogspot.com/

    ~Michelle

    OdpowiedzUsuń
  6. Dodam, że zachęcam do dodania przy komentarzu u nas linku do siebie. Chcemy pomóc Wam i udostępniamy wasze blogi na naszym fp, na facebook'u. Wiem, że ostatnio na bloggerze słabo z aktywnością, może w taki sposób z rekompensujemy brak naszych komentarzy u Was. :)

    ~Michelle.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli już tu jesteś i przeczytałeś, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Nawet jedno słowo potrafi dać pozytywnego kopa :) Wyraź Swoje zdanie, to co myślisz, czujesz, kogo lubisz a kogo nie.