TOM II
I don't want to miss a thing
7. Jeszcze tylko miesiąc
19.06.1987
Uśmiechnęłam się szeroko i pomachałam do Stevena, którego dojrzałam już daleka. Podjechał swoim samochodem pod Hellhouse, po czym wysiadł z niego i podszedł bliżej mnie, tak aby spojrzeć w oczy i cicho szepnąć:
— Dlaczego tu mieszkasz? Wolałbym cię mieć przy sobie... już na zawsze. — Przyłożył policzek do mojej głowy i delikatnie wtulił się we mnie.
Rozumiałam go i to bardzo; sama w końcu nie chciałam tu mieszkać, jednak i wyprowadzić się nie mogłam, co mnie irytowało, po części. Zostawienie Natalii samej z tymi wszystkimi obowiązkami byłoby zbrodnią, a nie chciałam przyprawiać jej problemów. Nie była do tego przyzwyczajona, nie wytrzymałaby pewnie z nimi wszystkimi na głowie, z całym tym bałaganem i, na dodatek, bez nikogo z kim można by porozmawiać, tak normalnie. Nie wytrzymałaby beze mnie, a ja bez niej. To było w tym wszystkim najtrudniejsze, bo co się stanie, kiedy nie będziemy się widzieć codziennie? O tej samej porze, z tym samym humorem, z tym samym ciepłym słowem ,,mam dość", z tym wszystkim? Bez Natalii będzie trudniej, przecież, kiedy wprowadzę się do Stevena, nie będzie tam jej. Nie będzie tam nikogo, żadnej z osób, do których się przyzwyczaiłam, z którymi mieszkam już ponad trzy lata, a znam jeszcze dłużej. Będę, można by powiedzieć, że... sama.
Spojrzałam przed siebie na te zielone drzewa, na dom sąsiadów, którzy zwykle spędzali miło czas na zewnątrz, robiąc grilla, czy po prostu będąc razem. My też tak potrafiliśmy razem z chłopakami. Przecież, jeszcze niedawno, tak było... w zeszłym... w zeszłym roku zdarzało się to częściej, jednak i w tym potrafiliśmy być ze sobą tak po prostu; przebywać razem w jednym pomieszczeniu i prowadzić normalną rozmowę. W końcu nie żyliśmy z samych nieporozumień, one były tylko niemiłym dodatkiem. Bo czy da się ich uniknąć mieszkając razem, w ósemkę, w małym, wiecznie brudnym domu? My nie umieliśmy, jeśli chodzi o kłótnie to jesteśmy po prostu zbyt podobni. Nikt nie potrafi ustąpić, każdy walczy o swoje zdanie. I chyba utrata tego boli najbardziej...
Uśmiechnęłam się do niego blado, jednak on nie dostrzegł tego i pociągnął mnie do samochodu. W końcu musiałam jechać do pracy.
— Nie wiem czy wprowadzę się do ciebie. — Przełączyłam na inną stację w radiu, gdzie akurat puszczone było ,,Summer of 69" Bryana Adamsa.
— Jak to? — Odwrócił głowę w moim kierunku, kompletnie nie zwracając uwagi na drogę.
— Wiesz... chciałabym chyba... — Spojrzałam na niego bojąc się gniewu, jednak wciąż był spokojny. — Chciałabym zamieszkać sama, to znaczy... we własnym domu, Steven. Takim, który będzie tylko mój. Poza tym, nie chcę zawracać ci głowy.
Odwrócił wzrok i znów, zdawałoby się, że skupia się na jeździe lecz po chwili odezwał się:
— Ok. — Myślałam, że to koniec jego wypowiedzi, bo, niestety, tak to wyglądało, jednak — Masz pieniądze? Mogę zawsze ci dać.
— Mam.
— Ale wiesz, że mogę dać.
— Ale ja mam pieniądze.
— Ale mogę, kurwa, dać. — Spojrzał na mnie. Nalegał. Wcale nie odpowiadało mu to, że zamieszkam sama i to już niedługo. Sama. Bez nikogo. — Nie musisz się wysilać, ja za wszystko zapłacę. Choć nie wiem po co ci dam skoro i tak będę cię porywał.
— Nie wpuszczę cię.
— To się włamię. Trudno.
***
Siedziałam oparta o ladę sklepową i oczekiwałam kogokolwiek, żeby chociaż jedna osoba przyszła na zakupy! Ale nic, zero. Podczas dwóch godzin mojego siedzenia tu, na zakupy w spożywczaku zdecydowała się tylko jedna osoba – jakaś dziwna dziewczyna, która nie potrafiła zapakować jabłek do woreczka, a potem i tak je zostawiła, mówiąc, że nie tego chciała. Był to już szczyt mojej wytrzymałości, serio. Nie miałam z kim pogadać, nikogo do obsłużenia, tylko ja byłam w sklepie, choć pracowała tu jeszcze Angie. Jednak ona wzięła sobie wolne, co skazało mnie na piekielne męki. Jezusie, nie wiedziałam, że samotność może być taka straszna!
Jest, okropnie, fakt, jednak kiedy jest się samym, można wartościowo pomyśleć. Tyle że ja nie mam już chyba o czym, mam wszystko zaplanowane; w końcu chcę zamieszkać sama, we własnym domu; być ze Stevenem i opuścić wszystko, co było, starą i głupią przeszłość, która, niestety, zawaliła mi wiele rzeczy. Przecież zamiast zajmować się chłopakami, mogłam uczyć się dalej, mogłam być kimś, nawet w swoich oczach. Ale nie, jestem kim jestem, zrobiłam to co zrobiłam. Mogłam też od samego początku mieszkać tylko z Natalią, ale tu też nie. Mogłam nie wyjeżdżać, mogłam nie poznać Stevena, mogłam nie skończyć za ladą, mogłam być z mamą i tatą, mogłam... tyle rzeczy! A teraz? Nie pozostaje mi nic innego jak pracować tutaj, udawać, że jest dobrze, kiedyś, w dalekiej przyszłość wyjść za mąż (może i za Stevena, ale jest to wątpliwe), być matką i nigdy nie spełnić się zawodowo. Tylko co ja bym chciała robić? Nic nie umiem!
Upierdliwy dzwoneczek, ogłaszający, że ktoś raczył wejść do sklepu, zadzwonił, a ja posłałam znudzony wzrok w kierunku mężczyzny, który wpadł jak burza na bombonierki. Złapał pierwszą lepszą, jednak tą z tych lepszych, bo i strasznie drogą i ruszył w kierunku kasy. Lecz widząc przy niej mnie, nagle przestało mu się spieszyć. Uśmiechnął się.
Przyjrzałam mu się lepiej; był znacznie wyższy ode mnie, kto wie czy też nie od Tylera, i na pewno nie tak kościsty jak mój Steven. Ciemne włosy i niebieskie oczy kontrastowały ze sobą i trzeba był przyznać, że brzydki to on nie był.
— Zapomniałem się przywitać, to okropnie niekulturalne. Najmocniej panią przepraszam — powiedział przyjemnym dla uszu głosem. — A więc: dzień dobry.
— Dzień dobry...
— Ładny dzień, prawda?
Cholera!
— Może dla pana. — Wyprostowałam się. W końcu, trochę żle wyglądałam opierając się o ladę i na dodatek zgarbiona. — Mi się strasznie dłużą godziny. Coś jeszcze?
Spojrzał przez chwilę za mnie, gdzie znajdowały się papierosy.
— Nie, dziękuję. Chyba że pani jest wolna, nie chciałbym, żeby się pani zanudziła tutaj. — Kurwa. Kurwa. Kurwa. Proszę odejść. — Hm?
— I ja podziękuję — odparłam przez zaciśnięte zęby.
Nie spodobało mi się to, wyprowadził mnie tylko z równowagi, przecież ja tak bardzo chciałam stąd iść...
— Trudno. Może kiedy indziej mi się poszczęści. — Uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech.
Mężczyźni są denerwujący. Bo czy on nie widział mojej miny? Ja jego widziałam i to mi wystarczyło. Nie dosyć, że mnie tu stresuje to jeszcze jest przystojny! Takich to się zabijać powinno!
Steven, kocham cię!
***
— JEFF! JEFF, DO CHOLERY! ZJAW SIĘ TU! NATYCHMIAST!
Wszędzie było brudno. Syf, syf, syf i jeszcze raz syf. Nie dało się nogi postawić, żeby nie wdepnąć na jakąś puszkę. Kolejna impreza, kolejny raz to płeć żeńska musi sprzątać.
— Powiedz mi, jak wy do tego doprowadziliście?! — Wydarłam się, kiedy tylko Jeffrey pojawił się na dole. — Nie było mnie przez trzy godziny. Trzy! Czy ja nawet na zakupy nie mogę wyjść? Mam już dosyć, jak tego nie posprzątasz to normalnie... Wyprowadzam się! Słyszysz?!
Zaśmiał się. Tak po prostu się zaśmiał.
— Ok. — Machnął ręką. — Wyprowadzasz się.
— Co?
— Chcesz obejrzeć ten dom, co go kupimy? — Otworzył lodówkę.
Stałam tam na środku i wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi oczyma.
Nie mogłam w to uwierzyć. Już? Już miałam oglądać dom, który będzie mój? Mój już za miesiąc. Cholera!
Tylko jeszcze miesiąc!
Chyba to posprzątam!
_________________________
Miało być za tydzień, ale wzięłam się za to i tak jakoś wyszło. XD
Nie wiem, co mam pisać, nie wiem co mam robić. Powiem tyle, że następny rozdział będzie należeć do Natalie. O, tyle.