piątek, 27 lutego 2015

Album ,,rodzinny"


Impreza urodzinowa Natalie polegała na chlaniu i ćpaniu, a efekty widać na tym zdjęciu. Miś jest właściwie prezentem od jej byłej miłości. Podobno byłej. Przecież to by tak szybko nie wygasło, prawda? Szczególnie z jej strony, bo kompletnie się załamała.
 Sama zainteresowana uważa, że jest to jej najgorsze zdjęcie z uwagi na jej stan, ale ja je lubię. Powiem, że to nawet moja ulubiona fotografia z jej ryjem.

~ Faith












Slash i jeszcze Rosemary. Tak, nie ma z nią Stevena, tylko Hudson. Adler wtedy był poważnie zajęty czymś ważnym, niestety, przez co porzucił swą wybrankę na pastwę tego Kudłatego Łba. Te typy miały dla nas niespodziankę, którą widać na obrazku.
 Rosemary, tak jak to ona, udawała, że wszystko jest w porządku, ale ja wiem, że nie było.

~ Erin










Stare zdjęcie. Bardzo. Zrobiłam je jeszcze w Polsce. Trzymam je u siebie w pokoju, bo... Bo tak. Bo lubiłam tamten czas, wtedy wszystko było łatwiejsze. Wtedy jeszcze pełnoletnia nie byłam, ona też, i mogłyśmy więcej, czułyśmy, ze więcej możemy. Teraz czuję się... Zniszczona. Za dużo problemów z Jeffrey'em, za dużo ze wszystkim. Za dużo alkoholu, przede wszystkim. ~ Natalie



Oni nazywali to początkiem, ja - balem przebierańców. Wyglądali komicznie, ale... Ale to było lepsze, bądźmy szczerzy. Wtedy jeszcze nie było nas stać na wiele rzeczy, co sytuację bardzo ułatwiało. Teraz, kiedy płyta powstaje, mają za dużo swobody. Uważają się za nie wiadomo kogo, niestety. Chyba ubolewam nad tym. Jakie chyba? Ja naprawdę mam tego dość, a wiem, że reszta też.
 Ale przynajmniej pamiątka będzie.

~ Faith







Czarna dama. Moja czarna dama. Zrobiłem jej to zdjęcie, kiedy byliśmy jeszcze razem, choć sam nie jestem pewien, czy ja jestem jego autorem, niestety. Przecież już wtedy byłem w pewnym, swoim świecie. Ale kochałem ją i kocham nadal, bo jak inaczej, kurwa.
 To kobieta mojego życia, do cholery.

~ Izzy













Powiedziała kiedyś, że wychodzi na zdjęciach tragicznie. Ja uważam przeciwnie. Nawet mi się podoba TO COŚ, co widnieje na tej fotografii. Nie, ja wcale jej nie obrażam, przecież ją kocham. Tak bardzo, bardzo, jak tylko moje wielkie serduszko potrafi, kurwa.
Osobnik płci męskiej to ten jej wujek, Krzysztof, czy jak mu tam. Nawet nie wiem, gdzie wtedy byli, ale chyba był to... Był to... Cholera, nie wiem.
Ubrała się typowo jak na siebie i na dodatek jeszcze przybrała swoją minę mówiącą - zabierzcie mnie z tego świata, mam dosyć.
Jak zawsze, więc co ja mam mówić?

~ Slash






Zdjęcie zostało zrobione przed Hellhouse, jeszcze w czasie lata albo później wiosny. Zainwestowaliśmy wtedy w stoliczek i dwa krzesła. Nat i Mandy przesiadywały tam całodobowo, i piły herbatę. Nawet czasem się chłopacy skusili, a ich zmusić do wypicia czego takiego jest trudno. Naprawdę.
 Tego zdjęcia Natalie również nie lubi, bo uważa, ze mało korzystnie na nim wyszła, ale da się tu doszukać tego uroku, prawda?

~ Faith










Moje ulubione zdjęcie Faith. Sam nie wiem czemu, ale jak dla mnie wyszła tu ślicznie. Kurwa, takie słowo w moich ustach. Ale co innego mam powiedzieć? Prawdopodobnie jest to jedyna osoba, na której mi zależy, a spierdoliłem. Naprawdę. Wiele spraw to ja skomplikowałem i to przeze mnie dzieją się niektóre rzeczy. To ja to popsułem. Choć sam nie wiem, co dokładnie się popsuło, bo TO było nieokreślone. 
 A ja chcę to jakoś określić.
 Jeszcze nie wiem jak, ale chcę.

~ Steven Tyler








Zdjęcie, za które Steven chce mnie zabić. Uważa, że to iż trzymam je u siebie w pokoju jest chore. Ale ja powiem co to oznacza - znaczy, że wyszedł tu tak zajebiście, ze ja musiałam to mieć! Taki z niego kowboj, kurwa. Za każdym razem, kiedy na nie patrzę, wybucham śmiechem, po prostu. A on się bulwersuje i wmawia mi, ze wyszedł tu seksownie. 
Proponowałam mu leczenie w psychiatryku już dwa razy.
Nie poszedł.

~ Faith










Jon przed którymś tam koncertem, rozciąga się czy coś. W każdym razie wyszedł uroczo i to się liczy. No chyba, że Richie jest aż tak dobrym fotografem...
Sama nie wiem czy ten człowiek powiedział mi prawdę; czy był ze mną całkowicie szczery. Nie jestem tego pewna, ale mnie to ruszyło. Coś naprawdę przekonało mnie do tego, że ma racje.
I dziękuję mu za to.

~ Faith





Już wiele razy im mówiłam, że tragicznie wyglądają, ale oni lepiej wiedzieli. Nawet Duff się mnie nie posłuchał, ale to dobrze, w końcu się stawiał chłopak. Te ich stroje z początku kariery były naprawdę okropne, ale za to oni byli lepsi. Jeszcze nie tak zepsuci, jak później. Narkotyki i alkohol wiele zniszczyły.

~ Mandy







Michael i jego kot. Czarny. Nie wiem, co ja z tym mam, ale jestem przesądna. Za bardzo. Ale tylko troszeczkę. Przecież to tylko zwierze. Taki kotek.
 Widać, że jest on szczęśliwy i to bez pewnej osoby, która według mnie wszystko psuła. Według wszystkich, nie tylko mnie! I dobrze, że się jej pozbył, ma teraz przynajmniej więcej miejsca w domu, i czasu dla zwierząt. A przede wszystkim dla siebie.

~ Nancy










Brixx. Mandy Brixx. Moja wielka miłość, i mam nadzieję, że jedyna. Robię dla niej wszystko, a ona potrafi to dobrze wykorzystać w każdym celu. To mi się mądra kobieta trafiła, cholera... Często zastanawiam się czy czasem nie mam gorzej, tak naprawdę, bo tylko moja tak mną rządzi, ale... Ale coś tu jest. Między nami. I nie jest to ściana.
Powinienem dziękować Bogu za nią, bo w pewnym sensie to dzięki niej nie imprezuje tak ostro. W końcu, nie pozwala mi.

~ Duff



Oto osoby, które potrafią ze sobą wytrzymać pomimo podobnych charakterów. Tak naprawdę to Erin jest po prostu aniołem. Potrafi wszystko, a co najważniejsze dopilnować Axla, choć czasem jej to nie wychodzi... Kłócą się, tak, ale każda para tak robi, prawda? No jasne, że tak, ale oni... Oni mają poważne problemy, ale o tym nie mówią. Starają się być normalnie, i udaje im się być, bo naprawdę widać, że on ją kocha i na odwrót. Chyba się z tego powodu cieszę. Tak, Will ma w końcu kogoś takiego, wyjątkowego. 

~ Izzy










Zdjęcie, za które już dawno powinnam nie żyć. Joey kazał mi je podrzeć, spalić, a następnie wyrzucić do śmieciarki. Ja sama nie widzę w nim nic strasznego, czy dziwnego. Jest słodkie. A Tempest się wstydzi, nie wiadomo czego. Jeszcze nie wie, że mam więcej takich jego fotografii.


~ Faith









U góry mamy wnętrze Hellhouse i piękną kanapę, która już tam nie stoi. Ona w ogóle już nie stoi nigdzie w naszym domu. Została szybko wyrzucona po tym jak rozlało się na nią coś niezidentyfikowanego. Ale za to jak się cieszyli, kiedy na niej siedzieli, ha. Luksusowa, czerwona kanapa z Hellhouse.

Za to niżej mamy Axla i Erin, czyli powtórkę z rozrywki, bo... Bo tak. To zdjęcie jest po prostu bardzo ładne i musiało się tu znaleźć, inaczej być nie mogło.










I teraz osoba, której jeszcze nie było. Jej jedyne zdjęcie, jakie posiadam to, to. Tylko je mi zostawiła, bo resztę zabrała do siebie, no, bo po co mi jej fotografie? No po nic. Racja.
Nikt jej prawie nie lubi i uważają ją za kogoś gorszego, kogoś dbającego tylko o siebie, za kogoś wrednego. A ja tak nie myślę. To moja siostra i czasami po prostu jestem na nią zła, ale jednak nie pozwolę jej nikomu wyzywać. No chyba, że zasłuży, ale to już inna bajka.

~ Faith











__________________________

Cześć.
Nie mam rozdziału. Nic tak w sumie nie mam napisanego, ale za to album, który kisi się w wersjach roboczych od dwóch, jak nie trzech, miesięcy. Kilka poprawek (w końcu) wprowadziłam i oto jest.
Co do nadrabiania Waszych blogów, to... No, widzimy się od 2 marca, bo podczas tego wolnego jakoś nie za bardzo chce mi się siedzieć przy komputerze, więc wiecie...
Dlatego wszystkie zaległości nadrobię po feriach.
Dziękuję za to, że jesteście i takie tam... Nie jestem w tym dobra, także...

piątek, 20 lutego 2015

Show me heaven. Rozdział 6

Dla wkurwiającej Evy


,,Ruda i uliczni idioci"


Bez żadnych emocji przeglądała gazetkę, która od pewnego czasu leżała już na ich stoliku. Przyniósł ją dwa dni temu, Jeffrey mówiąc, że recepcjonistka chciała ją wyrzucić, bo miejsce jej zawalała. Jednak pan Isbell pomyślał, że im może się na coś przydać, bo czas wolny trzeba jakoś znieść. A dla płci pięknej w tym mieszkaniu było to dosyć ciężkie, z uwagi na to, że obydwie nie należały do osób, które potrafią usiedzieć w jednym miejscu. Nikogo to jednak nie obchodziło, a w szczególności Williama, który wolał, żeby kobiety zostawały w domu. Dla bezpieczeństwa, oczywiście. Ich wszystkich, bo co taka jedna, biedna Molly może zrobić? Kłopoty tylko przynieść. A tego jeszcze nie mieli. 
 Coraz bardziej znużona przeglądaniem kolorowych obrazków, Irene podniosła się i przeciągając, ostrożnie ruszyła w kierunku łazienki, w której przebywała Molly. Pewnie zapukała do białych drzwi, zza których po chwili wynurzyła się ruda czupryna przyjaciółki. Rudowłosa podniosła wzrok na blondynę i wymachując szczotką do włosów, otworzyła usta, jednak po chwili szybko je zamknęła oczekując tego, co powie starsza.
- Weź mnie stąd, mam dość - mruknęła Irene, po czym uderzyła głową o przeżółkłą ścianę, na której wsiał wizerunek płaczącej, czarnowłosej kobiety.
- Nie jest najgorzej, przecież Will mógł nas zamknąć tu na klucz - uśmiechnęła się delikatnie, jednocześnie patrząc w górę na obraz, który zachwiał się i zagrażał życiu blondynki. - Albo wiesz, co? Możemy iść, zabierzemy psa i się przejdziemy. Chodź.
Pociągnęła jasnowłosą za rękę, tym samym odciągając ją od ściany, która w upalny dzień dawała przyjemny chłód. Molly zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu psiej smyczy, która powinna znajdować się w okolicach łóżka, ewentualnie pod, jednak nigdzie jej nie było, co poważnie zaniepokoiło rudowłosą. Wróciła się z powrotem do łazienki, w której, oprócz małego lustra, znajdowała się tylko pralka. Duża, stara i prawie niedziałająca pralka, z której za często nie korzystali, z uwagi na to, że więcej brudziła niż prała. Dlatego też zmuszeni byli do korzystania z pralni, do której co tydzień chodził Chris, który oświadczył, że chętnie się tym zajmie, bo czego nie robi się dla przyjaciół. Jednak gdy Molly spojrzała na psa siedzącego grzecznie w ich jedynym pokoju, zaśmiała się głośno i złapała za smycz, która była cały czas przypięta do obroży zwierzęcia.
 Irene, która czekała już przed drzwiami, co chwila uderzała swoimi czarnymi trampkami o futrynę drzwi, która brudna była od jasnej farby, tej, którą wymalowane było całe pomieszczenie. Podniosła głowę do góry, gdy usłyszała stukot kolorowych szpilek przyjaciółki i na samą myśl o jej butach uśmiechnęła się. Wiele razy słyszała uwagi osób trzecich na temat ubioru panny Bailey. Podobno ubierała się przerażająco jaskrawo, kolorowo i wybuchowo, jak to określił jej były sąsiad. Mówiono, że jest to takie dziwne lecz wesolutkie dziecko, które każdy lubił. Ale kto by nie uległ urokowi Molly?
 Opuściły teren małego hoteliku, który nie cieszył się sławą w okolicy, nawet przejezdni go omijali, ale co się dziwić? W końcu nie w każdym hotelu można spotkać brudne ściany, zakrwawione dywany i pozwolenie na trzymanie zwierząt. Jednak im to jak na razie nie przeszkadzało, cieszyli się tym, co mieli, bo lepiej być nie mogło, jak stwierdził William.
- Nie chcę tego, Molly, zabierz mnie stąd, z tego miasta. Tu wcale nie jest tak pięknie jak miało być - szepnęła blondynka spuszczając głowę i ściskając przyjaciółkę mocniej za rękę.
- Nie jest źle, patrz na to wszystko z bardziej optymistycznej strony. Przecież i taka musi być, Irene...
- Nie ma jej, do cholery - podniosła głos. - Zawsze będę na 'nie', zrozum. To nie tak miało być...! W ogóle nie powinnam tu być, nie powinnam z tobą chodzić po mieście na cholerne spacerki i dobrze o tym wiesz. Wyobrażałam to sobie inaczej, Will i Jeff mieli znaleźć pracę, i jakoś na ludzi wyjść. Powinniśmy siedzieć teraz w normalnym domu albo chociaż... Oni przecież mieli mieć ten zespół, tak, ja już to widzę. Ciekawe kiedy, przecież my nie dożyjemy tego w tym chlewie. Bądźmy szczerzy, sama nie chcesz tu być, przyszłość nie jest pewna, Molly. Nie wiemy, co będzie następnego dnia. Może nie starczy nam już na nic? Masz tylko marną pracę, w jakimś barze. I powiedz, co to nam da? Nic, cholera, nic, Molly, ja...
- Irene! - krzyknęła, a ludzie siedzący na zielonych ławkach popatrzyli na nią ze zniesmaczeniem. - Uspokój się, bo jak na razie to ciebie mam dosyć. Tak jak wszyscy. Spójrz, ciągle tylko narzekasz. Wiem, że nic nie możesz zrobić, pomóc, wyjść nawet sama nie możesz, ale proszę cię, przestań. Nie doceniasz ich, dadzą sobie radę, William to mój brat, ja... Wierzę w niego, Irene, uda mu się. Będziemy jeszcze mieszkać w domu z przynajmniej dwoma pokojami, zobaczysz.




* * *

You want to get down
Tell me what you gonna do
You want to get down
Get down on it
Get down on it
Come on and..."



Szedłem ulicą podśpiewując pod nosem piosenkę usłyszaną w radiu z rana, w sensie o jedenastej, kiedy to jeszcze byłem niemrawy i nie wyspany. Jednak Molly nie zwracała na to uwagi, oczywiście, odezwał się w niej zew kobiety silnej i wyrzuciła mnie mówiąc, że muszę coś zrobić, więc postanowiłem, że przejdę się na spacer. Było to nawet korzystne, bo nie musiałem słuchać krzyków Irene, która za mną nie przepada, zresztą, z wzajemnością. Ogromną. Przecież dłużny być nie mogę, takie prawo moje. Lecz Irene to nie problem, to drobnostka, której w niedalekiej przyszłości mogę się pozbyć z łatwością. Teraz, to dopiero mam problem, większy nawet niż to, że mam dziurawe skarpety i zimno mi w stopy, choć o tej porze roku to nawet dobrze, więc aż tak strasznie nie jest, ale problem to ja mam. Bo z czego mamy zapłacić za kolejne dni w hotelu? Przecież nigdy mi się to nie uda z groszami w kieszeni...
- Bujaj się stąd, gościu - usłyszałem za sobą.
Gwałtownie się odwróciłem w tył i zmierzyłem wzrokiem gościa w brązowej kurteczce. Pffy, tandeta. Pewnie jakiś gówniarz, wyszedł sobie na ulicę bez mamusi i świruje. Gdybym dobrego humoru nie miał, to już dawno leżałby na ziemi i prosił o przebaczenie. Jednak... Po jakiego chuja on każe mi stąd iść?! Przecież jestem tam gdzie być powinienem. Na ulicy, o.
- Coś ci nie pasuje? - zapytałem chłopka, a ten tylko się uśmiechnął błyszcząc białymi zębami.
- Tak - odparł. - To moja dzielnica, ruda.
Ruda. Ruda. Ruda. Nazwał mnie 'ruda'. Przez kilka sekund stałem w bezruchu i analizowałem to, co powiedział. Są dwie opcje - albo się dzieciak przejęzyczył, albo zrobił to specjalnie. A to chuj, pewno, że specjalnie! Humoru dobrego już nie mam, oj nie.
 Zacisnąłem pięści i jeszcze raz obrzuciłem dzieciaka spojrzeniem mordercy, co pewnie dziwnie wyglądało, bo spojrzał na mnie ze zniesmaczeniem. Ale to lepiej dla mnie, podsyca też płomień, który gdyby nie był tylko wytworem wyobraźni, spaliłby całe miasto i... I... I nawet w wodzie by się spalił ten gostek, cholera. Tak, lecz moja wyobraźnia mówi mi, że on zaraz wyczaruje jakiś typków czy też ninja skądś wyskoczy i będzie po mnie. Bo nie zapłonę. 
- Płoń, do cholery! - wykrzyknąłem i chowając ręce do kieszeni kurtki, odszedłem z miejsca zdarzenia.
Szatyn stał nieruchomo za mną, bo mój instynkt łowcy to wyczuł. Boże drogi, a było trzeba wczoraj tyle nie pić i nie brać byle czego! Teraz to ja nawet mam instynkt! I widzę gostka w stroju dinozaura, nie, to jest sen. 
- Co ty powiedziałeś?
Chłopak z tyłu zrozumiał, co krzyknąłem, a ja sam chciałem być już daleko stąd. Uciec, zamknąć się gdzieś i nie wychodzić. Jednak marzenia się nigdy nie spełnią, a przynajmniej nie moje, bo dzieciak był przy mnie i wcale aż tak młodo z bliska nie wyglądał. Kurwa, na serio wczoraj coś brałem, było trzeba nie ufać temu dilerowi, od którego kupuje Chris. Przecież on mnie tu zaraz rozłoży niczym Bruce Lee. Na dodatek jeszcze  ci z muzycznego poddali mu pomysł, jaką sztuką walki ma mnie pokonać...




- Mówiłem, żebyś spierdalał, chyba że nie słyszałeś, to powtórzę jeszcze raz - warknąłem na niego.
On jednak zamiast uciec w popłochu, uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni tej tandetnej kurteczki, paczkę fajek. Wyciągnął ją zachęcająco w moją stronę, a ja z uwagi na to, że jestem dobrze wychowany, wziąłem jednego i spytałem o ogień. Po chwili miałem już w ustach papierosa i mogłem stwierdzić, że dobry z niego człowiek. Ale tylko wtedy, kiedy daje mi fajki. Tylko.
- Jestem Aaron - wyciągnął do mnie rękę. - A ty?
Tak oto wrogowie po kilku minutach stają się znajomymi, którzy wymieniają się nawzajem papierosami. To podejrzanie dziwne, przynajmniej dla mnie, bo chyba...?
- Axl, jestem - uniósł brew do góry. - William, w sensie.
Chłopak zaśmiał się, po czym wpadłem z nim w rozmowę na temat ulicznych idiotów, którzy zaczepiają każdego po drodze i go prowokują.
 Aaron tylko szukał przyjaciela.


____________________

Witam.
Mam jeszcze dużo zaległości, jednak to wszystko postaram się nadrobić, bo połowa mi jeszcze została.
Także, widzimy się u Was już niedługo.
A teraz nie powiem nic, tylko ucieknę, bo pisząc perspektywę Axla, sama musiałam się chyba czegoś naćpać. 
Papa.

piątek, 13 lutego 2015

XXX.

I Don't Want To Miss A Thing: Rozdział 30

There's somethin' wrong with the world today 

Trochę czasu minęło zanim przyswoiłam to, co powiedział mi Steven z samego rana...
- Jak to, wyjechała?! - krzyknęłam na niego. - Tak po prostu jej pozwoliłeś?! Dlaczego jej nie zatrzymałeś?!
- Myślisz, że by posłuchała?! Jestem ostatnią osobą, której mogłaby się podporządkować! - blondyn również uniósł głos.
Steven... Ona się przecież nawet nie pożegnała... - powiedziałam cicho. - Przepraszam, że na ciebie krzyknęłam.
Chłopak machnął tylko ręką i zostawił mnie samą w brudnym salonie. Kroki skierował do kuchni, w której aktualnie przebywał Slash robiący sobie coś do jedzenia.
Opadłam na, rozwalający się już, mój ulubiony fotel, który przeżył pewnie więcej niż ja. Westchnęłam cicho i podparłam twarz na rękach. Jedyne co mnie w tej chwili dręczyło, to ten niespodziewany wyjazd Natalie, który musiała planować już wcześniej. Tylko, dlaczego mi nie powiedziała? Dlaczego nie założyła, że ja chciałabym wiedzieć o takich sprawach, nawet jeśli nie moich, choć jej to i również mój problem? Dlaczego mnie tu, do cholery, zostawiła? Po co jej to było? I najważniejsze – skąd miała na to pieniądze? Przecież potrzebowaliśmy ich, wiedziała o tym, a jednak wolała nas zostawić z tymi problemami i zająć się tylko sobą.
Spojrzałam na Hudsona, który wszedł do pomieszczenia i bezszelestnie usiadł na kanapie stojącej obok. Uniosłam brew pytająco, a on się uśmiechnął i obdarował mnie tym swoim pokrzepiającym spojrzeniem dużych, ciemnych oczu. Włosy miał mokre i odgarnięte z twarzy, więc mogłam legalnie wpatrywać się w jego oczy, co często się nie zdarzało, bo raczej wolał je ukrywać.
- Ja jakoś nie będę tęsknić – powiedział i położył nogi na stoliku. - Chyba.
- Ja też nie – skłamałam. - Trudno, jakoś sobie bez niej poradzimy.
- I tego się trzymajmy, przecież i tak nic nie robiła. Natalie to przeszłość, prawda Izzy? - zapytał rytmicznego, który wszedł do salonu. Specjalnie to zrobił.
- A coś się stało...? - brunet spojrzał na nas zaspanym wzrokiem.
- Zwiała – oznajmił gitarzysta, po czym Stradlin zbladł a jego twarz przybrała poważny wyraz.
Wpatrywałam się uważnie w Jeffrey'a. Chociaż jedna osoba się trafiła, które tęsknić będzie razem ze mną, choć on to może raczej... Cierpieć.
- Przeszłość, tak – powtórzył rytmiczny i skinął głową. - Napijecie się ze mną?



20.03.1986
Czas leciał szybko, zbyt szybko. Miałam wrażenie, że przez ten czas razem ze Stevenem zdążyliśmy powiedzieć sobie za dużo, zbyt wiele razy się skłócić, zbyt wiele razy się przepraszać. Coraz bardziej wydawało się, że chłopcy są gotowi do tego, aby nagrywać, ale ciągle coś im wypadało. Częściej zdarzało się, że Erin była bita przez Axla i nie potrafiła już tego ukryć. Wiele razy się zdarzało, że przepraszali się na naszych oczach. Już tyle czasu minęło od wyjazdu Natalie. Już tak długo staram się nie myśleć o tym, że w ogóle się nie odezwała. Do nikogo. Tak jakby nas wcale nie było, jakbyśmy się nigdy nie znali. Nie wiedziałam czy mam z tego powodu się śmiać, czy płakać, bo już naprawdę jej zachowanie było dosyć komiczne, ale i dramatyczne. Jej matka coś wspomniała w swoim liście, który napisała kilka dni temu, że Nat jest źle traktowana w Hellhouse, że wszystko jej opowiedziała, że to wszystko nasza wina. I że Natalie już nie wróci, to zabolało. Okropnie.
W ostatnim czasie nie zajmowałam się niczym innym oprócz gotowania czy też sprzątania, parę razy nawet Neverland odwiedziłam. Z czystych celów zwiadowczych, oczywiście. Tam również nic ciekawego się nie działo, oprócz tego, że Nancy dostała w prezencie urodzinowym nowy komplet garnków, z którego się bardzo ucieszyła. A osobą, która wpadła na taki pomysł był Quentin. Przebił nawet Michaela, który dał gosposi wolne i zabrał ją do restauracji. Ja za to ograniczyłam się do złożenia życzeń i małego podarunku. 
Odwróciłam głowę w stronę Jamesa, który klepnął mnie w kolano i mruknęłam pod nosem coś, co miało być pytaniem. Blondyn tylko uśmiechnął się do mnie i wskazał na Larsa, który zdążył już przysnąć na fotelu na przeciwko. Teraz z ułożoną głową na ramieniu, cicho pochrapywał, co nie mogło w ogóle zaistnieć dla Hetfielda. Duńczyk musiał być obudzony, dlatego też James rzucił w niego poduszką tak, że chłopak, wybudzony z drzemki, podskoczył na fotelu i z wielkimi oczami, spadł na podłogę.
- Weź odpal wrotki, Ulrich i skocz po piwo do kuchni - zaśmiał się Hetfield.
Perkusista prychnął coś do niego, po czym podążył do wskazanego przez blondyna miejsca. 
- James, czy ty czasem zbytnio się tu nie rządzisz? - spytałam i wzięłam kolejne już ciastko z opakowania leżącego na stoliku.
- Nie myślę tak - odparł Hetfield i zerknął na Larsa wchodzącego do pokoju z piwem w ręku. - A gdzie dla mnie?
- Kub sobie - odparł Duńczyk i z powrotem zajął miejsce na fotelu.
- Przepraszam bardzo, ale to za moje pieniądze, Ulrich, więc bądź łaskaw i oddaj mi je - powiedziałam wyciągając ręce w stronę perkusisty. Ten zrobił tylko minę mówiącą, że jest to już jego własność i nie zamierza jej nikomu oddać, więc z westchnięciem oparłam się o oparcie kanapy. - Ktoś wie, gdzie reszta?
- Reszta czego? - zapytał James.
- Was, kurwa - odpowiedziałam. - Gdzie Cliff i Kirk? A może tak dla odmiany, gdzie są mieszkańcy tego domu?
- Bo ja wiem... - zaczął Ulrich drapiąc się po głowie. - Kirk i Cliff robią coś u nas, a Axl to chyba w Rainbow jest. Reszta to nie wiem, nie orientuję się, pijany jestem.
Spojrzałam tylko na niego z politowaniem, po czym mrucząc, że sobie idę, wstałam z kanapy i ruszyłam na górę, do siebie. na schodach minęłam się ze Slashem, który nawet nie zwrócił na mnie uwagi i przepchnął się podążając w dół. Spojrzałam za nim, ale po chwili uznałam, że to nie ma sensu, więc poszłam dalej. 
Trzasnęłam drzwiami wejściowymi do pomieszczenia, po czym patrząc niewyraźnie na migającą lampkę stojącą na szafce nocnej, podeszłam do łóżka i się na nie rzuciłam. Spojrzałam w sufit, który przydałoby się odmalować, jednak skąd wziąć pieniądze na białą farbę? No z dupy. I kto by to jeszcze wymalował? No na pewno nie chłopaki, trzeba by było przekupić kogoś miłego i chociaż trochę kulturalnego, na przykład Jona albo... Albo nawet takiego Hetfielda. Jeśli da się mu piwo, to chętnie to zrobi, przecież. Proste. Ale najpierw farba, której nigdy nie kupimy, bo nie ma za co. Choć może i kiedyś było, ale jednak ta osoba nie chciała się z nami dzielić i pomóc samej sobie. Trudno. I tak ją kocham, chociaż uważam, że to co zrobiła jest po prostu głupie. Po co uciekać? To jej i tak gówno da, co z tego, że jest u matki i ojca? Przecież to jej nie pomoże, chyba że w ogóle tu nie wróci. Jasne, najlepiej wszystko zostawić w cholerę. Wszystkich zostawić. Ja nie mogłabym ich wszystkich porzucić, samych, przecież te sieroty by sobie nie poradziły... Erin i Mandy by sobie nie poradziły z nimi. A może nie? Może wcale potrzebna nie jestem? A jeśli ja też mogę...? Zostawienie tego wszystkiego jest chyba najlepszym z możliwych opcji, jakie posiadam. Może i by rozwiązało moje problemy, tylko czy ja potrafię? Coś złego się dziś dzieje, naprawdę. Ze mną.
Drzwi od mojego pokoju się otworzyły, a do środka wpadł Slash z krzykiem, że telefon do mnie. Podniosłam się z łóżka i ociężale przeszłam tą odległość i te zabójcze schody aż do naszego mini przedpokoju z telefonem stacjonarnym, zaraz obok szafki na buty Duff'a. Jego własnej szafki, którą sprawił sobie po wyjeździe Natalie. Szafka się zwolniła to mógł chłop zaszaleć.
- Tak? - podniosłam słuchawkę i od niechcenia zapytałam o godność mojego rozmówcy. - Joe? Nie, nie wpadnę na imprezę.
- ...
- Urodziny Zoey? To może...
- ... 
- Chłopcy? Oni... Ich nie ma, gdzieś się szlajają, a szukać to nie za bardzo mi się chce. 
- ...
- Kurwa, Perry, jest tylko Slash! Nie będę z nim latać po mieście i zgarniać ci gości na imprezę.
- ...
- Co mnie obchodzi, że dużo żarcia Zoey zrobiła?!
- Jakie żarcie? - głowę zza framugi wynurzył, wcześniej wspomniany, Hudson.
Przyłożyłam do słuchawki telefonu rękę i kulturalnie odpowiedziałam kochanemu Saulowi...
- Jeśli chcesz się, kurwa, nażreć to idź sobie do Perry'ego, ale najpierw znajdź resztę - warknęłam. - Joe, Slash przyjdzie, cześć.
Odłożyłam słuchawkę i zniechęcona już do wszystkiego, wróciłam do Jamesa i Larsa, na kanapę. 
- Panowie, jest sprawa, ale taka bardzo poważna - zaczął Hudson stając na przeciwko nas. - Perry robi imprezę urodzinową dla swojej wybranki, a jedzenia podobno jest dużo i nie ma kto go zjeść, dlatego my go wspomożemy. Ubierać kurteczki i wychodzimy. Tylko rwiemy zelówy, bo jeszcze ściągną nam tam kogoś innego...
Hetfield wraz z perkusistą podnieśli się ze swoich miejsc i zaczęli się ubierać, układać włosy za pomocą śliny czy też czesać brwi, bo grunt to dobry wygląd. Patrzyłam tylko na to z uśmiechem na ustach, bo jednak taki widok humor może poprawić. 
- Ej, ale w gości nie wypada iść bez niczego, a w szczególności do Joe Perry'ego - zauważył Lars.
- Kupi się wódkę po drodze, no jazda! - krzyknął Hudson i otworzył drzwi. - Faith, pilnuj domu, śliczna - puścił mi oczko i opuścił Hellhouse pchając i popędzając Jamesa i Larsa.



* * *


Szła spokojnie ulicą nucąc pod nosem piosenkę usłyszaną ostatnio w radiu. Torebka trzymana w dłoni delikatnie obijała się o jej nogę. Blondynka z natapirowanymi włosami skręciła w uliczkę, która była skrótem do domu jej rodziców. Na dworze było już ciemno, więc ledwo, co widziała krzaki wystające po bokach chodnika, a co dopiero kobietę przechodzącą obok! Dlatego też podskoczyła i stłumiła cichy krzyk zaskoczenia, gdy z mroku wynurzyła się sylwetka nieznajomej. Kobieta przeszła obok posyłając jedynie pytające spojrzenie blondynce. Ta jednak ruszyła dalej, przed siebie, teraz już szybszym krokiem.
Poczuła ból w lewym ramieniu i gwałtownie się odwracając uderzyła głową w czyjąś klatkę piersiową. Podniosła wzrok do góry, jednak nie ujrzała osoby trzymającej ją za ramię. Chciała krzyknąć, ale nie pozwoliła jej na to ręka zasłaniająca jej usta. Zaczęła się więc szarpać.

_________________

Chyba jest dłuższy niż poprzedni, chyba... W każdym razie mi się tak wydaje.
Jeśli chodzi o Wasze rozdziały to mam już część nadrobioną, więc widzimy się jeszcze dzisiaj albo jutro. Te, których nadrobionych jeszcze nie mam, to przeczytam w czasie ferii, które właśnie się zaczęły, także również się widzimy.
Dlatego ja się żegnam i podziękuję za wspaniałe komentarze pod ostatnim rozdziałem.

środa, 11 lutego 2015

Bohaterowie

to będzie kiedyś uzupełnione, bo na razie mamy tylko głównych bohaterów.


D A V I D  R I N G W A L D
|04.08.1960|



F A I T H  R I N G W A L D
|05.05.1966|




S U Z A N N E  M A R I E  R I N G W A L D
|04.06.1998|




S T E P H A N I E  R I N G W A L D
|22.09.1993|





L O U I S E  A N N E  R I N G W A L D
|30.11.1990|

sobota, 7 lutego 2015

XXIX.

Dla tych wszystkich, co tu jeszcze pozostali.
(czytać to z powagą, proszę, bo się starałam, żeby wyszło majestatycznie i elegancko, w sensie dedykacja)

03.02.1986

- Cierpmy grupowo, w końcu była to ulubiona bluzka Erin... - powiedział Axl robiąc smutną minę.
- To ty będziesz cierpiał jak się dowie - oznajmił Izzy i z obojętnym wyrazem twarzy, wyszedł z zaświnionego salonu jednocześnie zapalając papierosa.
- Przecież nikt jej nie powie, prawda chłopaki? - zapytał, a Slash lekko się uśmiechnął. - Kurwa, Hudson, jak jej tylko powiesz to nie żyjesz, rozumiesz?!
- Spoko, stary, ja z nią przecież prawie, że w ogóle nie gadam. Nie pisnę ani słówka. Zluzuj majty, Rudy - odparł Mulat i z tym swoim uśmieszkiem poszedł w ślad za Stradlinem, tylko że Saul wybrał inny kierunek niż Izzy. Hudson poszedł do kuchni, gdzie czekałam na niego ja.
Podszedł od razu do lodówki i wyciągnął z niej piwo, które gościło w niej już od dwóch tygodni, kiedy to Mandy wybrała się na małe zakupy dla chłopaków.
- Natalie, słyszałaś? - jego głowa wyłoniła się zza drzwi lodówki.
- To o tej bluzce? - zapytałam uśmiechając się. Wiedziałam, że byli zdolni do wszystkiego, ale żeby przypadkowo wrzucić koszulkę do sedesu, a potem, kiedy była już wyprana, źle ją zawiesić, co doprowadziło do wywiania jej na ulicę, gdzie rozjechał ją samochód? To już przesada i szczyt upośledzenia umysłowego.
- Mhm - mruknął otwierając puszkę. - Powiesz jej czy ja mam to zrobić?
- Ty zginiesz, słyszałeś przecież. Ja to zrobię, choć myślę, że sama się dowie, bo nasza inteligentna część mieszkańców domu zostawiła ją na środku pokoju, a Erin już idzie...
- Co, gdzie? - przepchnął mnie i wyjrzał przez okno przyklejając do niego całą swoją twarz. - Będą kłopoty - uśmiechnął się szeroko. - W sensie, Rose będzie mieć kłopoty.
Szczerzył się szeroko i obserwował uważnie jak Everly idzie w stronę Hellhouse'u, jednocześnie co chwila zerkając do salonu, gdzie nadal stał Rudy i zastanawiał się, co ma zrobić. Wywnioskować można, że Slasho'wi naprawdę porządnie się nudzi, co oznacza, że do akcji wkroczyć musi Mandy z jakimś zadaniem, na przykład mycie okna, bo Hudson je delikatnie zaślinił... Choć jeszcze lepsze byłoby sprzątnięcie całego domu za karę. W końcu nie powinny go interesować cudze sprawy, a jest nią właśnie to, co zaraz stanie się z Axl'em. Jednak pośmiać się można, raczej, więc...
- O, kurwa, matko kochana... Erin, co tak wcześnie? - dało się usłyszeć z salonu.
Mulat cicho zachichotał, po czym wziął łyka z puszki. Ja tylko przewróciłam oczami i powróciłam do podglądania sceny z pokoju zza drzwi.
- Musiałam wrócić, bo... Will, czy to nie moja bluzka, tam na fotelu?
- Nie...?
Dzień ten nie był dobry dla Rose'a.


04.02.1986

  Pakowałam swoje ciuchy do dużej, czarnej walizki leżącej na łóżku, które było starannie zaścielone. W pomieszczeniu unosił się słodki zapach perfum, którymi kilka minut wcześniej się wypsikałam, teraz flakonik stał na szafce nocnej, która przeżyła już wiele, między innymi upadek z piętra na jednej z imprez. Wtedy właśnie ,,utopiona" została bluzka Erin, co zbytnio właścicielki nie ucieszyło, ale czy ktoś na tym stracił oprócz niej? Axl, fakt, ale on to jakoś przeżył. W końcu ma kontrolę, nad wszystkim. Oprócz siebie, oczywiście, ale czy łatwo jest kontrolować samego siebie? Szczególnie w takim towarzystwie? Nawet ja tego nie potrafię, bo to zbyt trudne. Zbyt wiele pokus tu jest, zbyt wiele emocji, żeby panować nad sobą. Żeby nie wybuchnąć w pewnym momencie. Rose jeszcze jako tako to robi w naszym towarzystwie, ale kiedy zostaje sam z Erin nie wygląda to za dobrze. Jednak... czy ja jestem od tego, żeby wtrącać się w ich życie? Własnie, to ich życie, Everly takie wybrała, więc ma. Ja rezygnuję.
 Westchnęłam głośno, po czym wyprostowałam się i położyłam ręce na biodrach. Przez chwilę przyglądałam się swojemu pokojowi i zastanawiałam się, co jeszcze mogłabym zabrać ze sobą. Nie za dużo, nie za mało. W sam raz ma być. Jest nie za dużo, ale chyba za mało, choć ona to już raczej przesada... Felicja to za dużo. Przecież nie spakuję jej sobie do walizki i nie zabiorę do rodziców! A namówić jej też mi się nie uda, nie pozwoli mi za siebie płacić, a poza tym i tak jej teraz nie ma. Siedzi przecież u Tylera, jak zwykle. Ostatnimi czasy nie poświęca mi uwag i czasu... Cholera, nie jestem jakimś zwierzątkiem, że trzeba. Nie potrzebuję jej, może tylko trochę. Troszeńkę, nie więcej. 
 Zasunęłam suwak, po czym z ogromnym wysiłkiem podniosłam walizkę do góry i postawiłam ją na ziemię. Spakowałam tam pół szafy, a nawet tego było dużo, ale musiałam je zabrać. Chociaż tyle. Nie mogłam przecież pozwolić, żeby skończyły tak jak biedna bluzka Erin. Wymordowałabym ich wszystkich, gdyby moje ulubione ubrania... Ugh, dlatego je ze sobą biorę.
 Kopnęłam butelkę leżącą na podłodze i obserwowałam jak poturlała się aż pod żółtą ścianę. Delikatnie o nią puknęła, po czym się zatrzymała. Posłałam jej niemiłe spojrzenie, a po chwili byłam już wraz z moją walizką na schodach. Starych schodach, które skrzypiały w każdym miejscu i właśnie dlatego nigdy nie możemy się skradać. No i nikt się do nas nie włamie, tam, na górę, bo słychać będzie. Są plusy. Ale minusy też, bo ktoś wyskoczył z pokoju...
- Nat, gdzie ty leziesz z tą walizką? - Steven uniósł brwi do góry, a na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, który swoja drogą dosyć często na niej gościł.
- Przed siebie - odpowiedziałam krótko, po czym go wyminęłam i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych, które zachęcająco wyglądały w świetle ledwo świecącej lampki.
Adler został już na schodach i dalej za mną nie szedł, więc w spokoju mogłam zarzucić na siebie czerwoną, skórzaną kurtkę i opuścić Hellhouse, z  czego bardzo się ucieszyłam. Nie spędzę tu w końcu całego życie, o nie. Trochę wolnego nie zaszkodzi, kiedyś trzeba sobie zrobić mały urlop od tego wszystkiego. Od chłopaków w szczególności, a że głównie od Stradlina to nie wspomnę. Nie da się tam po prostu wytrzymać; jak nie ciągłe kłótnie Axla i Erin, które, jak myślą, ukrywają przed nami, to Jeffrey zachowujący się jak mój cień. Odkąd Steven powiedział mu, że musi walczyć do upadłego, on zaczął to naprawdę wprowadzać w moje jak i w swoje życie. I walczy, łażąc za mną i przepraszając mnie za wszystkie zdrady i takie tam bzdury, których ja i tak pod uwagę nie biorę. Ja chyba nie potrafię z nim, po prostu, żyć w zgodzie, w normalnym związku. W taki, w którym partnerzy są sobie wierni, to chyba nie dla nas. Nie w tym połączeniu. Co z tego, że kocha, jak nie wychodzi?
 Dumnie kroczyłam ciemnymi ulicami, stukając czarnymi szpilkami i uśmiechając się sama do siebie. Ciągnęłam za sobą czarną walizkę na kółkach, która wydawała trochę głośniejsze odgłosy niż ja sama bym chciała, jednak zwracało to na mnie uwagę ludzi przechodzących nawet po drugiej stronie ulicy, co mnie cieszyło. Co z tego, że to przez walizkę, ważne że się patrzą. W końcu nie jestem byle kim, żeby się nie patrzyli. Oni muszą się patrzeć, czy tego chcą czy nie.
 Przechodziłam obok jednego z barów, kiedy to usłyszałam muzykę dobiegającą z niego. Mój uśmiech aż się powiększył, kiedy do moich uszów dotarł głos Bryan'a Adams'a. Przymknęłam na chwilę oczy i zwolniłam kroku, aby chociaż trochę usłyszeć lepiej Heaven.





Stałam tam jeszcze przez chwilę, po czym uśmiech zrzedł mi z twarzy. Widocznie jeszcze nie spotkałam osoby, która zmieni mój świat. Bo Izzy... On się nie liczy, jedyne co ze sobą wniósł to... to głupie uczucie, na które nie zasługuje. Jeff nie zasługuje na to, żebym go kochała, nie ja. Nie sprawił, że... Sprawił, kurwa. Tylko dlaczego? Dlaczego on? Przecież my nie powinniśmy być razem, nawet jeśli pojawiło się coś między nami, to nie. Tak być po prostu nie może. Musimy radzić sobie bez siebie, a dobrym początkiem będzie kilkutygodniowy wyjazd, który sobie pięknie zaplanowałam. 
 Ruszyłam dalej w drogę przed siebie, bo jednak wyglądało to tak jakbym zacięła się w trakcie drogi. Bilet miałam dopiero na jutro, więc mogłam robić co tylko chciałam przez całą noc, oby z dala od Hellhouse. Warunek był jeden i kilka pięknych godzin przede mną. Co robić, gdzie pójść? Nie mam tak naprawdę gdzie, ale wrócić, nie wrócę. Na pewno. Nie mogę i nie zamierzam, nigdy w życiu. Już wyszłam i wrócić nie mogę. Nie teraz.

_________________

Wiktoria już jest i składa wyjaśnienia.
Nie było mnie przez tyle czasu z uwagi na to, że:
Miałam w domu przemeblowanie, remont, wszystko na raz i trwało to dwa tygodnie. Nie miałam wtedy dostępu do komputera, a potem Brandi'emu pogorszył się stan zdrowia i było trzeba jechać do weterynarza, jak się okazało ma problemy z sercem, dlatego był taki stan lekkiego załamania. Bierze leki i niby już się mu polepszyło, więc uznałam, że mogę w pewnym sensie wrócić. Jednak kiedy miałam zamiar coś napisać, to okazało się, że nie potrafię nic z siebie wykrzesać, bo jestem zbyt leniwa. Poza tym, w dni szkolne wracam do domu po godzinie 18, najwcześniej, więc nie ma zbytnio czasu, bo przecież trzeba obejrzeć Strażnika Teksasu i Ukrytą Prawdę... Ale dzisiaj uznałam, że CHYBA dam radę, no i powstał rozdział 29. 
Przepraszam za nieobecność, ale nie mogłam tego przewidzieć. ;___;
A teraz coś o rozdziale - Nie mówię tego dlatego, że wszystko, co napiszę mi się nie podoba, ale po prostu uważam, że jakoś nie wyszło. Zbyt długa przerwa, ale teraz będzie tylko lepiej. Obiecuję.
Jeśli chodzi o wasze blogi, to ja to nadrabiam, a przynajmniej staram się. Przepraszam jeśli to potrwa długo, ale po prostu zrobiły się straszne zaległości. ;____;
Teraz mogę się już z Wami pożegnać (jeśli ktokolwiek tu został) i powiedzieć, że Was kocham. ;___;